„Nauczyciele nasłuchali się, że jeśli praca w szkole im się nie podoba, mogą iść np. do dyskontów. I zaczęli się rozglądać”.

Bardziej opłaca się przyjść do szkoły na stanowisko woźnej niż nauczycielki. Przy czym ja i tak młodego nauczyciela nie widziałam w pokoju od lat – o szkolnym kryzysie opowiada Violetta Kalka, toruńska polonistka, założycielka grupy facebookowej „Nauczyciel zmienia zawód”.

JOANNA CIEŚLA: – Pokoje nauczycielskie zaraz opustoszeją na wakacje. I już się nie zapełnią? VIOLETTA KALKA: – Na pewno fala odejść nauczycieli jest dużo większa niż zwykle o tej porze. Bo formalnie wygląda to tak, że nauczyciel, który nie chce pracować od września, powinien złożyć wypowiedzenie do końca maja. Stąd przypływ ofert pracy.

Według danych z kuratoriów w całej Polsce w połowie czerwca poszukiwanych było ponad 13 tys. nauczycieli. W wielu województwach ogłoszeń jest o 20–25 proc. więcej niż w ubiegłym roku. A to i tak niepełne dane. Na przykład Mazowieckie Kuratorium Oświaty opublikowało ponad 3,3 tys. ofert z całego regionu, podczas gdy właśnie tyle wakatów, według urzędu miasta, jest w samej tylko Warszawie. W niektórych szkołach brakuje po kilkunastu nauczycieli. Odchodzą grupami. Widzę to też w ruchu na naszej grupie „Nauczyciel zmienia zawód. Grupa wsparcia”. Dla mnie to nie jest zaskakujące. Momentem przełomowym był strajk w 2019 r. Nauczyciele nasłuchali się, że jeśli praca w szkole im się nie podoba, mogą iść np. do dyskontów. I zaczęli się rozglądać. A że są zachowawczy, potrzebowali czasu, żeby czegoś się douczyć, założyć firmy. Teraz więc łatwiej odchodzą.

Nie brak głosów, że odwrót ze szkół to wina właśnie założonej przez panią grupy. Nie myślę o tym w kategoriach winy. Z pewnością wielu ludzi dzięki tej grupie zobaczyło siebie nawzajem. Piszą, że grupa ich zmotywowała do zmiany, potwierdziła, że mają rację, nie chcąc się na coś godzić. Ja tylko stworzyłam przestrzeń do takich rozmów.

Pani facebookowa grupa dodatkowo zachęca do porzucenia szkoły. Frustracja? Najpierw, kilka lat wcześniej, założyłam grupę „Uwaga mobber, w szkole”, bo mobbing w oświacie to ogromny problem, na który zwróciłam uwagę, gdy dotknął moje dwie znajome. Okazało się, że wielu ludzi z powodu podobnych doświadczeń chce wyjść z oświaty. Dlatego stworzyłam tę drugą grupę. Nie chciałam zachęcać ludzi do odchodzenia z pracy, tylko pomóc tym, który byli już na to zdecydowani. A potem był strajk i z 3 tys. członków grupy w trzy tygodnie zrobiło się 6 tys. W styczniu tego roku, po obniżkach wynagrodzeń związanych z Polskim Ładem, przybyły kolejne 2 tys. Teraz to ponad 24 tys. osób, dzisiaj dołączyłam kolejne 100. Zaprosiłam do współpracy prawników, m.in. Karolinę Sikorską-Bednarczyk, czy coacha Violettę Nowak oraz anglistkę Katarzynę Tokarską, która odświeża angielski do rozmów kwalifikacyjnych. Tworzymy już chyba rodzaj społeczności.

Ale pani nadal w szkole pracuje. Bo akurat w mojej szkole pracuje się dobrze, mam sporo wolności, nie ma naruszeń prawa. Ja od dziecka chciałam być nauczycielką, choć chciałabym też, żeby szkoła w Polsce funkcjonowała jak w Finlandii, Szwecji czy Niemczech.

Ludzie odchodzą głównie z powodu pieniędzy? Głównie z powodu upokorzenia, które z pieniędzmi jednak się wiąże. W Polsce w oświacie od dekad nie zarabiało się dobrze, ale po kolejnych podwyżkach pensji minimalnej zarobki najmłodszych nauczycieli są porównywalne z wynagrodzeniem pracowników niewykwalifikowanych. Bardziej opłaca się przyjść do szkoły na stanowisko woźnej niż nauczycielki. Przy czym ja i tak młodego nauczyciela nie widziałam w pokoju od lat.

