Wybór Karola Nawrockiego to nie tylko zwycięstwo konkretnego kandydata, ale też wyraz głębszych nastrojów społecznych i kulturowych. Polacy po raz kolejny dali wyraz niechęci wobec absolutyzmu, pogardy elit i zewnętrznych wpływów – zachowując w sobie coś z dawnego sarmackiego ducha.
Na tydzień przed drugą turą wyborów prowadziłem zajęcia dla nowych adeptów Klubu Jagiellońskiego zatytułowane Czy sarmaci są w nas? Pół żartem, pół serio powiedziałem wtedy, że odpowiedź na to pytanie poznamy 1 czerwca. Jeśli wygra Nawrocki – mówiłem – odpowiedź będzie twierdząca.
Mój tok rozumowania dobrze tłumaczy zwycięstwo kandydata popieranego przez PiS. Uważam, że w tym niezwykle wyrównanym wyścigu szalę przeważyły trzy czynniki: lęk przed samowładztwem Tuska, niechęć wobec paternalizmu progresywnych elit oraz treść deklaracji toruńskiej. Wszystkie one wpisują się w kolejny w naszych dziejach zwrot sarmacki – zwrot, który właśnie oglądamy na własne oczy.
Absolutum dominum? Nie u nas
Zwycięstwo Nawrockiego było jak pokazanie czerwonej kartki Donaldowi Tuskowi. Polacy nie znoszą sytuacji, w której pod płaszczykiem wyższej konieczności władza tłumi opozycję, zawłaszcza państwo i lekceważy obywatelskie wolności. Z tego samego powodu PiS stracił władzę – i wiele wskazuje na to, że podobny los czeka obecną koalicję.
Co to ma wspólnego z sarmatami? Nieironicznie uważam, że istnieje w polskim duchu głęboko zakorzeniona niechęć do każdej siły politycznej, która próbuje sięgnąć po zbyt rozległą władzę. Obrzydzenie do absolutyzmu towarzyszy nam co najmniej od XVII wieku.
Władca miał być strażnikiem wolności, a nie jej grabarzem. Absolutum dominum, czyli silna władza królewska, utożsamiana była z niewolą – i wiele się od tamtego czasu nie zmieniło.
Kiedy czytam Marcina Błażowskiego, który już na początku XVII wieku pisał: „Wolność jest żyć, jako chcieć, bezpiecznie w swym domu. Oprócz Boga, praw, sądów nie podlegać nikomu”, to widzę przed oczami hasztag #BylenieTrzaskowski. Paradoksalnie nie chodziło w nim przecież o prezydenta Warszawy, ale o jego szefa, który po wygranych wyborach uznał, że może wszystko.
Pierwszym naprawdę udanym komunikatem sztabu Nawrockiego było przekonanie wyborców, że stawką tych wyborów jest domknięcie systemu. Przez wiele tygodni kampanii słyszeliśmy, że bierzemy udział w referendum, w którym tak naprawdę pada tylko jedno pytanie: „Czy chcemy samowładztwa Donalda Tuska?”. A jeśli ktoś czuje się patriotą – po prostu musi, krzyknąć: veto!
Polacy dali się przekonać do tej opowieści. Skoro Tusk rządzi uchwałami, wstrzymuje dotacje dla największej partii opozycyjnej i współpracuje z liberalnymi mediami, by oczernić kontrkandydata na 48 godzin przed drugą turą – to znaczy, że się go boimy. I nie chcemy, by w pojedynkę zarządzał państwem.
Otwórz w nowej karcie Konstanty Pilawa krytykuje składanie hołdów lennych Wujowi Samowi: PiS wiwatuje w Sejmie na cześć Donalda Trumpa. A co z suwerennością? Konstanty Pilawa opisuje kryzys instytucjonalny w jakim znalazło się polskie państwo i wskazuje na analogie z I RP: Tuskowe sobie-państwo, czyli koniec złotego wieku Polski Konstanty Pilawa w eseju otwierającym rocznik Klubu Jagiellońskiego pt. „Oświecony sarmatyzm”: Projekt oświeconego sarmatyzmu Kagańce oświaty
Słowo „sarmatyzm” narodziło się w czasach oświecenia – i od początku było piętnem, które warszawskie elity nakładały na prowincję, niosąc jej kaganek oświaty. Od XVIII wieku to pewien polski rytuał: Warszawa wie lepiej, jak powinno się myśleć w Końskich.
W podobny ton uderzał Bohomolec, a dwa wieki później Kołakowski, który pisał o „oborze sarmackiej”. W ten sam wyższościowy rejestr wpadają dziś elity salonowe, pogardzające PiS-owską tłuszczą – choć do stylu Bohomolca czy Kołakowskiego sporo im brakuje.
Hartmany, Markowskie, Środy, Gajewskie, Siekielskie, Bilewicze – to na złość tym „oświeconym” Europejczykom ludzie zagłosowali na Nawrockiego. Woleli kibica z niejasną przeszłością niż „kandydata salonu”, od którego od lat słyszeli tylko pogardę.
Ten salon wyzywał ich od antysemitów, szurów, suterenów, złodziei – a na deser dorzucił worek ziemniaków w DPS-ie.
Gdyby wyższościowy ton dobiegał tylko z ust kilku dziennikarzy, profesorów i zwichrowanych posłów – pół biedy. Problem w tym, że ten kapitał pogardy, tak charakterystyczny dla współczesnych liberałów, rozlewał się szeroko – po redakcjach, uniwersytetach, influencerach i aspirujących elitach w całym kraju.
Byle absolwent zarządzania czy absolwentka psychologii, którzy liznęli wielkiego miasta i poznali odpowiednich znajomych, szybko przejmują wyższościowy ton. O polityce nie muszą wiedzieć nic – wystarczy, że czerpią wiedzę z Instagrama (młodsi) albo z TVN-u (starsi). To już wystarcza, by poczuć się uprawnionym do pogardy wobec PiSiorów, Braunistów czy Konfederatów.
A co robi sarmata, gdy widzi coś takiego? Veto.
Deklaracja toruńska
W naszym narodowym długim trwaniu przetrwała nie tylko emocjonalna niechęć wobec absolutyzmu i paternalizmu, lecz także konkretne poglądy polityczne. Aktem założycielskim współczesnej neosarmacji stała się deklaracja toruńska Sławomira Mentzena – podpisana również przez Karola Nawrockiego.
Przeziera z niej ideologia neosarmacka tak wyraziście, że aż dziw bierze, iż nikt jeszcze tego nie nazwał po imieniu.
Mamy tam veto wobec jakichkolwiek nowych podatków. Veto wobec zachodniej ideologii – Zielonego Ładu – bo przecież my, sarmaci, najlepiej wiemy, czym w piecach palić i jak budować własne domy.
Jest tam też niechęć wobec barbarzyństwa: nie będziemy do naszej spokojnej wsi wpuszczać innowierców czy mahometan, a już na pewno nie z przymusu. Zachód chce nam zabrać wolność słowa, żebyśmy nie mogli protestować? Veto!