O uległości wobec putina 2.0 ( że tak określę erdogana)
[ z FB Przemysława Wielgosza ]
Od kilku lat można odnieść wrażenie, że organizacje uważające się za reprezentacje szeroko rozumianego Zachodu i jego rzekomo wyjątkowych wartości uwielbiają zawierać układy z tureckim dyktatorem. Ciekawe przy tym, że kiedy Erdogan aspirował do UE, stawiając (szczerze lub nie) na demokrację, wolne media i pokój z Kurdami, Unia pozostała niewzruszona, odkąd zaś zaostrzył kurs wobec pierwszej i drugich paktujemy z nim coraz owocniej. W 2015 r. Erdogan przyjął rolę „naszego łajdaka” mającego zatrzymać uchodźców uciekających z rozdzieranych wojnami Syrii, Iraku, Afganistanu, Jemenu. Przyjął też miliardy na sfinansowanie brudnej roboty, którą mu zleciliśmy. Mniej więcej od roku 2016 uchodźczy szlak bałkański praktycznie nie działa, Unia jest zadowolona i nie przeszkadza jej, że ceną tego zadowolenia jest co roku śmierć kilku tysięcy osób w wodach Morza Śródziemnego. Dziś, w imię przyjęcia Szwecji i Finlandii do NATO Erdogan dostaje na pożarcie Kurdów, których ruch niepodległościowy korzystał z oparcia w obydwu skandynawskich krajach.
Mało kogo przejęła ta transakcja. A przecież jest w niej coś delikatnie mówiąc niepokojącego. Akces Sztokholmu i Helsinek do NATO motywowany jest koniecznością stawienia czoła agresywnemu i niedemokratycznemu mocarstwu. Wydawałoby się zatem, że dealowanie w takiej sprawie z innym agresywnym i niedemokratycznym mocarstwem powinno być problemem. Choćby dla komentatorów krytycznych wobec agresywnych i niedemokratycznych mocarstw – co od 24 lutego oznacza niemal wszystkich przedstawicieli tego gatunku w naszym kraju. Tymczasem – poza głosami Konstantego Geberta i Jacka Żakowskiego – całą sprawę przykrywa taktowne przemilczenie. Oczywiście nie zaskakuje to, że uleganie dyktatorom nie jest problemem dla wielkich krytyków ulegania dyktatorom w rodzaju Mateusza Morawieckiego czy Donalda Tuska.
Gorsze wrażanie robi milczenie części środowisk lewicowo-liberalnych, które po 24 lutego mocno zaangażowały się w działania solidarnościowe z Ukrainą. Tymczasem właśnie solidarność z krajami, które padły ofiarą agresji neokolonialnej powinna być okolicznością wyostrzającą krytycyzm wobec sytuacji takich jak NATO-wski deal z Erdoganem. Bądź co bądź chodzi w nim nie tylko o przymknięcie oczu na turecką agresję przeciw Kurdom i odmawianie im nie tylko prawa do samostanowienia, ale po prostu do istnienia. Chodzi najzwyczajniej o współudział w niej. Bo jak inaczej nazwać zakaz działalności organizacji i mediów kurdyjskich i zamykanie drzwi przed uchodźcami politycznymi, którym w Turcji grożą tortury lub śmierć? Tego rodzaju umowy odbierają krajom zachodnim wiarygodność nie tylko w oczach Kurdów, czy tureckich demokratów gnijących w więzieniach Erdogana, ale mogą też niepokoić Ukraińców, którzy przecież dostali mocny sygnał mówiący, że Zachodowi nie chodzi o prawo do samostanowienia i demokrację, ale o wzmocnienie strategiczne w swojej rywalizacji z Moskwą. Dziś wymogi tej rywalizacji zbiegły się z potrzebami i aspiracjami Ukrainy. Ten szczęśliwy, w nieszczęściu, zbieg okoliczności Ukraina stara się maksymalnie wykorzystać. I należy jej w tym pomagać wszelkimi dostępnymi środkami. Problem w tym, że sprzedanie Kurdów ankarskiej dyktaturze, oznacza, że w przyszłości ten sam los może spotkać inne społeczeństwa, także Ukraińców. Bądź co bądź zaledwie kilka lat temu – podczas bitwy o Kobane i późniejszej ofensywy na Rakkę – kurdyjscy partyzanci byli wspierani przez armię amerykańską i lotnictwo krajów NATO w walce z Państwem Islamskim (z którym Turcja walczyć się nie kwapiła, a po cichu raczej je wspierała). Skoro dziś stali się ofiarą na ołtarzu