W moim otoczeniu o tym się nie rozmawia, a kiedy już temat jest poruszany to też w taki spłycający sposób, ale… niepłodność to dla osób nią dotkniętych może być spore wyzwanie.
Z jednej strony są przeciętni ludzie, którzy nie rozumieją, więc słysząc że masz problem zadają idiotyczne pytanie w stylu “po czyjej stronie jest wina” jakby to były jakieś jebane zawody albo proces w sądzie.
Z drugiej jest służba zdrowia, opieka zdrowotna czy jak to nazwać. Nie wyobrażam sobie, żeby na NFZ dało się tym w ogóle zajmować (choć nie próbowałem), jeśli oni nawet nie mają czasem warunków żeby nas dobrze zbadać. Prywatnie… jest też źle tylko z innych powodów. Jak z całym tym kapitalistycznym bajzlem, tu też rządzi popularność a niszowe rzeczy to prawie wyrok. Kliniki leczenia niepłodności to takie same firmy jak wszystkie inne, więc jak masz typowy problem to pomogą, ale jak trzeba przyjrzeć się dokładniej bo problem wychodzi poza znane scenariusze, to szanse na sukces gwałtownie maleją. No i każdy zajmuje się tym, na czym się zna - jak się nie zna, to nie sięgnie po pomoc żeby rozwiązać nasz problem - po prostu weźmie hajs i zrobi co umie, co czasem oznacza że zrobi za mało.
Z trzeciej strony jest to, że jak już odnosimy w końcu sukces i myślimy że będziemy rodzicami, ale okazuje się że po prostu nie wiedzieliśmy o kolejnym czynniku, to nagle publiczna opieka zdrowotna nie radzi sobie z diagnostyką (np. nie stać ich na sprzęt, który mają prywatne kliniki, więc nie potrafią potwierdzić czy pacjentka jest w ciąży) i/lub jest dławiona przez politykę (wstrzymują się z działaniem z powodu politycznego charakteru przerwania/zakończenia ciąży).
Z czwartej strony jest to, że nie wiesz co ze sobą zrobić kiedy najpierw słyszysz bicie serduszka swojego dziecka a parę tygodni później dowiadujesz się, że to serduszko już nie bije. Płakać? Wyć? Okazywać słabość najbliższej osobie, z którą się to nieszczęście dzieli, czy próbować być dla niej silnym?
Nie wiem, czy dobrze rozumiem całą wypowiedź, ale jak coś w środku wyje to wyć.
Bardziej ogólnie, też racja. Normalność (cokolwiek to znaczy) lub bardziej klasyczna codzienność potrafią być wystarczająco skomplikowane lub przytłaczające i każde odstępstwo od tego w jakiejkolwiek formie wykładniczo zwiększa odczuwalny poziom trudności.
Co zrobić? Najlepsze, co przychodzi mi do głowy to: w obliczu jakiejkolwiek straty, nie pozwolić by kaskadowo pociągnęła za sobą jeszcze więcej strat. Przynajmniej sam sobie staram się to powtarzać, może i Tobie się to do czegokolwiek przyda…
Trzymaj(cie) się tam — w miarę możliwości.
Dzięki. To było parę lat temu i trzymamy się cały czas. Sięgaliśmy po jakąś pomoc po tym wszystkim. Chyba jako para wyszliśmy z tego.