• harcM
    link
    fedilink
    Polski
    arrow-up
    1
    ·
    edit-2
    1 year ago

    Dla przypomnienia początek rozmowy;

    A kto jej zabroni i rozliczy z je[j] decyzji?

    W poprawnie funkcjonującej demokracji parlamentarnej - niezależna władza sądownicza. Są miejsca na ziemi, gdzie to względnie działa. A jak nie działa to obywatele masowo wychodzą na ulice, wymusić stosowne zmiany. Doraźnie wydaje mi się to lepszą opcją, niż dobrowolnie uznawać czyjąś nieograniczoną władzę, bo wygrał/a jakieś wybory.

    Czyli zasadniczo się zgadzamy. Nie wierzę, że system działa sam z siebie, albo że jest idealny i należy do niego dążyć i tam sprawy pozostawić. To w żadnym razie nie znaczy, że działa tak jak bym chciał, ale że obecnie już ogranicza wszechwładzę.
    Tak jak rozumiem twoje doświadczenie tego, że przerabiałaś już rozczarowanie wyborcze, tak to co piszę oparte jest na ponad 20 latach obijania się o nieskuteczność założeń do których nawiązujesz, a które sam przez większość tego czasu też niemalże fanatycznie głosiłem. Nie kwestionuje twojego doświadczenia, kwestionuje niektóre z wniosków.

    Gdzie jak rozumiem się różnimy, to w założeniu, że lepsze byłoby po prostu “pozbyć się władzy”. Nie uważam, że relacja siły znika wraz z zadeklarowaniem jej braku, tak jak kolektywy nie są niehierarchiczne albo wolne od przemocy, seksizmu etc dla tego, że tak się określają. Moja ograniczona widza z socjologii i psychologii sugeruje, że niezależnie od naszej woli jakaś relacja siły i władzy istnieje i prawdopodobnie istnieć będzie zawsze. Właśnie dla tego widzę potrzebę stałego (a więc w sensie socjologicznym instytucjonalnego) przeciwdziałania temu, lub równoważenia tych sił. Nie widzę jak inaczej, poza życzeniowym myśleniem, można zabezpieczyć interes jednostki wobec innej, silniejszej w wiedzy lub fizycznie, albo wobec grup/y. Podobnie jeśli chodzi o grupy ludzi, a żyjemy obecnie w otoczeniu 8 miliardów, które jednomyślne z pewnością nigdy nie będą. To, że nie nazywa się tego władzą, nie oznacza, że nawet mała ale skoordynowana grupa nie może narzucić swojej idei i kierunku działania grupie, wykluczając każdą osobę, która nie podporządkowuje się sztucznie narzuconej ‘jednomyślności’. Oglądałem ten proces powtarzający się przez lata w pewnym sławetnie bezprzemocowym kolektywie.

    W ślad za Bookchinem i Ocalanem, oraz w pełni zgadzając się z tym co piszesz o stałym zagrożeniem przez władzę, czy dysproporcję sił widzę więc potrzebę stałego procesu zabezpieczania przed nią, edukacji i systemu zabezpieczeń wobec jej nadużywania i rozliczania jeśli to nastąpi. Systemu maksymalnie kontrolowanego przez demokratycznie samorządne społeczeństwo, ale też właśnie w imię możliwości kontrolowania - jasno określający jednostki mający większy wpływ na decyzje, tam gdzie one istnieją i pozwalający je rozliczać. A więc za decyzje np. w samorządzie odpowiadają współprzewodniczący, czy osoby koordynujące dany dział, lub działanie, a nie jakiś wódz, czy inny “szeregowy poseł”. Jednocześnie moje doświadczenie wskazuje, że ruch anarchistyczny jest do tego nie tylko niezdolny, ale nawet nie jest zainteresowany realnym eksplorowaniem tego, jak to można by to osiągnąć - głównie dla tego, że jest to sprzeczne z niektórymi dogmatami, na których się opiera.
    Bez tego elementu nie odpowiada zresztą na jedne z podstawowych oczekiwań społeczeństw wobec systemów organizacji społecznej. Nie wystarczy do upadłego przypominać, że użycie wobec kogoś władzy jest złe. Ludzie chcą mieć pewność, że nikt nie będzie jej bezkarnie wobec nich używał.

    • obywatelle (she/her)
      link
      fedilink
      arrow-up
      2
      ·
      1 year ago

      BTW właśnie dostałeś przykład jak działają “mechanizmy praworządności” na szczeblu UE. Orban, któremu zabrano pieniądze ponoć za autorytarne praktyki sprawowania władzy, właśnie dostał je z powrotem, w zamian za milczącą zgodę na otwarcie drogi Ukrainie i Mołdawii do UE. Kto rozliczy Komisję Europejską z jej decyzji?

