Wychowawczyni oznajmiła, że nie będziemy korzystać z dziennika elektronicznego, ponieważ w naszym technikum informatycznym nie ma informatyków, którzy mogliby obsługiwać taki portal. Mama Stasia, który zaczyna naukę w warszawskim technikum, dowiedziała się na pierwszej wywiadówce, że nauczyciela niemieckiego nie ma. Lekcje poprowadzi polonistka, która jednak tego języka nie zna. W informatycznym technikum Oliwiera brakuje fizyków i informatyków, nie ma nawet komu prowadzić elektronicznego dziennika – będzie papierowy. Ojciec Michała z drugiej klasy liceum usłyszał, że nie będzie dyskusji o narkotykach w szkole, bo obowiązuje RODO. Pogadankę o zagrożeniach wygłosi historyczka, która przyznała, że musi się do niej przygotować. Mama Julii i Jurka, bliźniaków ósmoklasistów z Krakowa, dowiedziała się, że kółka matematycznego przygotowującego do egzaminu może nie być, bo matematyczka będzie nadrabiać zaległości z uczniami z Ukrainy. W polskich szkołach brakuje prawie 17 tysięcy nauczycieli, w samej Warszawie ponad 3 tysiące.

<br> Technikum: dziennik butów – Spóźniłem się trzy minuty na pierwsze zebranie i od razu byłem w szoku – opowiada Arek, ojciec 14-letniego Oliwiera, który w tym roku rozpoczyna naukę w jednym z warszawskich techników. – Wszedłem do wypełnionej rodzicami sali gimnastycznej, przemawiała pani dyrektor: „Pod tym dachem nie będzie żadnej presji ze strony rodziców. Ja jednoosobowo odpowiadam za to miejsce i ja jednoosobowo podejmuję decyzje. Tak, przepisy prawa nie będą przestrzegane literalnie. Zarówno fizyka, jak i informatyka będą prowadzone w pierwszym roczniku dla całej trzydziestokilkuosobowej klasy bez podziału na grupy. Dlaczego? Dlatego że nie mam nauczycieli. Potrzebuję pilnie zatrudnić osoby do prowadzenia fizyki oraz informatyki, ale nikt się nie zgłosił. Wobec tego z góry zapowiadam, że mogą państwo iść do kuratorium ze skargą, że przepisy nie są przestrzegane, ale to i tak nic nie da. Przyjdzie kontrola, ja dostanę kilka stron zaleceń i na tym się skończy".

Zamurowało mnie. W pierwszym odruchu chciałem głośno zaprotestować. Nie żyjemy w czasach jednoosobowego przywództwa, tylko współpracy, zespołowego rozwiązywania problemów, słuchania. Chciałem krzyknąć, żeby na nas nie pokrzykiwać. Że mam prawo iść do kuratorium i zgłosić łamanie prawa mojego dziecka, bo to jest instancja odwoławcza, która mi przysługuje w państwie prawa. Chciałem wejść na krzesło i namawiać innych rodziców do buntu. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy ktokolwiek z rodziców mnie poprze. Z mam, bo na sali zdecydowaną większość stanowiły mamy.

