Najbogatszy człowiek świata kupuje Twittera, najmocniejszy megafon w internecie. Czy to będzie jego najgłośniejsza porażka?

Czterysta dwadzieścia to nie jest zwykła liczba. Na godzinę 4.20 ustawione były wszystkie zegary w filmie „Pulp Fiction”. 20 kwietnia (4/20) urodził się Adolf Hitler. Godzina 4.20 to również tradycyjny czas palenia marihuany. A ile chciał zapłacić Elon Musk, wielki fan i promotor tego zioła, za nienależące do niego akcje Tesli? 420 dol.

Akcje Twittera, internetowej platformy mikroblogowej, Musk kupi na mocy porozumienia z 25 kwietnia. I zaraz potem – jak zapowiada – ściągnie Twittera z giełdy w ramach jednej z największych tego typu transakcji w historii. W króciutkiej, 138-słownej ofercie zakupu 11 razy używa słów „ja” lub „mój”. I kończy: „Twitter ma nadzwyczajny potencjał. Ja go uwolnię”.

Za każdą akcję zapłaci 54,20 dol. (znów przypadek?), choć według notowań z 28 kwietnia są one warte nieco ponad 48 dol. Z powodu takiej przebitki zarząd Twittera, który początkowo sprzeciwiał się przejęciu, ostatecznie ustąpił pod naciskiem udziałowców. W sumie będzie to Muska kosztować 44 mld dol., prawie połowę (21 mld) da z własnej, głębokiej kieszeni. Resztę pożyczy.

Transakcja powinna dojść do skutku jeszcze w tym roku. Przeszkodzić jej mogą krajowi regulatorzy (mało prawdopodobne) lub sam Musk – z powodu problemów z finansowaniem lub z własnej nieprzymuszonej woli. Kara za odstąpienie od umowy wynosi „zaledwie” miliard dolarów – dużo poniżej standardów – a Musk nie takie rzeczy robił w swojej karierze.

Umowa, choć jeszcze nie skonsumowana, sprowokowała już skrajne reakcje. „Twitter jest zbyt ważny, aby mógł być własnością jednego człowieka” – napisał w edytorialu „The Washington Post” (własność Jeffa Bezosa z Amazonu). Po zapowiedzi Muska o „uwolnieniu” Twittera, bo „nieprzestrzeganie zasady wolności słowa fundamentalnie podważa demokrację”, podniosły się głosy, że „aby demokracja przetrwała, potrzebujemy więcej, a nie mniej moderowania” – to odniesienie do kontroli treści pojawiających się na platformie.

„Przejęcie Twittera przez Muska będzie miało porażający wpływ na społeczeństwo i politykę” – pisał kilka dni temu również w „The Washington Post” Max Boot. Jeff Jarvis, medioznawca z New York University, poszedł krok dalej: „Dziś na Twitterze atmosfera jak w berlińskim klubie nocnym na chwilę przed upadkiem Republiki Weimarskiej”. Nie zabrakło też oskarżeń o rasizm, bo przecież – jak wskazują jego przeciwnicy – Musk dorastał w apartheidzie (wyjechał z RPA 32 lata temu, uciekając m.in. przed służbą wojskową).

Pięćdziesięcioletni Musk, twórca i największy udziałowiec m.in. Tesli i SpaceX, firmy, która ma wysłać ludzi na Marsa, nie jest pierwszym bogaczem, który przejmuje media. Wcześniej zrobili to m.in. wspomniany Bezos czy Marc Benioff z żoną („Time”), nie mówiąc już o przedwojennych baronach prasowych USA. W przypadku Twittera sytuacja jest o tyle odmienna – przekonują krytycy tego ruchu – że Musk nie kupuje redakcji czy gotowego produktu medialnego, ale platformę społecznościową. W dodatku z ponad 86 mln obserwujących sam jest jej ważnym elementem.