Nauczyciele też dostali podwyżki – 4,4 proc. Przy obecnym wzroście cen te kilkadziesiąt złotych tylko dodatkowo ludzi rozsierdziło. A pojedyncze osoby z młodego pokolenia, które jakoś tam do szkół trafiły, są zupełnie inne niż większość, którą stanowią osoby 40+. Nie boją się, mają inaczej ustawione priorytety. Poza tym na tyle dobrze znają języki obce, że ich rynkiem pracy jest cała Europa. Starszym, słabiej znającym języki, mimo ogólnie dobrego wykształcenia, doświadczenia w pracy z ludźmi, brak pewności siebie. Częściej tkwią w szkole z obawy, że po 20 latach pracy nic już innego nie umieją, a to nieprawda.

To też jest ściśle związane z zarobkami. W naszej kulturze przyjęło się, że jeśli mało ci płacą, to znaczy, że jesteś mało wart – błędne koło. To może tak działać. Kolejna kwestia: wielu ludzi dorobiło się problemów ze zdrowiem, depresji. Odchodzą na urlopy zdrowotne, czasem z zamysłem, że w ich trakcie będą się rozglądać za inną pracą.

Według prowadzonych w Polsce badań nauczyciele wyszli z pandemii mocno poturbowani psychicznie. Bo wielu przerosły oczekiwania i to, że są zdani na siebie, że muszą tworzyć za własne pieniądze swój warsztat pracy, bo bon na 500 zł nie wystarczył nawet na przeciętny tablet. Choć akurat jeśli chodzi o pandemię, ten medal ma też drugą stronę: niektórzy odkryli, że odpowiada im praca online, pozakładali firmy szkoleniowe. Dlatego odchodzą również nauczyciele w mniejszych miastach i na wsiach. To nowe zjawisko, dotychczas ludzie trzymali się tam szkół, bo trudniej było o inną pracę. Z kolei wśród starszych nauczycieli spora jest grupa takich, którzy nabyli prawa emerytalne – i z nich korzystają. Średnia wieku w zawodzie już kilka lat temu dobrze przekraczała czterdziestkę.

Dyrektorzy często nie chcą o brakach kadrowych rozmawiać z mediami. Boją się czegoś? Mówienie o kłopotach ogólnie nie jest dobrze widziane. A dyrektorzy się boją – urzędników z organów prowadzących szkoły. Wielkim obciążeniem jest zależność szkół od polityków. Nadal oświatą zajmują się nieraz ludzie niekompetentni, a ci lepiej wykształceni boją się, co im zrobią ci, którzy się ich boją. Ten czynnik ludzki, nieznośnych relacji, to drugi główny powód odejść, oprócz pieniędzy.

A bieżące upolitycznienie, ideologizacja? To raczej nie jest samodzielna przyczyna odejść. Jednak nasilająca się presja strachu i kontroli przekłada się na relacje. Na pewno też bardzo prawicowi rodzice nabrali wiatru w żagle, potrafią ingerować w dobór lektur przez nauczyciela, choć są przecież wybierane ze spisu MEiN. Komuś nie podoba się, że w lekturze pojawiają się duchy, zjawy itd. (pytam: co w takim razie z Mickiewiczem?). Z drugiej strony trafiają się nauczyciele, którym przeszkadza tęcza w wykonanym przez dziecko rysunku kucyka Pony. Z kolei wśród rodziców ci niereligijni, antyklerykalni, też ostrzej niż kiedyś walczą o swoje prawa.

Dlaczego szkoła jest wiecznym polem walki? Nauczyciele też mają w tym swój udział – popełniają błędy, bywają niesprawiedliwi. Z kolei współcześni rodzice bardzo różnią się podejściem do szkoły. Jeden szuka dla dziecka „przechowalni”, drugi chce, by realizowało jego ambicje, trzeci pragnie luzu, czwarty – dyscypliny. Jednocześnie znacznie bardziej niż dawniej interesują się edukacją swoich dzieci, co samo w sobie jest pozytywne. A dzieci są bardziej krytyczne, co też jest pozytywne. Ale wszystko to razem sprawia, że znacznie trudniej niż w czasach, gdy „nauczyciel miał zawsze rację”, pogodzić oczekiwania i potrzeby uczniów, rodziców, dyrekcji, organów prowadzących, zwłaszcza że nie ma wsparcia psychologów czy superwizorów, dostępnego w krajach zachodniej Europy. I że nie potrafimy rozmawiać. Nauczyciele trafiają przed komisje dyscyplinarne za sprawy, które można rozwiązać po ludzku, prowadząc dialog. W takim wzajemnym szczuciu na siebie pomagają stworzone do tego celu grupy na Facebooku. To smutne.

