Lewica nie istnieje – Fałszywa polaryzacja narzuconej ideologii jako propaganda w obronie istniejącego porządku Peter Joseph, 10 października 2025


Wprowadzenie

Współczesny dyskurs polityczny jest obsesyjnie skupiony na dualizmach. Lewica i prawica. Liberałowie i konserwatyści. Kapitaliści i socjaliści. Republikanie i Demokraci – i tak bez końca. Te przeciwstawne kategorie kształtują nie tylko sposób, w jaki ludzie postrzegają siebie i innych, lecz także to, jak rozumieją życie polityczne jako takie – jako nieustanny konflikt pomiędzy dwoma siłami, uwięzionymi w wiecznej walce. Taka narracja grupowa jest przekonująca i wydaje się naturalna. Jednak po bliższym przyjrzeniu się, cała ta konstrukcja się rozpada. Twarda prawda jest taka, że „lewica” nie istnieje – przynajmniej nie jako spójna kategoria orientacji politycznej. Jest raczej konstruktem relacyjnym – retorycznym substytutem oporu wobec tego, co w danym momencie stanowi dominujący porządek. Jej treść zmienia się wraz z okolicznościami, jej moralne postulaty ewoluują, a rzekoma tożsamość nie jest określona przez to, czym jest, lecz przez to, czemu się sprzeciwia. Tymczasem „prawica” utrzymuje ciągłość jako obrońca istniejącego porządku. Nieustannie pochłania, neutralizuje i redefiniuje przestrzeń debaty, tak by nawet opór – czyli „lewica” – pozostawał funkcjonalnie konserwatywny. W ten sposób iluzja polaryzacji staje się narzędziem propagandy: zarządzanym dialogiem pozornego sporu, który zapewnia, że strukturalna władza pozostaje nienaruszona.


1. Pochodzenie

Idea podziału na lewicę i prawicę narodziła się podczas rewolucji francuskiej w 1789 roku, w trakcie obrad Zgromadzenia Narodowego. Ci, którzy siedzieli po lewej stronie sali, opowiadali się za zmianami społeczno-politycznymi – takimi jak likwidacja monarchii, przywilejów arystokratycznych i władzy Kościoła. Ci po prawej stronie wspierali zachowanie monarchii i Kościoła, a więc utrzymanie tradycyjnego porządku społecznego. To ustawienie sali stworzyło wygodną metaforę wizualną. Z biegiem czasu „lewica” stała się synonimem zmiany i reformy, a „prawica” – stabilności i tradycji. Jednak te słowa były czysto pozycyjne, nie ideologiczne. Nie istniała żadna „istota lewicowości” – był to jedynie relacyjny kierunek sprzeciwu, odzwierciedlający układ sił w danym momencie. Gdyby monarchia zwyciężyła, ci sami rewolucjoniści zostaliby zapamiętani jedynie jako mała, radykalna frakcja – utopiści albo terroryści. A więc „lewica” nie była doktryną – była po prostu kierunkiem oporu.


2. Pozycyjna natura tożsamości politycznej

Każde społeczeństwo w danym momencie ma dominujący sposób organizacji – polityczny, ekonomiczny i kulturowy – który definiuje, co uznaje się za „normalne”. Ci, którzy tego porządku bronią, nazywani są konserwatystami lub prawicą. Ci, którzy dążą do jego przekształcenia – postępowymi lub lewicą. Relacja ta jest więc całkowicie kontekstowa. Rewolucjoniści francuscy z 1789 roku byli „lewicą”, bo sprzeciwiali się monarchii. Sto lat później klasyczni liberałowie, którzy popierali wolny rynek, sekularyzm i rządy przedstawicielskie, również byli „lewicą” swoich czasów, ponieważ przeciwstawiali się feudalnym hierarchiom i władzy Kościoła. Jednak w XX wieku, gdy wolny rynek stał się nową ortodoksją, neoliberałowie broniący deregulowanego kapitalizmu stali się „prawicą”. Ta sama ideologia – indywidualizm i własność prywatna – przemieszczała się po osi politycznej, w zależności od tego, kto sprawował władzę. Te pozycje są ruchome, nie stałe. Dlatego mówienie o „trwałej lewicy” to pomylenie kierunku krytyki z tożsamością. Podobnie w czasach Abrahama Lincolna w USA bardziej postępowi reformatorzy znajdowali się w Partii Republikańskiej, która dążyła do zniesienia niewolnictwa. Z kolei establishment konserwatywny reprezentowała Partia Demokratyczna, broniąca niewolnictwa jako części tradycyjnego porządku społecznego i gospodarczego. Dziś role obu partii w kwestiach tradycji i postępu w dużej mierze się odwróciły – choć, nawet „postęp” ma dziś mocno ograniczony charakter, ponieważ dominująca myśl konserwatywna wciąż kontroluje obie strony polityki.


