Żyj w zgodzie ze swoimi ideami

  • 41 Posts
  • 354 Comments
Joined 3 lata temu
cake
Cake day: lip 26, 2020

help-circle
rss
To jest ciekawe. Historia ziomka, który wziął i zamieszkał sobie na wsi, zbudował dom, uprawia warzywa i żyje. Wiadomo, że ktoś mu w tym pomógł, że to nie żaden "od zera do klasy średniej".


Głównie do insurekcjonistów i wszystkich tych, którzy uważają, że działalność “społeczna” jest nieskuteczna (ale nie tylko do takich osób):

We Włoszech, anarchista Cospito prowadzi strajk głodowy (stracił około 50kg w ciągu ostatnich niecałych 5 miesięcy). Niedługo może umrzeć. Państwo skazało go głównie za to, że 17 lat temu wysadził koszary (nikt nie umarł ani nie ucierpiał). Państwo nazwało to „masakrą przeciwko bezpieczeństwu państwa”, a teraz używa przeciwko niemu artykułu 41-bis, co m.in. uniemożliwia mu publikację tekstów, izoluje go od innych więźniów, nie dopuszcza do telefonu, w jednoosobowej, ciągle monitorowanej celi nie może mieć zdjęć ani książek.

Cospito domaga się usunięcia tego artykułu i mówi, że woli umrzeć, niż spędzić dożywocie w takich warunkach.

Wrzucam zajawkę, bo może ktoś chciałby jakąś tę sprawę nagłośnić - spotkaniem na ten temat, banerem, albo coś.

https://www.youtube.com/watch?v=H8ZrJsmFW3w


Chodziło mi o drugą stronę - co IP o tym myśli, czemu się tym chwali, robi reklamę Platformie Obywatelskiej, itd.


Obrazek się nie otwiera, ale co do Kołodziejczaka, to jest on politykiem, a więc ma poglądy takie,jak każdy z tych złodziei: dostać się do kotyta.



Ciekawy pomysł i ciekaw jestem ile faktycznie zębów straci, nim zostanie zgłoszony.


Czy to powód do dumy, wstydu, czy niepokoju?


Berkman to kozak.

A to można drukować jako plakaty i wieszać.


Pracownicy Deutsche Post strajkują. Domagają się 15-procentowej podwyżki płac przy obowiązującej przez rok umowie zbiorowej. Większość pracowników poczty zrzeszonych w związku zawodowym Verdi ma niskie dochody i nie radzi sobie z realnym spadkiem płac - donosi "Deutsche Welle". Zatrudnieni w centrach pocztowych i paczkowych pracownicy Deutsche Post rozpoczęli akcję w czwartek popołudniu i strajkują przez cały piątek – wyjaśnili przedstawiciele związku zawodowego Verdi, ostrzegając jednocześnie, że w następnych dniach dojdzie do kolejnych strajków. Jak podaje "Deutsche Welle", pocztowcy domagają się rekompensat za realny spadek płac wynikający z inflacji. Chcą 15-procentowej podwyżki przy obowiązującej przez rok umowie zbiorowej. Według przytaczanych przez "DW" słów przedstawicielki związku Verdi, Andrey Kocsis, dotychczasowe negocjacje o umowę zbiorową dla około 160 tys. pracowników nie przyniosły rozwiązania, a pracodawcy jasno dali do zrozumienia, że nie są gotowi zaakceptować rekompensaty realnych wynagrodzeń i inflacji. Jak podkreśliła Kocsis, to, że Deutsche Post odmawia rekompensaty za rzeczywiste straty płacy, jest "prowokacją w obliczu miliardowych zysków firmy".
4

Najlepsze jest to, że hajs dostał, a pikieta i tak się odbyła. Propsy :D


Z danych zgromadzonych w raporcie „Kondycja organizacji pozarządowych. Trendy 2002-2022” wynika, że wyraźnie wzrasta waga problemów związanych z kapitałem ludzkim w organizacjach pozarządowych. Coraz większym problemem stają się trudności w utrzymaniu zespołu pracowniczego i wolontariackiego. Prawie połowa sektora doświadcza problemów związanych z wypaleniem liderek lub liderów organizacji. Dlaczego coraz mniej osób angażuje się w działania w trzecim sektorze? Pewnych wyjaśnień dostarczają badania doktoranckie Aleksandry Beliny o przyczynach odchodzenia pracowników i pracowniczek z trzeciego sektora. Młoda osoba stoi bokiem, ukrywa twarz w dłoniach, jest smutna. W tle 5 gwiazdek - 4 szare, jedna żółta, pokazujące niską ocenę. Autor/źródło: Canva.com POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego dziewiątą odsłonę: „Czy tu zaszła zmiana? Sektor społeczny w XXI wieku”. Julia Bednarek, Badania Klon/Jawor: – Dlaczego ludzie odchodzą z organizacji pozarządowych? Jak to wygląda z Twojej perspektywy jako badaczki, która zajęła się tym tematem w swojej pracy doktorskiej. Aleksandra Belina: – Pierwszą i główną przyczyną jest rozdźwięk pomiędzy tym, co sobie wyobrażamy, wchodząc do organizacji, a tym, co zastajemy w środku, w codzienności. To rozdźwięk na kilku poziomach. Moi badani wskazywali zarówno na rozdźwięk pomiędzy wartościami, które są „na papierze” i są wyrażane na zewnątrz organizacji, jak i wartościami, którymi powinni się kierować liderzy i cały zespół. Wątek „kultury organizacyjnej” bardzo mocno wybrzmiewał w moich badaniach. To, co było niepokojące w narracjach pracowników i pracowniczek, którzy odeszli z organizacji, to istnienie tak zwanej kultury milczenia. Czyli poczucia, że o trudnych sprawach raczej się nie mówi, nie zgłasza się ich do przełożonych, że trudno przedstawić inną perspektywę czy opinię, która może być nie po myśli kadry zarządzającej. Co może to rodzić konflikty czy nawet doprowadzić do degradacji lub zwolnienia. Drugi rozdźwięk to traktowanie misji nie jako pozytywnej motywacji, która wynika z naszych potrzeb i chęci niesienia dobra, ale jako „szantażu emocjonalnego”. Mówiąc wprost: chodzi o przymuszanie pracowników i pracowniczek do nadgodzin, do darmowej pracy, do pracy ponadnormatywnej, tłumaczone tym, że „jeśli w niedzielę nie wyślesz setki maili, albo nie pójdziesz na ulicę, to świat się zawali, katastrofa klimatyczna będzie się rozprzestrzeniać, zwierzęta umrą, a dzieci nie dostaną gorących obiadów”. Czyli traktowanie misji w nieetyczny sposób, nie w taki, w jaki się powinno. No tak, źle rozumiane poczucie misji daje duże pole do nadużyć, do manipulacji. Tu wspominałaś o nadgodzinach i dodatkowych zadaniach, ale ja też myślę, że często to jest taka praca mentalna, emocjonalna. Takie ciągłe „bycie głową w pracy”, bo poczucie misji jest tak głęboko zakorzenione w osobach działających. A czasem też taka kultura pracy sprawia, że samemu się sobie narzuca wysokie standardy. – Zdecydowanie. To, o czym mówisz jest właśnie trzecim aspektem, który dotyczy wielu NGO’sów zarówno w Polsce, jak i na świecie. Brakuje granicy pomiędzy czymś, co możemy nazwać służbą, misją, wolontariatem, aktywizmem a byciem w pracy, byciem „profesjonalnym pomagaczem”, pracownikiem czy pracowniczką. Ja badałam osoby kiedyś zatrudnione w organizacjach, które z nich odeszły i pomimo istnienia stosunku pracy, często tej granicy nie było. Czasem wynika to z głęboko zakorzenionych potrzeb i wartości, dla których wchodzi się do trzeciego sektora i pracuje w zawodach pomocowych, ale jednocześnie, gdy nie ma profesjonalizmu w zarządzaniu, w mówieniu o zakresie obowiązków, rodzą się problemy wewnątrz organizacji. Również ścieżka rozwoju, ścieżka zawodowa w wielu organizacjach jest bardzo rozmyta i czasami wręcz niewidoczna. Moim badanym brakowało poczucia, że wiedzą, dokąd zmierzają, że ich potencjał jest wykorzystywany w świadomy sposób i mogą rozwijać swoje kompetencje. Podsumowując te wszystkie czynniki, można powiedzieć, że potrzeby wielu spośród badanych przeze mnie pracowników i pracowniczek NGO’sów były na szarym końcu i to ostatecznie doprowadzało do ich odejścia. Zarówno potrzeby organizacji, która jest niedofinansowana i jest w niej ten „niedoczas”, brak zasobów, jak i potrzeby kadry zarządzającej, liczne oczekiwania grantodawców czy potrzeby odbiorczyń i odbiorców, powodują, że pracownik w organizacji jest często niedoceniany, a jego potrzeby i jego dobrostan są niezaopiekowane. Warunki, o których opowiadasz sprawiają, że to „odchodzenie” wydaje się być trudnym procesem. Domyślam się, że historie Twoich badanych były bardziej emocjonalne i trudne niż pragmatyczne i zdystansowane. – Tak, zdecydowanie. Słowo „trudne” bardzo często się pojawiało, zwłaszcza w tych momentach, gdy dochodziliśmy do rozmowy na temat samego procesu odchodzenia. Było kilka osób, dla których to był taki nagły, radykalny moment odejścia, ale to były te najbardziej dramatyczne historie, gdzie wypalenie i frustracja doprowadziły kogoś do ściany. Czyli na przykład do objawów psychosomatycznych i problemów zdrowotnych. Jednak w większości przypadków był to wieloletni proces odchodzenia, zmagania się z pytaniem „zostać, czy odejść?”. Co jeszcze ciekawsze, ja od początku zakładałam i mówiłam otwarcie, że szukam do badania osób, które się utożsamiają z byciem „byłym pracownikiem/pracowniczką sektora”, a w toku rozmowy okazywało się, że to odchodzenie jest bardzo niejednoznaczne. Część osób na przykład odchodziło z jednej organizacji, później brało zlecenia z innych, potem jeszcze gdzieś działało wolontariacko albo w komisji rewizyjnej, a następnie zaczynało pracę w innej organizacji. W rezultacie osoby te cały czas znajdowały się w kręgu związanym z organizacjami pozarządowymi. Całość pod linkiem.

