Zbiór luźnych myśli po obejrzeniu “Kobiety z…” - ostrzegam, że będzie mnóstwo spojlerów. Gdyby ktoś wpadł na pomysł zebrania wszystkich życiorysów pisanych przez trans kobiety dla seksuologów, a potem złożył z nich pojedynczą narrację, to wyszedłby właśnie ten film. Główna bohaterka, Aniela wbrew pozorom nie jest człowiekiem - jest wyidealizowaną sumą i reprezentacją całej społeczności, która ma przeżyć wszystko co transkobiece, nawet jeśli wrzucenie tego do jednego życiorysu łamie kompletnie realizm jej historii. Z jednej strony będzie kombinatorką, sprzedającą na lewo testosteron, uczestniczącą w nielegalnym interesie sprzedaży kart telefonicznych,przez lata biorącą DIY hormony kradzione matce; z drugiej będzie potulną i ofiarną Polką, przechodzącą wszystkie upokarzające procesy sądowo-seksuologiczne bez słowa protestu, niezwracającą uwagi na ciągłe misgendery i dednejmy inaczej niż uprzejmymi prośbami, dającą swoim rodzicom i żonie kolejne szanse, nawet gdy zostaje przez nich wyrzucona z domu. Choć Szumowska i Englert zarzekają się, że wcale nie chcieli robić filmu dydaktystyczno-aktywistycznego, no to taki on właśnie jest - jest to próba zmieszczenia dziesiątków żyć w jedną historię, ciągle uderzającą widza kolejnymi upokorzeniami i tragediami doznawanymi przez bohaterkę. Pomimo dosyć długiego czasu trwania filmu (2,5h) o głównej bohaterce nie dowiemy się praktycznie nic - nie wydaje się mieć żadnych zainteresowań, pasji czy poglądów, o jej byciu dobrym mężem i ojcem dowiadujemy się głównie z wypowiedzi innych, ona sama bardzo rzadko kiedy wypowiada się o czymkolwiek (ba, przez pierwsze ~20-30 minut nie ma żadnej dłuższej wypowiedzi). Jeśli w życiu bohaterki pokazuje się cokolwiek, wspólna impreza, interes na boku, znajomy z pracy, uprawianie sportu, to tylko i wyłącznie rekwizyty, pojawiające się na minutę lub dwie by podkreślić dysforii/transpłciowości bohaterki, a potem znikają. Film ogląda się jako kalejdoskop kolejnych, niespójnych momentów “płciowej historii” - a tutaj jako dziecko kradnie welon z komunii dziewczynkom, a tutaj gra w rugby by wyprzeć dysforię, a tutaj doznaje transfobii na kilkanaście różnych sposobów, czasami od matki, czasami od żony, czasami od otoczenia, a tu bawi się z córką w sukience żony, a tu potajemnie wychodzi na miasto w żeńskim ubraniu itd. itp. Stąd porównanie do seksuologicznego życiorysu, bo tak jak i w nim, nie ma tutaj żadnej spójnej historii życia, a bardziej wypreparowana kronika płciowości. Konsultacje ze społecznością zaowocowały tym, że wiele z pojedynczych momentów w tej kronice, jest faktycznie prawdziwych, jest te trans realness, które się zna z autopsji (np. cis koleżankę z pracy przekazującą jej kosmetyki po coming oucie, pracę na ochronie), ale z racji tempa, przez jakie film musi odhaczać każdy możliwy transowy wątek, nigdy w pełni nie zatrzymuje się on na żadnym pojedynczym doświadczeniu, nigdy go nie eksploruje, głębokie i trudne emocje są tylko zarysowane, musimy szybko biec do kolejnej sceny. Jako film jest on również zajebiście konserwatywny i heterycki. W życiu Anieli najwięcej wsparcia okazuje jej… hostel prowadzony przez zakonnice, w którym przez sporą część filmu sypia, udając ciskę. Kwestia wzajemnej trans-pomocy jest ograniczona do pojedynczej sceny grupy wsparcia, a potem pozbawionych kwestii trans-koleżanek