Wśród gorączkowych spekulacji dotyczących przyszłości Rosji po wojnie na Ukrainie, w zachodnim dyskursie ponownie pojawiła się stara perspektywa: rozpad państwa rosyjskiego.

Politycy, eksperci i komentatorzy medialni przewidują wybuch wojny domowej po porażce na Ukrainie, skutkującej secesją kilku regionów. Bardziej ostrożni zwolennicy tej tezy wzywają kraje zachodnie do przygotowania się na katastrofalne konsekwencje takiego wydarzenia. Są jednak również tacy, którzy otwarcie witają perspektywę tego rozpadu jako długo oczekiwany trzeci akt zimnej wojny. Zgodnie z tym tokiem myślenia koniec Rosji przyniósłby wyzwolenie i bezpieczeństwo sąsiednim krajom oraz pozbawiłby Chiny ważnego partnera w koalicji przeciwko Zachodowi, osłabiając jej pozycję w sprawach globalnych.

Jak już wspomniano, nie jest to nowa idea i aby zrozumieć jej kontekst oraz to, czy jest ona rzeczywiście możliwa – a nawet pożądana – musimy przyjrzeć się ostatnim kilku dekadom.

Pomysł upadku Rosji sięga czasów rozpadu Związku Radzieckiego, kiedy to kwestia ta zajmowała umysły zarówno mieszkańców Zachodu, jak i Rosjan. W końcu, skoro takie miejsca jak Armenia i Kazachstan mogły odłączyć się od Moskwy, dlaczego Syberia czy Tatarstan nie miałyby zrobić tego samego? Ta możliwość w znacznym stopniu wpłynęła na politykę Kremla w latach 90. Chcąc złagodzić dążenia do regionalizacji i utrzymać jedność kraju, Borys Jelcyn słynnie powiedział regionom: „Zdobądźcie tyle autonomii, ile tylko możecie”. I rzeczywiście tak się stało – w latach 2000. gubernatorzy mieli ogromną władzę, a tysiące regionalnych przepisów były sprzeczne z rosyjską konstytucją.

Potem pojawił się Władimir Putin, który przedstawił autonomię regionalną jako zagrożenie dla przetrwania narodu. Intencje Putina były jasne od samego początku. W swojej autobiografii z 2000 roku napisał, że „Rosja została stworzona jako państwo super scentralizowane. Jest to praktycznie zapisane w jej kodzie genetycznym… w mentalności jej mieszkańców”. To przekonanie, wraz z głęboko zakorzenionym strachem Putina przed rozpadnięciem się kraju, wpłynęło na hipercentralizację państwa, które stało się federacją tylko z nazwy.

Wraz z aneksją Krymu w 2014 r. ponownie pojawiła się idea rozpadu. W tym samym roku Duma ironicznie uchwaliła ustawę karzącą „publiczne nawoływanie do działań naruszających integralność terytorialną Federacji Rosyjskiej” karą do pięciu lat więzienia.

A jednak właśnie to zainspirowało to, czemu Kreml chciał zapobiec. W 2014 r. w całym kraju odbyły się masowe demonstracje, podczas których domagano się przywrócenia autonomii regionalnej w miastach takich jak Nowosybirsk i Jekaterynburg. Co najważniejsze, grupa protestujących w Kaliningradzie posunęła się nawet do wywieszenia niemieckiej flagi nad siedzibą FSB na terenie dawnych Prus. Jeszcze później, w 2020 roku, w regionie Chabarowsk miały miejsce bezprecedensowe w historii kraju protesty przeciwko naruszaniu przez władze centralne praw wyborczych i innych praw mieszkańców regionów.

A teraz, gdy kraj zmaga się z presją wojny, przymusową mobilizacją i trudną sytuacją gospodarczą dotkniętą ciężkimi sankcjami, temat ten ponownie powraca. Jeśli Rosja ma się rozpaść, to z pewnością teraz jest na to odpowiedni moment, gdy wojownik depcze ludność.

Oczywiście wszelkie rozmowy o upadku Rosji są uzależnione od porażki na Ukrainie – ale biorąc pod uwagę, że jest to tylko kwestia czasu, pomysł ten zaczyna wydawać się coraz bardziej prawdopodobny dla wielu osób. Niedawno amerykański think tank zorganizował nawet forum wraz z organizacją znaną jako Wolne Narody Postrosji, niewielką grupą przedstawicieli republik etnicznych tego kraju, wzywającą do dekolonizacji swoich regionów.

Jednak pomimo takiego fatalizmu, niewiele wskazuje na to, aby prognozy te miały uzasadnienie w rzeczywistości.

Są one raczej wynikiem utrwalonych zachodnich mitów o Rosji jako kwintesencji „imperium zła”.