3. Semantyka kontroli

Trwałość podziału na lewicę i prawicę nie jest przypadkiem. To rodzaj broni w rękach tradycjonalistów, którzy sprzeciwiają się zmianom. Innymi słowy – to językowa technologia kontroli: sposób na kierowanie społecznym niezadowoleniem w przewidywalne, nieszkodliwe kanały. Przypisując myśleniu politycznemu jedną oś – lewica/prawica – elity władzy upraszczają złożoność rzeczywistości i czynią sprzeciw zrozumiałym tylko w ramach logiki systemu, który ów sprzeciw utrwala. Jeśli można ustalić granice debaty w ramach kulturowo oczekiwanej siatki pojęć (lewa–prawa), to można również kontrolować myślenie, zawężając definicje „ekstremów”. To właśnie ma na celu system: ograniczyć wszelkie ruchy w stronę głębokich, radykalnych zmian. Podział lewica/prawica działa jak płot semantyczny, utrzymujący dyskurs w bezpiecznych granicach istniejącego porządku. Zjawisko to jest dodatkowo wzmacniane przez samą naturę narzuconej tożsamości grupowej. Współcześnie często słyszymy, jak politycy i opinia publiczna krytykują enigmatyczny byt zwany „lewicą”, traktując go jak realnie zorganizowaną grupę. Kiedy polityk przypisuje temu „lewemu obozowi” jakieś negatywne cechy – np. „skłonność do przemocy” – uruchamia to instynktowną wrogość grupową, w której każdy, kto ma choćby zbliżone poglądy, automatycznie zostaje utożsamiony z agresją i staje się wrogiem. To niezwykle wygodne dla konserwatywnego establishmentu – można bowiem zrzucać winę za wszystkie problemy społeczne na „lewicę”, wzbudzając strach i nieufność wśród obywateli. W efekcie ludzie zaczynają unikać postępowych idei nie z powodu ich treści, lecz z powodu propagandowych skojarzeń. To stara strategia – znana choćby z epoki McCarthy’ego. W latach 40. film To wspaniałe życie (It’s a Wonderful Life), opowiadający o wspólnocie i solidarności, był przez FBI uznawany za… komunistyczną propagandę. W ten sposób granice debaty publicznej są nie tylko utrzymywane przez siłę tradycji, ale też pilnowane przez systemową podejrzliwość wobec wszystkiego, co naprawdę postępowe.


Joseph kończy tę część stwierdzeniem, że taki system spełnia trzy funkcje ideologiczne:

  1. Symuluje różnorodność – ludzie wierzą, że mają wybór, podczas gdy obie strony akceptują te same fundamenty (własność prywatna, praca najemna, nacjonalizm, akumulacja kapitału).
  2. Personalizuje problemy systemowe – konflikt wydaje się kwestią gustu czy moralności jednostki, a nie struktury władzy.
  3. Moralizuje różnice – „lewica” i „prawica” stają się emocjonalnymi tożsamościami, a nie kategoriami analitycznymi. Ludzie bronią symboli zamiast idei, polityk i systemów.

4. Historyczna zmienność pojęcia „lewica”

Aby wzmocnić tezę o nieuchwytnej naturze pojęcia „lewicy”, warto spojrzeć na historię – która pokazuje, jak bardzo niekonsekwentne i niejednorodne było to pojęcie na przestrzeni epok.

  • XVIII wiek: „Lewica” oznaczała antymonarchiczny republikanizm – jak u jakobinów i radykałów rewolucji francuskiej.
  • XIX wiek: zaczęła obejmować liberałów, socjalistów i wczesne ruchy robotnicze – dziwne połączenie grup, które łączyło właściwie tylko jedno: sprzeciw wobec arystokracji.
  • XX wiek: „Lewica” rozpadła się na reformistyczną socjaldemokrację, rewolucyjny komunizm oraz – po 1968 roku – ruchy kulturowe skupione na tożsamości, ekologii i seksualności.
  • XXI wiek: termin obejmuje dziś wszystko – od technokratycznego progresywizmu i humanitaryzmu NGO-sów po anarchistyczną pomoc wzajemną i marksistowski antyimperializm – czyli zjawiska, które mają ze sobą niewiele wspólnego poza dystansem wobec „prawicy”.

