Czy jednak usilne poszukiwanie sprawców nie bierze się czasami z nieczystego sumienia? Wszyscy, i to przy milczącej zgodzie, wiemy, że jesteśmy skazani na fetyszyzowanie PKB, który stał się dla nas przed laty jedyną miarą pomyślności – reszta się nie liczy. A innej miary dobrostanu jak na razie nie potrafimy w ogóle sobie wymyślić. Wykręcamy go obecnie mimo kosztów zdrowotnych, psychologicznych i ludzkich, które w dobie pandemii prywatyzujemy i upaństwawiamy, traktując państwo polskie jako użytecznego wykidajłę, który za niewielkie pieniądze posprząta i zneutralizuje ludzkie skutki kryzysu. I tu pojawia się zasadnicze pytanie – dla kogo ten wzrost? Jeśli prawdą jest, że prawie 50 proc. zachorowań na covid ma miejsce w zakładach pracy, to czeka nas poważna debata nad priorytetami społecznymi i bezpieczeństwem pracobiorców, czyli ponad 15 mln Polaków, którzy codziennie, bez szemrania, choć z obawą o zakażenie, zjawiają się w robocie. Musimy mieć wgląd w to, jak wygląda testowanie załóg w zakładach pracy, w których pojawił się przypadek koronawirusa, czy pracownicy tych firm – szczególnie tych, które otrzymały pieniądze z „tarcz” – byli i są powszechnie kierowani na kwarantannę? I w końcu: czy starsi, bardziej narażeni na skutki pandemii nie są przypadkiem pierwszymi kandydatami do zwolnień? Taka debata jak na razie – co, niestety, nikogo nie dziwi – w Polsce się nie odbyła.