Jedni lubią Izrael, bo lubią Żydów poza Polską, drudzy lubią Izrael, bo lubią Żydów
Jest jeszcze inna frakcja - “libertariańska”. Lubi Izrael jako manifestację neofaszystowskiej siły, choć uważa się za frakcję “wolnościową”. Żydzi jako tacy jej obojętni, bo wpisuje wszystko w logikę “wojny kulturowej z dzikim wschodem” no i po prostu jara się siłą, propagandowymi reklamówkami IDF, nosi Lwy Judei na profilówkach ŻEBY ORAĆ LEWAKÓW. W czasach przedwojennych protoplaści tej frakcji jarali się np. północnoamerykańskimi Indianami. W rzeczywistości myślę, że gdyby ich mocno poskrobać, to wyszłoby więcej antysemityzmu niż u Grzesia Brauna. Więc tak, Edelman ma jakąś rację.
Zresztą często widać to w postawach polskiej chadeckiej prawicy. Jestem z Łodzi i nigdy nie było w jej historii tyle rzekomego filosemityzmu co w czasach rządów Kropiwnickiego, dawnego ZChN-owca. Nie tylko jeździł do Tel Awiwu praktycznie co miesiąc, strzelał sobie fotki z chasydami i zaiwaniał w jarmułkach, ale na dodatek wyssał pieniądze dosłownie ze wszystkich inicjatyw kulturalnych w mieście, by wpompować je w obchody kolejnych rocznic likwidacji Litzmannstadt Getto. Nie żeby to nie była rocznica istotna, ale serio był moment że wokół tej części pamięci historycznej orientowało się całe życie kulturalne Łodzi. Zawsze byłam podejrzliwa wobec tak rozrośniętej i absurdalnej pokazówki, i ofc miałam rację, bo Kropiwnicki nie tylko nie zabierał nigdy głosu w sprawie autentycznych antysemickich wybryków w mieście (z czasów kiedy jeszcze bywały tu izraelskie wycieczki), to w sumie okazało się, że celem całej tej agendy było sprowadzenie do Łodzi bogatych lewantyńskich inwestorów i wszystkie te wiernopoddańcze gesty do których zmuszał swoich urzędników (słynne “gdzie masz chuju czapkę” - kmwtw) były gestem z jednej strony autokolonialnym, a z drugiej przesyconym przekonaniem, że słynny Żyd z obrazka dosłownie zstąpi na Ziemię Łódzką i wytrząśnie hajs z sakiewki.
I tak to poniekąd wygląda w sferze politycznej, gdzie sami parlamentarzyści wręcz urządzają zawody w miłości do Żydów, podczas gdy ich elektoraty myślą… różnie. Ale jako że Żydzi w Polsce to gatunek praktycznie na wymarciu i nie jest to grupa która na serio liczy się jakoś w dyskursie, to poniekąd mam wrażenie że tak, że w polskiej polityce panuje obecnie serio przekonanie “nie bij Żyda, Żyd się przyda”. Zwłaszcza że dziś istnieją inne kozły ofiarne, na które można zrzucać winę za problemy społeczne. Zawsze przypomina mi się wtedy Dmowski z tym swoim wzniosłym pieprzeniem że “Polska bez Żydów byłaby jak zupa bez pieprzu - bez smaku”. Kiedy słucham takich głupot to serio mam ochotę przyklasnąć naszemu rabinowi, który powiedział mi wprost że Żydzi to nie jest zupa pomidorowa żeby ich lubić albo nie. I że w ogóle nie powinno się orientować jakiejkolwiek działalności politycznej na “lubieniu” albo “nielubieniu” kogoś tylko ze względu na jego przynależność narodową/etniczną/religijną/niepotrzebne skreślić.