Zagrożenie separatyzmem jest w dużej mierze przesadzone i odzwierciedla raczej paranoję Putina niż konkretne zmiany. Chociaż panuje ogromne niezadowolenie z centralizacji Moskwy i zaniedbania regionów peryferyjnych, ponad 90 procent obywateli uważa, że integralność terytorialna kraju powinna być chroniona za wszelką cenę.

Poza tym powtórka z rozpadu w stylu radzieckim jest politycznie niewykonalna. Jak wskazuje Władimir Milow, podmioty federalne Rosji nie są analogiczne do republik ZSRR; grupy etniczne Rosji są w większości mniejszościami we własnych regionach i nie mają doświadczenia w samodzielnym funkcjonowaniu jako państwa. Pomimo różnic etnicznych poziom więzi kulturowych, językowych i gospodarczych między podmiotami federalnymi jest również znacznie większy niż między Rosją a byłymi republikami radzieckimi.

Rozwój gospodarczy tych regionów również stanowiłby poważne wyzwanie. Rozpad rzadko przynosi dobrobyt. Regiony, które odłączyłyby się, nie miałyby dostępu do zasobów, które były wcześniej dostępne w ramach zjednoczonej Rosji, takich jak dostęp do żeglownych szlaków morskich dla obszarów śródlądowych. Długo zaniedbywane przez Moskwę, kruche gospodarki nowych regionów prawdopodobnie uległyby stagnacji, a następnie znalazłyby się w sytuacji konkurencji między sobą.

Ale nawet gdyby doszło do konkretnego ruchu secesyjnego, trzeba wziąć pod uwagę poważne kwestie związane z bezpieczeństwem. Zapominamy, jak wielu ludzi na Zachodzie obawiało się destabilizujących skutków upadku Związku Radzieckiego. Zaledwie kilka miesięcy przed ogłoszeniem niepodległości przez Ukrainę prezydent George H.W. Bush udał się do Kijowa, aby ostrzec przed „samobójczym nacjonalizmem”. Nie było żadnej gwarancji, że rok 1991 przebiegnie spokojnie – a dziś takich gwarancji jest jeszcze mniej.

Po pierwsze, Kreml brutalnie zareagowałby na wszelkie próby uzyskania niepodległości, czego większość chętnie by uniknęła. Po drugie, gdyby jakimś regionom udało się odłączyć w wyniku konfliktu zbrojnego, powstała próżnia strukturalna nie dawałaby żadnej gwarancji, że nowi przywódcy regionalni będą bardziej stabilni lub demokratyczni niż satrapowie Putina. W najgorszym scenariuszu mogłoby to doprowadzić do balkanizacji Rosji i katastrofy geopolitycznej. Jugosławia część druga – tym razem z bronią jądrową.

Krótko mówiąc, cała ta dyskusja o rozpadzie jest niczym więcej niż „filmową” potrzebą zobaczenia eksplozji Gwiazdy Śmierci, która pomija konsekwencje takiego rozpadu. Ale co powinny zrobić demokratyczne kraje i opozycja w Rosji, aby naprawić szkody wyrządzone przez reżim Putina?

W najbliższej przyszłości oczywistym pierwszym krokiem jest wsparcie militarne dla Ukrainy. Wybuch wojny oznaczał początek końca dla Putina. Może to potrwać nawet po klęsce i potencjalnie doprowadzić do rozpoczęcia przez Kreml wewnętrznej „wojny z terroryzmem” przeciwko wszystkim obywatelom uznanym za zagrożenie. Niemniej jednak klęska nieuchronnie zdestabilizuje reżim i skieruje kraj na drogę liberalizacji.

W międzyczasie siły demokratyczne muszą przedstawić wizję przyszłości, która obiecuje stabilność i przywrócenie federalizmu. W tym celu rosnące niezadowolenie wśród regionów powinno zostać wykorzystane do zjednoczenia kraju w ruchu na rzecz wolności. Jeśli jednak dysydenci będą agitować na rzecz rozpadu i zamieszek, Rosjanie mogą zjednoczyć się wokół swojego dyktatora w poszukiwaniu stabilności. Co więcej, gdy takie apele dochodzą z zagranicy, bezpośrednio wpisują się one w propagandę Putina dotyczącą zachodnich wysiłków zmierzających do zniszczenia kraju.

Demokracja z pewnością nadejdzie w Rosji, a Zachód powinien wspierać tę transformację, aby zapewnić bezpieczeństwo w Eurazji i poza nią – a nie życzyć sobie upadku swojego dawnego wroga.

Co może nastąpić później, pozostaje kwestią otwartą. Być może w przyszłości jeden lub więcej regionów demokratycznej Rosji osiągnie niepodległość. Jednak takie rozłam może nastąpić tylko w pokojowym i demokratycznym kontekście; wszystko inne doprowadzi do większej niestabilności i cierpienia.

Po stuletniej walce między modernizacją a archaicznym konserwatyzmem Rosjanie nie potrzebują już kolejnych gwałtownych rewolucji ani wielkich upadków – teraz nadszedł czas na demokrację.