Polityka tożsamości wychodzi z założenia, że poglądy polityczne kobiety, przedstawiciela mniejszości etnicznej, imigrantki, geja czy lesbijki wynikają wprost z ich tożsamości. I że niemal z konieczności będą to poglądy progresywne. To założenie łudząco przypomina argumenty konserwatystów – i okazało się głębokim nieporozumieniem. Dawno, dawno temu, kiedy polityka tożsamościowa była jeszcze świeża i obiecująca, jej zwolennicy opowiadali o tym, jak włączenie do polityki tych grup, które dotychczas były w niej marginalizowane lub zupełnie z niej wykluczone, poskutkuje przemianą serc i rozumu. Wprowadzi świeże wartości, nową wrażliwość i zwalczy, zniszczy zapiekłą nienawiść do wszystkiego, co odmienne. Tak oto kobieta w polityce miała być zawsze empatyczna, wielokulturowa, socjalna, proekologiczna i – rzecz jasna – feministyczna. „Kolorowi” politycy mieli promować nie tylko ludzi własnej grupy kulturowej czy pochodzenia etnicznego, ale upominać się o tych najsłabszych w każdej grupie i niemal automatycznie utożsamiać się z innymi dyskryminowanymi grupami; mieli być promigranccy i wolni od rasizmu, ksenofobii czy bigoterii. Geje i lesbijki mieli nie tylko dogadywać się między sobą, ale też być otwarci na osoby trans i queer, nie mówiąc już o tym, że znowu – niejako z samej swej istoty – mieli wspierać wszystkich ciemiężonych, w tym klasę robotniczą, biedotę, zwierzęta. A ekolodzy, poza troską o środowisko i inne gatunki, w równym stopniu troszczyć się mieli o własny gatunek i otoczenie, w którym żyją jego najsłabsi przedstawiciele, czyli o dobre miejsca pracy, tanie mieszkania i ochronę niezamożnych przed kosztami transformacji ekologicznej. Tak oto polityka tożsamości, choć bazująca na identyfikacji partykularnych grup mniejszościowych, miała być nośnikiem nowego uniwersalizmu, włączającego wszystkich tych, którzy się dotychczas politycznie nie liczyli. Miała więc być kontynuacją, korektą i pogłębieniem uniwersalizmu starej lewicy, opartego niemal wyłącznie na przynależności do klasy pracującej. Tak się oczywiście nie stało, i to nie tylko dlatego, że gdzieś po drodze zgubiono to, co miało pozostać pniem tego uniwersalizmu – a więc klasę – i skoncentrowano się jedynie na tym, co miało być wyrastającymi z tego pnia gałęziami – na partykularnych tożsamościach. Klasa niższa została wręcz zesencjalizowana, urasowiona i zdemonizowana po liniach kulturowo-obyczajowych jako jedna z wielu tożsamości: ta konserwatywna, obskurancka, nienawistna. Okazało się, że należy ją nawet nie tyle pokonać politycznie, ile odmówić jej racji bytu, otoczyć kordonem sanitarnym, uciszyć, ustanowić takie ramy debaty publicznej i widzialności, w których ona po prostu nie może przemówić, bo jest „faszyzująca” i inna nie może być. Poza wyrzuceniem klasy niższej za burtę – i zawarciem sojuszu z klasą wyższą i wyobrażoną klasą średnią, tyleż po liniach kapitału gospodarczego, co kulturowego i symbolicznego – istnieje jeszcze jeden powód niepowodzenia konstrukcji tego nowego, wielobarwnego uniwersalizmu. Jest nim założenie, empirycznie błędne od samego początku, a ideologicznie łudząco podobne do argumentów konserwatywnych, że oto poglądy polityczne kobiety, przedstawiciela mniejszości etnicznej, potomkini imigrantów, geja, ekolożki można wyprowadzić bezpośrednio z czyjejś tożsamości. I że z żelazną niemal koniecznością będą to poglądy progresywne, obejmujące wszystkie linie wykluczenia i hierarchie, a nie tylko te, które dotyczą konkretnie tej osoby i jej podobnych. Jeśli zatem dla prawicowca Żyd „z natury” był kosmopolitą i komunistą, gej – lewakiem, imigrant – prolem, a zielony miał być w środku czerwony, to idpolowiec w zasadzie się z prawicowcem w tym rozumowaniu zgadza, ale oczywiście inaczej je wartościuje. To, co dla prawicowca było źródłem tożsamościowego grzechu, dla idpolowca jest oznaką cnoty. Tymczasem polityka tożsamości dobrnęła do momentu, w którym, zamiast budować więzi uniwersalizmu, coraz bardziej wewnętrznie dzieli, szatkuje i gettoizuje swoich podopiecznych, zamyka ich w węższym i węższym partykularyzmie. Tak dochodzimy do etapu, w którym „tożsamość” staje się oblężoną twierdzą – już nie tylko ze strony dyskryminującej i groźnej większości, a w szczególności jej niezamożnych i „nieoświeconych” warstw – ale również przez… inne mniejszościowe tożsamości. Feministki czują się zagrożone przez osoby niebinarne, imigranci postkolonialni z byłego imperium brytyjskiego nie chcą napływu imigrantów z Europy Wschodniej, gejom z klasy średniej nie podoba się przegięta estetyka środowisk queerowych, mniejszości etniczne i seksualne też chcą „kochać swój kraj” i robić karierę w imperialistycznej armii, a ekolodzy pokładają nadzieję w „racjonalnych” korporacjach zamiast w irracjonalnym ludzie. Doskonałym przykładem tej równi pochyłej jest postać Suelli Braverman, brytyjskiej polityczki Partii Konserwatywnej, która w poprzednim i obecnym rządzie zawiaduje Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Jest córką imigrantów pochodzenia indyjskiego, którzy do Wielkiej Brytanii przybyli przez Mauritius i Kenię, ale określa się z dumą jako „dziecko Imperium Brytyjskiego” i jest wdzięczna za to, że Imperium okazało się siłą postępu w historii świata. Opowiada się za deportowaniem niemających prawa pobytu imigrantów z Afryki, wyjściem z Unii Europejskiej i wypowiedzeniem Europejskiej konwencji praw człowieka. Nie chce, żeby państwo prowadziło sektor edukacji – przejąć mają go rodzice, by zablokować polityki prowadzące do wyrównywania szans i zakazu segregacji dzieci ze względu na pochodzenie. Casus Braverman unaocznia, jak naiwne i idealistyczne były dwa założenia. Pierwsze: że czyjaś tożsamość zawsze świadczy o nieuprzywilejowaniu. Bo właśnie nie świadczy: gej wychowany przez parę zamożnych lesbijek jest uprzywilejowany w stosunku do białego heteroseksualnego chłopca z prowincjonalnej klasy robotniczej, a córka z czarnej klasy średniej z dyplomem dobrego uniwersytetu ma w życiu łatwiejszy start niż córka białej kasjerki i ochroniarza. I drugie: że nawet w przypadku „tożsamościowego” nieuprzywilejowania taka osoba będzie automatycznie i konsekwentnie stać po stronie innych nieuprzywilejowanych, również obcych własnemu doświadczeniu. Bo niekoniecznie tak będzie, jest wiele innych prawdopodobnych możliwości. Równie dobrze osoba z doświadczeniem wykluczenia może okazać się nuworyszką, która odcina się od grup, wśród których dorastała, i chcieć je odgórnie reformować. Może skupić się tylko na wyrywaniu krótkiej kołderki dla własnej grupy albo odziedziczyć uprzedzenia i stereotypy rozpowszechnione wśród swoich. Może głosić, że skoro jej samej się udało, to znaczy, że droga awansu jest otwarta dla wszystkich, a polityka równościowa jest fanaberią i niesprawiedliwością. Może pozować na progresywistkę, a w rzeczywistości wspierać tylko uprzywilejowane sektory w ramach mniejszościowych tożsamości, np. zamożnych imigrantów, czarną klasę średnią, dobrze wykształcone kobiety i przedsiębiorczynie, wielkomiejskich ekologów. Wreszcie, jako ktoś, kto dawniej miał pod górkę, może głęboko uwewnętrznić przekonanie, że w życiu trzeba rozpychać się łokciami i nie ma w nim miejsca na idealizm. Jedynym zejściem z tej drogi jest dostrzeżenie, że różnica tożsamościowa wtedy i tylko wtedy może odgrywać pozytywną rolę w uniwersalistycznej i równościowej polityce, kiedy jej podstawą pozostaje klasa. Gdy płeć staje się pretekstem do konstrukcji niesprawiedliwego podziału pracy; gdy pewne grupy są – ze względu na swoje pochodzenie, wygląd zewnętrzny, zachowania – urasawiane jako podklasa; gdy migranci są w demagogiczny sposób wyrzucani poza nawias klasy pracującej; gdy osoby LGBTQ przedstawia się jako dewiantów po to, by wzmocnić normatywny przekaz, że ludzie pracy powinni być „porządni”, „normalni” i „nieroszczeniowi” – albo gdy klasie robotniczej i jej stylom życia odmawia się zdolności do ekologicznego, tj. oszczędnego i wydajnego prowadzenia gospodarstwa domowego i wrażliwości na przyrodę. W takich przypadkach tożsamość może (ale podkreślmy: nie musi) lepiej ujawnić podziały klasowe i zdefiniować klasową politykę. Ilekroć jednak tożsamość odsuwa naszą uwagę od klas społecznych, zastępuje walkę klas bezklasowymi wojnami kulturowymi albo w zamaskowany sposób staje się narzędziem prowadzenia klasistowskiej polityki, wówczas przestaje mieć cokolwiek wspólnego z lewicowym stanowiskiem i staje się nową ideologią klas posiadających – tym bardziej niebezpieczną, że przemawiającą już nie językiem tradycji, hierarchii i przywileju, ale pozornie w terminach postępu, inkluzji i równości. To świat platform fundowanych przez wielki kapitał na paradach LGBTQ, to świat przedsiębiorczyń z Kongresu Kobiet, to świat „zielonych kapitalistów” reklamujących swoje gadżety, które mają uratować planetę. Ślepy zaułek, do którego doprowadziła nas równia pochyła polityki tożsamości, nie powinien jednak rozniecać w nas „lewicowej melancholii” – jak określiłaby ją Wendy Brown – za starymi, dobrymi czasami polityki klasowej bez tożsamości. Jeśli coś idpolowi zawdzięczamy, tym czymś jest demaskacja faktu, że rzekomo beztożsamościowa polityka klasowa była ufundowana na licznych liniach wykluczenia i hierarchii: robotnicy fabryczni byli w niej uprzywilejowani kosztem innych ludzi pracy, męscy „żywiciele rodziny” w stosunku do wykonujących prace „kobiece”, uzwiązkowiony biały proletariat względem mniejszości rasowych i imigrantów, a globalna Północ w relacji do globalnego Południa... Całość pod linkiem


Zgadłem mejla, na który założyłem i zrestartowałem hasło. Dzięki za chęci.




Nie pamiętam mojego mejla, na którym stworzyłem konto na kolektiva.social…

Ma ktoś pomysł jak odzyskać dostęp do konta?

Mój nick dj1936


Dobry pan.

A tak serio, to teraz ciekawe jak będzie to w rzeczywistości i czy faktycznie jest to możliwe, czy to pijar, który zrzuci na samorządy coś, co jest bardzo ciężkie do wykonania.




  • 1 dla Ciebie.

Dziewiętnastoletniej osobie z liceum trudno zrozumieć, że nie wszyscy rozumieją memy po angielsku - tym bardziej, jak otacza się ludźmi podobnymi sobie. Pracownikowi budowlanemu trudno zrozumieć, że ktoś nie potrafi wymienić wiertła we wkrętarce - tym bardziej, jak otacza się ludźmi podobnymi sobie. Osobie znającej się na informatyce trudno zrozumieć, że ktoś nie wie co to hosting, domena, serwer itp. - tym bardziej, jak otacza się ludźmi podobnymi sobie.

Większość moich znajomych nie ma pojęcia jak postawić stronę nawet na wordpressie.


@dj1936tometaszmeryZASADY szmer
link
fedilink
25 miesięcy
  • “-> żadnej bigoterii - w tym rasizmu, seksizmu, homofobii, ksenofobii etc” etc. to skrót od et cetera (i tak dalej). Zawsze piszemy go z kropką. Można też zapisać po polsku używając skrótu “itd.”.
  • "polskojęzyczna instancja lemmy-iego. " - nie wiem co to lemmy, ale podejrzewam, że tu może być inna odmiana. Warto zapytać kogoś uczonego w piśmie.

Jestem czytelnikiem Gazety Wyborczej.