Może więc nie jest to w ogóle najlepsza optyka do paczania na dyskurs. Zwłaszcza na lewicę, jakkolwiek ją zwał. Ja ciągle upieram się przy swoim stanowisku, potwierdzonym jak mi się wydaje obserwacjami, że antysemityzm nie jest rzeczą na lewicy, może właśnie dlatego, że nie ma na niej też tego osobliwego fałszywego filosemityzmu opisanego powyżej na przykładzie mojego podwórka. Pozostając w Łodzi można powiedzieć wręcz, że lokalnie mamy tu całkiem niezłą sytuację w tej sprawie: tutejsze pięknoduchy z NGOsów i ludzie ze środowiska umownie lewackiego (wśród których jest w sumie sporo ludzi o semickich korzeniach) są raczej hehe sceptyczni co do Izraela, interesują się kulturą żydowską jako częścią dawnego wielokulturowego pejzażu miasta, gardłują w obronie zabytków nie dzieląc je na narodowości i co roku wpinają sobie te żonkile w ciuchy na pamiątkę tragedii powstania w getcie stołecznym, bo akcję spopularyzowało Centrum Dialogu im. Edelmana właśnie. Samo Centrum też jest przykładem bardzo zdrowej instytucji, bo jest tam miejsce dla całego spektrum poglądów i doświadczeń. Nie traktuje się tam Łodzi jako skansenu z przełomu XIX i XX wieku, lecz w jakiś sposób podnosi się kwestie związane także ze współczesnymi mniejszościami etnicznymi w mieście, z aktualnymi wyzwaniami wielokulturowości i nie tylko. I chociaż każdy wie że Centrum powstało niejako dzięki naprawdę bogatej współpracy z izraelskimi instytucjami takimi jak Yad Vashem, to wciąż jest to Centrum Dialogu a nie ośrodek propagandowy podszyty fałszem o którym wspominasz.
Ciągle mamy tu obchody likwidacji getta, ale nie zapomina się też np. o obozie dla polskich dzieci przy Przemysłowej, albo o “małym getcie” dla Romów i Sinti, którzy z różnych kulturowych względów nie kultywują w ogóle pamięci o Holokauście. Co roku pojawia się taka jedna stara Romka, którą ja bym zrobiła już gościem honorowym, bo jest praktycznie jedyną osobą ze swojej społeczności którą te obchody jakkolwiek… obchodzą. Pięknoduchy zrobiły też co prawda kiedyś akcję Tęsknię za tobą, Żydzie, ale to bardziej taki łabędzi śpiew jakiejś nostalgii za miastem i krajem który nie był skrajnie homogeniczny etnicznie. No i to jednak były tylko wlepki i szablony na ulicach. No i tak czy owak łatwiej to było sprzedać niż tęsknotę za Niemcem… ostatecznie wiesz, tu był Kraj Warty, tutaj działy się rzeczy przerażające.
Nie wiem więc czy moja perspektywa i opowieść z lotu ptaka z perspektywy największej wsi w Polsce to jakiś wartościowy insight, ale może próbuję powiedzieć coś w rodzaju: “nawet jeśli nie ma podobnych tekstów, to można by je napisać w oparciu o różne już wyrażone głośno postawy”.
Problem jest też taki, że tu nie Niemcy. Polska ma pozycję szczególną, przez postpamięciowe doświadczenia różnych małych Zagład. Sam zauważasz zresztą że jest tu przez to podejście trochę schizofreniczne: skrzydło liberałów z Gazety Wyborczej dwoiło się i troiło, żeby udowodnić Polakom, że byli praktycznie ochoczymi podwykonawcami Zagłady, a na kontrze środowiska “ipeenowskie” promowały kiczowate hagiografie różnych Sendlerowych i Ulmów. Zupełnie jakby myślenie w kategoriach zbiorowych było głupie, co nie? Zwłaszcza że na tym obustronnym wzmożeniu korzystają takie osobliwe gnidy jak Ziemkiewicz czy Zychowicz, którzy pozując na “znawców tematyki żydowskiej” plotą kocopoły i skręcają w kierunku Bublowego bajdurzenia o “judeorealizmie”.
