Od wielu już lat, na różnych polach kulturowych życia społecznego w Polsce zauważam tendencję, którą – całkowicie amatorsko i apedantycznie – nazwałem sobie “zamrożeniem w fazie analnej”. Najbardziej spektakularnym jej objawem jest zachowanie odniesień do odchodów i czynności wydalniczych jako ostatniej grupy dopuszczalnych politycznie i obyczajowo obelg (tak, jakby nie dało się człowieka zmieszać z błotem bez stosowania słów obscenicznych). Współwystępuje ono z generalnym ignorowaniem tej sfery życia osobistego i społecznego – przynajmniej w stanie trzeźwości.

Ale znacznie ważniejszym i potencjalnie niebezpiecznym w czasach kryzysu lub wojny jest ignorowanie faktu, że wszyscy musimy się wypróżniać i z fekaliami trzeba coś robić. I jest to taki sam temat, jak wyrzucanie śmieci albo odprowadzanie wody po myciu naczyń.

Od kilku już lat nieodmiennie bawi mnie reakcja publiczności, podczas moich nieczęstych wykładów i nieco częstszych rozmów towarzyskich, kiedy pytam, co zrobią, jeśli w ich kamienicy czy wieżowcu zabraknie przez tydzień wody. Standardowa reakcja ląduje gdzieś pomiędzy wodą butelkową, wanną pełną wody do mycia i beczkowozem. Rzadko kto orientuje się, że problemem może być właśnie spłukiwanie toalet.

Oczywiście Szanowne Szmerfy pomyślały natychmiast o tym, że woda z wanny (o ile ją mamy – co nie jest już tak całkiem powszechne), po wykorzystaniu do mycia / prania / zmywania powinna właśnie wypłynąć przez toaletę.

Natomiast mniej przezorne obywatelki i obywatele (lub te pozbawione wanny) mogą znaleźć się w bardzo śmierdzącej sytuacji. Sposobem na to jest oczywiście domowa sucha toaleta kompostująca, o której – w kontekście miejskiej rezyliencji – napiszę pewnie osobno.

Dlaczego wspominam o tym wszystkim właśnie teraz? Otóż dzisiaj @Kanako zaczęła przeglądać naszą domową apteczkę pod kątem przygotowania do wojny, a potem wczytała się w poradnik Rządowego Centrum Bezpieczeństwa “Bądź gotów!” podlinkowany w tytule tego postu.

Znaleźliśmy tam przyzwoite porady dotyczące różnych aspektów przygotowania do kryzysów i wojny oprócz zgadnijcie czego…

No właśnie. Oprócz najważniejszego tematu zagrożenia sanitarnego (nie licząc, oczywiście, trupów gnijących na ulicach).

W zestawie ewakuacyjnym nie ma ani słowa o papierze toaletowym, co dopiero o chusteczkach nawilżających. Nie ma nic o przygotowaniu choćby prowizorycznej suchej toalety, co dopiero o latrynach między blokami (a o wodzie pitnej na tydzień – i owszem). Słowem, w tym miejscu w poradniku zieje wielka, czarna i cuchnąca dziura. Zamiast tego brzmi niewypowiedziany rozkaz – jak w tytule.

Nie namawiam Was do traktowania tego w kategoriach psychoanalitycznych. Ale na pewno warto podejść do tego praktycznie. Bo inaczej gówno będzie z całej naszej rezyliencji…