towarzyszących Anieli w różnych momentach życia, najczęściej stojących w tyle kadru. Różnego rodzaju relacje T4T są tylko przecinkiem w wątkach zasadniczych, tzn. Anieli wybaczającej transfobiczne traktowanie ze strony rodziców i żony. Tylko w tych relacjach może znaleźć pełnię szczęścia, radości i seksualnego spełnienia. O seksualności też warto tutaj powiedzieć, bo scen seksu w filmie jest całkiem sporo. Najbardziej żywiołową i uczuciową z nich jest pierwsza scena, radosnego seksu penetracyjnego Anieli, jeszcze jako mężczyzny, z jej żoną. Wszystkie następne są tej uczuciowości i żywiołowości kompletnie pozbawione, co najbardziej razi w scenie seksu z inną trans kobietą poznaną po odrzuceniu przez żonę. Transfemkowy seks jest przedstawiony obcesowo, jeśli nie wręcz przemocowo, z dysocjującą i penetrowaną Anielą wgapiającą się w telewizor. Aniela z żadnymi transkami spełnienia nie znajdzie, musi wrócić do żony, ale i tutaj nie odbywa się żadna eksploracja trans-lesbijskiego związku, ani w dialogach ani w obrazie. Seks transkobiecy nie jest pokazany w ogóle, kwestie przeformatowania i przemyślenia relacji również, wszystko co nam zostaje to rzewna kompilacja odgrywania scen pierwszego poznawania żony jako mężczyzna, teraz z Anielą jako kobietą. Nawet transfobiczny brat i rodzice, którzy wcześniej jej nie akceptowali, po jej pobycie w więzieniu finansują jej SRSa. Ma to wydźwięk wręcz jezusopodobny, gdzie po kaźni i ukrzyżowaniu czeka zmartwychwstanie i nie jest to moja inwencja, bo film Anielę bezpośrednio do Jezusa porównuje. A więc jest dużo gorzej niż się spodziewałam - myślałam, że obejrzę trochę sztampowy, ale poprawny wyciskacz łez; dostałam próbę zrobienia filmu, w której w każdej sekundzie będzie 100% transa w transie, z tym że zapomniano, że osoby trans mają też jakąś perspektywę pierwszoosobową. Jest ciągła dysforia, ciągła transfobia i ciągłe problemy, jakie Aniela wywołuje w relacjach rodzinnych, zawodowych i społecznych przez swoją transkobiecość, ale nie zobaczymy tam Anieli-człowieka. Jest Aniela-transowa figurę, co ma cierpieć za miliony lub Aniela-pigułka wiedzy, która ma przybliżyć cis odbiorcom “jak te osoby trans żyją”. Z kwestii poza filmowych - z wywiadów rysuje mi się obraz Szumowskiej i Englerta jako osób, które kompletnie nieprzepracowały swojego uprzedmiotawiającego podejścia dla osób trans. Skupiają się na tym co dziwne czy niezrozumiałe, przejawiają niezrozumiałą wyrozumiałość wobec cis bohaterów, paternalistycznie sympatyzują z umęczoną bohaterką. Źródłem fascynacji Englerta transpłciowością ma być nagrywanie “pierwszej w Polsce operacji zmiany płci na początku lat 2000” (najwyraźniej od 20 lat nie udało mu się dowiedzieć, że pierwsze operacje to były parę dekad wcześniej), a Szumowska pisze peany nad swoją unikalną wrażliwością wobec odtrąconych, ale przyznaje, że gdyby jej dziecko było trans, to “zaakceptowałaby je, ale nie byłaby tym zachwycona”. Z kwestii castingowych - nie przyjmuję żadnych wymówek odnośnie zatrudniania cis aktorów, szczególnie jak już się robi dydaktyczny slop dla cisów, to zatrudnienie osób trans i wypromowanie ich swoim filmem, jest minimum tego, co można dla społeczności zrobić. Jak nie było osób z doświadczeniem, to trzeba było szukać naturszczyków, “Fanfik” jakoś Alina znalazł. Nie polecam, 2/10. Nina Kuta