Thomas Piketty, ekonomista, o nacjonalizmie, który jest łatwą odpowiedzią na niepokoje i nierówności, oraz kryzysie egzystencjalnym Europy.

JACEK ŻAKOWSKI: – Czy to jest wojna ideologiczna? THOMAS PIKETTY: – Nie w takim sensie, jak to przedstawia Putin.

Czyli? Wojny ideologiczne toczyli Sowieci z kapitalistycznym Zachodem i z faszystowską Osią. A to jest wojna imperialna. O ziemię i jej zasoby. Taka, jakie mocarstwa europejskie toczyły do połowy XX w. w Europie i na całym świecie. W tym sensie to jest wojna z poprzedniej epoki, kiedy wiele osób wierzyło, że komunizm czy faszyzm są alternatywą dla demokracji i kapitalizmu.

Alternatywa Putina to „russkij mir”. To jest ksenofobiczny „populizm”, który w wielu państwach próbuje być alternatywą dla cyfrowej globalizacji, mającej na świecie hegemoniczną pozycję od lat 90. Deregulacja, finansjalizacja, merytokratyczne uzasadnienie porażek tych, którzy gorzej sobie radzą, generują potężne nierówności, a one wywołują frustrację. Demokraci nie oferują ambitnej kapitalistycznej alternatywy, która by kontrolowała poziom nierówności, więc rośnie alternatywa niedemokratyczna – ksenofobiczna i szowinistyczna.

Putinizm? Rosja nie radzi sobie z nierównościami jeszcze bardziej niż Zachód. A Putin – w odróżnieniu od zachodnich polityków – nie może powiedzieć: „system, na czele którego stoję, trzeba zmienić”, więc wskazuje winnych na Zachodzie.

Napada na Ukrainę, bo nie może obiecać istotnej zmiany, jak Obama, Trump, Biden, Macron, Johnson, Kaczyński? Zwycięska wojna ma sprawić, że ludzie nie będą za rosnącą biedę i inne nieszczęścia winili kleptokratycznej, nieudolnej władzy. Dzięki imperialnym mrzonkom i wielkoruskim legendom Rosjanie mają przestać się interesować tym, że Putin i jego otoczenie gwałtownie się bogacą, gdy inni Rosjanie od dekady biednieją.

Kleptokracja stoi za – jak mówi prezydent Biden – zderzeniem wolnego świata z autorytaryzmem? Putinizm nie jest wyjątkiem. Ideologie powstają wokół uzasadnień realnych nierówności. Wszystkie składają się z przyjmowanych na wiarę idei i dyskursów opisujących ideał społeczeństwa. Zawsze jest w nich trochę prawdy i fikcji, egoizmu i realizmu, podłości i szlachetności. Ale putinowskich oligarchów sporo łączy z oligarchami chińskimi i zachodnimi. To nie jest to samo, bo zachodnie nierówności są ideologicznie usprawiedliwiane przez prawa obywatelskie, wolność słowa, niezależność mediów, demokratyczne wybory, niezawisłe sądy, parlamenty, które teoretycznie mogą wiele zmienić, jeśli obywatele sobie tego życzą. Ale dzisiejszy model globalizacji sprawia, że te możliwości są małe. Mamy więc podobną sytuację jak przed pierwszą wojną, kiedy ten sam zglobalizowany, radykalny kapitalizm, wywołujący podobne napięcia, był w różnych państwach inaczej politycznie organizowany i uzasadniany. Ideologia ekonomiczna była zasadniczo wspólna od Rosji po Amerykę, a systemy polityczne były podobnie różne jak teraz. To – też jak teraz – zwiększało ryzyko wojny powodowanej konkurowaniem o rynki i zasoby.

Czyli znów wojna o ropę, tyle że w kraju, który nie ma ropy? Wojna o panowanie, by utrzymać wielkie nierówności. Turbokapitalistyczny nacisk na deregulację sprawia, że wewnątrz państw i w skali globalnej tracimy zdolność do życia w sposób bezkonfliktowy. W Rosji mechanizmy polityczne są zablokowane, więc głównie przemoc wewnętrzna i zewnętrzna utrzymuje system. Ale podobne napięcia są też na Zachodzie, chociaż w mniejszej skali. Bo rynek generuje konflikty, których rozwiązania muszą być polityczne. A to staje się problematyczne, kiedy dominuje rynek, a polityka musi się dostosowywać, bo pozostała lokalna, kiedy rynki stały się globalne. Dlatego, podobnie jak przed pierwszą wojną, polityczny mechanizm korygujący zawodzi niemal wszędzie, chociaż w różnym stopniu, zależnie od lokalnych uwarunkowań.

