Jest sobie takie pojęcie – chałtura. Znaczy ono mniej więcej tyle, co praca artystyczna podjęta dla zarobku, w celach jawnie merkantylnych. Niezależnie od bzdur o tym, że głód sprzyja wenie twórczej – artyści, aby żyć muszą jeść. Podobnie jak urzędniczki i stolarze. Im jednak nikt nie mówi, że lepiej wypełniają druki i heblują tralki, gdy są głodni. Szpiegom też nikt nie wypomni, że jadą na drugi koniec świata „tylko dla pieniędzy”. Przed Wami rozrywkowy tekst o tym, jak brytyjski reżyser Ken Russell, zwany enfant terrible wyspiarskiego kina nakręcił szpiegowską chałturę i pogrążył swojego producenta za pomocą filmu o zabójczych jajach i mózgu za miliard dolarów.