W niedzielę dziesiątki tysięcy ludzi w całym kraju, łamiąc rygory wprowadzone przez władze z powodu trwającej drugi rok epidemii, ruszyły na antyrządowe pochody i wiece. Tunezyjczycy, dumni, że to właśnie w ich kraju pod koniec 2010 r. zaczęła się Arabska Wiosna, dziś narzekają, że rządzący nimi politycy ostatnie dziesięciolecie zmarnowali przez niekompetencję, kłótliwość i korupcję. Demokracja, owszem, przyjęła się jak nigdzie indziej w arabskim świecie, ale ludziom żyje się gorzej. Gospodarka, która i tak była w złym stanie, została dobita epidemią. Zamiast rozwoju i wzrostu, na jakie liczyli Tunezyjczycy, w zeszłym roku zanotowano prawie 10-procentowy spadek. W tym roku będzie podobnie, pierwszy kwartał zakończył się 3-procentowym zjazdem. Rosną za to drożyzna, bezrobocie i publiczny dług. Świecący pustkami skarb państwa sprawia, że rządzący o pieniądze muszą prosić za granicą. Międzynarodowy Fundusz Walutowy gotów jest pożyczać kolejne miliardy dolarów, ale pod warunkiem, że tunezyjskie władze wzmogą politykę zaciskania pasa. Rządzący z Tunisu boją się z kolei, że o ile oni sami pewnie by tego nie odczuli, ich rodakom mogłoby zabraknąć cierpliwości i gotowości do dalszych wyrzeczeń.

Prezydent kraju Kais Sajed obwieścił w telewizyjnym orędziu, że zwalnia premiera Hiszama Maszisziego, zawiesza parlament (na jego rozwiązanie prezydentowi nie pozwala konstytucja), a posłom – przysługujące im immunitety. Sajed zapowiedział, że przejmuje władzę i będzie ją sprawował z nowym premierem, którego postara się jak najszybciej wyznaczyć. Tymczasem sam pokieruje ministerstwami obrony i sprawiedliwości oraz osobiście będzie nadzorował ewentualne procesy o korupcję czy nadużywanie władzy. Ogłosił też, że wprowadza godzinę policyjną, która obowiązywać będzie od siódmej wieczorem do szóstej rano, a także zakaz zgromadzeń publicznych powyżej trzech osób. Nowe porządki zostały wprowadzone wstępnie na 30 dni, ale zostaną odwołane, gdy „przywrócony zostanie spokój społeczny” i nic nie będzie już zagrażać „bezpieczeństwu tunezyjskiego państwa”. Przestrzegł też, że „ten, kto spróbuje strzelać, zostanie zastrzelony”, po czym ruszył na aleję Burgiby, główną ulicę stolicy, by pozdrowić wiwatujące na jego cześć tłumy.