Czyli musi być wojna? Nie musi. Ale nie panujemy nad mechanizmami, które poprzez rosnące nierówności wewnętrzne i międzynarodowe mogą prowadzić do wojny. Zapomnijmy na chwilę o Holokauście i antysemityzmie. Czy retoryka Putina nie przypomina retoryki Hitlera w latach 20. XX w.? Wyrażane przez Hitlera poczucie krzywdy, jakiej Niemcy doznali od zwycięskich mocarstw po pierwszej wojnie światowej, jest przecież uderzająco podobne do wyrażanego przez Putina poczucia krzywdy, doznanej przez Rosję od Zachodu po klęsce w zimnej wojnie.

Dlatego reakcją także jest nacjonalizm, dyktatura, militaryzacja i wojna? Boję się ciągnąć te analogie. Ale w odróżnieniu od chińskich przywódców Putin nie umie inaczej poprowadzić Rosji do przeciwstawienia się potędze Zachodu na zglobalizowanym rynku. Hitler uznał, że Republika Weimarska nie jest w stanie sprostać reparacjom wynoszącym trzykrotność jej rocznego PKB. A Putin uznał, że Federacja Rosyjska nie jest w stanie sprostać regułom radykalnego zglobalizowanego rynku. Dlatego jeden i drugi przedstawiał swoją walkę jako obronę narodu przed krzywdą, nędzą i marginalizacją.

Stąd Putin wciąż ma takie poparcie.

To są też argumenty nowych zachodnich populistów. Oczywiście. Ale jeśli mamy poważnie myśleć o rosnącej sile zachodniego antydemokratycznego populizmu, musimy rozumieć rolę zachodniego demokratycznego elitaryzmu, który narastał wcześniej.

W sensie? Od lat 50. do 80. politykę we Francji, w Anglii, Niemczech, Ameryce definiował klasyczny konflikt klasowy. Biedniejsi, słabsi społecznie, gorzej wykształceni głosowali na socjalistów, demokratów, laburzystów albo na komunistów, a bogatsi, wykształceni, uprzywilejowani – na konserwatystów, republikanów, chadeków. Potem to się pomieszało. Bogatsi wciąż głosują głównie na konserwatystów, a lepiej wykształceni odeszli do lewicy. Konflikt polityczny toczy się między elitą pieniądza i elitą wykształcenia. To widać w składzie elektoratów partii, ale też w analizach programów partyjnych.

A biedniejsi i gorzej wykształceni? Partie ich porzuciły, więc przestali głosować. Bogaci walczyli z wykształconymi, a inni w dniu wyborów zostawali w domach. Ale gdy frustracja narosła, część wróciła do polityki jako elektorat populistycznej, nacjonalistycznej prawicy. Ale większość z 30 proc. biedniejszych i gorzej wykształconych nadal nie głosuje.

Bo? Nie widzą dla siebie reprezentacji. Kłótnie elit ich nie przekonują, a nie są też radykalni. Ale ważne jest to, że upadek zachodnich systemów partyjnych i sukces radykałów nie następuje przypadkiem. Jest wynikiem ideologicznych wyborów, jakich dokonały elity polityczne. Kiedy na prawicy, zdominowanej przez Reagana i Thatcher, wygrała elita pieniądza, która wypchnęła elitę wykształcenia, wykształceni zdominowali lewicę, a potem, rezygnując z ambitnych, egalitarnych programów redystrybucyjnych, odepchnęli biedniejszych i gorzej wykształconych. Upadek komunizmu zradykalizował ten proces. Lewica w zasadzie zgodziła się z prawicą, że o wszystkim ma decydować rynek. I przyjęła merytokratyczną fikcję, że każdy jest kowalem swego losu, więc jak ktoś nie da rady, to jego wina. Elita wykształcenia wykorzystuje państwo podobnie jak elita pieniądza. Na całym Zachodzie kształcenie dzieci wykształconych rodziców kosztuje więcej publicznych pieniędzy niż kształcenie dzieci ze słabiej wykształconych rodzin. A prywatne inwestycje rodziców zwiększają nierówności. Dzieci z klas niższych mają niewielkie szanse w konkurencji z dziećmi plutokratów i merytokratów, kontrolujących, by system służył im, a nie ogółowi. A najbardziej wygrani są merytokraci.

