Zdaniem Davida Baesleya, dyrektora Światowego Programu Żywnościowego (WFP) ONZ, stoimy u bram bezprecedensowego kryzysu.

Władimir Putin wykorzystuje ukraińskie zboże jak broń. Łatwo mu to przychodzi, bo globalny system żywnościowy znalazł się w rozsypce.

Kto kupuje jedzenie, orientuje się, że zrobiło się drogo. Cenowe rekordy to doświadczenie ogólnoświatowe. W sporej mierze odpowiadają za to walki w Ukrainie z blokadą portów, przez które eksportowano płody rolne „spichlerza Europy”, i z niepewnością tegorocznych zbiorów. Ukraina to jednak tylko jeden klocek w tej układance.

Zdaniem Davida Beasleya, dyrektora Światowego Programu Żywnościowego ONZ, stoimy u bram bezprecedensowego kryzysu. Wyższe ceny sprawią, że dodatkowe 47 mln ludzi dołączy do 276 mln tych, którzy i bez rosyjskiej agresji „maszerowali w stronę głodu”.

Beasley przestrzega przed powtórką społecznego wybuchu z lat 2007–08, gdy ceny jedzenia wyrwały się spod kontroli. W ponad 40 krajach doszło wtedy do niepokojów, w wyniku których kilku dyktatorów straciło pracę lub życie i rozpoczęły się trwające czasem do dziś konflikty zbrojne. Ich rezultatem był wzrost presji migracyjnej na Europę, obrócenie w ruinę Syrii, rozpad Libii, gehenna Jemenu oraz autokratyzm w Egipcie czy Tunezji.

Tamtą sytuację przypominają obecne wypadki na Sri Lance, w Indonezji, Pakistanie, Peru, Burkina Faso, Mali czy Czadzie. A według Beasleya to dopiero początek.

Są już miejsca, np. w Tunezji (tam zaczęła się arabska wiosna sprzed ponad dekady), gdzie w maju zabrakło mąki. W przeszło 100-milionowym Egipcie wprowadzono ceny maksymalne na nieobjęty rządowymi subsydiami chleb. Przy czym 60 proc. Egipcjan polega na chlebie dotowanym – kosztuje równowartość polskiego grosza. Ta cena nie zmieniła się od końca lat 80., ale wobec braku dostaw z Ukrainy odżyły dyskusje, czy nie pora na jej urealnienie. A rzecz jest wrażliwa społecznie, bo przeciętny Egipcjanin zjada ponad 150 kg chleba rocznie, trzykrotnie przekraczając światową średnią.

Gdy wiosną robiło się coraz drożej, wiele krajów zdecydowało się jeszcze na zakaz eksportu produktów rolnych, by chronić własne rynki przed rozpędzającą się inflacją. Równolegle w USA rząd Joe Bidena zezwolił na zwiększenie udziału etanolu w paliwach, co ma zbić ich ceny, ale będzie wymagało przerobienia dużych ilości soi i kukurydzy. Nic dziwnego, że system się krztusi.

Rolnicza loteria Wojna Putina zadziałała jak wzmacniacz negatywnych trendów. Za niedożywienie i głód odpowiada toksyczny koktajl wojen, zmian klimatycznych, strukturalnego ubóstwa i złych rządów. Ostatnio doszła pandemia i drogie paliwa. A na wszystko nakłada się jeszcze wadliwy mechanizm zaopatrzenia w żywność – jak (nie)działa, pokazuje dotychczasowa rola Ukrainy i Rosji.

Gdy Antony Blinken, szef amerykańskiej dyplomacji, oskarżał Rosję w Radzie Bezpieczeństwa ONZ o używanie żywności jak broni – blokowania 22 mln ton zboża i to w obliczu globalnego głodu – rosyjski ambasador Wasilij Nebenzia kontratakował, że to Ukraina zatrzymała 75 statków z 17 państw w portach od Odessy do Mariupola.

Nebenzia wykorzystał tę okazję do reklamy, bowiem od sierpnia w rosyjskiej ofercie eksportowej będzie dostępnych 25 mln ton tegorocznej pszenicy, do tego 22 mln ton nawozów. Rosjanin dowodził, że kryzys wywołują zachodnie sankcje na Rosję, a najbiedniejsze państwa i regiony są odcięte od tych dostaw, bo padły ofiarą geopolitycznych gier Ameryki. Tymczasem, utrzymuje Nebenzia, to właśnie Rosja jest odpowiedzialnym dostawcą zarówno żywności, jak i energii.