ZASADY szmer
Gdy nowa osoba wejdzie na szmer, to pewnie po prawej stronie przeczyta stopkę z przywitaniem i zasadami. W zasadach jest błąd ortograficzny, to może wydać się niepoważne. Można by też użyć przecinków do wymieniania kolejnych punktów z myślniku, ale to już pół biedy. Przede wszystkim proszę o poprawienie "do póki" na "dopóki". ZASADY: -> z szacunkiem - każda osoba powinna się tu czuć mile widziana -> żadnej bigoterii - w tym rasizmu, seksizmu, homofobii, ksenofobii etc -> żadnego porno - przynajmniej do póki nie powstaną zamknięte/prywatne grupy -> żadnych reklam/spamu -> jeśli za treść trzeba zapłacić korporacji, mile widziany jest alternatywny link gdzie nie trzeba
5

Najbardziej feministyczna produkcja? Pytanie do osób niemęskich.
A - Jest taki fajny, to jest mój ulubiony gangbang, jeden chyba z pierwszych Sashy Grey, i tam jest bardzo dużo mężczyzn, i Sasha jest taka nabuzowana, i krzyczy do tych facetów: dobra, już spierdalaj, kolejny! Albo mówi: nie, ty masz za małego! I tak wiesz, dyryguje nimi, ujeżdża po kolei... B - Zajebiste... A - Zrzuca z siebie jak już nie ma ochoty i po prostu to jest jedna z najbardziej feministycznych produkcji jakie widziałam. B - Całej kinematografii, nie chodzi o porno. Całej kinematografii... A - Tak, tak. A jest to ganbang, słuchajcie, więc, no... To rozmowa z podcastu prowadzonym przez dwie kobiety. Jako, że jestem heteroseksualnym mężczyzną, to moje pytanie kieruję do osób niemęskich: co o tym myślicie? Czy wg Was przedstawia to feministyczną scenę? Czy Waszym zdaniem to jedna z najbardziej feministycznych produkcji? Wychodzę z założenia, że warto rozmawiać, więc postanowiłem zapytać, by poznać zdanie innych osób. * nie znalazłem podgrupy "feminizm" (oprócz grafik), więc dałem do wspólnoty. Jak powinienem dać gdzieś indziej, to proszę o podpowiedź. edit: nie potrafię w edycji posta zmienić podgrupy.

Brak słów - Polska jest krajem, gdzie w przetłoczonych celach (przepisy mówią o min.3m2 na osobę) żyją ludzie bez ciepłej wody, a WC nierzadko jest oddzielone od reszty celi... prześcieradłem. Od kilku dobrych lat nie można robić paczek z jedzeniem z wolności - wyłączność na zakup jedzenia jest w bardzo drogich kantynach więziennych. W Polsce jest jeden z większych wskaźników powrotu do przestępstwa i recydywy w Europie. Miesięcznie 20 złotych od każdego więźnia. Tyle ma wynieść opłata za używanie czajnika, telewizora, radia lub wieży stereo w zakładzie karnym lub areszcie śledczym. Za dodatkowe urządzenia elektryczne i elektroniczne w celi każdy osadzony będzie musiał płacić ryczałtem pierwszego roboczego dnia miesiąca. Jeśli nie zapłaci, dług będzie podlegał egzekucji po wyjściu na wolność. Ustawa o zmianie ustawy – Kodeks karny wykonawczy oraz niektórych innych ustaw z 5 sierpnia przewiduje, że gdy dyrektor zakładu karnego wyrazi zgodę na wyposażenie celi w dodatkowy sprzęt elektryczny lub elektroniczny, to "każdy skazany przebywający w tej celi jest zobowiązany do uiszczania zryczałtowanej miesięcznej opłaty w związku z użytkowaniem tego sprzętu". Więźniowie zapłacą ryczałt za prąd Uzyskane w ten sposób kwoty będą przekazywane na Fundusz Aktywizacji Zawodowej Skazanych oraz Fundusz Rozwoju Przywięziennych Zakładów Pracy. Opłaty mają być automatycznie potrącane z góry każdego pierwszego roboczego dnia miesiąca z pieniędzy "pozostających w dyspozycji skazanego", a potrącona opłata nie podlega zwrotowi. Jeśli skazany nie ma pieniędzy, opłaty zostaną potrącone w odpowiedniej wysokości za miesiące zaległe, gdy na konto skazanego wpłyną środki. Ustawa przewiduje, że opłata taka podlega także egzekucji jeśli skazany jest zwalniany z więzienia, a nie zapłacił. "W szczególnie uzasadnionych wypadkach, zwłaszcza gdy skazany nie posiada środków finansowych i zatrudniony jest nieodpłatnie w zakładzie karnym, dyrektor może zwolnić go od uiszczania opłaty" - napisano w ustawie. Wysokość zryczałtowanej opłaty miało ustalić rozporządzenie ministra. Koniec darmowej telewizji i herbaty w celi Dziennik "Fakt" przytoczył projekt rozporządzenia Ministerstwa Sprawiedliwości w tej sprawie. "Wysokość zryczałtowanej miesięcznej opłaty związanej z użytkowaniem w celi mieszkalnej dodatkowego sprzętu elektronicznego lub elektrycznego ustalono na poziomie 20 zł miesięcznie" - napisano w uzasadnieniu do projektu. Resort wyjaśnia, że kwotę tę wyliczono biorąc pod uwagę średni pobór energii przez najpopularniejsze urządzenia dopuszczane do użytku w więzieniach i aresztach śledczych oraz średni czas ich użytkowania. Kalkulacja bierze pod uwagę: telewizor, radio, wieżę stereo i czajnik elektryczny. Resort założył w analizie, że skazany gotuje wodę pięć razy dziennie, a z telewizji, radia czy wieży korzysta 10 godzin w ciągu dnia. Do wyliczeń zastosowano stawkę 60 gr za kilowatogodzinę (prąd w taryfie G-11 dla gospodarstw domowych kosztuje od 72 do 80 gr za kilowatogodzinę). Ministerstwo wyliczyło, że opłaty poniesie nawet 90 proc. osadzonych, a dochody wyniosą 15,7 mln zł rocznie - pisze "Fakt". Opłaty mają - zgodnie z projektem - obowiązywać od 1 stycznia 2023 r. Zmiany w traktowaniu skazanych 17 września weszły w życie nowe przepisy zawarte w programie "Nowoczesne Więziennictwo". Ministerstwo Sprawiedliwości wprowadziło zmiany dotyczące m.in. przywilejów osadzonych w zakładach karnych skazanych. Z nowych przepisów wynika, że skazani będą mogli korzystać z teleporad znacznie częściej niż do tej pory, co pozwoli na oszczędności przez uniknięcie konieczności wożenia ich na konsultacje lekarskie. Do tej pory więźniowie korzystali np. z porad lekarzy specjalistów poza kolejnością i systemem udzielania świadczeń zdrowotnych. Od teraz osadzonych mają obowiązywać takie same zasady jak zwykłych obywateli. Mają oni także płacić za badania laboratoryjne prowadzone w celu wykrycia substancji psychotropowej jeśli okaże się, że została ona wykryta w próbce. Nowe przepisy ograniczą składanie absurdalnych skarg przez więźniów. Jeden z więźniów w ciągu pół roku wysłał tyle skarg, że same znaczki pocztowe, za które płaciła Służba Więzienna, kosztowały 26 tys. zł. Rozmowy telefoniczne staną się dostępne na równych zasadach dla wszystkich osadzonych. Rozszerzony zostanie program "Praca dla więźniów". Dziś zatrudnionych jest 88 proc. skazanych zdolnych do pracy. Będą oni mogli m.in. wykonywać pracę na terenie jednostki penitencjarnej, by spłacić orzeczone wobec nich grzywny. Zostanie także szerzej zastosowany dozór elektroniczny. Obejmie ludzi z wyrokami do 1,5 roku więzienia. Z koeli więźniowie skazani na dłuższe kary ostatnie pół roku więzienia będą migli odbyć w systemie dozoru elektronicznego. Inna zmiana zakłada, że skazany prawomocnym wyrokiem na więzienie będzie od razu doprowadzany do zakładu karnego. Do tej pory skazani wykorzystywali nieskuteczne przepisy i uchylali się od odbywania wyroków bez obaw, że spotka ich kara. Policja mogła zatrzymać i doprowadzić skazanego do więzieniu dopiero po wydaniu przez sąd polecenia. W drugiej połowie 2021 r. zaledwie 4,27 proc. skazanych dobrowolnie stawiło się w więzieniach.

Toruń: zimowe namioty dla osób w kryzysie bezdomności
Już są ! Przywieźliśmy do Torunia 10 sztuk takich pięknych igloo. Mamy je w tymczasowym magazynie. Wkrótce będziemy pracować nad tym ,żeby przed chłodami znalazły się na ulicy i służyły osobom w kryzysie bezdomności. Wielkie podziękowania dla darczyńców i ekipy Białystok Punx Crew za nieocenioną pomoc Za: Serce Torunia