To akurat może się okazać zaletą, ponieważ zna wszystkie bolączki tej platformy. Musk zapowiedział już m.in. upublicznienie algorytmu zarządzającego Twitterem – tak aby chętni mogli zgłaszać poprawki. W planach ma być również „autentyfikacja” użytkowników, walka ze spamem, rezygnacja z dożywotnich zakazów, takich jak ten nałożony na Donalda Trumpa po zeszłorocznym ataku na Kapitol. A przede wszystkim umożliwienie edytowania wypuszczonych już tweetów i wydłużenie ich ponad obecne 280 znaków.

Ale obok tych wszystkich technicznych innowacji i błyskotek Musk przekonuje, że Twitterowi potrzebny jest „wstrząs koncepcyjny”, nawet jeśli miałoby go to dużo kosztować. „Nie patrzę na to ekonomicznie – powiedział w marcu na konferencji TED. – Istnienie publicznej platformy, godnej zaufania i możliwie inkluzywnej, jest kluczowe dla przyszłości cywilizacji”. Taką rolę przewiduje dla Twittera.

Musk mówi o tej inkluzywności nieprzypadkowo. Twitter w ostatnich latach zaostrzał moderowanie, czyli usuwanie treści i autorów zbyt kontrowersyjnych, kasując m.in. mowę nienawiści i dyskryminacji, fake newsy, a także opinie sprzecznie z konsensem naukowym (szczepionki, klimat). Tylko w pierwszej połowie zeszłego roku Twitter usunął prawie 6 mln wpisów, przy niecałych 2 mln w podobnym okresie dwa lata temu, i 1,2 mln kont (700 tys. w 2020 r.).

Zdaniem Evelyn Douek, ekspertki od mediów internetowych z Harvard Law School, pomysł z usuwaniem „niebezpiecznych” tweetów opiera się jednak na wątpliwym założeniu, że w ten sposób ogranicza się wpływ ich autorów na rzeczywistość. Przy czym Twitter, zdaniem Douek, jest tu traktowany jako „narzędzie koordynowania narracji” – forum dla dziennikarzy, polityków, naukowców i ekspertów. Ich opinie mieszają się, prowokują się nawzajem, ucierają. I w ten sposób powstaje dominująca narracja. Kontroler tego megafonu, czyli wkrótce Musk, nie może jej wytworzyć sam z siebie. Ale może decydować, komu poda megafon.

„Uwolnienie” Twittera może się jednak okazać trudniejsze, niż się Muskowi dziś wydaje. Na platformę wrócą radykałowie i ich słowa, czego mogą nie zdzierżyć reklamodawcy, którzy zapewniają ponad 90 proc. przychodów firmy. Grożą też problemy z dystrybucją aplikacji w sklepach Google i Apple, które przecież usunęły już ze swoich „półek” platformę Parler. W poprzek mogą też stanąć rządowe regulacje. Kilka dni temu państwa Unii Europejskiej dogadały się w sprawie Digital Service Act, dokumentu, który m.in. zobowiązuje media społecznościowe do silnej moderacji treści (Brytyjczycy planują podobne przepisy).

Dodatkowy problem z Twitterem polega również na tym, że wciąż nie za bardzo wiadomo, jak na nim zarabiać. Nie jest to wielki biznes – przy 217 mln codziennych użytkowników (kilkakrotnie mniej niż Instagram czy Facebook) przychody Twittera z reklam w 2021 r. wyniosły zaledwie 4,5 mld dol., przy 209 mld Alphabet, czyli dawnego Google.

Sprzedawanie reklam na Instagramie jest o niebo prostsze. Ludzie patrzą na zdjęcia różnych rzeczy, które wydają im się ładne, a Instagram proponuje im fotografie podobnych rzeczy, które można kupić. Podobnie z Facebookiem: wiemy o tobie wszystko, więc również to, że akurat poszukujesz pralki, może np. takiej z reklamy?