Tu mała errata: obecnie Rosja chce handlować głównie z, jak je nazywa, państwami sobie przyjaznymi, ale przed wojną – wraz z Ukrainą – stanowiła dla reszty świata zaplecze bardziej żywnościowe niż energetyczne. Globalne potrzeby na ropę naftową, gaz ziemny czy węgiel Rosja zaspokajała w sumie tylko w 10 proc. I generalnie jest więcej krajów oferujących ropę czy gaz niż kukurydzę lub pszenicę. Przed wojną 50 krajów importowało przynajmniej połowę potrzebnej pszenicy z Rosji lub Ukrainy. Sama ONZ tylko w Ukrainie kupowała połowę rozdawanego przez siebie ziarna i 80 proc. oleju słonecznikowego. Jak do tego doszło?

Jeszcze w latach 90. większość eksportowanej na świecie żywności pochodziła z tzw. pierwszego świata, z USA i Europy Zachodniej. Później dołączyły Brazylia oraz Ukraina i Rosja. Miały atrakcyjną ofertę, dysponowały potężnymi areałami, tanią siłą roboczą i tanią energią. Znacznie podniosły wydajność z hektara, bo za rolnictwo wzięli się tam wielcy przedsiębiorcy, na Wschodzie – głównie oligarchowie.

Efekt uboczny był taki, że rozwój rolnictwa stał się nieopłacalny w trudnych strefach klimatycznych – choćby w coraz ludniejszej Afryce Płn. Podobnie dwóm najludniejszym państwom, coraz zamożniejszym Chinom i wciąż będącym na dorobku Indiom daleko wciąż do żywnościowej samowystarczalności.

Po drodze zglobalizowany rynek potraktował żywność jak każdy inny towar. Ceny płodów rolnych są trudniejsze do przewidzenia niż ceny surowców energetycznych. Te wydobywa się w relatywnie stabilnych warunkach, z kolei rolnictwo jest nazywane fabryką pod gołym niebem i zajęciem zależnym od wielu czynników. Wymaga też przewidywania – już teraz rolnicy powinni wiedzieć, co będą siali, sadzili i hodowali przynajmniej w następnym sezonie. A wobec braku choćby nawozów z Rosji to kompletna loteria.

Tak ukształtowany rynek oczekuje także, że jedzenie – jak wszystko inne – da się transportować daleko i szybko. Pandemia wykazała jednak, że żyto czy kukurydza podlegają takim samym prawom jak półprzewodniki – statki z nimi też ugrzęzły. Obecna blokada ukraińskiego zboża czy oleju jest tym dotkliwsza, że w krótkim czasie nie ma ich czym zastąpić. Branża ma dużą bezwładność, kupuje się z dużym wyprzedzeniem, a statki pływają powoli.

Koszt środowiskowy Paradoks polega również na tym, że świat produkuje dość kalorii, by każdego z nas wyżywić – widać to po górach marnowanego jedzenia oraz pladze otyłości nie tylko w USA czy Europie. Zasoby mamy, nie udaje się tylko dostarczyć ich tam, gdzie akurat są potrzebne. Na dodatek cena wyrażona w pieniądzu jest tylko częścią rzeczywistego kosztu żywności. Jej tzw. koszt środowiskowy – wartość strat powodowanych w ekosystemach w związku z działalnością rolniczą i dystrybucją – szacowany jest na dwukrotność cen płaconych na giełdach, bazarkach i w sklepach.

Środowisko cierpi, bo nowa przestrzeń pod grunty uprawne, pastwiska i plantacje drzew wyrywana jest przede wszystkim w drodze likwidacji mokradeł i wylesiania, głównie w tropikach i często w lasach dziewiczych. Sektor spożywczy emituje też aż trzecią część gazów cieplarnianych, w znacznej mierze odpowiadają za nie stada hodowane na mięso i mleko. Do tego złe praktyki rolnicze niszczą gleby, zanieczyszczają i wyczerpują zasoby wodne oraz obniżają bioróżnorodność, bijąc m.in. w owady i inne zapylające zwierzęta.

Dopiero niedawno ONZ zajęła się żywnością z taką uwagą, z jaką podchodzi do zmian klimatu. Powołano grupę naukową, jej kierownictwo postulowało niedawno w magazynie „Nature” pilne przeorganizowanie globalnego systemu żywnościowego.