Artykuł przeczytałem w "Chaos w mojej głowie". Bardzo mi się spodobał. Napisałem do redakcji z prośbą o przysłanie mi go, ponieważ uważam, że warto go rozpowszechniać. Zachęcam do dyskusji. Wklejam artykuł: Od 22 lat zajmuję się bezdomnością. Kilka lat temu przeczytałem krótką informację o inicjatywie „Najpierw mieszkanie”. Pomyślałem sobie wtedy, że w Polsce taki program nie ma szans na realizację. Od tego czasu w zakresie bezdomności wprowadzono wiele zmian, niekoniecznie dobrych. Przede wszystkim namieszało rozporządzenie, w myśl którego każda gmina powinna mieć cztery formy pomocy osobom bezdomnym: ogrzewalnię, noclegownię, schronisko dla bezdomnych i schronisko z usługami opiekuńczymi. Uwarunkowania trudne do spełnienia, niejasne przepisy. Bo jak porównać duże miasto z gminą, która może nie mieć żadnego bezdomnego. Jak zwykle idee ok, bo wprowadzając standardy chciano uporządkować sprawy związane z warunkami placówek, wykształceniem kadry. Idee szczytne, ale Polska jest za biednym krajem na tego typu rozwiązania. Poza tym narzcuono przepisy, nie zważając na specyfikę samorządów oraz prowadzoną przez nie politykę. Narzucono odgórnie przepisy i niech samorządy się martwią skąd znaleźć na to pieniądze, przy okazji strasząc kontrolami, karami. I w takim momencie pojawia się taki projekt. Do dziś trudno mi się jednoznacznie ustosunkować. Rozumiem zamysł, widzę ułomność drabinkowego systemu pomocy, jakim od lat się posługujemy (szczegóły w tekście). Widzę również problem starzenia się kadr pomocowych, brak dopływu świeżej krwi z uwagi na nie najlepsze warunki płacowe. Myślę jednak, że jeśli w jakiejś gminie znajdą się osoby prawdziwie zdeterminowane i zaangażowane w projekt w połączeniu z otwartością samorządowców, to to się uda, ale chyba nie będzie tak jak w Finlandii gdzie ten system będzie wiodący. Program „Najpierw mieszkanie” został stworzony w latach 90-tych przez dr Sama Tsemberisa, psychologa klinicznego jednego z nowojorskich szpitali. Mimo leczenia i usług na znacznie wyższym poziomie niż w Polsce, m.in stabilnych zasiłków, dodatków mieszkaniowych i powszechnie dostępnych mieszkań wspieranych, regularnie spotykał on na ulicy swoich pacjentów, którym pomagał wyjść z bezdomności. Postanowił zogniskować proces pomagania wokół ich własnych pomysłów. Pytał „How can I help you? - Jak mogę ci pomóc?” Zazwyczaj słyszał: potrzebuję mieszkania. Potraktował to poważnie i założył organizację Pathways to Housing (Ścieżki do domu, do dachu nad głową) żeby dawać mieszkania długotrwale bezdomnym. Stworzył program „Najpierw mieszkanie” oparty o dwie zasady: uczestnicy dostają klucze do mieszkania i zapewnienie, że lokum jest ich, bez względu na postępy w terapii. Zespół specjalistów zapewnia wsparcie w chwili, w której sami o to poproszą lub zgodzą się je przejąć. Program „Najpierw mieszkanie” jest adresowany do najtrudniejszej grupy osób bezdomnych, tj. do osób od lat korzystających z pomocy i mimo tego nadal pozostających bez domu. W tym innowacyjnym programie w pierwszej kolejności buduje się relację z klientem, a następnie proponuje mu się przeniesienie do samodzielnego mieszkania, które w miarę możliwości finansowych klienta i programu spełnia jego oczekiwania pod względem lokalizacji, sąsiedztwa, umeblowania itp. Dopiero potem na bazie poczucia bezpieczeństwa proponuje się rozpoczęcie pracy nad problemami stojącymi za „bezdomnością chroniczną”, zaburzeniami psychicznymi, relacjami społecznymi, uzależnieniem itp. Kolejność udzielania pomocy jest niejako odwrócona, bowiem w dotychczasowych programach wyjścia z bezdomności na mieszkanie trzeba niejako zasłużyć osiągając postęp w terapii. Osoby bezdomne, które skorzystały z tego programu nie dowierzały, że mogą przyrządzać własne posiłki, oglądać swój kanał w telewizji i budzić się o godzinie, o której chcą. Lokatorzy nie tracili prawa do mieszkania, dlatego że zapili czy nie posłuchali terapeuty. Rezultaty programu są zadawalające: 85 % utrzymało się w mieszkaniach, niemal natychmiast poprawił im się stan zdrowia, ograniczyli picie alkoholu, a koszt utrzymania był niższy o połowę. Program „Najpierw mieszkanie” opiera się na przekonaniu, że mieszkanie to podstawowe prawo człowieka, a nie coś na co ludzie cierpiący na zaburzenia psychiczne muszą zapracować albo udowodnić, że zasługują poddając się leczeniu. Program wyrasta z przekonania, że każdy człowiek, również w kryzysie jest w stanie i ma prawo samodzielnie określać swoje życiowe cele. „Sukces programu wynika ze wspólnego wysiłku i przekonania, że bezdomność nie jest jak nieuleczalny rak czy choroba Alzheimera. Mamy lekarstwo na bezdomność i jest ono całkiem proste. Rzecz, której brakuje to wola polityczna. Z tym Was zostawiam. Możemy to zmienić, możemy zakończyć bezdomność jutro, jeśli znajdziemy wolę polityczną do przekazania tej wiadomości wszystkim. Byłoby to dobre dla ludzi bezdomnych oraz uleczające dla nas samych i naszego społeczeństwa, czynienia go bardziej sprawiedliwym i wspierającym”. - Sam Tsemberis Program „Najpierw Mieszkanie” to specjalistyczna usługa czy forma pomocy kierowana do osób w szczególnej sytuacji: cierpiących z powodu zaburzeń psychicznych i/lub uzależnień, czyli z tzw. podwójną diagnozą i doświadczeniem długotrwałej bezdomności przejawiającej się wieloletnim przebywaniem w miejscach typu: na ulicy, działkach, pustostanach, czasowo w noclegowniach, schroniskach, u znajomych i na kwaterach. Badania prowadzone za granicą wskazują, że grupa ta stanowi niewielki odsetek populacji ludzi korzystających z usług z tytułu bezdomności. Czym Program „Najpierw mieszkanie” różni się od mieszkań readaptacyjnych, treningowych? Jego uczestnicy faktycznie przebywają w mieszkaniach, jednak zasady pobytu w nich są inne niż w mieszkaniach treningowych. Nie ma w nich regulaminu, na mocy którego mieszkaniec musi spodziewać się niezapowiedzianych wizyt, kontroli trzeźwości o dowolnej godzinie. Nie dzieli pokoju/mieszkania z osobą wskazaną przez pracownika programu. Warunki pobytu w tych mieszkaniach są określone w umowie najmu i obejmują: 30% dochodów na czynsz, nieprzyjmowanie gości na tzw. waleta, przestrzeganie zasad porządku oraz przyjęcie raz w tygodniu zapowiedzianej wizyty członka zespołu specjalistów „Najpierw mieszkanie”. Program wymaga wieloletniego partnerstwa instytucji zapewniających mieszkania, dostęp do usług zdrowotnych oraz bardziej elastycznego działania organizacji pozarządowych. Zasady programu „Najpierw mieszkanie”: - szacunek, ciepło i współczucie dla każdego klienta, - zobowiązanie do pracy z klientem tak długo, jak on tego potrzebuje, - mieszkania programu są samodzielne i rozproszone w społeczności lokalnej. - mieszkanie jest oddzielone od usług wspierających, wycofanie jednego nie oznacza wycofania drugiego, - wybór klienta i samostanowienie są podstawą w terapii, - orientacja na zdrowienie, - redukcja szkód. - mieszkanie to prawo człowieka. Warunki skuteczności Programu: 1. Mieszkanie i wsparcie są "odseparowane", prawo do przebywania w mieszkaniu nie jest uzależnione od postępów w terapii. Na mieszkanie nie trzeba "zapracować" wcześniej, jest "prawem". Mieszkania są samodzielne, a bezpieczeństwo najmu jest zagwarantowane prawnie. 2. Zapewniona jest możliwość dokonywania wyborów, z której uczestnicy szeroko korzystają. Nie ma wymogu poddania się leczeniu ani zachowania abstynencji pod groźbą nieprzyznania lub usunięcia z mieszkania. Uczestnicy pomagają w planowaniu wsparcia. Głównym celem programu jest zmniejszenie zagrożeń dla utrzymania się w mieszkaniu w przyszłości i integracji społecznej, wynikających ze słabego zdrowia psychicznego i fizycznego oraz braku włączenia społecznego poprzez zapewnienie mieszkańcom bezpieczeństwa ontologicznego (Bezpieczeństwo ontologiczne to przekonanie, że gdzieś wśród innych ludzi jestem u siebie, na swoim miejscu, że mogę się tam zadomowić, mogę zaufać otoczeniu (zarówno w wymiarze materialnym, jako miejscu oraz społecznym jako innym ludziom). Bezpieczeństwo ontologiczne to zgeneralizowane zaufanie do innych ludzi, do miejsc i zdarzeń. To poczucie, że bez groźnego ryzyka możemy realizować własne plany, własne potrzeby i oczekiwania. To także powtarzające się, przechowywane w pamięci rytuały i konwencje codzienności (A. Giddens), które poza pamięcią potrzebują materialnych i niematerialnych symboli) . 3. Wsparcie jest intensywne. Wskaźnik liczby pracowników przypadających na uczestnika jest wysoki (1-7/10) a kontakty pracowników z uczestnikami bardzo częste. Usługi wspierające skoncentrowane są na zdrowiu psychicznym i fizycznym, problematycznym przyjmowaniu substancji uzależniających, czasem również w edukacji, zatrudnieniu, rekreacji i umiejętnościach interpersonalnych. Wsparcie to zapewnia się w formule zespołów asertywnego wsparcia środowiskowego świadczących pomoc specjalnie dla osób objętych programem lub zespołów intensywnego zarządzania przypadkiem pośredniczących między klientami programu a usługami ogólnego dostępu. 4. Odbiorcy usług wymagają intensywnego wsparcia, ponieważ są chronicznie bezdomni. Oznacza to, że kilkakrotnie i/lub przez dłuższy czas mieszkali w miejscach publicznych "na ulicy" lub korzystali z pomocy instytucji dla bezdomnych zapewniających krótkoterminowe wsparcie, lub innych instytucji będących częścią systemu drabinkowego. Poziom występowania poważnych zaburzeń psychicznych, słabego zdrowia fizycznego oraz problematycznego przyjmowania substancji uzależniających w tej grupie jest wysoki, zdarzają się także konflikty z prawem przez zakłócanie porządku publicznego. 5. Stosuje się podejście redukcji szkód. Przyjmuje się założenie, że położenie kresu problematycznemu przyjmowaniu substancji uzależniających min od alkoholu i narkotyków jest długotrwałym i złożonym procesem. Priorytetem jest ograniczenie szkód dla dobrostanu człowieka. 6. Wsparcie nie jest ograniczone konkretną datą i jest elastyczne, jego odbiorcom nie narzuca się konkretnych celów i dat ich osiągania. ![](https://szmer.info/pictrs/image/3e698415-1f76-42bc-8864-75691e02bd3a.jpeg)

Petycja do Zelenskiego o zawetowania jednego z neoliberalnych praw.
19 lipca 2022 r. ukraiński parlament przyjął projekt ustawy 5371, który zniósł prawa pracownicze dla 94% ukraińskich pracowników. Ustawa ta wprowadza skrajną liberalizację stosunków pracy, dyskryminuje pracowników wszystkich mikro, małych i średnich przedsiębiorstw oraz pozbawia ich ochrony pracowniczej i związkowej. Związki zawodowe Ukrainy przez dwa lata aktywnie sprzeciwiały się promowaniu tego antypracowniczego projektu ustawy. Mimo licznych ostrzeżeń ze strony Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych, Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych oraz Międzynarodowej Organizacji Pracy o niezgodności tego projektu ustawy z zasadami i normami prawa europejskiego, konwencjami MOP, wnioskami naukowców i ekspertów, Parlament Ukrainy ją przyjął.

