Niezależnie od sympatii politycznych, ten pomysł jest dobry. A nawet bardzo dobry. Bo choć jako naród pod wieloma względami mamy powody do dumy z tytułu tempa cyfryzacji, tak w wielu obszarach wciąż niedomagamy. Pandemia i nauczanie zdalne boleśnie obnażyły poziom wykluczenia cyfrowego w Polsce – blisko 2 mln Polaków nie ma dostępu do internetu. Badania Eurostatu pokazują, że w 2019 r. aż aż 53 proc. osób między 65. a 74. rokiem życia nigdy nie miało styczności z internetem.
Sęk w tym, że o ile inicjatywa jest słuszna i zasadna tak… sama w sobie jest odrobinę redundantna. Kluby Cyfrowe mają działać w oparciu o istniejące biblioteki i miejsca kultury, ale gdyby Adam Andruszkiewicz w ciągu ostatnich pięciu lat odwiedził taki przybytek, to wiedziałby, że większość placówek już dziś prowadzi zajęcia mające na celu podnoszenie kompetencji cyfrowych. Polskie biblioteki są w tej materii powodem do dumy, bo wiele z nich oferuje nie tylko dostęp do sieci i nowoczesnych narzędzi, a także wykwalifikowaną kadrę, ale również rozszerza swoją ofertę o nośniki cyfrowe i stale się rozwija, by nie dopuścić do sytuacji, w której biblioteka stanie się placówką archaiczną. Wszak po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z sytuacją, w której biblioteki – niegdyś archiwa całej ludzkiej wiedzy – nie są już potrzebne, by spełniać swoje pierwotne przeznaczenie. Zastąpił je internet i smartfony, a całą wiedzę tego świata każdy z nas nosi dziś w kieszeni.
W sumie to nie wiem, gdzie to się nadaje, a ciekawy materiał.