Naukowcy przekonują, że cel podstawowy to jednoczesne zakończenie głodu na świecie oraz poprawienie jakości pokarmów. Jak? Dzięki zwiększeniu wydajności, ograniczeniu marnotrawstwa i programom społecznym w rodzaju dożywiania dzieci w szkołach. Potrzebne są nowe sposoby pakowania, by zapobiegać psuciu się jedzenia, rozpoznanie zaburzeń żywieniowych, w tym tzw. zajadania stresu, nowe oznaczenia produktów i regulacyjne ograniczenie cukrów i tłuszczów.

W sukurs przychodzi technologia. Można już na bieżąco monitorować na całym świecie stan upraw i staranniej przewidywać plony – a co za tym idzie: proponować adekwatne ubezpieczenia rolnicze, od susz, gradu czy chorób. Przydałby się system wypożyczania maszyn – by nie topić funduszy w ich zakup.

Potrzebne jest wsparcie dla drobnych rolników, tych jest ponad 400 mln. Nie mogą być traktowani na równi z korporacjami, potrzebują łatwego dostępu do ziemi, kredytu, siły roboczej, ziarna na siew. Konieczna jest również przejrzysta informacja o własności ziemi i równe prawa zwłaszcza dla kobiet. Np. w Etiopii gospodarstwa prowadzone przez panie są znacznie mniej wydajne tylko dlatego, że kobiety są dyskryminowane w dostępie do zasobów niezbędnych w produkcji rolnej.

Kluczowa jest kondycja gleby, w tym jej rola w pochłanianiu dwutlenku węgla z atmosfery. Niedaleką przyszłością muszą być nowe formy pozyskiwania żywności – białko z owadów, roślin wiążących atmosferyczny azot, by nie trzeba było ich nawozić. Szansą są odmiany zmodyfikowane genetycznie, choćby banany nieatrakcyjne dla zabijającego je grzyba.

Konieczne jest gromadzenie wiedzy o tradycyjnych odmianach i formach ich upraw, co może być smutnym podsumowaniem zniszczenia przez Rosjan charkowskiego banku genów roślin. Wreszcie pora zerwać z kojarzeniem rolnictwa jedynie w kategoriach ziemi uprawnej czy pastwisk. Rezerwy drzemią pod wodą, ale wydajną produkcję np. ryb zapewnią tylko zdrowe, niezłupione jeziora, morza i oceany.

Pionowe szklarnie W końcu problemem do rozwiązania jest logistyka, zaopatrzenie metropolii wymaga pokonania wielkich dystansów. Tu przyszłością będą pionowe szklarnie, budowane jak wieżowce albo aranżowane w byłych centrach handlowych. Przypomina to laboratorium, gdzie mierzony jest każdy możliwy parametr, steruje się światłem, wpływając na wygląd i smak. Nie ma tam nawet często gleby, ale też owadów, grzybów i pokusy, by je zwalczać środkami chemicznymi. W takich szklarniach można zbierać bez przerwy, bez względu na warunki panujące na zewnątrz. I to tuż pod nosem klienta.

Autorzy powyższych propozycji uważają, że na to wszystko wystarczy finansowanie na poziomie 1 proc. PKB – dla porównania natowski standard zbrojeń to 2 proc. PKB. Bez ich realizacji czeka nas jeszcze więcej tego samego, kolejnych zawałów i drożyzn. Szczególnie że polityków podobnych do Putina, którzy zdają sobie sprawę z politycznej potęgi głodu,

  • @TadeuszOP
    link
    12 years ago

    jest na świecie więcej.

    Głód – jak wojna z maksymy von Clausewitza – też jest instrumentem polityki. Od tysiącleci armie i przywódcy głodzili rywali czy przeciwników, niszczyli zbiory, magazyny żywności, zatruwali studnie. Dlatego problemy z żywnością powinny być zwalczane nie tylko jako problem humanitarny, ale też jako wyzwanie polityczne i ubezpieczenie od kolejnych wojen.

    Polityka 26.2022 (3369) z dnia 21.06.2022; Świat; s. 56 Oryginalny tytuł tekstu: “Fabryka pod gołym niebem” Jędrzej Winiecki Dziennikarz działu zagranicznego „Polityki”. Pisze o polityce i społeczeństwach Europy, Azji i Afryki. A od czasu do czasu o życiu ptaków.