Gra, w której Aleksander Łukaszenka wykorzystuje Romana Protasiewicza, jest i brutalna, i misterna. Wymuszone torturami zeznania więźnia biją w rosyjskiego oligarchę Dmitrija Mazepina, biznesowego konkurenta Bat’ki.

Jeden z wątków słynnego „wywiadu", który porwany opozycyjny dziennikarz zmuszony był dać państwowej białoruskiej telewizji ONT, wywołał spore zamieszanie w Rosji.

Złamany torturami były redaktor opozycyjnego kanału Nexta opowiedział, że działał przeciwko reżimowi w Mińsku między innymi za pieniądze „jednej ze spółek" rosyjskich. Nie nazwał ani firmy, ani jej właściciela. Wyjaśnił jedynie, że sponsor skierowanych przeciwko Łukaszence poczynań jest „z Uralu" i „zajmuje się wydobyciem surowców mineralnych".

Nazwisko w „wywiadzie" nie padło, ale media Bat’ki posłusznie wzięły trop i ogłosiły, że chodzi o Dmitrija Mazepina (według magazynu „Forbes" cztery lata temu wart był 7,7 mld dol.), głównego właściciela potężnego producenta nawozów sztucznych Uralchim.

Pochodzący z Białorusi oligarcha został multimiliarderem dzięki wsparciu Łukaszenki. To on skłonił Kreml, by powierzył Mazepinowi Uralchim, i w wyniku sprytnej intrygi pozbył się poprzedniego szefa holdingu, niemiłego sobie Sulejmana Kierimowa. A jak się powszechnie uważa, dyktator uczynił też Mazepina strażnikiem swoich prywatnych miliardów ukrywanych w lewych kasach za granicą.

Łukaszenka wykorzystał Protasiewicza Kiedy po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu ubiegłego roku wybuchł powszechny białoruski bunt przeciw dyktaturze, biznesmen popełnił polityczny błąd. Wezwał Łukaszenkę do przyhamowania represji i rozpoczęcia negocjacji z opozycją. Nie to jednak w oczach dyktatora było jego największym grzechem.

Chytry Bat’ka perfidnie wybrał moment na uderzenie w swego byłego protegowanego. „Wywiad" Protasiewicza poszedł w eter, kiedy elity rosyjskie zebrały się na Forum Ekonomicznym w Sankt Petersburgu. Na tej gali, która jest dziś największą w Rosji imprezą towarzyską, choć i sam wstęp, i butelka whisky w bufecie kosztują po 50 tys. zł, pragną się pokazać wszyscy – i bliscy władzy, i od niej dalecy, a nawet ci opozycjoniści, którzy jeszcze nie siedzą.

Był oczywiście i Mazepin, a nawet miał przemówić, ale tuż przed jego wystąpieniem z Mińska przyszło oskarżenie, że wsparł swymi pieniędzmi tamtejszą “kolorową rewolucję”, co w oczach Władimira Putina jest najcięższą i niewybaczalną zbrodnią.

Kiedy wybuchł wielki skandal, oligarcha jakby się pod ziemię zapadł i nie przemówił. A teraz zapewnia, że kanałowi Nexta nigdy nic nie płacił.

Musi się bronić rozpaczliwie, bo rozumie, że w Rosji oligarchą i miliarderem jest się z nadania i z woli Kremla. Kto popadł w niełaskę, traci majątek i zostaje tylko z tym, co ukradł u siebie i co ukrył za granicą. Resztę przejmuje szczęśliwiec awansowany na kolejnego czasowego miliardera.

Łukaszenka, wykorzystując skatowanego Protasiewicza, podłożył minę pod potentata z Uralu nie tylko ani nie przede wszystkim za jego polityczny apel z sierpnia. Jemu chodzi o swoje miliardy. Rekiny biznesu w Rosji od dawna ostrzą sobie zęby na atrakcyjne firmy białoruskie, na których dochodach opiera się reżim w Mińsku i z których napełnia się osobista kasa Łukaszenki.

Wielka gra Łukaszenki z oligarchami Największym skarbem wśród tych „rodowych sreber" jest państwowy producent nawozów potasowych Biełaruśkalij, który w 2019 r. zarobił na eksporcie 2,8 mld dol.

Oligarchowie z Moskwy liczą, że Bat’ka będzie zmuszony „sprywatyzować" to, co ma najcenniejszego, czyli oddać im. W takiej sytuacji Biełaruśkalij powinien zostać przejęty przez Uralchim. Bo w wyniku takiej fuzji powstałby potężny holding nawozowy, a na Kremlu takich gigantycznych monopolistów (patrz Gazprom czy Rosnief) bardzo lubią.

Jak twierdzi ekonomista Władysław Inoziemcow, w grze o Biełaruśkalij i inne klejnoty w koronie gospodarstwa Bat’ki bierze udział też bliski Kremlowi Sbierbank. Ta największa w Rosji instytucja finansowa dała wielkie kredyty ewentualnym nabywcom firm białoruskich, licząc na spłatę udziałami w nowych zdobyczach. Dlatego German Gref, szef Sbierbanku, bardzo aktywnie nakłania Kreml do przyspieszenia „integracji" z Białorusią, czyli przejęcia sąsiedniego kraju.

A słabnący, pozbawiony poparcia swych poddanych Łukaszenka próbuje się bronić, umiejętnie intrygując.