STYCZEŃ 2022 Nowy rok udało nam się zacząć bardzo aktywnie. Jednym z pierwszych naszych działań było wyjechanie na dwudniową, wypoczynkowo – integracyjną wycieczkę do Wałbrzycha. Poznaliśmy trochę historii miasta, porozmawialiśmy z miejscowymi ludźmi a także weszliśmy na szczyt Chełmiec. Poza tym udało nam się odwiedzić zaprzyjaźnione Food not Bombs: Wałbrzych. Dało nam to okazję do bliższego poznania się i przysłowiowego naładowania baterii na dalsze działania. Sen z powiek wciąż spędzał i spędza nam nadal kryzys humanitarny na polsko-białoruskiej granicy. Przygotowany w Styczniu został przez nas performans podczas którego część z nas rozbiła się z namiotem i banerami by informować o ludzkiej tragedii jaka ma miejsce na wschodzie. Cieszyło nas, że mimo paskudnej pogody pojawiły się zainteresowane osoby które pozytywnie odebrały naszą działalność. Nasze życie to niestety ciągłe pamiętanie o krzywdach jakie ludzie doznają za sprawą systemu. Wraz z ACK Wrocław przygotowaliśmy i zrzuciliśmy z mostu baner solidarnościowy dla niesłusznie oskarżonego Michała Przyborowskiego – anarchisty ze Szczecina, oskarżonego o zawieszenie plakatu którego nie zawiesił. Skoro mowa o banerach i solidarności, wstawiliśmy także nasze zdjęcie upamiętniające zamordowanego w styczniu 2008 roku Jana Kucere. Kucera za swoją antyfaszystowską działalność został pchnięty nożem przez neofaszystowskiego psa systemu. LUTY 2022 W Lutym wspierana przez nas była Akcja Lokatorska w jej cotygodniowych protestach pod urzędem wojewódzkim. Lokatorzy i Lokatorki protestują bo grozi im eksmisja z własnych mieszkań. To mieszkania zakładowe w których wspomniane osoby mieszkają już ponad 40 lat i za które zapłaciły swoją pracą czy nawet zbudowały. Nie zostawimy ich w tej walce samych! Luty był dla nas także ważnym miesiącem w związku z wspomnianym kryzysem na granicy. 12stego Lutego odbyła się bowiem organizowana przez No Borders Team demonstracja w Krośnie Odrzańskim. Czemu Krosno? Bo to jedna z miejscowości w której znajduje się ośrodek koncentracyjny dla porwanych przez pograniczników migrantów. Są tam przetrzymywani w okropnych warunkach i wbrew swojej woli. Mundurowi zgarnęli wtedy sporo osób przez co część ma sprawy w sądzie, ale udało się okazać wsparcie przetrzymywanym w ośrodku. Temat granic, krajów i narodów uzewnętrznił się tego miesiąca znowu, tym razem rosyjsko – ukraińską wojną za wschodnią granicą tzw. polski. Część z nas w pierwszych dniach wojny pojechała na granice by w ramach Food not bombs pomagać uchodźcom, a reszta przygotowywała demonstrację i zaplecze pod pomoc na miejscu. MARZEC 2022 Rzeczona demonstracja odbyła się 2 marca na placu Nowy Targ. Wspierała nas Samba a podczas przemówień padło wiele wartościowych słów. Kilka dni później, a więc 6 marca brałyśmy udział w feministycznej Manifie Inicjatywy 8 Marca „Feminizm bez granic”. Dobrane hasło szczególnie uderzało patrząc na to co dzieje się na granicy PL-BY jak i na wojnie między Rosją a Ukrainą. Marzec także był miesiącem w którym wspierane przez nas były demonstracje Akcji Lokatorskiej. AL przygotowała „trening z bezdomności”, bezdomności której boją się emerytowanx lokatorki i lokatorzy w związku z próbami ich wyeksmitowania. Mieszkanie Prawem nie towarem! W Marcu odbył się także pierwszy wyjazd regionalny/uliczny do Wałbrzycha. Czyściliśmy miasto z mowy nienawiści i faszystowskich symboli oraz plakatowaliśmy. KWIECIEŃ 2022 W kwietniu odbył się wyjazd regionalny/uliczny do Świdnicy,Jaworzyny Ślaskiej i Kątów wrocławskich. Nasza ekipa sprejowała po celtach i innych nacjonalistycznych symbolach a także rozklejała plakaty. FA Wrocław udzielało także wsparcia w cotygodniowych demonstracjach lokatorskich pod dolnośląskim urzędem wojewódzkim. Wyrażaliśmy wsparcie i solidarność dla lokatorów i lokatorek mieszkań zakładowych którym grozi eksmisja z własnych domów. Kwiecień był dla nas także miesiącem rozklejania plakatów związanych z demonstracją 1-majową. Rzeczoną demonstrację poprzedzały 30stego kwietnia wykłady i dyskusje o naszych prawach w pracy, a także o przetrwaniu i samowystarczalności w przypadku kryzysu i upadku. Ta minikonferencja odbyła się w naszym zaprzyjaźnionym miejscu – Centrum Reanimacji Kultury. MAJ 2022 Pierwszego maja 2022 odbyła się nasza demonstracja „Nigdy więcej wojny, nigdy więcej wyzysku”. Na wrocławskim placu 1 Maja (obecnie Jana Pawła II) odbyła się demonstracja organizowana przez Federację Anarchistyczną Wrocław. Oprawa muzyczna zapewniona została przez wrocławską i łódzką grupę Rhythms of Resistance. Z Łodzi przyjechały także osoby z tamtejszej Federacji Anarchistycznej. Hasłem przewodnim wydarzenia było „Nigdy więcej wojny, nigdy więcej wyzysku”. Na demonstracji obecnych było około 150 osób. Poza przemowami dotyczącymi m.in. historii czarnej flagi, problemów pracowników i związanego z kapitalizmem wyzysku, w trakcie wydarzenia w ramach performansu każda osoba mogła podzielić się tym, co wzbudza jej gniew w pracy. Wszystkie zebrane odpowiedzi zostały odczytane w wyrazie pracowniczej solidarności. Pomimo różnych zawodów, wieku czy pochodzenia wiele problemów jest znanych wszystkim osobom pracującym, od braku godnej płacy, przez niestabilne warunki zatrudnienia i niepewność jutra. Po zakończeniu demonstracji dzięki kolektywowi Food Not Bombs wszystkie osoby mogły zjeść wegański poczęstunek. Tekst przemówienia przedstawiciela FA Wrocław na demonstracji: „Bardzo cieszę się, że tak licznie i spontanicznie zebraliśmy się tutaj w ten szczególny dzień, 1 maja, w Międzynarodowe Święto Solidarności Ludzi Pracy. Jesteśmy tu aby świętować ten dzień, ale również przypomnieć o trapiących nas problemach. Jesteśmy tu dla wszystkich, którzy mają już dość.Nawet nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jak wiele jest takich osób. Nie pokazują tego publicznie, nie afiszują się. Czasami złości, którą niosą w sobie, nie jesteśmy w stanie poznać nawet w ich grymasie twarzy. Ale ona jest, istnieje, choć nie jest manifestowana. Osoby te, mimo że mają dość, to nie chcą, nie mogą, bądź boją się wyjść na ulicę. Jesteśmy tu dla wszystkich, którzy nie mogą być tu z nami.Nie mam nawet pojęcia ile z nas w ten szczególny dzień siedzi właśnie w pracy. Osoby pracujące w gastronomii, usługach, wszystkie osoby, które spotkacie dzisiaj wydając pieniądze podczas korzystania z tego wolnego dnia. Ale nie tylko! Są to również osoby, których nie widzicie lub nie zwracacie na nie uwagi. Sektory komunikacyjne, sprzątające, transportowe i produkcyjne. Sektor medyczny! Co ile lat mamy mieć białe miasteczka? Co ile lat trzeba podpalać opony? Jesteśmy tu dla wszystkich, którym brak już sił. Dla osób, które poddały się już w jakiś sposób, nie widzą nadziei. Które opuszczają głowę i przyjmują los takim jaki jest. W oczach, w których zgasł już ogień i widać tylko rezygnację. Rozpalmy ten ogień ponownie! Nie dajmy się uciszyć, nie dajmy się zepchnąć na margines! Studenci na śmieciówkach, którzy żyją na łasce „pana”, który albo da albo nie da zmianę. Pracownicy fizyczni spotykający się z ciągłymi odmowami podwyżki i ciągle straszeni kolejką chętnych na ich miejsce. Pracownicy biurowi, znoszący ciągły stres i mobbing, bo wmawia się im, że tą pracą „złapali boga za nogi”. Osoby starsze, których emerytury nie starczają na godne życie, więc godzą się na jakiekolwiek warunki pracy. Dość tego! Pokażmy gniew! Osoby pracujące, które mają tego po dziurki w nosie, dość! Zdejmijmy kajdany! Zjednoczeni jesteśmy niezwyciężeni!” 14 maja odbyło się plakatowanie, na mieście pozostawiliśmy po sobie memoriały „pamięci ofiar policji”. Jak co roku uczciliśmy także pamięć Igora Stachowiaka, zamordowanego przez policję 15 maja 2016 roku w komisariacie na ulicy Trzemeskiej. Tam zorganizowaliśmy wydarzenie „Zapal znicz dla Igora”. Tego samego dnia o godzinie 15 mieliśmy spotkanie otwarte dla nowych członkiń. 22 maja nasza delegacja odwiedziła także Milicz – odbył się tam pierwszy marsz równości! 29 maja był natomiast dniem wyjazdu regionalnego do Głogowa i Wołowa, by oczyścić ściany z nacjonalistycznych symboli i pozostawić po sobie nasze plakaty z cytatami m.in Piotra Kropotkina. CZERWIEC 2022 Czerwiec zaczęliśmy pod urzędem. Akcja Lokatorska cały czas protestuje i eskaluje formę protestu. Będą to robić dopóki spokój nie wróci do ich domów, a my będziemy ich w tym wspierać. FA Wrocław solidaryzowało się także z napadniętym przez polskie państwo anarchistą „Anarchem”. Kontynuowane przez nas także były wyjazdy regionalne polegające na plakatowaniu i sprejowaniu – tym razem do Lubina i Legnicy. Część naszego kolektywu odwiedziła także Pragę by zwiedzić to piękne miasto i zostawić po sobie jakiś ślad. Czerwiec zwieńczył dla nas natomiast dziki strajk. Strajk ma miejsce w MZK Bydgoszcz i trwa już kilka dni. Przesyłamy strajkującym wyrazy solidarności i trzymamy kciuki! Rząd próbuje na strajkujących napuścić innych ludzi, pisząc chociażby obrzydliwe posty na portalach społecznościowych, ale wszyscy zdają sobie sprawę kto jest tym złym i kto walczy o godne życie.

Gromady małych zwierząt – to nie jedyne odkrycie pod lodem Antarktyki. Naukowcy zobaczyli znacznie więcej. Zespół naukowców z Uniwersytetu Te Herenga Waka – Victoria w Wellington pod kierownictwem glacjologa Huw Horgana zbadał podwodną część Lodowca Szelfowego Larsena, który przylega do wschodniego wybrzeża Półwyspu Antarktycznego. Naukowcy za pomocą gorącej wody wwiercili się pół kilometra pod lodowiec i odkryli komorę, w której żyją setki obunogów – kilkumilimetrowych skorupiaków wyglądem przypominających krewetki. Nowo odkryta jaskinia zalana wodą miała kilkaset metrów głębokości – badacze nie sądzili, że znajdą tam jakiekolwiek żywe organizmy. –Uznaliśmy z początku, że kamera się zepsuła. Skakaliśmy z radości! Zobaczenie tych wszystkich organizmów oznaczało, że pod lodem istnieje cały złożony ekosystem – wyjaśnił w rozmowie z „The Guardian” Craig Stevens, jeden z członków ekipy badawczej. Ale to nie koniec niespodzianek. O tym, jak mało wiemy o Antarktyce pokazały kolejne obserwacje. Podczas badań, naukowcy ujrzeli nietypowe ukształtowanie sufitu jaskini – nie był płaski, lecz pełen fałdów, a u szczytu tunel robił się szerszy. Ponadto pomiary wykonane przez glacjologów wykazały, że woda w jaskini składa się z czterech–pięciu warstw płynących w różne strony. –To zmienia naszą dotychczasową wiedzę i modele tych środowisk. Będziemy musieli dopiero wyjaśnić, co to oznacza – dodał Craig Stevens. Warto również dodać, że podczas eksploracji czujniki przyrządów do pomiaru jaskini zarejestrowały drgania sejsmograficzne. I owszem – w czasie badań doszło do wybuchu wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha’apai, ale kilka tysięcy kilometrów dalej. To udowadnia, jak silnie połączone są ze sobą wszystkie systemy planety. Opracowanie: Kamila Gulbicka Źródło: National Geographic

W ciągu 8 tygodni grupa 3300 pracowników z kliku różnych brytyjskich firm testowała model czterodniowego tygodnia pracy. Eksperyment był przeprowadzony przez pozarządowe organizacje i badaczy, sprawdzających jaki może to mieć wpływ na wydajność oraz na samych pracowników. Pierwsze wnioski właśnie zostały upublicznione. Pilotaż zobowiązał pracowników 70 firm (łącznie 3 300 osób) do wykonywania swoich obowiązków przez 80 proc. czasu w tygodniu, czyli łącznie cztery dni. Pracownicy otrzymywali pełne wynagrodzenie i zobowiązali się do utrzymania 100 proc. wydajności. Cały program nadzorowały organizacje „4 Day Week Global” i „Autonomy” we współpracy z badaczami z prestiżowych uczelni: Cambridge University, Oxford University i Boston College. Eksperyment trwał sześć miesięcy. Model czterech dni pracy oznaczał zazwyczaj dodatkowy wolny piątek, choć mógł to być dowolny dzień tygodnia, tak żeby łączna suma wynosiła cztery dni pracujące. Lisa Gilbert, kierownik ds. usług pożyczkowych w Charity Bank, jedna z 3300 pracowników testujących model czterech dni pracy powiedziała po zakończeniu tekstu: – Mogę teraz naprawdę cieszyć się weekendem, ponieważ mam piątek na moje obowiązki i inne drobiazgi lub jeśli chcę po prostu zabrać mamę na spacer, mogę to teraz zrobić bez poczucia winy. Nowy zwyczaj określiła jako „fenomenalną zmianę”. Tłumaczyła, że pozwala jej to na luźniejsze poukładanie swoich obowiązków poza pracą, jak zakupy, załatwienie spraw urzędowych, czy czas dla przyjaciół i rodziny. Nie musi tego robić przed lub po pracy, a ma na to czas w „dłuższym weekendzie”. Obecnie, po zakończeniu programu, naukowcy chcą zmierzyć wpływ, jaki nowy model pracy będzie miał na poziom wydajności, funkcjonowanie firm i samopoczucie pracowników. Pod koniec listopada firmy uczestniczące w pilotażu mogą zdecydować, czy pozostać przy modelu czterech dni, czy powrócić do starego. Większość pracowników, jak podaje CNN, opowiada się za modelem czterodniowym. Źródło: wydarzenia.interia.pl