Ta nieustanna metamorfoza znaczenia pokazuje, że „lewica” nie jest żadnym spójnym światopoglądem, lecz ruchomym znakiem, etykietą przyczepianą do każdej kolejnej formy sprzeciwu. Tym samym to samo słowo potrafiło oznaczać zarówno socjaldemokratów broniących kapitalizmu, jak i rewolucjonistów dążących do jego obalenia. Jeśli więc „lewica” może oznaczać jednocześnie umiarkowaną reformę w ramach systemu i całkowitą likwidację systemu, to nie znaczy nic konkretnego. W najlepszym razie opisuje intencję zmiany, a nie jej kierunek czy treść. To tylko puste miejsce – ruchomy punkt odniesienia dla kolejnej formy oporu, jaka akurat pojawi się na scenie.


5. „Prawica” jako grawitacja strukturalna

W przeciwieństwie do lewicy, prawica wykazuje ciągłość – nie z powodu moralnej wyższości czy ideologicznej spójności, lecz dlatego, że jest zakotwiczona w tym, co istnieje. Jej istotą jest utrzymanie aktualnej normy i hierarchii. Ponieważ współczesne społeczeństwa są zorganizowane wokół deterministycznego systemu rynkowego, „domem metafizycznym” prawicy staje się właśnie ta stabilność hierarchii. W monarchiach prawica broniła królów; w kapitalizmie – rynku; w teokracjach – wiary. Jej lojalność nie dotyczy więc żadnej konkretnej doktryny, lecz samego porządku jako takiego. To tłumaczy, dlaczego prawica (czyli establishment) tak skutecznie wchłania i modyfikuje swoich przeciwników: • ruch robotniczy staje się „odpowiedzialnym związkowcem”, • feminizm przekształca się w „kapitalizm równych szans”, • ekologizm – w „zielony wzrost”. System ma zdolność trawienia krytyki i przetwarzania jej na własne innowacje. To dlatego Noam Chomsky stwierdził kiedyś, że w USA nie istnieje żadna realna „lewica” – są tylko różne odmiany konserwatyzmu: umiarkowany i skrajny. Z tej perspektywy cały proces ujawnia genialny trik systemu: osłabia prawdziwą opozycję, przekształcając ją w zarządzaną adaptację. Powstaje swoista równowaga cybernetyczna, w której nic fundamentalnego się nie zmienia. Największy paradoks polega na tym, że mechanizm kontroli staje się społecznie akceptowalny, a nawet pożądany – przez tych samych ludzi, których ma kontrolować.


6. Jak opozycja wzmacnia władzę

Każdy system władzy potrzebuje iluzji konfliktu, by zachować legitymację. Spektakl dwóch przeciwnych obozów – „lewicy” i „prawicy” – doskonale spełnia tę funkcję. Pozwala przekształcić społeczne niezadowolenie w rytualizowaną rywalizację, której wyniki są z góry przesądzone. Dlatego kapitalizm kwitnie na polaryzacji. System potrzebuje nieustannej debaty o tym, jak rozdzielać bogactwo, a nie czym bogactwo właściwie jest. Potrzebuje sporu o to, kto powinien rządzić, a nie po co w ogóle istnieje władza. Framując każdą kwestię jako wybór pomiędzy „lewicą” a „prawicą”, system zabezpiecza się przed krytyką samej swojej natury. Wybory stają się teatrem. Każda partia oskarża drugą o korupcję lub ekstremizm, podczas gdy obie służą tym samym finansowym i instytucjonalnym interesom. „Lewica” staje się w tym układzie moralną maską systemu – fałszywym sumieniem, które utrzymuje maszynerię w ruchu. To symetryczna iluzja – obie strony wydają się równorzędne, choć w rzeczywistości są elementami tej samej gry. Historia konfliktu „kapitalizm kontra komunizm” to klasyczny przykład tego mechanizmu. Jeśli uznać Karla Marksa za „ideologicznego twórcę socjalizmu i komunizmu”, warto zauważyć, że urodził się po wynalezieniu samego podziału lewica–prawica. A jednak komunizm stał się symbolem „lewicowości”, co Joseph uznaje za największą manipulację binarną w historii – służącą utrwaleniu zachodniej hegemonii kapitalistycznej. W jego filmie Zeitgeist: Requiem pojawia się archiwalne nagranie byłego prezydenta USA, Richarda Nixona, który mówi: „…trzeba przebić się przez tę hipokryzję ludzi, którzy widzą niebezpieczeństwo tylko po prawej stronie, a nie dostrzegają go po lewej!” Dla Josepha to przykład pełnego przyjęcia propagandowego schematu, w który wierzą niemal wszyscy politycy. Łączenie komunizmu – jako zjawiska historycznie złożonego i zróżnicowanego – z jedną stroną osi politycznej to strategiczna wygoda systemu. Taka narracja prowadzi do absurdalnych porównań typu: „Owszem, naziści byli skrajnie prawicowi, nietolerancyjni i brutalni, ale przecież ci komuniści po lewej też byli bardzo przemocowi.” Joseph nazywa to kompletnym nonsensem – bez sensu epistemologicznego i historycznego. Nie istnieje bowiem żadna „lewica” jako jednolity byt, który można zestawiać w lustrzanym odbiciu z nacjonalistycznymi, rasistowskimi reżimami. To po prostu rhetoryczna fikcja propagandowa.