      • harcM
        link
        fedilink
        Polski
        arrow-up
        1
        ·
        1 year ago

        A ja dzisiaj widziałem całą grupę anarchistyczną, która nie sprzątnęła miejsca, z którego korzysta a do tego bez pytania podłączyła sobie grzejnik elektryczny. Jasny dowód na to, że anarchizm nie działa i może funkcjonować tylko poprzez pasożytowanie na pracy innych.

        To jest polityka międzynarodowa, a nie krajowa o której była dyskusja. I tak, dla mnie to ohydne, ale też wolałbym dać łapówkę skurwielowi i nie patrzeć jak ludzie umierają, jeśli nie mógłbym się go inaczej pozbyć z drogi.
        Za to urok polityki międzynarodowej jest taki, że właśnie rośnie pula środków dostępnych dla organizacji pozarządowych budujących wobec niego opozycję, tak jak i szanse, że któryś wywiad zapomni jakiejś teczki dokumentów, akurat przy stoliku gdzie siedzieli z dziennikarzami, czy coś w tym stylu. To zawsze była gra, przy której nawet relacje między kolektywami anarchistycznymi mogą uchodzić za cywilizowane.

        • obywatelle (she/her)
          link
          fedilink
          arrow-up
          1
          ·
          1 year ago

          Taki urok anarchizmu, że ludzie podłączają grzejniki elektryczne, można powiedzieć złośliwie. Zawsze można na nich nakrzyczeć, zdaje się że są osoby w ruchu które są w tym niezłe.

          Różnica jest taka, że anarchiści, nawet z największych kolektywów tego świata, NIE. MAJĄ. MONOPOLU. NA. PRZEMOC. Mogą tworzyć niesprawiedliwe hierarchie (i robią to), mogą robić świństwa (i robią je), mogą zakrzykiwać krytyków (i robią to) i tuszować afery, ale nie mogą uczynić się nieodwołalną instancją pilnującą porządku w sposób autorytarny, z użyciem zmilitaryzowanego i zalegalizowanego aparatu opresji. Jeśli ktoś będzie dostatecznie silny by przeciwstawić się np. obecnemu status quo w ruchu, wytrzyma krytykę i ostracyzm, nie będzie już żadnych realnych narzędzi za pomocą których będzie można mu uniemożliwić działanie. Tym to się różni od występowania przeciwko państwu. A przynajmniej państwu pierwszego świata.

          Poza tym, powtórzę jak katarynka: dlaczego sądy czy trybunały mają się nie ugiąć do potrzeb państwa? To państwo wypłaca pensje sędziom, to państwo wypłaca pensję policjantom. Owszem, zjawisko “wojny instytucji” jest dość częste, ale wynika ono z przeciwstawnych ambicji rozmaitych środowisk, z których wszystkie mają jakieś zaczepienie w dużej polityce i często służą przeciwstawnym siłom politycznym. Jednak widać jasno po ostatnich latach, że obecna idea nie zdaje egzaminu. Bo do jakichkolwiek rozliczeń dochodzi tylko wtedy, gdy to dla kogoś politycznie korzystne. A to stawia całą politykę w sytuacji “wolnorynkowej” - opcja kumulująca największy popyt społeczny wygrywa z opcją, która tego popytu skapitalizowała mniej. I tylko wtedy opcja A np. wyrzuca z odpowiednich stanowisk przedstawicieli opcji B. Robi się korektę kursu tam, gdzie można uzyskać najwięcej w kwestii sondaży, kalkuluje się czy nie zjedzą cię lobbyści, a dalej już się nie posuwasz bo nie ma po co.

          Każdy porządek, który fetyszyzuje jakiekolwiek prawo czy reguły do tego stopnia, że stają się one w praktyce nienegocjowalne, zawsze będzie ciążył ku autorytaryzmowi. Nie idzie tu o to, że anarchizm to idea która wciela w życie wyśniony ideał relacji społecznych, bo taki ideał nie istnieje, lecz o to, że te relacje są i mogą być renegocjowalne, a siła aktorów zależy tylko od poziomu ich organizacji - nie zaś od woli tych, którzy posiadają monopol na przemoc. W momencie, w którym ktokolwiek go posiada, każdy nasz postulat czy żądanie sprowadza się w istocie do uniżonych próśb, a każdy radykalniejszy atak z naszej strony jest przedstawiany jako akt terroru.

