Adam Zbyryt: Właśnie wróciłem znad rzeki Supraśl. Od kilku dni panują upały (mój termometr za oknem – a nie jest w cieniu – wskazał wczoraj 39 stopni Celsjusza), więc uznałem, że to dobry powód, aby się wykapać w chłodnej wodzie. Będąc już na miejscu, zrezygnowałem z tego pomysłu. Woda wcale nie była chłodna (27 stopni Celsjusza!), a poza tym na sporym rozlewisku przy brzegu pływały setki martwych i śniętych ryb. Przy powierzchni kolejne setki łapały pyszczkami powietrze. Nigdy nie sądziłem, że mój pierwszy kontakt z tak zadziwiającym zwierzęciem, jak minóg ukraiński, będzie przebiegał w tak smutnych okolicznościach. Poza nimi w wodzie roiło się od konających kiełbi, okoni, jazi, płoci i piskorzy.

Najprawdopodobniej odpowiedzialny jest za to wysoki stan wody, który jest konsekwencją ostatnich obfitych opadów deszczu, co w dalszej kolejności sprawiło, że rzeka rozlała się na pobliskie łąki. A te, nierzadko pokryte skoszoną trawą i świeżo nawożone, szybko się nagrzewają. Wysoka temperatura wody i gnijące siano zubażają wodę w tlen, i powodują przyduchę. Przykre uroki lata i współczesnych technik rolniczych.

Choć zdawałem sobie sprawę, że nic to nie zmieni, nie mogłem patrzeć na to obojętnie. Zacząłem zbierać część ryb, zwłaszcza tych największych (pomyślałem sobie, że jak przeżyją mają większą szansę się rozmnożyć) i najrzadszych zwierząt, jak minogi, i przenosiłem je na głębszą wodę, gdzie było trochę chłodniej. Po pewnym czasie i krótkiej rozmowie dołączyła do mnie pani Basia, okoliczna mieszkanka, która także przyjechała na rzekę, aby się wykąpać. Ją również zaniepokoiło to, co się dzieje. Opowiedziała mi, że jej syn jest członkiem ochotniczej straży pożarnej. Kilka tygodni temu zakupili sprzęt do napowietrzania wody i codziennie przez około 3 godziny, starają się pomagać rybom. Pewnie na niewiele się to zda, jak moje zbieranie osłabionych minogów, okoni czy kiełbi z mielizny, ponieważ to tylko jeden punkt na rzece, ale ucieszyło mnie, że są ludzie, którzy nawet w obliczu beznadziejnej katastrofy, nie przyglądają się biernie i chcą pomagać zwierzętom.

Uważam, że ryby są najbardziej poszkodowaną ze strony człowieka grupą kręgowców. Żyją najczęściej poza naszym wzrokiem, a czego nie widać, temu ciężko współczuć. Jeszcze do niedawna uważano, że nie odczuwają bólu, co dziś wielu wydaje się absurdalne i niedorzeczne. Przecież na poziomie anatomicznym ryby mają neurony zwane nocyceptorami, które służą do wykrywania potencjalnie niebezpiecznych czynników jak wysokie temperatury czy chemikalia. Poza tym produkują takie same opioidy (substancje przeciwbólowe), co ssaki. Aktywność ich mózgu podczas urazów jest analogiczna, jak u kręgowców lądowych.

Tę mniejszą wrażliwość było widać nad rzeką. Dzieci obrzucały się martwymi i śniętymi rybami, wyrzucały je na brzeg, łapały w siatki osowiałe osobniki, trzymały w wiaderkach z wodą, która jeszcze szybciej się nagrzewała, a rodzice albo w ogólnie nie zwracali na to uwagi, albo uważali, że to dobra zabawa i sami do tego je zachęcali.

To co się dzieje teraz w rzece Supraśl (i jej dopływach), to wynik zmian klimatycznych, za które jesteśmy odpowiedzialni. Oczywiście, że takie sytuacje zdarzały się dawniej, ale teraz występują częściej i w bardziej zaburzonych ekosystemach (czyli znacznie wrażliwszych). Najbardziej martwią mnie konsekwencje biologiczne tego zdarzenia – śmierć tak dużej liczby ryb. I to nie tylko pod kątem zaburzenia funkcjonowania ekosystemu rzecznego, ale także percepcji ludzi, gdy to się skończy. Gdy tylko zorientują się, że ryb jest mniej, będą za to obwinić inne zwierzęta, jak wydry czy czaple.