Zbliża się najbardziej widowiskowa w tym roku noc spadających gwiazd Na sobotę 13 sierpnia nad ranem przypadnie tegoroczne maksimum roju meteorów Perseidy, czyli „noc spadających gwiazd”. W różnych miejscach Polski organizowane są wówczas pikniki astronomiczne. Perseidy w mniejszym natężeniu można obserwować już wcześniej.. W okresie letnim można obejrzeć sporo rojów meteorów. Najintensywniejszy z nich — Perseidy — wywodzi nazwę od gwiazdozbioru Perseusza, w którym w maksimum aktywności znajduje się radiant tych obiektów (radiantem nazywany jest punkt, z którego wydają się wybiegać meteory danego roju). Perseidy spadają grupami po kilka lub kilkanaście meteorów w czasie kilku minut. Rój znany jest od starożytności, a obecnie wiemy, że ma związek z kometą 109P/Swift-Tuttle. Perseidy są aktywne od 17 lipca do 24 sierpnia, ale ich maksimum przypada na noc z 12 na 13 sierpnia. Czas w okolicach maksimum Perseidów zwany jest potocznie nocami spadających gwiazd. W przypadku tego roju w maksimum można naliczyć nawet 110 meteorów w ciągu godziny. Różne instytucje i organizacje tradycyjnie przygotowują w tym czasie pikniki astronomiczne, pokazy nieba czy prelekcje. Ze względu na pandemię COVID-19 w bieżącym roku inicjatywy te mogą być ograniczone i mniej liczne. Mimo tego warto sprawdzić, czy w najbliższej okolicy nie zaplanowano takich spotkań, i jakie są warunki uczestnictwa. Np. Gdańskie Hevelianum zaprasza 12 sierpnia w godz. 20.00-24.00 na podnóże Góry Gradowej. Wstęp jest wolny. Poza wspólnymi obserwacjami meteorów zaplanowano też inne pokazy astronomiczne, warsztaty budowania obrotowych map nieba, kino pod gwiazdami i teatr tancerzy ognia. Fundacja Aleksandra Jabłońskiego organizuje z kolei Piknik Spadających Gwiazd w obserwatorium astronomicznym w Piwnicach koło Torunia. Impreza odbędzie się 12 i 13 sierpnia od godz. 19.00, konieczna jest wcześniejsza rezerwacja biletów. Meteory można też oglądać na ekranach komputerów lub smartfonów. Centrum Nauki Kopernik zaprasza na transmisję online 12 sierpnia o godz. 21.00. Internetową transmisję wieczorem 12 sierpnia zapowiada też Obserwatorium Astronomiczne w Truszczynach. Kolejne wydarzenia organizowane w Polsce przez miłośników astronomii zapowiadane są na Facebooku i YouTube, np. przez popularyzatora astronomii Karola Wójcickiego na jego profilu Fb. Jak oglądać meteory? Przede wszystkim niebo powinno być bezchmurne. Niewielkie zachmurzenie — bardzo cienka warstwa chmur — tylko ograniczy liczbę zjawisk, które dostrzeżemy, ale już grubsza warstwa chmur uniemożliwi śledzenie meteorów. Według prognozy na stronie meteo.imgw.pl w sobotni wieczór względnie dobre warunki do obserwacji panować będą w centralnej i wschodniej części Polski, zachód — zachmurzony. W niedzielny wieczór niebo nad większością Polski będzie zachmurzone. Później w nocy (z niedzieli na poniedziałek) na zachodzie kraju warunki obserwacyjne się poprawią. Gdy zrobi się ciemno, najlepiej znaleźć w swojej okolicy miejsce, jak najbardziej pozbawione sztucznego światła. Zwłaszcza lampy nie powinny świecić nam bezpośrednio w oczy. Meteory na ogół widoczne są na całym niebie, więc dobrze jest mieć widok nieprzesłonięty drzewami czy wysokimi budynkami. Najlepiej jest patrzeć w obszary nieba oddalone kilkadziesiąt stopni od radiantu roju meteorów. Do obserwacji nie potrzeba lornetki ani teleskopu. W tym roku w obserwacjach Perseidów nie będzie przeszkadzał blask Księżyca, albowiem naturalny satelita Ziemi będzie w okolicach nowiu. Z meteorami wiąże się z kilka przesądów. Dawniej nazywane były łzami św. Wawrzyńca, który zginął męczeńską śmiercią około 10 sierpnia. W niektórych kręgach kulturowych uważano, że każda spadająca gwiazda zwiastuje śmierć jakiegoś człowieka. Jest też przesąd, który na widok spadającej gwiazdy każe pomyśleć życzenie. Współcześnie wiadomo, iż „spadająca gwiazda” (meteor) niewiele ma wspólnego z gwiazdami. Jego źródłem jest skalna drobina (meteoroid), która wpadła w ziemską atmosferę i w trakcie przelotu przez nią wytworzyła świecący ślad, który można dostrzec. Zdecydowana większość meteoroidów ulega zniszczeniu w atmosferze i nie docierają do powierzchni Ziemi. Jeśli jednak skała była na tyle duża, że przetrwała ten lot, to po upadku na powierzchnię nazywana jest meteorytem. Źródło: naukawpolsce.pap.pl
5

Oto jedna z którkitch historii wolnego rynku. *chciałem to zamieścić w nowym dziale "transport publiczny", ale nie wyświetla mi się taka możliwośc. Spisek zawiązany przez General Motors miał doprowadzić do przejęcia całego rynku komunikacji publicznej w Stanach Zjednoczonych. Do historii przeszedł jako „wielki amerykański skandal tramwajowy”. Na początku XX wieku transport publiczny w USA był oparty na sieciach linii tramwajowych. Tramwaje były tańsze, szybsze i charakteryzowały się znacznie lepszym stosunkiem potrzebnej mocy do liczby przewożonych pasażerów. Autobusy były rzadkim widokiem na ulicach amerykańskich miast. Ponadto w latach 20. zaledwie 10 procent Amerykanów posiadało samochód. W aglomeracjach szybko można było się poruszać jedynie dzięki tramwajom. W pierwszym dziesięcioleciu po zakończeniu I wojny światowej większość amerykańskich miast liczących powyżej 10 tysięcy mieszkańców miało przynajmniej jedną prywatną linię tramwajową. Należały one zwykle do przedsiębiorstw z branży budowlanej, transportowej lub energetycznej. Na przykład linie Pacific Electric i Los Angeles Railway należały do firm budowlanych i ogólnokrajowych linii kolejowych. W całych Stanach Zjednoczonych było takich linii ponad 1200, liczyły one łącznie ponad 70 tysięcy km i przewoziły 15 milionów pasażerów rocznie. Był to dość pokaźny kawałek tortu. Szatański pomysł Ówczesny prezes General Motors, Alfred P. Sloan, postanowił przejąć rynek komunikacji publicznej, aby móc rozwijać firmę, która stanęła przed widmem stagnacji. - Sloan wyszedł z prostego założenia, że trzeba jedynie przesadzić pasażerów transportu szynowego do kołowego, a przestrzeń zajmowaną przez tramwaje przeznaczyć na drogi - tłumaczył prawnik Bradford Snell w filmie dokumentalnym "Taken for a Ride". Snell zeznawał w latach 70. przed komisją senacką badającą upadek systemu transportu publicznego. Przedstawił on plan, jaki zrodził się w umyśle Alfreda P. Sloana. Planowane postarzanie produktów. Prawda czy mit? Historia Planowane postarzanie produktów. Prawda czy mit? Sloan najpierw zainwestował w dwie autobusowe firmy transportowe - nowojorską Fifth Avenue Coach Company i chicagowską Chicago Motor Coach Company, które trafiły pod skrzyła specjalnie utworzonej w tym celu spółki Omnibus Corporation, która należała poprzez różne fundusze do General Motors. Następnie firma matka zaczęła, omijając prawo antymonopolowe, wykupywać firmy tramwajowe, które zaczynały mieć kłopoty finansowe. Zaczęto od New York Railways Corporation w 1926 roku. Rok później General Motors przejęło Yellow Coach Manufacturing Company, firmę produkującą tramwaje i autobusy. Następnie zatrzymano produkcję tramwajów. Powoli likwidowano przejmowane firmy transportowe i tramwaje zastępowano autobusami. Oczywiście produkcji General Motors. - Likwidacja linii zaczynała się zwykle w trzy miesiące po przejęciu firmy. Nie robili tego nagle. Jeśli tramwaj jeździł co dziesięć minut, to wydłużano ten czas do dwunastu, potem do piętnastu, a następnie do pół godziny. Powodowało to, że usługa stawała się mniej atrakcyjna. A potem zarząd rozkładał ręce i twierdził, że linia przestała być dochodowa. Skracano jej przebieg, co powodowało, że była jeszcze mniej opłacalna i w końcu zamykano - opowiadał w "Taken for a Ride" Jim Holzer, były pracownik firmy przewozowej. Demontowane torowisko na Third Avenue w Seattle. Po prawiej autobusy GM. W Seattle komunikacja publiczna była jedną z najbardziej wydajnych w USA. Do dziś tej wydajności nie odzyskała /Wikimedia Commons /domena publiczna Demontowane torowisko na Third Avenue w Seattle. Po prawiej autobusy GM. W Seattle komunikacja publiczna była jedną z najbardziej wydajnych w USA. Do dziś tej wydajności nie odzyskała /Wikimedia Commons /domena publiczna Wielki Kryzys Paradoksalnie Wielki Kryzys, jaki dotknął Stany Zjednoczone nie zaszkodził firmie Sloana. Kongres by uratować rynek energii elektrycznej wprowadził prawo antymonopolowe, które ograniczało możliwość tworzenia korporacji i ograniczało teren działania firmy do jednego stanu. Pośrednio uderzyło to w firmy tramwajowe, które należały w sporej części do spółek z branży energetycznej. Nie można było sprzedawać firmom-córkom energii po preferencyjnych cenach. Od tego momentu tramwajarze musieli płacić ceny rynkowe, co odbiło się na ich płynności finansowej. Późniejsze śledztwo wykazało, że za ustawą lobbowały firmy powiązane z przemysłem motoryzacyjnym. Rozpoczęły się złote czasy. Do połowy lat 40. tramwaje stanowiły podstawę amerykańskiego transportu publicznego. Na zdjęciu ostatni z tramwajów konnych. Początek XX wieku /Wikimedia Commons /domena publiczna Do połowy lat 40. tramwaje stanowiły podstawę amerykańskiego transportu publicznego. Na zdjęciu ostatni z tramwajów konnych. Początek XX wieku /Wikimedia Commons /domena publiczna Firma słup Z dnia na dzień w 1936 roku niewielka, rodzinna firma transportowa, posiadająca dwa autobusy przeobraziła się w holding National City Lines, wykupując w ciągu następnych kilku miesięcy 13 sporych firm w kilku stanach. Jakim cudem Roy’a Fitzgeralda, niezbyt zamożnego mechanika ze środkowego zachodu było stać na tak ogromne zakupy? Poprzez różnych inwestorów indywidualnych i fundusze inwestycyjne, Fitzgeraldowi pieniądze przekazał General Motors, a także w porozumieniu ze Sloanem, koncerny paliwowe Standard Oil of California i Phillips Petroleum, producent ciężarówek i autobusów Mack Trucks, a także producent opon Firestone, od którego ogumienie kupował zarówno GM, jak i Mack. Do 1946 roku spółka wykupiła prawie 100 firm transportowych, posiadających linie tramwajowe. Maksymalnie w ciągu 12-18 miesięcy od przejęcia firmy były likwidowane, a tramwaje zastępowano autobusami GM i Mack. Kontrakty na dostawę paliwa i części zamiennych podpisywano ze Standard Oil, Phillips Petroleum i Firestone. Firmy same dla siebie utworzyły rynek zbytu. W wyniku spisku większość komunikacji miejskiej przejęły firmy powiązane z GM, operujące na autobusach tej marki. Pittsburgh, 1984 /Wikimedia Commons /domena publiczna W wyniku spisku większość komunikacji miejskiej przejęły firmy powiązane z GM, operujące na autobusach tej marki. Pittsburgh, 1984 /Wikimedia Commons /domena publiczna Proces W 1946 roku Edwin J. Quinby, przeniesiony do rezerwy oficer marynarki, wydał broszurę, w której napisał: "Chciałbym was ostrzec, przed dobrze przygotowaną i konsekwentnie prowadzoną akcją, w której chodzi o to, by was oszukać, okraść z jednej z najważniejszych i najbardziej wartościowych z publicznych własności, czyli waszych sieci tramwajowych. Kto wam to później odbuduje?" Firmy powiązane z National City Lines natychmiast rozpoczęły kampanie medialną przeciw Quinby’emu, sugerując, że jest on niespełna rozumu. Mimo to prokuratorzy Departamentu Sprawiedliwości rozpoczęli śledztwo, które wykazało, że National City Lines jest jedynie przykrywką dla nie do końca legalnego procederu celowego doprowadzania do upadku firm transportowych. Problemem jednak okazało się być to, że w prawie amerykańskim nie ma pojęcia świadomego działania na szkodę spółki. Właściciel może ze swoją własnością zrobić, co mu się podoba. Zaplanowana awaria. Przemysłowy spisek, który trwa od lat Ciekawostki Zaplanowana awaria. Przemysłowy spisek, który trwa od lat Prokuratorzy sięgnęli więc do prawa antymonopolowego, ustanowionego przed niemal 100 laty. Jak można przeczytać w artykule "Jak ginęły Red Cars, czyli tramwaje za dolara": "Rządowy śledczy William C. Dixon uznał, że gdy jedna firma kupuje drugą i zmienia jej model działania, nie dochodzi do złamania prawa. Ale gdy kilka firm kupuje inną, po czym zmusza ją do zaopatrywania się tylko u nich, jest to nielegalne." A jak wspomniano wyżej: firmy same stworzyły dla siebie rynek zbytu. Proces trwał dwa lata. W końcu uznano spółki za winne zawiązania spisku w celu "zmonopolizowania dostaw autobusów i powiązanych produktów do lokalnych firm powiązanych z National City Lines". Niestety najpoważniejszy zarzut: próba utworzenia monopolu na rynku usług transportowych, został oddalony. Ostatecznie firmy ukarano grzywną w wysokości 5000 dolarów za każde przejęte przedsiębiorstwo. Sam Fitzgerald został ukarano grzywną w wysokości... jednego dolara. W tym czasie był posiadaczem firm transportowych w 45 największych miastach Stanów Zjednoczonych i rocznie obracał setkami milionów dolarów.