Nie mam chyba dobrych odpowiedzi na twoje pytania. Ale mam anegdoty. Pracując w tzw turystyce w Łodzi miałam przesadnie dużą styczność z Niemcami. Takimi “zwykłymi” Hansami, co to przyjechali pozwiedzać, rzadziej z tymi ą ę wykształconymi i uświadomionymi społecznie akademikami (chociaż zdarzali się, ale poziom ich odklejki to temat na inną rozmowę). Z rozmów z nimi dało się wywnioskować np., że w Niemczech panuje osobliwy fetysz na swojego rodzaju pielgrzymki do miejsc zagłady, ale właśnie tylko tych związanych z tragedią Żydów. Można to pomylić z pielgrzymkami pokutnymi, ale kiedyś szarpnęłam za język takiego bardziej zlewicowanego ynetygenta korzystając z mojej kulawej znajomości jego ojczystego języka, i wzięłam go pod włos, żeby mi trochę to wyjaśnił. I powiedział ostrożnie, że to kolejna odsłona niemieckiej hipokryzji. Że on sobie nie przypomina, żeby w Niemczech miała kiedyś miejsce tak ostra i burzliwa dyskusja rozliczeniowa, jaką obserwuje się np. w Polsce i jaką opisałam wyżej. Że on sobie nie przypomina, żeby niemiecką opinią publiczną targnął kiedyś jakiś wielki zbiorowy wyrzut sumienia. Raczej “każdy myślał sobie swoje”, ale publicznie nie wypadało już mówić nic innego. W odróżnieniu od Austriaków, którzy nawet po wojnie wywieszali w domach insygnia wiadome, przeciętny Niemiec dostał sygnał w rodzaju “przedobrzyliście panocku, i tera lepiej się pilnujcie, bo będą wam to wyciągać”. Mój rozmówca stwierdził, że Niemcy którzy żyli wtedy uznali po prostu, że należy się zachowywać, jakby nic się nie stało, postawić pomniki i nagrobki komu trzeba, zadbać żeby była raczej demokracja niż hitleryzm i nie robić z tego wielkiej histerii. Ponoć wielu wtedy bało się po prostu, że “światowe żydostwo” przyjdzie “po swoje” i zemści się za wszystkie krzywdy, więc na wszelki wypadek lepiej oddać cesarzowi co cesarskie. To może tylko czyjaś subiektywna opinia, ale faktycznie coś mi się w tym zgadzało.
Bo wiesz, ja byłam troszkę czasem wkurzona. W sensie, Wermacht do spółki z SS zaorał praktycznie do szczętu całą materialną kulturę żydowską w Łodzi, nie mamy nawet ruin dawnych okazałych synagog które pięły się kiedyś na ulicach miasta. Nie mamy tez żadnych “pozostałości po getcie”, żadnej infrastruktury która powstała specjalnie z myślą o nim, bo getto wykrojono z najbiedniejszego i najbardziej zapyziałego fragmentu miasta, otoczono tylko drewnianymi palisadami i wyburzono tylko bufor, żeby było widać każdego, kto próbuje uciec na stronę aryjską. W porównaniu do innych gett w Polsce, getto w Łodzi dawało mieszkańcom największą szansę na przeżycie, bo tutaj skupiały się biznesy nazistowskich notabli, którzy wręcz lobbowali u Fuhrera, żeby nie likwidować tego przybytku za wcześnie, bo jest zbytek na towary tu produkowane. Nie wspominając już o skrajnie kontrowersyjnej postaci Chaima Rumkowskiego, który rządził Judenratem żelazną ręką i był praktycznie dyktatorem tego miejsca, złośliwie nazywanym “królem”.
No i przyjeżdża taki Niemiec, do miasta ciekawego, na którym odcisnęło się wiele piętn, i od razu wypala że ON CHCE OBEJRZEĆ GETTO. I nie trafia tłumaczenie że będzie rozczarowany, że to będzie taka książkowa opowieść, że no stoją kamienice w których była kiedyś instytucja X czy Y, ale ogólnie to będzie trudno to sobie nawet wyobrazić. Że lepiej zobaczyć zdjęcia, poza tym na Bałutach w tych okolicach to w mordę można dostać za twarz, za Łódź i za ŁKS. Ale no chce to dostaje, i wyjeżdża z informacją że MA JUŻ AŁSZWIC ZABUKOWANE I JESZCZE CHEŁMNO NAD NEREM BY ZALICZYŁ BO BLISKO. Dla mnie to klasyczny dark tourism, nic więcej. Eskapizm, virtue signalling.