Władza wykształconych to chyba nic złego. Gdyby nie to, że merytokracja stała się podobnie zamkniętą, egoistyczną klasą jak plutokracja. Kieruje się własnym klasowym interesem. Merytokratom, tak jak plutokratom, na rękę jest model globalizacji dający największe szanse tym, którzy mają mobilne kapitały – finansowe albo intelektualne. Dobrze się czują w zderegulowanym świecie, w którym państwa konkurują niskimi podatkami dla inwestorów i najdroższych fachowców. Inni za to płacą, więc szukają sobie reprezentacji w partiach, które im obiecują ochronę. Dopóki socjaldemokraci nie przekonają wyborców, że mają projekt odpowiadający na rosnące nierówności, ludzie będą szukali pomocy populistów.

Dlatego mimo głupot, które robią i mówią, Putin, Trump, Orbán, Kaczyński, Le Pen nie tracą popularności? Ludzie akceptują słabości populistów w zamian za nadzieję naprawienia słabości systemu.

Czyli? Po pierwsze, swoboda przepływu kapitałów zmusza państwa do konkurowania niższymi podatkami od zysków i wysokich dochodów, a to powoduje erozję programów egalitarnych, np. usług publicznych z edukacją i służbą zdrowia na czele. Po drugie, niesprawiedliwość systemu edukacyjnego uprzywilejowuje dzieci plutokratów i merytokratów, co innym blokuje awans. Lewica się z tym pogodziła.

W powrocie lewicy do egalitaryzmu jest nadzieja dla demokracji? Ale żeby mieć realny egalitarny projekt, trzeba podważyć reguły obecnej globalizacji i poddać ją kontroli. Bo to niekontrolowana swoboda przepływu i akumulacji kapitału niszczy wolności polityczne i obywatelskie.

Jak w Rosji? Nie tylko. Każdy kraj ma swoją specyfikę, ale kiedy się zastanawiamy, dlaczego wszystkie państwa postsowieckie i Europa Wschodnia mają takie problemy z demokracją, jedna z odpowiedzi brzmi: bo tamtejsze demokratyczne elity – zwłaszcza w latach 90. – silniej niż w państwach starego Zachodu porzuciły projekt egalitarnej demokracji. Postawiły na zglobalizowany radykalny rynek, nie licząc się z kosztami społecznymi. Im bardziej radykalny był w jakimś kraju neoliberalny zwrot, tym szybsze i większe były później problemy z demokracją.

Dlatego najpierw było załamanie demokracji w Rosji, a potem problemy w innych krajach? W dużym stopniu. Społeczną reakcją na neoliberalizm jest neonacjonalizm. Podobne były przyczyny brexitu i sukcesów Trumpa. Bo nacjonalizm to łatwa odpowiedź na niepokoje, kryzysy i nierówności powodowane przez globalny, niekontrolowany rynek. Wystarczy – jak Trump, Putin, Kaczyński, Le Pen – powiedzieć, że Ameryka, Rosja, Polska, Francja będzie wielka, kiedy Latynosi, Ukraiń

  • @TadeuszOP
    link
    12 years ago

    Niemcy, muzułmanie przestaną przeszkadzać. Neonacjonalizm nie rozwiązuje problemów tworzonych przez neoliberalizm – nierówności, kryzysu klimatycznego, konfliktów międzynarodowych. Radykalizuje je i tworzy kolejne. Ale jest popularny, bo dużo trudniej jest w warunkach globalizacji zbudować alternatywę realną i efektywną, czyli socjalistyczną, egalitarną, partycypacyjną.

    Takiej alternatywnej demokratycznej ideologii nie ma. Ale jest możliwa. Wystarczy, jak my, zbadać i uświadomić ludziom, jakie progresywne podatki sprzyjały wzrostowi gospodarczemu i społecznej równości, kiedy demokracje miały się na Zachodzie najlepiej, czyli w powojennym ćwierćwieczu. To nie jest przypadek, że kiedy zaczęliśmy ciąć podatki na oślep, wzrost gospodarczy zwolnił, płace stanęły, a demokracja stała się zagrożona. Potrzebujemy, zwłaszcza w Europie, partycypacyjnego socjalizmu w polityce wewnętrznej i federalistycznego, a nie rynkowego, modelu integracji.

