Krzysztof Bosak z kolegami lawirują. Twierdzą, że uchodźców należy oczywiście przyjmować, ale nie przesadzać z kosztownymi przywilejami.

Konfederacja się kłóci, dzieli i do tego nie ma własnych tematów. Chyba żadnej innej formacji na naszej scenie wojna nie dała się tak mocno we znaki. Czy polska altprawica ma jeszcze przed sobą przyszłość?

Ze stygmatem „ruskiej onucy” trudno dziś w Polsce funkcjonować, to wręcz śmierć cywilna. Konfederacja ma więc niewątpliwie spory problem, a wszystko przez jej dwóch najbardziej odlotowych liderów: Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna, którzy na przekór ogólnemu nastrojowi pospieszyli bronić Rosję przed odpowiedzialnością za wywołaną przez nią wojnę. Tyle że ich kolegom skojarzenie z mało estetycznym wkładem do rosyjskiego buciora jakoś się nie uśmiecha i sami bynajmniej nie tęsknią do rosyjskiej strefy wpływów. Jednak niewiele mogą zrobić, bo zakneblować tamtej dwójki ani się nie da, ani też nie wypada takich prób podejmować. W końcu Konfederacja to przecież formacja „wolnościowa”.

Proputinizm Korwina jest ostentacyjny i natrętny. Stary lider niemal codziennie stara się dowieść, że „Jego Ekscelencja Włodzimierz Putin” pada ofiarą pomówień i fake newsów. Moralne oburzenie na wojnę – powiada Korwin-Mikke – również jest nie na miejscu, bo Rosja ma swoje racje i nie robi niczego, czego by nie robili wcześniej inni: konflikty między państwami są nieuchronne, a wojna to jeden ze sposobów ich rozwiązywania. Często przy tym posiłkuje się produktami kremlowskiej propagandy i podobnie rozsiewa wątpliwości, kto tak naprawdę jest na Ukrainie sprawcą, a kto ofiarą. Z kolei Braun jest mniej spektakularny w głoszeniu swoich poglądów i raczej nie stawia kwestii rosyjskiej w centrum swoich rozważań. Kieruje się jednak – jak mówi – polską racją stanu, co nie pozwala mu przyznać, że Putin jest zbrodniarzem wojennym.

Dlaczego to robią? W samej Konfederacji tłumaczy się to ekscentryzmem, bo już o agenturalności nie ma mowy. Dawny asystent Korwin-Mikkego Karol Wilkosz tłumaczył na swoim kanale w YouTube, że ten typ po prostu tak ma. Jeżeli gdzieś pojawia się powszechnie podzielany pogląd, to dla samej zasady trzeba go podważyć. Poczynając od samej demokracji jako niepodważalnej w naszym kręgu cywilizacyjnym metodzie sprawowania rządów. Korwin nie ma więc innego wyjścia, jak opowiedzieć się za autokracją. A że stara się być w swoich poglądach hiperlogiczny i zarazem spójny, staje dziś po stronie Rosji w jej konflikcie z Zachodem. Nieco inaczej jest za to z Braunem, który miał doświadczyć objawienia, że odrodzenie chrześcijaństwa zacznie się od konwersji moskiewskiej Cerkwi na katolicyzm.

Obaj politycy nie stali się zresztą „onucami” dopiero teraz. Korwinowi już wcześniej zdarzało się odwiedzać Krym i występować w rosyjskiej telewizji. Braun chwalił się znajomością z domniemanym agentem GRU. I nie wyglądało to najlepiej, nawet jeśli dało się pogodzić z altprawicowym sznytem Konfederacji, której zachodnie krewniaczki wprost obnosiły się z sympatią dla Putina. Ale po wybuchu wojny margines tolerancji zniknął.

Stary król i jego paziowie Szczególnie Korwin-Mikke konsternuje dziś własną macierzystą formację oraz jej sympatyków. „Król kuców” od niepamiętnych czasów cieszył się ślepym uwielbieniem swoich fanów, których nie odstraszały nawet najbardziej odrażające prowokacje mistrza. Mit Korwina wręcz bazował na skrajnej niepoprawności. Ale nic nie trwa wiecznie. Po 24 lutego „wolnościowy” internet nagle stanął okoniem. Zaroiło się od komentarzy w stylu „kończ waść, wstydu oszczędź”, problemem nagle okazał się wiek Korwina (jesienią stuknie mu osiemdziesiątka), objawiło się znużenie uporem skandalisty.