zwiększenia potencjału NATO, to można sobie teoretycznie wyobrazić podobny scenariusz w przypadku Ukrainy. Taka ewentualność może wydaje się nieprawdopodobna, ale przemawia za nią więcej okoliczności niż tylko umowa z Erdoganem. Oto w jej cieniu rząd hiszpański - goszczący szczyt NATO na którym zawarto tę umowę - postanowił zrobić coś podobnego w relacjach z Marokiem (czy trzeba dodawać, że jest ono państwem niedemokratycznym?). W zamian za dalsze pełnienie roli antymigracyjnego żandarma Europy Rabat uzyskał od Madrytu uznanie dla aneksji Sahary Zachodniej. Okupowany i kolonizowany przez Maroko od lat 70. kraj nie może już liczyć, że z retoryki praw człowieka, którą słyszymy z Madrytu wyniknie jakiekolwiek wsparcie dla aspiracji jego mieszkańców i mieszkanek. To samo dotyczy kilkudziesięciu uchodźców z krajów Afryki Subsaharyskiej, których policja hiszpańska zamordowała 25 czerwca pod przygranicznym murem w Melilli – kolonialnej enklawie Madrytu w Afryce Północnej. Dla tych, którzy przeżyli masakrę sztama Hiszpanii i Maroka oznacza, że na swej drodze do lepszego i bezpieczniejszego świata mogą się spodziewać jeszcze bardziej ekstremalnej przemocy.
Nasi narodzeni po 24 lutego antyimperialiści zdają się nie przejmować takimi sprawami jak poświęcanie prawa do samostanowienia Sahary i Kurdystanu, o prawie do życia i ochrony dla uchodźców nie wspominając. Być może mogłoby to im zaburzyć czarno-biały obraz rzeczywistości z jednym imperium i resztą świata (w której zdarzają się odszczepieńcy i agenci imperium). Co jednak stanie się jeśli także aspiracje Ukrainy trzeba będzie porzucić w imię natowskiej geopolityki? To oczywiście pytanie retoryczne.
Retoryczna nie jest jednak kwestia podwójnych standardów i własnych grzechów krajów zachodnich. Krytyka imperializmu rosyjskiego przy jednoczesnym nabieraniu wody w usta w obliczu oczywistych przejawów imperializmu krajów UE nie stanowi wyrazu solidarności z Ukrainą. Dla konserwatywnych realistów, miłośników geopolityki i sierot po stalinizmie istnieją hierarchie spraw. O tym czy cierpienia i walka jakiegoś kraju zasługuje na współczucie i wsparcie decyduje jego położenie strategiczne, stosunek do imperialnych rywali, zasoby surowcowe, mniejsze zło, a w ostateczności kolor włosów, oczu oraz skóry cierpiących i walczących. Jeśli jednak odrzucamy wizję świata podzielonego na neokolonialne strefy wpływów takie hierarchie są nie do zaakceptowania. Czy oznacza to, że trzeba wypchnąć państwa skandynawskie na pożarcie Putinowi? Oczywiście, że nie. Wszak wielu z polityków, którzy dziś w imię słusznej sprawy ugłaskują Erdogana od dawna potępiało politykę ugłaskiwania dyktatorów. Dziś mają oni luksus wywierania presji, targowania się, negocjowania. Mogliby z niego w większym stopniu skorzystać. Takiego luksusu oczywiście nie ma Ukraina. Dlatego też fakt, że Kijów kupuje broń tam gdzie może to robić nie powinien nas dziwić, ani tym bardziej oburzać. Historia ruchów antykolonialnych pełna jest takich koniecznych kompromisów. Walka przeciw imperialnej agresji przy pomocy broni kupionej w innym imperium nie przestaje być ani słuszna, ani antyimperialna. Co najwyżej manifestuje się w niej tragizm dążeń do dekolonizacji w coraz bardziej neokolonialnym świecie. W swoich działaniach Ukraińcy są podobni do Wietnamczyków, którzy w latach 50., 60. i 70. walczyli bronią z Chin przeciw agresji Francji i USA, czy Palestyńczyków broniących dziś Strefy Gazy irańskimi rakietami przed ofensywami armii izraelskiej. My jednak jesteśmy w innej sytuacji. I dotyczy to nie tylko rządów państw NATO, czy UE, ale także ich społeczeństw. Stać nas na wsparcie walki Ukrainy z rosyjskim agresorem bez tuczenia innego agresora.