7. Błąd ontologiczny

Z filozoficznego punktu widzenia, wiara w istnienie spójnej „lewicy” to błąd kategorii – pomieszanie wektora z istotą. „Lewica” nie jest bytem, lecz ruchem – wskazuje kierunek oddalania się od dominującego porządku, a nie zestaw stabilnych zasad. Dlatego tak zwani „lewicowcy” (czyli ci, którzy chcą zmian) zawsze toczyli między sobą gorzkie wojny – reformiści z rewolucjonistami, libertarianie z autorytarystami, humaniści z materialistami. Nie mają wspólnego fundamentu ontologicznego, bo ich jedność opiera się wyłącznie na negacji, a nie na pozytywnej wizji. Ruch zdefiniowany przez to, czemu się sprzeciwia, nigdy nie będzie w stanie określić, czym jest. „Lewica” i „prawica” pojawiają się więc w każdej nowej epoce – za każdym razem udając fundamentalny wybór, podczas gdy w rzeczywistości są od siebie wzajemnie zależne, służąc ostatecznie utrwaleniu tego samego systemu (czyli „prawicy” w sensie strukturalnym).


8. Systemowa funkcja ideologicznej polaryzacji

W nowoczesnych masowych demokracjach polaryzacja nie jest błędem systemu – jest jego niezbędnym elementem. Utrzymuje społeczeństwa podzielone, zaangażowane i przewidywalne. Narracja lewica–prawica działa jak pętla sprzężenia zwrotnego kontrolowanego konfliktu, której celem jest utrzymanie normalności i stabilności istniejącego porządku. Ten mechanizm przebiega cyklicznie w czterech etapach:

  1. Stymulacja – media i elity polityczne wzmacniają różnice, by utrzymać zaangażowanie i emocje.
  2. Mobilizacja – obywatele kanalizują swoje lęki i frustracje w tożsamości partyjne.
  3. Rozładowanie – wybory i kampanie dają poczucie katharsis, nie prowadząc do zmian strukturalnych.
  4. Stabilizacja – podstawowe relacje ekonomiczne i władcze pozostają nietknięte. I cykl się powtarza. „Lewica” i „prawica” stają się rytualnymi tożsamościami – społecznymi technologiami zarządzania, a nie opisami rzeczywistych różnic ideowych. Samo wierzenie w ten podział podtrzymuje system, który rzekomo obie strony chcą zmienić.

9. Propaganda wyboru

Ta zamknięta przestrzeń polityczna jest w demokracji sprzedawana jak linia produktów. Obywatele – zwani dziś „wyborcami” – stają się konsumentami marek politycznych. Oferuje im się dwa główne „produkty”, które różnią się jedynie smakiem, lecz mają ten sam skład: posłuszeństwo wobec logiki kapitału i państwa narodowego.

