Niewielu katolików zdaje sobie sprawę, co naprawdę oznacza fakt, że nowy papież chce podążać drogą Leona XIII, wielkiego wizjonera. Papieża walczące z liberalizmem, rozwadnianiem doktryny i uległością wobec świata. Czy Leon XIV stanie się wielkim naśladowcą swojego zacnego poprzednika?

Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach Gościa Niedzielnego. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku!

Urodzony w okolicach Rzymu w 1810 r. Gioacchino Pecci, – późniejszy papież Leon XIII – gdy został powołany na Stolicę Piotrową, okazał się odważnym teologiem i bezkompromisową głową Kościoła. Walczył z liberalizmem i ateizmem, rozwadnianiem doktryny, uległością wobec świata. Był też – co dziś szczególnie elektryzujące – prorokiem czasów ostatecznych, który przestrzegał przed wielkim kryzysem i światem we władaniu diabła (na kilkadziesiąt lat przed okropnościami II wojny światowej).

Gdyby okazało się, że Robert Prevost nie tylko chce napisać Rerum novarum 2.0, ale również sięgnąć do bogactwa tego pontyfikatu w jego radykalnej, odważnej i prorockiej części, to doczekalibyśmy w Kościele katolickim prawdziwego nowego rozdziału. Sądzę, że tego właśnie potrzebują dziś chrześcijanie – opowiedzenia wiary w tym pełnym chaosu świecie niejako na nowo, sięgając odważniej ku Tradycji.

O państwie chrześcijańskim

Wszyscy, którzy chcieliby zrozumieć radykalizm Leona XIII, powinni sięgnąć po encyklikę z 1885 roku zatytułowaną Immortale Dei – o państwie chrześcijańskim. Leon XIII odwołuje się tu do myśli św. Augustyna, który pisał, że zdarza się, iż państwo nie różni się niczym od bandy zbójców. Państwo chrześcijańskie to takie, którym rządzi sprawiedliwość, a jego mieszkańcy są zjednoczeni jednym celem – ziemskim pielgrzymowaniem ku Bogu.

Czytamy, że „podobnież i państwa nie mogą bez zbrodni tak sobie postępować, jak gdyby Boga zupełnie nie było, lub odrzucać od siebie troskę o religię, jako niepotrzebną i do niczego nieprzydatną”. Krótko mówiąc: świeckie państwo to zło.

Według tej logiki również Polska zamiast państwa przypomina bardziej gromadę zbójców. Zdaniem Leona XIII wspólnota polityczna powinna otaczać religię chrześcijańską opieką i bronić jej praw. Nie zaś ograniczać religię w szkołach, debatować nad usuwaniem krzyży z urzędów i uchwalać pokątnie antyludzkie prawo aborcyjne.

Papież de facto unieważnia w tej encyklice podstawowe dogmaty nowoczesności. To nieprawda, że jedyną zasadą porządkującą życie wspólnoty może być niczym nieograniczona wola ludzi. Tak pojęta demokracja, która widzi wszystkich ludzi takimi samymi, niezależnie od wyznawanych przez nich wartości, zawsze kończy się anarchią i prowadzi do świata, w którym zapomina się o Bogu.

Papież posuwa się nawet do tego, aby przeciwstawiać się niczym nieograniczonej wolności słowa. Jest więc zwolennikiem, w pewnym zakresie, katolickiej cenzury: „Tak więc ona wolność zdana i wolność mowy i prasy nieograniczona, nie jest żadnym istotnym dobrodziejstwem, z którego społeczeństwo ludzkie słusznie mogłoby się cieszyć, lecz źródłem i początkiem wiele złego”.

Oczywiście z dzisiejszej perspektywy szczególnie ten ostatni postulat wydaje się nieuzasadniony, a na pewno niemożliwy do wprowadzenia. Czy jednak pomijając pomysł na katolicką cenzurę jako katolicy zdolni jesteśmy jeszcze myśleć podobnymi kategoriami o właściwej, tj. katolickiej polityce?

Herezja amerykanizmu

W 1899 r. Leon XIII pisze list do arcybiskupa Baltimore. Krytykuje w nim postawę charakterystyczną jego zdaniem dla katolicyzmu w USA. Tekst utrzymany jest w duchu surowej reprymendy.

Czytamy w nim: „Nowe te poglądy, o których mowa, polegają mniej więcej na tym, że, dla łatwiejszego pociągnięcia innowierców do uznania prawdy katolickiej, należałoby Kościołowi bardziej się zbliżyć do ludzkości, która dotarła do pełnej już dojrzałości i, pozbywszy się dawnej surowości, stać się wyrozumiałym dla aspiracji i poglądów współczesnych ludów”.

I dalej: „Niech więc nikt się nie kusi, z jakiej bądź racji, coś zamilczeć albo ująć z nauki przez Boga podanej, kto by to uczynił, raczej by chciał katolików rozłączyć z Kościołem zamiast rozłączonych do Kościoła pociągnąć”.

Leon XIII wzywa więc tutaj do pojednania z Tradycją, głośnego i odważnego prezentowania głosu Kościoła, przestrzega zaś przed rozwadnianiem wiary. Tylko taki katolicyzm może prowadzić właściwą drogą do Boga, tylko taki może mieć swój autentyczny smak.

Czy to możliwe?

Istnieją pewne przesłanki, aby żywić nadzieję, że przynajmniej część bardziej tradycjonalistycznych idei znajdzie swoje miejsce w tym pontyfikacie. W końcu już w pierwszej homilii wygłoszonej do kardynałów Leon XIV porównał Kościół do latarni morskiej, która ma oświetlać wzburzone, a więc grzeszne morze współczesnego świata.

Papież Franciszek wielokrotnie mówił o Kościele jako szpitalu polowym. Pomyślałem, że tak jak jezuita chciał przede wszystkim zapraszać poranione dusze do szpitala, aby się w nim schroniły, niezależnie od ich stosunku do Kościoła, tak Leon pragnie dawać przykład, wzór, napełniać ludzi nadzieją, że Kościół jest źródłem światła na morzu chaosu.

To metafora bardzo augustiańska (wszak Prevost był generałem zakonu augustianów), można czytać ją także w duchu wizji Kościoła jako Ojca, przewodnika, autorytetu, a już nie tylko współczującego towarzysza niedoli lub sanitariusza.

Czyż właśnie nie takiego Kościoła dziś potrzebujemy?