Jest jeszcze inna frakcja - “libertariańska”. Lubi Izrael jako manifestację neofaszystowskiej siły, choć uważa się za frakcję “wolnościową”. Żydzi jako tacy jej obojętni, bo wpisuje wszystko w logikę “wojny kulturowej z dzikim wschodem” no i po prostu jara się siłą, propagandowymi reklamówkami IDF, nosi Lwy Judei na profilówkach ŻEBY ORAĆ LEWAKÓW. W czasach przedwojennych protoplaści tej frakcji jarali się np. północnoamerykańskimi Indianami. W rzeczywistości myślę, że gdyby ich mocno poskrobać, to wyszłoby więcej antysemityzmu niż u Grzesia Brauna. Więc tak, Edelman ma jakąś rację.
Zresztą często widać to w postawach polskiej chadeckiej prawicy. Jestem z Łodzi i nigdy nie było w jej historii tyle rzekomego filosemityzmu co w czasach rządów Kropiwnickiego, dawnego ZChN-owca. Nie tylko jeździł do Tel Awiwu praktycznie co miesiąc, strzelał sobie fotki z chasydami i zaiwaniał w jarmułkach, ale na dodatek wyssał pieniądze dosłownie ze wszystkich inicjatyw kulturalnych w mieście, by wpompować je w obchody kolejnych rocznic likwidacji Litzmannstadt Getto. Nie żeby to nie była rocznica istotna, ale serio był moment że wokół tej części pamięci historycznej orientowało się całe życie kulturalne Łodzi. Zawsze byłam podejrzliwa wobec tak rozrośniętej i absurdalnej pokazówki, i ofc miałam rację, bo Kropiwnicki nie tylko nie zabierał nigdy głosu w sprawie autentycznych antysemickich wybryków w mieście (z czasów kiedy jeszcze bywały tu izraelskie wycieczki), to w sumie okazało się, że celem całej tej agendy było sprowadzenie do Łodzi bogatych lewantyńskich inwestorów i wszystkie te wiernopoddańcze gesty do których zmuszał swoich urzędników (słynne “gdzie masz chuju czapkę” - kmwtw) były gestem z jednej strony autokolonialnym, a z drugiej przesyconym przekonaniem, że słynny Żyd z obrazka dosłownie zstąpi na Ziemię Łódzką i wytrząśnie hajs z sakiewki.
I tak to poniekąd wygląda w sferze politycznej, gdzie sami parlamentarzyści wręcz urządzają zawody w miłości do Żydów, podczas gdy ich elektoraty myślą… różnie. Ale jako że Żydzi w Polsce to gatunek praktycznie na wymarciu i nie jest to grupa która na serio liczy się jakoś w dyskursie, to poniekąd mam wrażenie że tak, że w polskiej polityce panuje obecnie serio przekonanie “nie bij Żyda, Żyd się przyda”. Zwłaszcza że dziś istnieją inne kozły ofiarne, na które można zrzucać winę za problemy społeczne. Zawsze przypomina mi się wtedy Dmowski z tym swoim wzniosłym pieprzeniem że “Polska bez Żydów byłaby jak zupa bez pieprzu - bez smaku”. Kiedy słucham takich głupot to serio mam ochotę przyklasnąć naszemu rabinowi, który powiedział mi wprost że Żydzi to nie jest zupa pomidorowa żeby ich lubić albo nie. I że w ogóle nie powinno się orientować jakiejkolwiek działalności politycznej na “lubieniu” albo “nielubieniu” kogoś tylko ze względu na jego przynależność narodową/etniczną/religijną/niepotrzebne skreślić.