Dawni współpracownicy Korwin-Mikkego oczywiście nie byli zdziwieni. Świetnie znali skazę polityka, która dawała o sobie znać już nieraz w ostatnich trzech dekadach. Gdy tylko partia JKM wspinała się na poziom poparcia dający choćby cień nadziei na sforsowanie progu wyborczego, wódz musiał odpalić znienacka jakiś głupi numer, po którym przychodziła fala oburzenia i spadek słupków w okolice zera. Wielu dostrzegało w tym premedytację. Spekulowano, że Korwinowi nie zależy na politycznym sukcesie, bo partia jest tylko dodatkiem do felietonu.

Tylko że Konfederacja to coś więcej niż dawna UPR i jej kolejne sukcesorki, takie jak obecny KORWiN (czyli jeden z udziałowców w konfederackiej konstrukcji). Siła okopana na scenie i z apetytem na sprawowanie władzy, a do tego szeroka, poskładana z paru środowisk, z kolektywnym przywództwem i wianuszkiem rozpoznawalnych polityków. A więc coś dużo więcej niż tylko sekta wpatrzonych w mistrza wyznawców. Zresztą nawet dzisiejsi przyboczni tego guru skrajnej wolnorynkowej ideologii mocno różnią się od swoich poprzedników. Tamci po osiągnięciu politycznej dojrzałości pierzchali do mainstreamu i dziś można ich spotkać w niemal wszystkich formacjach od centrum do prawa. Ci współcześni najczęściej projektują swoją przyszłość w obrębie nurtu.

Tacy politycy, jak Sławomir Mentzen, Konrad Berkowicz, Artur Dziambor czy Dobromir Sośnierz, już od dawna mieli do Korwina stosunek ambiwalentny. Historycznie był dla nich szczerze podziwianym ideowym przewodnikiem. Ale w bieżącej perspektywie stawał się już tylko zwariowanym wujaszkiem, który plecie androny i nie potrafi się zamknąć. Szacunek nie pozwalał jednak wyprosić gaduły z salonu, toteż czekano, aż wreszcie opuści go sam. Prowadzono w tym czasie personalne podchody, zmierzające do ułożenia hierarchii w nadchodzącej epoce pokorwinowej. I właśnie konsekwencją tych podchodów były zdarzenia, które wstrząsnęły partią KORWiN krótko po tym, jak za wschodnią granicą wybuchła wojna.

Jeszcze w marcu Dziambor, Sośnierz oraz Jakub Kulesza – korwinista świeżej daty i spoza środowiskowego rdzenia, ale za to szef koła poselskiego Konfederacji – ogłosili, że odchodzą i przystępują do budowy nowej, tym razem prawdziwie „wolnościowej” partii. Jako powód podając przede wszystkim moralną niezgodę na wypowiedzi Korwin-Mikkego o wojnie. W bańkach społecznościowych zawrzało i jak to w takich przypadkach bywa, zaczął się festiwal oskarżeń i złośliwości. Szeroka publiczność nagle dowiedziała się, że w partii iskrzyło już od dawna i być może za rozłamem wcale nie stoi proputinizm Korwina. A przynajmniej nie tylko.

Już od dłuższego czasu narastała bowiem rywalizacja o schedę pomiędzy Dziamborem i Mentzenem. Pierwszy jest posłem raczej umiarkowanym jak na konfederatę, zdeklarowanym rzecznikiem interesu przedsiębiorców i zwolennikiem budowania formacji opartej na klasie średniej. Drugi sejmowego mandatu nie zdobył, co pozwoliło mu pójść inną ścieżką politycznej kariery, znacznie bliższą wzorcom patrona środowiska. Mentzen jest dzisiaj zastępcą Korwina w KORWiN-ie, głównym ideologiem tej partii, ekonomicznym ekspertem i strategiem. Ale nade wszystko to wciąż polityczny solista, który najbardziej zabiega o poszerzanie zasięgów w sieciach społecznościowych i budowanie osobistej rozpoznawalności. Co wychodzi mu znakomicie, bo internetowe wykłady Mentzena o wolności gospodarczej i niskich podatkach gromadzą milionową publiczność. W młodym pokoleniu nie ma dla niego politycznej konkurencji.