    Sam pan mówi, że to jest skomplikowane, a rządzi Twitter i TikTok, gdzie tylko najprostsze treści przechodzą. Ale ludzie nigdy nie byli tak wykształceni! Neoliberalizm spycha nas do sytuacji sprzed 100 lat – z niskimi podatkami wymuszającymi likwidację publicznej służby zdrowia i edukacji, systemów emerytalnych, praw pracowniczych i lokatorskich. Ludzie już tego nie zaakceptują. Będą się buntowali, głosując na populistów. Na dłuższą metę nikt w Europie nie utrzyma się demokratycznie u władzy, likwidując zdobycze socjalne XX w.

    W Polsce to się działo przez 20 lat. Pan wie o Polsce więcej, ale – z całym szacunkiem – pointą tego procesu nie jest wzorowa demokracja. Warto pytać, jak to jest powiązane. Chociaż jest w tym też wina Zachodu, który was egoistycznie traktował, narzucając twardą konkurencję i czerpiąc z niej zyski. Dobrze, że mieliście dużo zachodnich inwestycji, ale źle, że to się nie łączyło z kontrolą podziału korzyści: płac, sprawiedliwych podatków, warunków zatrudnienia. Gdy takiej kontroli nie ma, silniejsi wykorzystują słabszych, co zawsze zapowiada kłopoty. Trzeba pozwolić rynkowi swobodnie generować korzyści, bo w tym jest najlepszy, ale korzyści muszą być politycznie kontrolowane i transferowane. A Europa Wschodnia dostała europejski rynek bez europejskich transferów i europejskiego państwa socjalnego, które stabilizuje stare demokracje. I skutek widać.

    Co trzeba zrobić, żeby wspierać inwestycje i wzrost, nie szkodząc demokracji i zmniejszając napięcia społeczne? Potrzebujemy europejskich podatków federalnych, żeby unijne rządy przestały ciąć podatki. To powinno dotyczyć firm ponadnarodowych. Lokalny biznes może być opodatkowany lokalnie. W USA doskonale widać, że wspólny rynek wymaga wspólnego systemu podatkowego. Inaczej rządy konkurują, obniżając stawki, państwa słabną, maleją wydatki publiczne, gospodarka zwalnia, bo brak jej infrastruktury i rosną napięcia społeczne. Kiedy Ameryka szybko się rozwijała i była najpotężniejsza, federalny podatek korporacyjny [nasz CIT] wynosił 35 proc. Do tego dochodził podatek stanowy od 5 do 15 proc. Dopiero Trump to zasadniczo zmienił. A w Unii jedne państwa miały 20 czy 15 proc., a inne 5 lub 0. To Europa zaczęła dumping podatkowy i Europa powinna go przerwać.

    Jak Unia wprowadzi duży CIT, to firmy przeniosą się do Rosji lub Chin. Myśli pan, że ktoś teraz przeniesie firmę do Rosji, Chin lub gdziekolwiek daleko? Po pandemii, a zwłaszcza po 24 lutego, nastroje są przeciwne. Firmy potrzebują infrastruktury, bezpieczeństwa prawnego i politycznego, pewnych dostaw, dobrych pracowników. Europa to najlepiej zapewnia. Ale by tak dalej było, potrzebuje pieniędzy na infrastrukturę, edukację, naukę, służbę zdrowia, obronę, emerytury. Teraz finansuje je, zadłużając się i nadmiernie opodatkowując pracę oraz mały biznes. Przeciążenie podatkowe płac sprawia, że Unia ma problem z tworzeniem miejsc pracy. Problemem jest obciążenie niskich i średnich płac. Zarabiający najlepiej powinni płacić więcej.

    Trudno będzie wprowadzić europejskie podatki, gdy w większości państw rośnie nacjonalistyczny sentyment. Trzeba ludziom i politykom wyjaśnić, że europejski CIT dla wielkich firm, znacznie wyższy niż teraz, gdy państwa konkurują, oznacza niższy PIT dla większości i niski lokalny CIT dla miejscowych biznesów. To jest droga do utrzymania wzrostu, jakości życia i ładu demokratycznego. Jeżeli Unia nie zdoła tego zrobić, to padnie. Bo ludzie czują, że służy raczej silnym i uprzywilejowanym. Ilekroć przychodzi do głosowania w jej sprawie, zachodnie społeczeństwa są przeciw. Nie tylko brexit to pokazał, ale też referenda we Francji, Holandii, Irlandii. Nie da się bez końca balansować na skraju dezintegracji, bo wcześniej czy później będą kolejne katastrofy podobne do brexitu.