Może więc nie jest to w ogóle najlepsza optyka do paczania na dyskurs. Zwłaszcza na lewicę, jakkolwiek ją zwał. Ja ciągle upieram się przy swoim stanowisku, potwierdzonym jak mi się wydaje obserwacjami, że antysemityzm nie jest rzeczą na lewicy, może właśnie dlatego, że nie ma na niej też tego osobliwego fałszywego filosemityzmu opisanego powyżej na przykładzie mojego podwórka. Pozostając w Łodzi można powiedzieć wręcz, że lokalnie mamy tu całkiem niezłą sytuację w tej sprawie: tutejsze pięknoduchy z NGOsów i ludzie ze środowiska umownie lewackiego (wśród których jest w sumie sporo ludzi o semickich korzeniach) są raczej hehe sceptyczni co do Izraela, interesują się kulturą żydowską jako częścią dawnego wielokulturowego pejzażu miasta, gardłują w obronie zabytków nie dzieląc je na narodowości i co roku wpinają sobie te żonkile w ciuchy na pamiątkę tragedii powstania w getcie stołecznym, bo akcję spopularyzowało Centrum Dialogu im. Edelmana właśnie. Samo Centrum też jest przykładem bardzo zdrowej instytucji, bo jest tam miejsce dla całego spektrum poglądów i doświadczeń. Nie traktuje się tam Łodzi jako skansenu z przełomu XIX i XX wieku, lecz w jakiś sposób podnosi się kwestie związane także ze współczesnymi mniejszościami etnicznymi w mieście, z aktualnymi wyzwaniami wielokulturowości i nie tylko. I chociaż każdy wie że Centrum powstało niejako dzięki naprawdę bogatej współpracy z izraelskimi instytucjami takimi jak Yad Vashem, to wciąż jest to Centrum Dialogu a nie ośrodek propagandowy podszyty fałszem o którym wspominasz.
Ciągle mamy tu obchody likwidacji getta, ale nie zapomina się też np. o obozie dla polskich dzieci przy Przemysłowej, albo o “małym getcie” dla Romów i Sinti, którzy z różnych kulturowych względów nie kultywują w ogóle pamięci o Holokauście. Co roku pojawia się taka jedna stara Romka, którą ja bym zrobiła już gościem honorowym, bo jest praktycznie jedyną osobą ze swojej społeczności którą te obchody jakkolwiek… obchodzą. Pięknoduchy zrobiły też co prawda kiedyś akcję Tęsknię za tobą, Żydzie, ale to bardziej taki łabędzi śpiew jakiejś nostalgii za miastem i krajem który nie był skrajnie homogeniczny etnicznie. No i to jednak były tylko wlepki i szablony na ulicach. No i tak czy owak łatwiej to było sprzedać niż tęsknotę za Niemcem… ostatecznie wiesz, tu był Kraj Warty, tutaj działy się rzeczy przerażające.
Nie wiem więc czy moja perspektywa i opowieść z lotu ptaka z perspektywy największej wsi w Polsce to jakiś wartościowy insight, ale może próbuję powiedzieć coś w rodzaju: “nawet jeśli nie ma podobnych tekstów, to można by je napisać w oparciu o różne już wyrażone głośno postawy”.
Problem jest też taki, że tu nie Niemcy. Polska ma pozycję szczególną, przez postpamięciowe doświadczenia różnych małych Zagład. Sam zauważasz zresztą że jest tu przez to podejście trochę schizofreniczne: skrzydło liberałów z Gazety Wyborczej dwoiło się i troiło, żeby udowodnić Polakom, że byli praktycznie ochoczymi podwykonawcami Zagłady, a na kontrze środowiska “ipeenowskie” promowały kiczowate hagiografie różnych Sendlerowych i Ulmów. Zupełnie jakby myślenie w kategoriach zbiorowych było głupie, co nie? Zwłaszcza że na tym obustronnym wzmożeniu korzystają takie osobliwe gnidy jak Ziemkiewicz czy Zychowicz, którzy pozując na “znawców tematyki żydowskiej” plotą kocopoły i skręcają w kierunku Bublowego bajdurzenia o “judeorealizmie”.