A Twitter? W sumie niewiele o tobie wiemy. Przychodzisz tu, żeby powalczyć z innymi na minimądrości, moralizujesz i próbujesz być zabawny. Dużo w tym emocji i plemiennej retoryki, ale mało kasy. Efekt jest taki, że ta najważniejsza społecznie i politycznie platforma w całym internecie, z której korzystają codziennie najbardziej wpływowi ludzie świata, przez większość czasu na giełdzie (od 2013 r.) przynosiła straty – tylko w zeszłym roku 221 mln dol.

Jak temu zaradzić? Dla Muska jedynym rozwiązaniem jest więcej wolności słowa. Bo taka wolna strefa, choć przegoni reklamodawców wystraszonych możliwym „ściekiem”, jednocześnie zapewni większe zaangażowanie i emocje użytkowników, których będzie można skasować za subskrypcje. Nie mówiąc już, że uratuje cywilizację.

Paul Krugman z „New York Timesa” zarzuca Muskowi, że – tak jak wielu jego współobywateli (głównie jednak z prawicy) – błędnie definiuje współczesne problemy z wolnością słowa. Odwołując się do Isaiaha Berlina, przywołuje wolność negatywną, która akurat w przypadku wolności słowa oznacza po prostu, że możemy mówić, co chcemy, bez ograniczeń ze strony władzy. Krugman twierdzi, że Musk innej wolności słowa nie uważa. Jej przykładem byłoby z pewnością przywrócenie twitterowego konta Trumpowi.

Ale u Berlina jest jeszcze pozytywna wolność słowa, czyli stworzenie takiego środowiska, w którym wszyscy, którzy chcą, będą usłyszani. A przecież dziś wielu chętnych nie ma do tego odpowiedniej platformy. To miały zmienić media społecznościowe, w tym Twitter, ale przeważnie oferują niebezpieczny układ: możesz mówić, co chcesz, ale jeśli się ośmielisz, twoje życie może zamienić się w koszmar. „Wolność dla wilków często oznaczała śmierć dla owiec” – napisał Berlin.

Dlatego być może najważniejsze dziś pytanie w polityce, nie tylko amerykańskiej, brzmi: komu Musk podstawi megafon? Po której stronie stanie przyszły właściciel Twittera?

Musk to taki polityczny stroboskop. Błyska jakąś myślą, zresztą niekoniecznie błyskotliwą, i znika. Potem błyska znów – np. przy okazji wystrzelenia kolejnej rakiety SpaceX – tyle że już w innym kolorze. Efekt jest taki sam jak na dyskotece: może i jest przyjemnie, ale trudno uchwycić coś wyraźnie.

Według sondażu YouGov 54 proc. wyborców republikańskich jest przekonanych, że zakup Twittera przez Muska „będzie dobry dla społeczeństwa”, podobnie twierdzi zaledwie 7 proc. zwolenników Demokratów.

Jego oficjalna afiliacja nie jest oczywista – w przeszłości Musk rozdawał datki Republikanom i Demokratom niemal po równo. Jedyna prawidłowość to fakt, że inwestował w polityków związanych ze stanami, w których sam robi interesy.

Jednego dnia potrafi zatweetować, że globalny spadek urodzeń jest „jednym z największych zagrożeń dla cywilizacji” (eureka!). A następnego porównać premiera Justina Trudeau do Hitlera w związku z ostrymi obostrzeniami pandemicznymi w Kanadzie. Gdy władze Kalifornii z powodu pandemii kazały mu zamknąć fabrykę aut, nazwał takie rozwiązanie „faszystowskim”. Ale gdy nieco później z takich samych powodów Pekin wymusił zamknięcie szanghajskiej fabryki Tesli, Musk zrobił to bez szemrania.