I to bez szokowania publiki, bo Mentzen zawsze jest uprzejmy i do przesady wręcz poukładany. A przy tym wie, jak zarobić na popularności. Przedłużeniem ideologicznej krucjaty przeciwko fiskalizmowi jest dzisiaj własna kancelaria, w której doradza klientom, jak nie dać się złupić fiskusowi. Dwa lata temu obmyślił format letnich spotkań przy piwie i odbył spektakularny polityczny tour po całym kraju. Rok temu uruchamiał już linię produkcyjną autorskiego piwa, a dwa tygodnie temu otwierał na toruńskim rynku własny pub z nazwiskiem w szyldzie. 36-letni Mentzen przez cały czas idzie więc do przodu, chociaż zarazem na jego wizerunku coraz częściej ujawniają się rysy.

Niech się starość jeszcze wyszumi Pół roku temu odbyło się „spotkanie na szczycie internetów”, czyli wyczekiwana w całej bańce wizyta Mentzena u gwiazdy krajowego YouTube Krzysztofa Stanowskiego. Gospodarzowi udało się wyciągnąć polityka na zwierzenia pozaekonomiczne i okazało się, że Mentzen jest mocno pryncypialny w obyczajówce. Zakaz aborcji popiera, i to w najbardziej restrykcyjnej wersji. Podoba mu się również przepis o karaniu za obrazę uczuć religijnych. Z „wolnościowych” kręgów, które w sporej części nie czynią poważnych rozróżnień pomiędzy opresją ekonomiczną państwa i obyczajową Kościoła, po raz pierwszy dobiegł pomruk niezadowolenia. Bo cóż to za „wolnościowiec”, który chce zakazywać?

Kiedy jednak Dziambor z kolegami ogłaszali niedawno wyjście z KORWiN, niejeden sympatyk ruchu wyraził nadzieję, że dołączy do nich Mentzen – jako ten racjonalny, odpowiedzialny, samodzielny i przez to zdolny odciąć pępowinę. Ten jednak nie tylko został, ale wręcz przystąpił do ostrzeliwania uchodźców. Co miało wizerunkowe konsekwencje, gdyż trwając przy Korwinie w obecnych realiach, człowiek staje się „onucą”. O czym torunianin może się teraz przekonać, czytając liczne komentarze na swoich profilach. Przy okazji powróciła sprawa prawyborów prezydenckich w Konfederacji sprzed trzech lat. Kandydatem korwinistów był wtedy Dziambor, ale jego koledzy w ostatniej chwili odmówili mu poparcia i w efekcie wygrał narodowiec Krzysztof Bosak. Sprawcą intrygi był ponoć Mentzen, który poskąpił promocji swojemu głównemu konkurentowi do schedy po Korwinie.

Ostatnia fronda okazuje się zatem zwieńczeniem owej rywalizacji. Wygrał ją Mentzen, rzekomo już dogadany z samym Korwinem, który na jesiennym zjeździe KORWiN ma namaścić młodszego o dwa pokolenia polityka na swojego następcę. Niektórzy łączą to z ogólnym wycofaniem się Korwin-Mikkego, który przy okazji złożyłby też poselski mandat. Mówi się również o zmianie nazwy partii, bo obecna siłą rzeczy przytłaczać będzie każdego przyszłego prezesa. Ale już sceptycy twierdzą, że umowy z Korwinem to śliska sprawa i pewnie do zjazdu wywinie jeszcze niejednego fikołka.

  • @TadeuszOP
    link
    62 years ago

    A jeśli nawet scenariusz kontrolowanej sukcesji uda się zrealizować, to stary lider i tak będzie robił swoje, czyli przyciągał uwagę i kalał wizerunek formacji.