Nie mam chyba dobrych odpowiedzi na twoje pytania. Ale mam anegdoty. Pracując w tzw turystyce w Łodzi miałam przesadnie dużą styczność z Niemcami. Takimi “zwykłymi” Hansami, co to przyjechali pozwiedzać, rzadziej z tymi ą ę wykształconymi i uświadomionymi społecznie akademikami (chociaż zdarzali się, ale poziom ich odklejki to temat na inną rozmowę). Z rozmów z nimi dało się wywnioskować np., że w Niemczech panuje osobliwy fetysz na swojego rodzaju pielgrzymki do miejsc zagłady, ale właśnie tylko tych związanych z tragedią Żydów. Można to pomylić z pielgrzymkami pokutnymi, ale kiedyś szarpnęłam za język takiego bardziej zlewicowanego ynetygenta korzystając z mojej kulawej znajomości jego ojczystego języka, i wzięłam go pod włos, żeby mi trochę to wyjaśnił. I powiedział ostrożnie, że to kolejna odsłona niemieckiej hipokryzji. Że on sobie nie przypomina, żeby w Niemczech miała kiedyś miejsce tak ostra i burzliwa dyskusja rozliczeniowa, jaką obserwuje się np. w Polsce i jaką opisałam wyżej. Że on sobie nie przypomina, żeby niemiecką opinią publiczną targnął kiedyś jakiś wielki zbiorowy wyrzut sumienia. Raczej “każdy myślał sobie swoje”, ale publicznie nie wypadało już mówić nic innego. W odróżnieniu od Austriaków, którzy nawet po wojnie wywieszali w domach insygnia wiadome, przeciętny Niemiec dostał sygnał w rodzaju “przedobrzyliście panocku, i tera lepiej się pilnujcie, bo będą wam to wyciągać”. Mój rozmówca stwierdził, że Niemcy którzy żyli wtedy uznali po prostu, że należy się zachowywać, jakby nic się nie stało, postawić pomniki i nagrobki komu trzeba, zadbać żeby była raczej demokracja niż hitleryzm i nie robić z tego wielkiej histerii. Ponoć wielu wtedy bało się po prostu, że “światowe żydostwo” przyjdzie “po swoje” i zemści się za wszystkie krzywdy, więc na wszelki wypadek lepiej oddać cesarzowi co cesarskie. To może tylko czyjaś subiektywna opinia, ale faktycznie coś mi się w tym zgadzało.
Bo wiesz, ja byłam troszkę czasem wkurzona. W sensie, Wermacht do spółki z SS zaorał praktycznie do szczętu całą materialną kulturę żydowską w Łodzi, nie mamy nawet ruin dawnych okazałych synagog które pięły się kiedyś na ulicach miasta. Nie mamy tez żadnych “pozostałości po getcie”, żadnej infrastruktury która powstała specjalnie z myślą o nim, bo getto wykrojono z najbiedniejszego i najbardziej zapyziałego fragmentu miasta, otoczono tylko drewnianymi palisadami i wyburzono tylko bufor, żeby było widać każdego, kto próbuje uciec na stronę aryjską. W porównaniu do innych gett w Polsce, getto w Łodzi dawało mieszkańcom największą szansę na przeżycie, bo tutaj skupiały się biznesy nazistowskich notabli, którzy wręcz lobbowali u Fuhrera, żeby nie likwidować tego przybytku za wcześnie, bo jest zbytek na towary tu produkowane. Nie wspominając już o skrajnie kontrowersyjnej postaci Chaima Rumkowskiego, który rządził Judenratem żelazną ręką i był praktycznie dyktatorem tego miejsca, złośliwie nazywanym “królem”.
No i przyjeżdża taki Niemiec, do miasta ciekawego, na którym odcisnęło się wiele piętn, i od razu wypala że ON CHCE OBEJRZEĆ GETTO. I nie trafia tłumaczenie że będzie rozczarowany, że to będzie taka książkowa opowieść, że no stoją kamienice w których była kiedyś instytucja X czy Y, ale ogólnie to będzie trudno to sobie nawet wyobrazić. Że lepiej zobaczyć zdjęcia, poza tym na Bałutach w tych okolicach to w mordę można dostać za twarz, za Łódź i za ŁKS. Ale no chce to dostaje, i wyjeżdża z informacją że MA JUŻ AŁSZWIC ZABUKOWANE I JESZCZE CHEŁMNO NAD NEREM BY ZALICZYŁ BO BLISKO. Dla mnie to klasyczny dark tourism, nic więcej. Eskapizm, virtue signalling.