Politycznie zdążył się już określić jako moderate (umiarkowany, w sensie – centrysta) i „liberalny społecznie fiskalny konserwatysta”. Raz nazwał się nawet socjalistą, ale potem dodał, że „nie takim, który chce odbierać zasoby bardziej produktywnym i przekazywać je mniej produktywnym”. Bez wątpienia jest zwolennikiem wolnego rynku. Część krytyków widzi w nim nawet proroka libertarianizmu, dlatego m.in. przeniósł siedzibę Tesli z „lewackiej” Kalifornii do „wolnego stanu” Teksas. Zapowiedział też, że w jego m

  • kwj
    link
    32 years ago

    Zgodzę się, trudny wybor, tzn. Trump od razu papa. O Bidenie dużo nie wiem, o Musku wiem, że jest zawistnym, nienawistnym człowiekiem i narcyzem. Na szczęście nie można było na niego głosować, ale czemu np. nie ma Sandersa w tym artykule?

    • @didleth
      link
      0
      edit-2
      2 years ago

      Biden też jest zawistny (i to łagodny eufenizm), w dużej mierze kontynuuje politykę Trumpa. Generalnie Trump i Biden są fanatycznymi zwolennikami zbrodni wojennych, uciszania niepasujących im ludzi i czasem mam rozkminę, czy to Putin ściąga metody od nich, czy oni od Putina. Na ich tle serio Musk wygląda nieźle. O Sandersie z kolei ja niewiele wiem ;-)

      • kwj
        link
        12 years ago

        Nie zgodzę się, Trump i Biden się mocno różnią moim zdaniem, na niekorzyść tego pierwszego. Polecam poczytać o Sandersie, nie jest to lek na całe zło, ale wydaje mi się, że o wiele lepszy.
        Co prawda filmik, a nie artykuł, ale za to rzetelny, o Musku. Polecam - https://yewtu.be/watch?v=c-FGwDDc-s8

        • @didleth
          link
          12 years ago

          Biden jest na pewno inteligentniejszy od Trumpa - to trochę jak wybór między Kaczyńskim a Ziobrą. Ciężko stwierdzić, który z nich jest bardziej niebezpieczny - okaże się pewnie za kilka-kilkanaście lat. Powiedzmy, że cieszyłam się, gdy Biden wygrał wybory (czy raczej że Trump je przegrał) i potem mi szczęka opadła, jak się dowiedziałam, co on odpierdala. Jeśli zestawić tę 2 z Sandersem to na pierwszy rzut oka Sanders rzeczywiście wypada najkorzystniej, no ale na pierwszy rzut oka w mediach to kobiety prowokują do gwałtu, a internet trzeba zamknąć w imię walki z terroryzmem. Więc nie będę wyrokować na podstawie pierwszych lepszych linków z google’a. Natomiast jeśli porównać Trumpa i Bidena z Muskiem - to ten ostatni wypada zdecydowanie na plus. Analogicznie jak większość ludzi w Polsce wypadnie na plus w porównaniu z Ziobrą i Kaczyńskim.

          • kwj
            link
            12 years ago

            Tak, ale mimo wszystko nie zrównywałbym większości ludzi do Muska. To jest wróg większości ludzi.

            • @didleth
              link
              1
              edit-2
              2 years ago

              Do Bidena, Trumpa czy Putina też byś większości ludzi nie przyrównał. Musk jest kontrowersyjny, ale dla mnie z definicji ktoś, kto popiera zbrodnie wojenne i informowanie o nich zrównuje ze szpiegostwem jest z automatu gorszy od kogoś, kto łamie prawa pracownicze, nie płaci podatków i przeprowadza testy na zwierzętach. Prozaicznie jak ktoś Ci nie zapłaci pensji to nie zjesz obiadu teraz i przez pare dni i możesz jakoś dalej kombinować, jak ktoś Cię zabije to nie zjesz go już nigdy. Zwierzęta podczas wojen także cierpią. A jak dziennikarze będą mieli ze strachu zamknięte usta, to o łamanie praw pracowniczych też będzie łatwiej, bo trudniej będzie takie sytuacje nagłaśniać. Może na tle całej 3ki Sanders rzeczywiście wypadłby najlepiej, ale jak pisałam - za mało o nim wiem by to ocenić.