Zasady są proste - zdzieramy z przestrzeni publicznej wlepy hitlerowskie, nacjonalistyczne itp. Kto uzbiera ciekawszy album do końca trwania wydarzenia? Przewidziane nagrody dla co najmniej trzech osób z najciekawszą kolekcją. 🙂
13

donald.pl: Jak sama się określasz, jesteś aktywistką mieszkaniową, polityczną? Zenobia: Jestem anarchosyndykalistką ze Związku Syndykalistów Polski, działaczką pracowniczą i lokatorską. Jest to polityczne w tym sensie, że dotyczy spraw publicznych, które dotyczą wszystkich, ale nie w sensie udziału w partiach politycznych czy polityce w rozumieniu parlamentarnym. donald.pl: Co to znaczy to z anarchosyndykalistką, że chciałabyś jakiego świata? I czy to znaczy, że zwalczasz polityków, ale nie głosujesz na żadnych innych? Zenobia: Nie uczestniczę w polityce wyborczej ani czynnie ani biernie z zasady - dlatego, że nie uznaję idei, że ktoś może podejmować decyzje w moim imieniu. Nie ma jednak przeszkód, żebym wpływała na kierunek polityki władz, czy uchwalane ustawy - co też wielokrotnie się nam udawało. Anarchosyndykalizm, to idea dotyczącą demokracji bezpośredniej, wypracowanej w miejscu pracy i zamieszkania, gdzie więzy między ludźmi kształtują się w wyniku wspólnej walki o jakieś bardzo konkretne sprawy - takie jak walka o niewypłacona pensję, walka o zachowanie czy zdobycie mieszkania, walka z eksmisją itp. donald.pl: Czyli dowiadujesz się komu w pracy albo w sąsiedztwie dzieje się krzywda i idziesz mu pomagać? Zenobia: Gdy idę ulicą Targową, bardzo często zagadują mnie osoby, które mają potrzeby mieszkaniowe, czy też zostały oszukane przez pracodawców. Lokatorzy też przychodzą na dyżury Komitetu Obrony Praw Lokatorów, gdzie mówią o swoich problemach i proszą o pomoc w ich rozwiązaniu. donald.pl: Chyba można powiedzieć, że jesteś osobą znaną, bo pojawiasz się w mediach. Kiedyś było cię więcej w TVP, a teraz w mediach z tej drugiej strony, dlaczego tak? Zenobia: Moja obecność w TVP wiązała się z konkretnym układem sił politycznych. Co mam na myśli? Chodzi przede wszystkim o tzw. aferę reprywatyzacyjną, która dotyczyła nieuprawnionych zwrotów kamienic, których dokonywały różne ekipy rządzące Warszawą, ale zwłaszcza Hanna Gronkiewicz-Waltz. Przeciwko niej zmobilizowano kampanię, w której narzędziem było TVP, w celu dyskredytowania władz PO. Fakt, że jako działaczka ruchu lokatorskiego od lat atakowałam ratusz pod rządami HGW, nadawał mi wiarygodności. Poza tym stało się tak oczywiście ze względu na mój coming out. To nie było strawne dla telewizji publicznej, bo w rządowej wizji świata, osoby transpłciowe nie mogą być pozytywnymi bohaterkami. Woleli więc mnie całkowicie wykreślić. donald.pl: Posłużyłaś się TVP, żeby zaszkodzić politykom PO? Zenobia: Posługiwałam się TVP, żeby pomagać lokatorom. Celem było nagłaśnianie poszczególnych skandalów reprywatyzacyjych, w których władze PO miały ogromny udział. Efektem tych programów było to, że polityka miasta uległa ewolucji, zmieniano przepisy, ułatwiono lokatorom z kamienic reprywatyzowanych otrzymywanie lokali komunalnych itp. donald.pl: I teraz jest już dobrze? Zenobia: Oczywiście te zmiany były i są zbyt małe i nadal niezadowalające. Nie jest dobrze, ale faktem jest, że w wyniku nagłośnienia afery od 6 lat nie są zwracane kamienice z lokatorami w środku, to ogromna różnica. donald.pl: A gdyby prezydent Trzaskowski zaproponował ci stanowisko w ratuszu i byłabyś kimś do spraw lokatorów, to byś sie zgodziła? Zenobia: Nie, to by było sprzeczne z moimi zasadami. Nie mogę jako anarchistka być w strukturach władzy, to by nie miało dla mnie sensu. Mogę z nimi rozmawiać, negocjować zmiany w przepisach, przedstawiać konkretne problemy i proponować rozwiązania i to wielokrotnie robiłam. donald.pl: Warszawska Praga może kojarzyć się z Legią, że łatwo tam można było kiedyś dostać po pysku i z jeszcze paroma innymi rzeczami, ale chyba nie z silnym ruchem anarchistycznym. Skąd bierzesz innych anarchistów do swoich działań? Zenobia: Działam z ludźmi którzy chcą działać, żeby poprawić swój los i nie boją się tego robić. Nie muszą się nazywać anarchistami, często mają bardzo różne poglądy, ale jeśli zgadzamy się co do metod działania, to możemy współpracować. donald.pl: Brzmi jak polityka, tylko bez rejestrowania nazwy partii. Są z tego jakieś pieniądze? Jakies dotacje, granty? Zenobia: Jest jednak bardzo istotna różnica: każde działanie, które podejmujemy jest oparte na uzgodnieniach z samymi zainteresowanymi i w bezpośrednim współdziałaniu z nimi. Pieniądze z grantów wiązałyby się z zależnością. Proponowano nam lepsze lokale, współprace, ale wtedy trzeba by zacząć się zastanawiać, co można mówić i przeciwko komu, a to nie jest cena, którą jestem skłonna zapłacić. Więc pieniędzy z tego nie ma, są tylko koszty. Oczywiście mam Patronite i ludzie wpłacają datki, co pozwala w części pokryć koszty funkcjonowania, ale do tego interesu trzeba dopłacać. donald.pl: Czyli to wszystko po pracy, zupełny wolontariat? Czym się zajmujesz zarobkowo? Zenobia: Tak, robię to w czasie wolnym. Zarobkowo jestem programistką frontendu, więc na szczęście mam dobrą sytuację finansową, co pozwala na ponoszenie kosztów związanych z działalnością. donald.pl: Jest takie nagranie z interwencji, w której powstrzymujesz eksmisję. Trwa to dość długo, jest też trochę niebezpiecznie, a przynajmniej agresywnie. Masz taką odwagę i umiejętną pyskówkę tak po prostu, czy gdzie się tego nauczyłaś? Zenobia: Ha ha, na pewno fakt że wychowałam się na Pradze bardzo pomógł. Teraz to już nie jest to samo, ale w latach dziewięćdziesiątych, gdy dorastałam, praskie bramy były miejscem, w którym można było hartować swoją kontrolę nad lękiem. Nauczyłam się wtedy - nazwijmy to "pewnych zasad przetrwania" - przede wszystkim nieokazywania strachu. donald.pl: A były momenty, że się bałaś? Tak ogólnie, podczas różnych działań, nie tylko tej interwencji. Zenobia: Tak, oczywiście. Te typki z filmu, o którym mówisz, były tak naprawdę zestrachane - widać to było w ich oczach - dlatego nie bałam się ich, bo wyczuwałam, że pod maską agresji tak naprawdę się boją. Była jednak inna eksmisja, gdzie był taki typ, który miał pustkę w oczach, widać było że psychopata - wtedy się bałam. donald.pl: Masz przy tej okazji jakieś protipy na zachowanie równowagi psychicznej? Jesteś aktywistką krytykowaną z różnych stron, osobą trans, które ostatnio stały się chętnie atakowaną mniejszością i czasami musisz tłumić strach. Zenobia: W wieku dorastania przechodziłam bardzo poważną depresję, co zresztą jest typowe dla osób trans. Wtedy nie chciało mi się żyć, widziałam tylko pustkę i bezsens istnienia. Nauczyłam się, że od tego uczucia nie należy uciekać, tylko potraktować jak fundament, na którym buduje się coś swojego. Niezależnie od stopnia mobbingu, agresji, czy krytyki, nic nie będzie gorsze niż ta pustka, a ta już mnie nie przeraża, bo się z nią zaprzyjaźniłam. donald.pl: Podejmując różne działania, chcesz coś zmienić. Jak wyglądałby świat za 5 albo 10 lat, gdyby więcej ludzi zaczęło myśleć i działać tak jak ty? Do czego dążysz? Zenobia: Gdyby spełniły się moje marzenia, to na przykład zasób mieszkaniowy byłby zarządzany przez grupy sąsiedzkie, które dbają o to, żeby osoby potrzebujące miały gdzie mieszkać i żeby nie był możliwy wyzysk w pracy i niewypłacanie pensji. Moje działania nie są skierowane tylko na to, żeby rozwiązać jakieś konkretne problemy (choć muszą też sie na tym opierać), ale też na tym, żeby zmienić świadomość społeczną. Chcę, żeby ludzie mieli poczucie sprawczości, które mogą odkryć akcją bezpośrednią, taką jak okupacja biura nieuczciwego pracodawcy, czy też zajęcie pustostanu. Ludzie, którzy to poczuli, już wiedzą, że nie są zdani na łaskę i niełaskę polityków, ale że ich działania coś znaczą. Innych przed tym powstrzymuje lęk i poczucie bezradności, co jest wykorzystywane przez tzw. "januszy biznesu" i skorumpowanych polityków. donald.pl: Zajęcie pustostanu to w powszechnej świadomości coś na kształt kradzieży nieruchomości. Ludzie myślą: a co jeżeli ktoś jutro wprowadzi się do mojego domu? Albo co, jeżeli ktoś nie płaci czynszu i nie chce się wyprowadzić? Osoby potrzebujące pomocy potrafią też pomocy nadużywać albo być nieuczciwe. Zenobia: Zacznijmy od tego, że pustostany w zasobie publicznym to jakieś nieporozumienie. To zasób mieszkaniowy, za który wszyscy płacimy, żeby służył rodzinom i bezdomnym, a władze miasta nie zasiedlają go i trzymają puste mieszkania latami, nie budują nowych, choć mają na to środki, łamiąc tym samym obowiązki które wynikają z prawa. W tej sytuacji zajęcie publicznego pustostanu przez osobę, która spełnia kryteria pomocy mieszkaniowej, nie jest żadną "kradzieżą", tylko realizacją kontraktu społecznego i przywróceniem sprawiedliwości, wbrew interesom spekulantów i deweloperów i chroniących ich interesy polityków donald.pl: Chcesz powiedzieć, że politycy mają puste mieszkania, na które się składamy i one się marnują? Zenobia: Tak, są tysiące pustych mieszkań, a ludzie oczekują latami na lokale. Sytuacja, gdy ktoś mieszka w mieszkaniu prywatnym i nie płaci, jest zupełnie czymś innym. Wcale nie uważam, żeby taka osoba miała na zawsze tam mieszkać. W takich sytuacjach walczę tylko o to, żeby nie doszło do dzikiej eksmisji na bruk. Każdy ma prawo do mieszkania, więc nikt nie może być wyrzucony na ulicę i nie obchodzi mnie co powiedzą na to libki. donald.pl: Zdarza się, że radzisz komuś jak zając pustostan? Mamy kryzys mieszkaniowy, napływ uchodźców i chyba interesuje to więcej osób, niż do tej pory. Zenobia: Mówię im, jak zalegalizować już zajęty pustostan. Zajmowanie pustostanu lokatorzy ogarniają we własnym zakresie i ja w tym nie uczestniczę. donald.pl: Ludzie, którzy wprowadzają się do pustostanu mogą nabrać do niego praw? Zenobia: Oczywiście, przez sam fakt mieszkania w nim nabywają ochronę miru domowego i prawo ochrony posiadania. Ponadto, gdy zostanie przeciw nim wytoczony pozew o eksmisję, sąd może przyznać im prawo do lokalu socjalnego, choćby wcześniej go nie mieli. To prawo można zrealizować w tym samym lub innym lokalu. W ten sposób powstaje "coś z niczego". donald.pl: Czyli jak ktoś bezdomny zacznie gdzieś jakoś mieszkać, to nabywa prawa do mieszkania?