    I faktycznie – jak tylko Salon24 pierwszy nagłośnił szykowany scenariusz – Korwin publicznie dał do zrozumienia, że ani myśli ustępować. W otoczeniu Mentzena sygnał jest na razie bagatelizowany. Słychać, że Korwin nie ma wyjścia, bo jeśli sam nie odejdzie, to po prostu przegra rywalizację zjazdową. Trzeba więc po prostu przeczekać najbliższe miesiące, ostatni raz dać się „królowi” wyszumieć, a potem budować formację na zupełnie nowych zasadach. A stygmatem przyjaciół Putina na zapas się nie martwić, nawet jeśli nie da się ukryć, iż przylega on coraz ściślej. Ostatnio za sprawą wyrzucenia z partii łódzkiego działacza Tomasza Grabarczyka, któremu Korwin uprzejmie wyjaśnił, że to kara za nazwanie Putina zbrodniarzem. Tyle że treść wyroku sądu partyjnego jest rozwodniona, a za kulisami słychać, że to po prostu czyszczenie szeregów po zdradzie „trzech węży” (czyli Dziambora et consortes).

    Sam Mentzen ani się nie odcina, ani też nie popiera wystąpień Korwina. Chociaż przebieg ubiegłotygodniowego spotkania w Warszawie pokazał, że środowisko ma z tym problem. Szczególnie pytania z sali zdradzały dezorientację. Czy Mentzen otrzymał propozycję dołączenia do nowej formacji? „Byłoby zaproszone, gdybym został zaproszony do partii, która powstaje przeciwko mnie”. Czy ma pomysł na ucywilizowanie Korwin-Mikkego i Brauna? „To może pomówmy o sprawach realnych. Inflację można zdusić, jeżeli…”. Czy zastąpi Korwina? „Członkowie partii zdecydują”. Czy będzie się starał? „Kiedyś na pewno”. A co z Ukrainą? „Należy jej pomóc, gdyż walczy z naszym przeciwnikiem Rosją. Każdy zniszczony teraz ruski czołg już nie będzie mógł wjechać do Polski. Trzeba więc wysyłać broń, żywność, udzielać wsparcia. Ale tak, aby bezpośrednio się do tej wojny nie włączyć”.

    Slalom narodowy Swój kłopot z Putinem mają też narodowcy z Konfederacji. Bo nawet jeśli Korwin z Braunem wywodzą się z innych środowisk, to ich wybryki obciążają przecież całą formację. A sam Ruch Narodowy też nie jest święty, bo od lat podgrzewał przecież emocje antyukraińskie, krzyczał o Wołyniu, współpracował z drapieżnymi środowiskami kresowymi, a na Marszach Niepodległości podejmował przedstawicieli proputinowskiej i nierzadko jawnie faszystowskiej prawicy z innych krajów. Chociaż akurat główny organizator marszu Robert Bąkiewicz chwilę po wybuchu wojny oddał tamten uniform do prania. Jako koncesjonowany narodowiec, od jakiegoś czasu zasilany przez obóz rządzący milionowymi dotacjami, w kontrolowanych przez siebie Mediach Narodowych opowiada teraz o bohaterskim oporze ukraińskich braci chrześcijan przeciwko bezbożnej azjatyckiej hordzie. Przy okazji bezpardonowo atakując niedawnych kolegów z Konfederacji za sprzyjanie Putinowi wbrew polskiej racji stanu.

    To oczywiście element pisowskiego planu eliminowania prawicowej konkurencji. Tyle że Bąkiewicz podobno przestaje być dla Konfederacji problemem, bo odkąd skumał się z władzą, jego autorytet w środowiskach twardej prawicy właściwie upadł. Natomiast sami liderzy Ruchu Narodowego z Bosakiem poważnie traktują rosyjskie zagrożenie, a do tego mają świadomość jednoznaczności społecznego nastroju w sprawie wojny. Wystąpienie przeciwko niemu to prosta droga do izolacji i marginalizacji. Problem w tym, że wtopić się w główny nurt też nie jest prosto.

