cross-postowane z: https://szmer.info/post/139333

Z cyklu: kapitalizm może się zawsze przystosować. Ostatnio jeden ekonomista cytowany w Forbesie odkrył że istnieje coś takiego jak własność albo współwłasność pracownicza, i od razu przytacza argument za tym, że może to być świetne narzędzie dla ratowania kapitalizmu, bo w końcu takie firmy, są efektywniejsze (!) od innych. Namawia właścicieli firm takich jak Walmart na przejście na ten model, bo, jak uzasadnia:

If Walmart employees had the same kind of ownership that Publix employees do, the Walton family would still be quite wealthy, but the employees at Walmart would be too. Rather than all that wealth—more than the GNP of most countries—going to one family, it would be shared more broadly, leading to stronger communities and more economically secure workforces. We might even see more of the kind of love for the company that Publix customers and employees are famous for.

https://www.forbes.com/sites/christophermarquis/2022/08/25/can-employee-ownership-save-capitalism/

Oczywiście to tylko rojenia jednego profesorka, chociaż Forbes co jakiś czas podrzuca takie treści, które sugerują, że fajnie byłoby zaadaptować jakieś narzędzia przypisywane klasycznie socjalistom i syndykalistom do rozwiązania problemu kapitalizmu. Na razie wątpliwe żeby to się stało, ale nie o to mi chodzi.

Chodzi o to, że coś co jest wyróżnikiem (zwłaszcza) socjalizmu i jest zwykle prezentowane w kategoriach realnych alternatyw dla kapitalizmu (bo wywiedzione z marksowskiej koncepcji społecznej własności środków produkcji która jest niby sprzeczna z własnością prywatną), wcale nie musi nim być.  I fakt, że kapitalistyczne profesorki dochodzą do takich a nie innych wniosków, mówi nam dwie rzeczy:

  1. Kapitalizm jest w stanie przejąć nie tylko każdą narrację, ale również potencjalnie każdy model ekonomiczny, nawet pozornie z nim sprzeczny. To elastyczność, którego żaden z systemów dotąd nie miał.  Gdy własność pracownicza upowszechni się w kapitalizmie, będzie ona oczywiście pozbawiona tego demokratycznego elementu o który walczyli syndykaliści, pozostawi też wyraźną hierarchię zarządzania w taki czy inny sposób, ale przy cwanej implementacji pozostawi pracowników o wiele bardziej zadowolonymi ze swojej pozycji, a więc jeszcze mniej chętnymi do zrzeszania się w związki i walkę o swoje prawa. Dostaną potencjalnie i tak więcej, niż by się spodziewali.

  2. Być może własność pracownicza środków produkcji nigdy nie była tak naprawdę realną alternatywą wobec tego, co robi z nami cywilizacja przemysłowa. I nie mówię tego jako jakiś anprym, ale jako ktoś kto jest dość przerażony tym, w jakim stopniu uzależniliśmy się od tzw cywilizacyjnego rozwoju, razem z jego negatywnymi skutkami. Engels chciał przekonać ludzi, że wraz z przejściem do socjalizmu niechybnie wzrosną siły produkcyjne człowieka. Kapitalizm wytrącił mu ten argument z ręki, bo sam sprawił, że owe możliwości zwielokrotniły się od połowy XIX wieku. I chociaż twardogłowi socjaliści sarkają, że biedy to wciąż nie skasowało, to twarde dane mówią jasno, że ludzie w dowolnym regionie świata są dziś średnio bogatsi niż sto lat temu. Tak, rosną nierówności, ale głównie dlatego, że bogaci są naprawdę obrzydlwiie bogaci. Misja cywilizacyjna socjalizmu i socjalizmu wolnościowego, czyli podniesienie poziomu produkcji i wyciągnięcie światowych mas z biedy, dokonuje się tak czy owak. Jeśli wprowadzimy własność pracowniczą, na mocno wytartych czerwonych i sztandarach nie zostanie już zbyt wiele. Ankomy i ansyndy dalej będą walczyć o obalenie państwa, ale w sumie to tyle.