Relacja z pikniku: 26 czerwca 2022 roku jako kolektyw Jedzenie Zamiast Bomb zorganizowałyśmy „Piknik Antymilitarny”. Wydarzenie miało miejsce w Centrum Reanimacji Kultury, przy ul. Jagiellończyka 10C/d, gdzie co sobotę przygotowujemy posiłki, by o 15:00 rozdawać je na pobliskim placu Powstańców Wielkopolskich, przy przystanku Dworzec Nadodrze. W niedzielę od rana trwały przygotowania do pikniku, a o 15:00 oficjalnie wystartowaliśmy. Na wejściu rozdawałyśmy ulotki z manifestem antymilitarnym, tłumaczącym podłoże ideowe wydarzenia oraz postawę wobec militaryzacji Europy. Jako pierwsze odbyło się spotkanie otwarte, na którym porozmawiałyśmy o działalności FNB i wyświetliłyśmy 3 krótkie filmy. Pierwszy z nich był wywiadem z jednym ze współzałożycieli Food not Bomb – Keith’em McHenry’m, w którym wyjaśniał jakie są wartości FNB i tłumaczył, że nie jest to organizacja charytatywna, a protest. Dwa kolejne pokazywały jak wyglądają działania FNB w praktyce na przykładzie Filipin i Myanmaru. Kolejny pokaz filmów był na temat sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Puściłyśmy 2 filmy nakręcone na przestrzeni lutego/maja tego roku, przez aktywistę i reportera z Podlasia Piotra Czabana (CZABAN ROBI RABAN). Pierwszy z nich to wywiad z podlaską aktywistką pt. „Kryzys na granicy: Albo pomagasz słabszym, albo oprawcom”. Drugi – „Pushback, czyli wywózka” – pokazuje scenę konkretnej wywózki 9-osobowej grupy uchodźców. W międzyczasie można było wziąć udział w praktyce jogi powięziowej w intencji pokoju, prowadzonej przez Kamilę, a także pomedytować z uważnością podczas jedzenia mandarynki i wysłuchać czym jest droga pokoju wg Thich Nhat Hanha, który działał na rzecz pokoju w Wietnamie. Na pikniku było wyłącznie wegańskie jedzenie. Do wyboru była fasola w sosie pomidorowym z duszonymi warzywami, podawana z makaronem, oraz kanapki z paprykarzem, ciasto i muffinki. Oprócz tego częstowałyśmy czereśniami i kompotem. Podczas wydarzenia otwarty był również bar Utopia, w którym dostać można było m.in. Hulaj Mate – napój produkowany lokalnie, bez chemii i wyzysku. Na wydarzeniu wydzieliłyśmy przestrzeń dla innych kolektywów i osób aktywistycznych. Gościłyśmy m.in. osoby z niezależnego kolektywu wydawniczego „Nieczytelne” (https://nieczytelne.wordpress.com/), tłumaczące współczesne postlewicowe teksty na język polski i wydające je w formie zinów. Stoisko miała również Federacja Anarchistyczna Wrocław, na którym można było zakupić kawę od Zapatystów, przypinki, książki i wlepy. Ponadto swoje prace wystawiało Indygo, które robi linoryty m.in. w tematyce antygranicznej i prouchodźczej. Na stoisku Mykofanes.vlepy były wlepy m.in. o tematyce queerowej i antypolicyjnej. Do kupienia były również koszulki z wzorem „No Borders”, zrobione specjalnie na nasz piknik. Było też stoisko z sitodrukiem, na którym odbijałyśmy logo wrocławskiego FNB. Wydzieliłyśmy również kącik dziecięcy, który stał się miejscem, w którym niezależnie od wieku, każda osoba mogła się zrelaksować kolorując kolorowanki anarchistyczne autorstwa N.O. Bonzo. Pod koniec osoby z Inicjatywy 8 Marca poprowadziły dyskusję feministyczną pt.: „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Rozmawiałyśmy o tym jak osoby socjalizowane do roli kobiety przeżywają konflikty, jak ich głos jest pomijany w trakcie niej lub w historii, oraz jak nie pokazuje się perspektywy kobiecej. Zwróciłyśmy także uwagę na wzorzec wychowania na mężczyznę – kulturę zapierdolu, pracy wyczynowej i heroicznej, która jest obecna w całym systemie kapitalistycznym, a także w ruchu, a która jest nieskuteczna na dłuższą metę i jest de facto przystosowaniem do wojny. Podczas pikniku w tle grała muzyka z antywojennym i antygranicznym przekazem, panowała swobodna, przyjacielska atmosfera. Przyszło wiele osób, stale wspierających inicjatywę, jak i sporo zupełnie nowych. Otrzymałyśmy od Was wielkie wsparcie, szczególnie w fasoli, grochu, soczewicy, kaszy oraz oleju, z których będziemy mogły gotować przez najbliższe miesiące, bo w tym roku – przypominamy – nie robimy przerwy na wakacje. Oprócz tego część osób wsparło akcję No Borders Wrocław, przynosząc paczki ryżu, które zostaną przesłane do osób uchodźczych, umieszczonych w zamkniętych zakładach retencyjnych. Dołączajcie do nas w każdą sobotę! Kolektyw FNB PS. Z ogromnym smutkiem informujemy o śmierci naszego kolegi, przyjaciela, bezkompromisowego antyfaszysty Gerarda Kołodzieja. Ceremonia pogrzebowa odbędzie się w środę 29.06 w Bielsku-Białej na cmentarzu komunalnym w Kamienicy o godzinie 14-00. Pamięc o tobie nie zginie, zostawiłeś po sobie wyjątkowe wspomnienia i nie jeden wspólny posiłek 🖤 Rodzina prosi o nie przynoszenie kwiatów, jeżeli chcecie pożegnać Gerarda wesprzyjcie jedną ze zrzutek w dla No Borders Team —————> https://zrzutka.pl/vb3nnz i/lub OTOZ Animals Inspektorat Bielsko-Biała —————> https://www.ratujemyzwierzaki.pl/samochodotozbb Za: Food Not Bombs Bielsko – Biała

Zapraszamy na Piknik Antymilitarny, który odbędzie się na terenie Centrum Reanimacji Kultury, przy ul. Kazimierza Jagiellończyka 10C/d. Będzie to okazja by lepiej poznać się nawzajem i dołączyć do kolektywu FNB. A także przynieść produkty, które zasilą naszą spiżarkę. Zbieramy: -olej, -nasiona strączków - suche lub w puszkach (cieciorka, fasola, soczewica, groch) -kasze, ryż Harmonogram: 15:00-16:00 – Spotkanie otwarte FNB z pokazem filmów. Opowiemy na nim jak powstała inicjatywa Jedzenie Zamiast Bomb i jaki ma zakres globalny. Odpowiemy m.in. na pytania, dlaczego nie jesteśmy organizacją charytatywną, skąd bierzemy produkty z których gotujemy, jakimi wartościami się kierujemy i kto może do nas dołączyć. 16:00-17:00 – Joga z Kamilą – w intencji pokoju. Osoby chętne do udziału w zajęciach prosimy o zabranie stroju na zmianę. 17:30-18:30 – Blok filmowy o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Pokażemy jak wygląda praca aktywistyczna na miejscu, czym różnią się osoby uchodźcze w podlaskich lasach od tych z Ukrainy i czym jest push back. 19:00-19:30 – Droga pokoju wg Thich Nhat Hanha – medytacja nad mandarynką. 20:00-21:30 – Dyskusja pt. „Wojna nie ma nic z kobiety”. Porozmawiamy o tym, jak osoby socjalizowane do roli kobiety przeżywają konflikty, jak ich głos jest pomijany w trakcie niej lub w historii, jak nie pokazuje się perspektywy kobiecej oraz że wzorzec wychowania na mężczyznę - kultura zapierdolu, praca wyczynowa i heroiczna, która jest obecna w całym systemie kapitalistycznym, a także w aktywizmie, także w ruchu, a która jest nieskuteczna na dłuższą metę, jest de facto przystosowaniem do wojny. Dodatkowe atrakcje: Fire show, sitodruk z logo FNB, wegańskie jedzenie, loteria, kącik dziecięcy z anarchistycznymi kolorowankami, stoiska z wlepami Mykofanes.vlepy, naszywkami Indigo.ert i Schizy_Monalizy, zinami Nieczytelne i distro Federacji Anarchistycznej. A do tego konkurs na najdłużą obierkę z jabłka i najszybciej obrane ziemniaki. Wjazd free, zapraszamy! Stop wojnie! Stop militaryzacji!

Po raz kolejny Federacja Anarchistyczna Wrocław zorganizowała anarchistyczną demonstrację 01.05. Poprzedził ją dzień wykładów i dyskusji. Więcej w linku. A jak w innych miastach? Warszawa, Kraków? Ktoś jeszcze coś robił?