          Inb4 w obecnym systemie tez możemy się organizować: możemy, często udaje się w ten sposób coś wygrać, jednak nie jesteśmy nawet blisko naruszenia ani choćby miejscowego zniesienia status quo. Nawet niesamowicie silny ruch oddolny musi w ten czy inny sposób orientować się na władzę lub na posiadaczy środków produkcji: nasz sukces zależy od tego, do jakiego stopnia uda się nam ich wystraszyć lub zaszachować w danym momencie, jednak nijak nie jesteśmy w stanie zaburzyć tych hierarchii. Maks co możemy, to ewentualnie wprowadzać “swoich” polityków do systemu władzy, co w praktycznie stu procentach przypadków kończy się tym, że owy polityk “łagodnieje”, ulega wpływom swoich nowych kręgów, zaczyna bredzić coś o tym że “jeszcze nie czas na takie zmiany”, a następnie jest zakrzyczany lub odchodzi ze stanowiska w niesławie, oskarżany o wszystkie kryzysy których doznał kraj pod jego rządami. O ile nie zostaje wręcz obalony, jak w Ameryce Południowej. Każdy na szczytach musi uczyć się funkcjonowania w przesuniętym na prawo oknie Overtona i nie wolno mu przekraczać pewnych żelaznych linii: może na przykład prowadzić politykę sprzyjającą mniejszościom, ale nie wolno mu naruszać interesów kapitału. Na wszystko o czym mówię są dobrze udokumentowane przykłady z całego świata, zarówno historyczne jak i współczesne.

          I właśnie dlatego że tak jest, nie powinniśmy w żaden, ale to absolutnie żaden sposób legitymizować władzy oraz jej działań na poziomie ideologicznym. Internalizowanie sposobu “myślenia jak państwo” i wewnętrzne przekonywanie siebie o tym, że musimy np. głosować na mniejsze zło, albo przekonywanie innych (nawet w internetowych dyskusjach) do jakiejś idei państwa prawa mija się z celem i sensem. Tak jak nie namawiamy ludzi, by w odpowiedzi na wyzysk kapitału zakładali własne firmy (i nie namawialiśmy abolicjonistów w XIX wieku do zakładania własnych farm z niewolnikami), tak bez sensu jest postulować świat, w którym horyzontem “pragmatyzmu” jest jakieś kodziarstwo i domaganie się państwa prawa, które jest fikcją i zawsze będzie fikcją. Owszem, na poziomie performatywnym możemy sobie o tym krzyczeć, tam gdzie mamy do załatwienia jakiś interes, zawsze dobrze użyć prawa albo mainstreamowych idei jako podkładki, ale nie powinniśmy w nie wierzyć. Powinniśmy mierzyć wyżej i wyobrażać sobie więcej.

          Zwłaszcza że w dłuższej perspektywie ZAWSZE przegramy w grę liberałów i w grę państwowców: skłotowanie nie jest i nie może być zgodne z prawem, bo podważa prawo dysponowania własnością. Pomoc ludziom na granicy nie może być dobrze uzasadniona na gruncie prawnym, jeśli np. aktywiści pomagają wszystkim bez wyjątku i nie przekazują potem tych ludzi służbom. Bo w państwie prawa to służby muszą weryfikować, czy granicy nie przekroczył niebezpieczny terrorysta, muszą umieścić go w ośrodku detencyjnym i przeprocesować go zgodnie z procedurami. Poza tym państwo musi pilnować granic przed zalewem migracji, bo jego infrastruktura społeczna i ekonomiczna nie jest przystosowana do przyjmowania ogromnych mas ludzkich - problemy zaczynają się na braku miejsc w ośrodkach, a kończą na ograniczonych funduszach na np. mieszkalnictwo komunalne czy politykę społeczną. Dlatego Europa domaga się uszczelnienia granic - ma to niewiele wspólnego z jakąś orientacją polityczną, a sporo z tym, że system zwyczajnie takiego naporu nie może wytrzymać bez wpadnięcia w głęboki kryzys. Nasze działanie musi więc pozostać działaniem wbrew prawu i wbrew podstawom status quo, bo kieruje nami humanitaryzm i przeświadczenie, że pewnych procesów nie da się i nie powinno się zatrzymywać. To samo np. z ochroną przyrody: chcemy ograniczania dyspozycji własnością, nie chcemy np. upraw na biebrzańskich bagnach (dzierżawionych obecnie od rolników), ale nie chcemy też, by samorząd gminny mógł sobie autorytarnie podjąć decyzję o zmniejszeniu parku narodowego czy likwidacji rezerwatów. Ba, nie chcemy żeby mogło to zrobić nawet państwo: a kto powstrzyma państwo?