    Le Pen, Kaczyński, Orbán i Salvini czekają na katastrofę, więc razem z neoliberałami nigdy się nie zgodzą na unijne podatki federalne. Politycy proeuropejscy mają w Unii przewagę. Jeżeli ich przekonamy, damy radę to zrobić. Teraz jest ten moment. Po pandemii i po 24 lutego jest zgoda, że musimy więcej wydawać na zdrowie, obronę, środowisko, energię i obsługę długów. Nie damy rady, jeżeli nie zlikwidujemy dumpingu podatkowego. Skoro pod presją pandemii zgodziliśmy się mieć wspólne długi, jest szansa, że pod presją wojny zgodzimy się na wspólne podatki.

    Za sprawą inwazji Putina na Ukrainę Europa przeżywa kryzys egzystencjalny. To jest klasyczny moment konstytucyjny. Nie wolno go zmarnować.

    ROZMAWIAŁ JACEK ŻAKOWSKI

    W poniedziałek, 4 kwietnia trafiło do księgarń polskie wydanie drugiego dzieła Thomasa Piketty’ego „Kapitał i ideologia”. Jest to pasjonujący esej opisujący dzieje cywilizacji i ideologii, którymi uzasadniano istniejące zawsze nierówności.

    Thomas Piketty (ur. 1971 r.), profesor w Paris School of Economics i dyrektor ds. badań École des Hautes Etudes en Sciences Sociales, stał się globalną ekonomiczną gwiazdą, gdy wiosną 2014 r. ukazało się w USA angielskie tłumaczenie jego książki „Kapitał w XXI w.” (wyd. pol. 2015). Drukarnie nie nadążały. By kupić „Kapitał” Piketty’ego, trzeba się było zapisywać w amerykańskich księgarniach na listę kolejkową i czekać parę tygodni. Barack Obama oświadczył publicznie, że jest niewyspany, bo czyta Piketty’ego po nocach i się nie może oderwać. A potem zaprosił go do Białego Domu na posiedzenie swojego zespołu doradców ekonomicznych.

    Podstawowe odkrycie „Kapitału w XXI w.” było takie, że nierówności majątkowe historycznie rosną i stają się dysfunkcjonalne politycznie oraz ekonomicznie, bo dochód z kapitału rośnie szybciej niż z pracy. Ważniejsze było jednak to, że dzięki nowym historycznym źródłom z niemal całego świata Piketty ulokował nierówności w centrum globalnej debaty ekonomicznej, politycznej i historycznej.

    Podstawowe, udokumentowane w „Kapitale i ideologii”, odkrycie Piketty’ego jest natomiast takie, że nierówność jest wprawdzie naturalna, ale rozmiar i formy nierówności „nie są ani ekonomiczne, ani technologiczne, lecz jedynie ideologiczne i polityczne”.

    Piketty pokazuje, że równowaga sił, dzięki której konkretne nierówności istnieją, jest „przede wszystkim intelektualna i ideologiczna. (…) idee i ideologie liczą się w historii. Pozwalają nieustannie wyobrażać sobie i budować nowe światy i nowe społeczeństwa. (…) Przy takim samym stanie rozwoju gospodarki (…) zawsze istnieje wielość możliwych systemów ideologicznych, politycznych i nierównościowych”. Żaden z nich nie jest jednak wieczny i żadna zmiana nie jest bezkosztowa.

    Piketty nie cierpi wywiadów. Tę rozmowę obiecał mi ponad dwa lata temu. Jako człowiek praktyczny i zabiegany uparł się jednak, że wywiadu dla polskiego tygodnika udzieli dopiero, gdy książka będzie w polskich księgarniach. Wreszcie nadszedł ten czas. Polskim wydawcą Thomasa Piketty’ego jest Wydawnictwo Krytyki Politycznej.

    Polityka 15.2022 (3358) z dnia 05.04.2022; Rozmowa Polityki; s. 30 Oryginalny tytuł tekstu: “O czym jest ta wojna”