Przyglądałem się dyrektorce i ogarnęła mnie jednak bezsilność. Jej i moja. Pomyślałem, że ona przemawia jak kapitan tonącego statku. „Szanowni państwo, informatyk po studiach na wolnym rynku może liczyć na 12 tys. zł pensji. Ja mogę zaoferować 3 tys., może trzy trzysta z jakąś premią. Nawet jeśli dam mu dwa etaty, nie będzie to dla niego opłacalne. Nikt tu nie chce przyjść i to jest problem nie tylko nasz, ale też całego szkolnictwa branżowego" – grzmiała. I co? Poczułem się jak głupek. Miałem wyskoczyć z mową o komunikacji miękkiej, gdy nam zalało pokład i stoimy po pas w wodzie? Zapytałem sam siebie: a informatyka szkole załatwisz, mądralo? Nie załatwisz, bo nawet jeśli jakiegoś znasz, to przecież nikt tu z branży IT za te 3 tys. zł nie przyjdzie. I to cud, że w ogóle jest jakiś informatyk i poprowadzi zajęcia chociażby hurtem dla 35 uczniów, bez tego podziału na grupy. <br> A potem wychowawczyni wzięła nas do klasy. Mówiła o dzienniku butów. Będzie prowadziła taki dziennik, w którym będzie zapisywała, który uczeń kiedy zapomniał kapci. Mamy się liczyć z tym, że uczeń bez kapci na 95 proc. zostanie złapany, bo woźna pilnuje. Jeśli trzy razy w ciągu semestru dojdzie do takiej groźnej sytuacji, zostanie wezwany rodzic – uwaga – w godzinach pracy szkoły. Czyli dodatkową karą dla rodzica za brak kapci dziecka będzie fakt, że musi brać urlop, żeby przybyć na dywanik. Wówczas odbędzie się rozmowa z pedagogiem szkolnym, podczas której matka czy ojciec zostaną oficjalnie poinformowani o braku kapci. Wychowawczyni oznajmiła też, że nie będziemy korzystać z dziennika elektronicznego, ponieważ w naszym technikum informatycznym nie ma informatyków, którzy mogliby obsługiwać taki portal. Będziemy korzystali z zeszytów. Każdy uczeń ma podstemplować zeszyt w sekretariacie i w tak oznakowanym kajecie będzie się odbywała korespondencja na linii szkoła – rodzice.

Według nowych przepisów mających na celu zachęcenie do WF-u uczniowie powinni składać deklaracje, jakiego typu zajęcia sportowe ich interesują, a szkoła powinna tworzyć różne sekcje – np. taneczną, pływacką. My jednak dostaliśmy do podpisu już gotowe deklaracje, że wszystkie nasze dzieci wybierają lekcje ogólnosportowe, „bo szkoła i tak nie ma pieniędzy na co innego". Pomimo zapowiadanych przez rząd zmian strzelnicy nie będzie, bo na nią też nie ma środków. <br> Podczas wyczytywania listy okazało się natomiast, że mamy w klasie pięcioro uczniów z Ukrainy, których nazwisk wychowawczyni nie potrafi nawet rozczytać. Oni za to ni w ząb nie mówią po polsku. Szkoła nie ma żadnego planu, jak ich wspomóc. Rozumiem, że zakładamy, iż po prostu otworzą podręcznik na odpowiedniej stronie i wykują przyczyny powstania listopadowego czy budowę pantofelka.

Wychowawczyni zapowiedziała, że nie ma mowy o zaufaniu do młodzieży. Jeśli uczeń zgłosi, że ma wizytę u dentysty i musi wcześniej wyjść, ona zadzwoni do rodzica i sprawdzi to. Pieniądze na radę rodziców lepiej wpłacić od razu w sekretariacie, zamiast dawać dziecku, które może je przehulać. Czyli od razu dajemy młodym znać, że zakładamy, iż będą chcieli nas oszukiwać, ale zamierzamy być sprytniejsi. <br> No i pieniądze. Nie wolno zapomnieć o pieniądzach. Szkoła jest publiczna, utrzymywana z naszych podatków. Więc jeśli nie dorzucimy z kieszeni, nie ma szans, żeby starczyło. Składka na radę rodziców jest dobrowolna, ale jeśli nie wpłacimy, papieru do ksero nie będzie. Część lekcji będzie szła na straty, bo zamiast wypełniać zadania, dzieci będą je przepisywały na kartki.

Dowiedzieliśmy się, że niestety mamy opinię szkoły bezpiecznej. To źle. Samorząd może w bezpiecznej szkole uruchomić dodatkowe klasy, nawet jeśli nie ma dla nich miejsca. Wtedy młodzież uczyłaby się na zmiany – druga zmiana to nauka mniej więcej od 15 do 20. Tak już jest w kilku liceach w okolicy. Jedna matka skwitowała, żebyśmy puścili plotkę na miasto, że u nas wieczne bijatyki i dilerka. Może w ten sposób uchroni się dzieci przed nauką wieczorami.