  • „Lewica” obiecuje empatię, inkluzywność i stopniową reformę.
  • „Prawica” obiecuje porządek, tożsamość i tradycję. Obie jednak przyjmują za pewnik niedobór, rywalizację i hierarchię jako niezmienne elementy ludzkiego świata. Ich spór przypomina raczej rywalizację korporacyjną – Apple kontra Samsung, Coke kontra Pepsi – gdzie iluzja wyboru utrzymuje złudzenie wolności. Kiedy ktoś próbuje wyjść poza ten binarny rynek myśli, szukając rzeczywistej zmiany społeczno-ekonomicznej, staje się „nierozsądny”, „radykalny”, „ekstremista” albo „utopista”. To nie są terminy analityczne – to językowe kary, które mają izolować każdego, kto wykracza poza dozwolone granice wyobraźni politycznej.

10. Teoria systemów: homeostaza przez opozycję

Z punktu widzenia teorii systemów, fałszywy podział lewica–prawica pełni funkcję mechanizmu homeostatycznego – formy cybernetyki politycznej. System utrzymuje równowagę nie przez tłumienie oporu, lecz przez pielęgnowanie go w dopuszczalnych granicach i natychmiastowe neutralizowanie wszystkiego, co poza nie wychodzi. Podobnie jak termostat reguluje temperaturę, tak nowoczesna demokracja instytucjonalna reguluje zakres dozwolonego myślenia, by zachować stabilność.

  • „Lewica” pełni funkcję chłodzącą – rozładowuje społeczne napięcia, by nie doszło do eksplozji.
  • „Prawica” pełni funkcję grzewczą – przywraca spójność, gdy porządek zaczyna słabnąć. Innymi słowy: opozycja jest kontrolowana. Podobnie jak tłumy na ulicach z transparentami – ich protesty w większości przypadków nie zmieniają niczego, lecz pozwalają ludziom emocjonalnie się rozładować, dając wrażenie działania. W efekcie powstaje toksyczna pętla samoregulacji. Gdy jedna strona zyskuje zbyt duże poparcie, druga jest natychmiast mobilizowana strachem, gniewem lub nostalgią. Rezultatem nie jest rewolucja, lecz oscylacja – ruch wahadła w granicach ustalonych przez tradycyjne struktury i przekonania (czyli przez „prawicę” w sensie systemowym).

11. Zakończenie

Ludzie z natury pragną tożsamości i przynależności, a polityka oferuje jedno i drugie. Deklarując się jako „lewicowiec” lub „prawicowiec”, człowiek dołącza do moralnego plemienia, często utożsamianego z jakąś partią, znajduje wspólnotę oraz poczucie porządku. Cena, jaką za to płaci, to utrata niezależności intelektualnej. Im silniej ktoś identyfikuje się z którąś stroną, tym mniej potrafi dostrzec samą grę – i prawdziwe siły, które stoją ponad nią. Ta psychologiczna wygoda tłumaczy, dlaczego binarność przetrwała nawet wśród rozczarowanych. Łatwiej sobie wyobrazić pokonanie obozu przeciwników („owning the libs!”) niż przyznać, że nie potrafimy myśleć o polityce poza znanym językiem hierarchicznej władzy. Filozof Antonio Gramsci zauważył, że klasy panujące utrzymują władzę nie tylko przez przymus, lecz przez hegemonię kulturową – kształtowanie norm i „zdrowego rozsądku”. W tym kontekście nawet opór jest zaprogramowany: dominująca ideologia definiuje, co opór w ogóle może znaczyć. Dlatego współczesna „lewica” – od socjaldemokracji po progresywne NGO-sy – pełni w praktyce rolę moralnego podwykonawcy systemu. Zamiast go obalać, uczłowiecza kapitalizm, zarządza nierównościami i zapewnia emocjonalną ulgę poprzez protest – nie kwestionując własności ani zysku. Istnieje, ponieważ władza potrzebuje własnej krytyki, by zachować pozory legitymizacji. Ci, którzy idą „za daleko”, zostają uznani za irracjonalnych lub niebezpiecznych. Dlatego korporacje sponsorują „progresywne” inicjatywy, uniwersytety uczą „radykalnej teorii” jako stylu akademickiego, a prawdziwa krytyka systemu pozostaje zamknięta w sferze sztuki i aktywizmu. W ten sposób „lewica” staje się fałszywym sumieniem prawicy – jej niezbędną opozycją, dzięki której tradycyjny establishment może dalej utrwalać swoją władzę. Ostatecznie polityczne spektrum, odziedziczone po XVIII-wiecznej Francji, okazuje się klatką percepcji – systemem wdrukowanej dychotomii, który pozwala ludziom mówić o zmianie, nie zbliżając się do niej ani o krok.