A nie jest tak w każdej pracy? Korporacje, które wielu nauczycielom wydają się ziemią obiecaną, od dawna są oceniane jako raczej potworne miejsca, bezosobowe, rugujące z poczucia sensu… Nie jestem przekonana. Nauczycielki i nauczyciele, którzy zmienili pracę, relacjonują, że wreszcie mają cokolwiek – wyposażenie stanowiska, lepsze zarobki albo czas na życie prywatne. My – zwłaszcza poloniści, matematycy, wychowawcy – po powrocie z pracy siadamy do zadań na kolejnych kilka godzin, słysząc, jak ciągle wypomina nam się te 18 godz. pensum przy tablicy.

Dokąd odchodzą nauczyciele poza korporacjami? Część próbuje zostać w oświacie, ale niepublicznej. Wielu emigruje. Ale mamy też koleżankę, która pracuje na taśmie produkcyjnej i chwali sobie zmianę, bo ma wolną głowę i czas.

Współcześni ludzie chyba już nie chcą być w totalitarnych instytucjach, w żadnych rolach. Coś w tym jest. Jesteśmy jednocześnie wytworami i ofiarami pruskiego systemu edukacji. Nauczycieli można podzielić na dwie grupy: tych, którzy chcą pracować w duchu współczesnej pedagogiki, oraz tych, którym ten przemocowy system odpowiada.

To co będzie dalej? Mogę odpowiedzieć w krótkiej perspektywie. Znam szkoły, gdzie z powodu braku nauczyciela przez pół roku nie realizowano przedmiotu. Słyszałam o zapowiedziach z innej placówki, że przedmiot będzie nadrobiony w kolejnym roku, gdy znajdzie się nauczyciel. Dyrektor odpowiada za realizację podstawy programowej, więc teoretycznie można go zwolnić, gdy nie jest w stanie obsadzić wakatu. Ale co z tego, jeśli następny też nie znajdzie nauczyciela? W jednej ze stołecznych podstawówek fizyki za darmo douczał ojciec ucznia, pracownik uniwersytetu, ale po roku zrezygnował.

Podobno chętni do pracy jednak się zgłaszają – ludzie, którzy kiedyś zdobyli uprawnienia pedagogiczne, ale przez lata pracowali np. jako kierowca autobusu. Usłyszeli w TVP, że w szkole dostaną 5 tys. na rękę. Może trzeba będzie skorzystać. Choć mam obawy. Zdarzają się zgłoszenia od ludzi po prostu źle wykształconych, po słabych uczelniach albo studiach podyplomowych.

Podyplomówki jako ratunek dla pustoszejących szkół są złe? Jeśli robi się je z przedmiotów powiązanych, bywają dobrym rozwiązaniem – sama ukończyłam trzy kierunki. Ale znów: skala tego ociera się o patologię. Znam przypadek, gdy dyrektor tak naciskał na nauczycielkę humanistycznego przedmiotu, że poszła na podyplomówkę z matematyki, choć nie radziła sobie z podstawowymi działaniami. Poza tym to ryzykowna inwestycja. Zwykle koszty pokrywa się z własnej

  • @TadeuszOP
    link
    12 years ago

    kieszeni, można liczyć na kilkaset złotych dofinansowania, a wciąż zmieniają się zasady. Dwa lata po tym, jak skończyłam studia z wiedzy o kulturze, przedmiot został wycofany. 5 tys. zł w piach. Podobnie – z chwilą wprowadzenia osławionego HiTu – właśnie kończą ci, którzy zrobili podyplomowe studia uprawniające do nauczania wiedzy o społeczeństwie. WOS jest wycofywany, HiTu może uczyć tylko albo historyk, albo ktoś, kto ukończył podyplomówkę – z historii i teraźniejszości.

    Mówiła pani niedawno, że ocenia wytrzymałość systemu na pięć lat. Co to znaczy? Myślę, że maksymalnie pięciu lat potrzebują nauczyciele, którzy pozostają wciąż w szkole, ale nie czują się w niej dobrze – a więc większość – żeby przygotować sobie bezpieczne lądowanie: wybrać nową pracę, zdobyć kwalifikacje lub doczekać emerytury. A przez ten czas większość szkół publicznych będzie się osuwać, uczyć kiepsko i w wymiarze minimum.