  3. Czy w dzisiejszych czasach potrzebujemy jeszcze “wzrostu sił wytwórczych”, wzrostu produkcji? Kiedy tak postawić pytanie, większość odpowie pewnie że nie, a jednak czerwone i czarno-czerwone doktryny wciąż tkwią w dawnych ramach analizy zjawisk. Produkujemy przecież dość, problemem są raczej szybko psujące się urządzenia i oczywiście wciąż słaba dystrybucja zysków i środków tak, by zaradzić globalnym problemom. Produkujemy sumarycznie zbyt dużo, konsumujemy na potęgę (zwłaszcza biedne dotąd regiony które, prawem elementarnej psychologii, będą sobie jeszcze długo odbijać lata niedostatku – widzicie to przecież w Polsce, to co dopiero w Tunezji czy Mongolii). Nawet jeśli przyjąć klasyczny zestaw cnót socjalizmu i tych anarchistów którym do niego blisko, trudno nam uzasadnić konieczność produkowania jeszcze więcej. A to na tym, tak serio, opierała się stara doktryna Engelsa (Marks był bardziej fuckworkowy, dlatego jego osobiste spojrzenie na tę kwestię wymazuje się z czerwonej historii). W modelu własności pracowniczej – czy to pod kapitalizmem czy to pod socjalizmem – wciąż musimy produkować więcej niż w zeszłym roku, wciąż uczestniczymy w jakiś sposób w mechanizmach konkurencji i niezależnie od rodzaju dystrybucji (rynek czy centralne planowanie), produkcja bywa celem samym w sobie. Niezależnie czy idzie o “większy zarobek”, czy o “zaspokojenie potrzeb”, wszystko wciąż musi rosnąć. Kapitalizm musi rozbudowywać fabrykę, bo dzięki temu robotnicy zarabiają, co przeklada się na większą konsumpcję i zapotrzebowanie na ich własną pracę, ale przecież de facto socjalizm działa podobnie. Centralne planowanie również chce przychylić nieba konsumentowi i robotnikowi zarazem, chce nie tylko zaspokoić potrzeby, ale również zagwarantować pracę, poczucie sensu, dealienację. Nie myśli o granicach wzrostu, nawet za cenę marnowania zasobów i zanieczyszczania środowiska. Ankom i ansynd zakładają milcząco, że skomplikowane powiązania ekonomiczne “jakoś się rozwiążą” na drodze dobrowolnych umów, że rozmaite zakłady produkujące rozmaite rzeczy jakoś się tam dogadają dla dobra wszystkich, a najważniejsze jest raczej to, by były demokratyczne i zdehierarchizowane. Każdy z tych modeli tak naprawdę kończy się rynkiem, jakąś konieczną miarą standardów wymiany rzeczy i usług. W wysoko cywilizowanym społeczeństwie jak nasze autakria nie jest możliwa bez odrzucenia pewnych dobrodziejstw tej cywilizacji, c’nie.

  4. Anarchizm powinien więc jeszcze bardziej dystansować się od wysokocywilizacyjnych koncepcji jeśli chce pozostać alternatywą. W anarchizmie chodzi o wolność, zniesienie hierarchii i możliwość renegocjacji każdej normy i każdego dogmatu, nie o rozwiązanie wszystkich wielkich problemów świata i uczynienie z nas wszystkich służebników Sprawy. Anarchizm to dla mnie odzyskiwanie życia w takim stopniu, w jakim warunki na to pozwalają. W przeciwieństwie do koncepcji engelsowskich, które są materialistyczne, anarchizm jest imho “ideologiczny”, bo nie zakłada ślepo, że byt społeczny kreuje świadomość społeczną i nigdy odwrotnie. Anarchistą jest się imho dlatego, że wierzy się w pewne wartości i wierzy się że ludzie w dużej mierze też kierują się wartościami, nie tylko atawizmem posiadania i zabezpieczania swojego bytu. Że relacja pomiędzy “bazą” a “nadbudową” nie jest de facto dialektyczna, tylko moniczna, że ten podział jest czysto abstrakcyjny, nawet jeśli czasem przydatny do mędrkowania i analiz. Że człowiek jest istotą wielowymiarową i wyznacznik dobrego życia nie jest taki sam dla każdego.

Więc sorry, ale nie chce mi się umierać na ołtarzach własności pracowniczej ani tym podobnych dogmatów, bo one nie są według mnie tożsame z tym, o co walczę.

PS. Jebać pracę.