    To w pewnym stopniu negatyw dylematu korwinistów. Ci ostatni mają proputinowskiego lidera i raczej proukraińsko nastawiony, a już na pewno przerażony wojną elektorat. To z kolei postawa dosyć bliska liderom Ruchu Narodowego, którzy jednak muszą się liczyć ze swoimi unikatowymi sympatykami – wytresowanymi w nienawiści do Ukrainy, którą widzą w sumie podobnie jak Kreml. Kiedy więc narodowcom z Konfederacji zdarzyło się niedawno wezwać do forsowniejszych sankcji przeciwko Rosji, usłyszeli od swoich, że nie rozumieją polskich interesów i powinni zmienić nazwę na Ruch Narodowy Ukrainy. Oczywiście takich ultrasów jest w Polsce garstka, nawet w elektoracie Konfederacji stanowią niewielki ułamek. Siła flanki narodowej zawsze opierała się przede wszystkim na organizacyjnej sprawności. Mimo wszystko trudno teraz tak całkiem zignorować oczekiwania rdzeniowego sympatyka, chociaż jeszcze ryzykowniej byłoby podążyć za jego poglądami.

    Bosak z kolegami najczęściej więc lawirują. Twierdzą, że uchodźców należy oczywiście przyjmować, ale nie przesadzać z kosztownymi przywilejami. Dobrze, że Polska oddała walczącemu sąsiadowi nasze czołgi, chociaż źle, że nie zaczekano, aż Amerykanie przekażą nam ekwiwalent. Po wojnie oczywiście trzeba będzie wesprzeć odbudowę Ukrainy, ale ostrożnie z tamtejszą oligarchią. Zza każdego „tak, ale…” wyziera oczekiwanie, że czas proukraińskiej jedności wreszcie dobiegnie końca, a wojenna diaspora wywoła pierwsze poważne napięcia. Wtedy pojawi się narracyjne paliwo do zaatakowania PiS i zaistnienia. Tyle że niczego takiego dziś nie widać, solidarność Polaków z bohaterskim sąsiadem trzyma się mocno.

    Konfederacja ma więc spory problem, co widać w sondażach. Jeszcze niedawno bliżej jej było do poziomu dwucyfrowego, a teraz raczej powinna myśleć o tym, jak sforsować próg wyborczy. W czasie pandemii miała swój koronny temat – była monopolistką sprzeciwu wobec zamykania gospodarki, maseczek, szczepień. Dzisiaj trudno jej się wbić do głównej narracji, bo wszyscy żyją wojną, co do której konfederaci sami nie potrafią się dogadać. Podobnie zresztą jak zwolennicy poszczególnych nurtów w elektoracie. Stąd wielogłos i konflikty.

    Nie pierwszy raz daje też o sobie znać niedopasowanie konfederackiej konstrukcji. Początkowo był to alians trzech środowisk, które traktowały współpracę czysto pragmatycznie, niezbyt sobie ufając i bardziej skupiając się na pilnowaniu swoich wpływów niż rozwijaniu tożsamości szerokiej formacji. Po niedawnym rozłamie doszedł kolejny partner, który też ma coś do powiedzenia, a zarazem tkwi w ostrym zwarciu ze swoimi dawnymi kolegami. Konfederacją rządzi 12-osobowa Rada Liderów, w której KORWiN i Ruch Narodowy mają teraz po cztery głosy, a Korona Brauna i nowe środowisko „wolnościowe” – po dwa. A to oznacza, że bieżącą politykę będzie teraz kształtować jeszcze trudniej niż przed podziałem. Do tej pory wydawało się, że prawdziwy test wytrzymałości tej formuły będzie miał miejsce dopiero po wyborach. Ewentualne wejście w koalicję z PiS bądź mainstreamową opozycją to przecież nielichy dylemat dla formacji, która od głównego podziału stara się trzymać jak najdalej. Tylko czy Konfederacja w ogóle dotrwa do tego momentu?

    Polityka 19.2022 (3362) z dnia 03.05.2022; Polityka; s. 20 Oryginalny tytuł tekstu: “Zawinięci w onucę” Rafał Kalukin