    A może będzie strajk, który pchnie sytuację na nowe tory? Nie sądzę. Odium tamtego z 2019 r. wciąż jest zbyt silne. Są też głosy, że obecne „głosowanie nogami”, odchodzenie ze szkół, skuteczniej zwraca uwagę na stan oświaty. Nauczycieli tak naprawdę nie sposób powstrzymać przed porzuceniem etatu nawet z tygodnia na tydzień. Jeśli ktoś dostał gdzieś pracę, nowy szef nie będzie się przejmował dyscyplinarką z powodu zerwania umowy w szkole. Wrzesień będzie trudny i dla dyrektorów, i dla rodziców, gdy zobaczą plany rozstrzelone od rana do wieczora, z lukami zamiast lekcji z przedmiotów egzaminacyjnych.

    A dla dzieci? Dla dzieci też. Gdzieś tam w te luki trzeba będzie upychać korepetycje – często u osób, które odeszły ze szkoły. Oczywiście pod warunkiem, że rodzice znajdą pieniądze, by je opłacić.

    ROZMAWIAŁA JOANNA CIEŚLA

    Równania z niewiadomymi Narastający brak nauczycieli to tylko jedna ze składowych chaosu, który ogarnie szkoły od września – po raz kolejny, bo choć od początku rządów PiS wciąż wydaje się, że nie może być mniej wiadomo, jak planować pracę, co roku jednak okazuje się to możliwe.

    • Nie wiadomo, jak dalej pracować z uczniami z Ukrainy. Rząd nie przedstawił nawet szacunków, ile może ich przybyć lub pozostać w polskich szkołach. Według analiz rzecznika praw obywatelskich nowych dzieci uchodźców może pojawić się 200 tys., a więc drugie tyle co teraz. Minister Przemysław Czarnek nie wydał wytycznych w sprawie tego, jak sklasyfikować te, które już są w systemie, ani w sprawie tego, jak organizacyjnie radzić sobie z przyjmowaniem do szkół średnich uczniów, którzy uczyli się w ukraińskim systemie online, nie przystąpili do egzaminu ósmoklasisty. – To może spowodować rekrutacyjny paraliż zwłaszcza w liceach i technikach w dużych miastach, gdzie dzieci i młodzieży z Ukrainy jest najwięcej – podkreśla dr Iga Kazimierczyk z Fundacji Przestrzeń dla edukacji.

    • Nie wiadomo, jak pracować z dziećmi z problemami psychicznymi. Przez placówki i kuratoria przetacza się kolejna faza histerii anty-LGBT (dyrektorzy popadają w kłopoty np. za uznawanie w szkole imion niezgodnych z płcią biologiczną). Według podręcznika do nowego przedmiotu „Historia i Teraźniejszość” uczniowie mają się uczyć m.in. o niebezpieczeństwach ideologii gender. Jednocześnie MEiN zarządziło, że w związku z osłabioną kondycją psychiczną młodzieży w szkołach od września powinno przybyć 17 tys. specjalistów, w tym psychologów i pedagogów. Wiceszefowa resortu Marzena Machałek nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób ich zrekrutować wobec rynkowych braków.

    • Nie wiadomo, jaką funkcję w szkole będzie pełnił dyrektor. Zgodnie z planami Ministerstwa Sprawiedliwości miałby wobec uczniów wchodzić w rolę, de facto, sędziego, np. kazać im myć korytarze w razie wykroczeń na terenie szkoły. Jak podkreśla Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, dyrektorzy nie są tym zainteresowani: – Współczesna pedagogika jasno dowodzi, że karanie, zwłaszcza pracą, nie jest skuteczną metodą wychowawczą. Poza tym równolegle z zapowiedziami nowych uprawnień władza pozbawia dyrektorów autonomii, ich samych strasząc karami. Szef MEiN, niezrażony prezydenckim wetem, przygotowuje drugie podejście do tzw. lex Czarnek. W szkołach brakuje więc nie tylko nauczycieli. Są konkursy na dyrektorów, do których nie zgłasza się nikt.


    Violetta Kalka – nauczycielka, trenerka, coach, blogerka, autorka książki „Elementarz wystąpień publicznych” oraz arkuszy maturalnych.

    Polityka 26.2022 (3369) z dnia 21.06.2022; Temat tygodnia; s. 15 Oryginalny tytuł tekstu: “Puste pokoje”

    Joanna Cieśla Absolwentka Wydziału Psychologii UW. Lubi pisać o zmianach społecznych i emocjach, które one rodzą. Ostatnio szczególnie przygląda się edukacji. Laureatka m. in. polskiej edycji europejskiego konkursu „Za różnorodnością, przeciwko dyskryminacji” i Nagrody Edukacyjnej Fundacji im prof. Romana Czerneckiego.