• WFA OP
    link
    12 years ago

    SAHEL: Rosyjska Afryka

    W półtora roku doszło w Afryce Północnej do puczów lub ich prób w Burkina Faso, Czadzie, Gwinei, Gwinei Bissau, Mali, Nigrze i Sudanie. Na fot. demonstracja poparcia obecności Rosjan w Mali.

    Rosyjski powrót do Afryki jest namacalny. Pod hasłem nowej dekolonizacji Kreml rozszerza wpływy w Sahelu i okolicach. Chroni junty, sprzedaje broń i bez skrupułów buduje afrykańskie przyczółki. WSudanie Kreml planuje drugą – po Syrii – zagraniczną bazę rosyjskiej marynarki. Miejscowa junta grymasi i negocjuje, ale jeśli się zgodzi, wydzierżawiony Port Sudan, określany jako niewinne centrum logistyczne, pewnie zostanie przystosowany do obsługi łodzi podwodnych o napędzie atomowym. Niby nic nadzwyczajnego, w Dżibuti, to zaraz obok, cumują okręty innych mocarstw. Ale ambitna perspektywa stałej obecności nad Morzem Czerwonym – przez które przepływa 12 proc. światowego handlu – jest dowodem, że po wieloletniej przerwie wywołanej rozpadem Związku Radzieckiego rosyjskie imperium dołącza do wyścigu o wpływy na kontynencie.

    Rosja sprawnie wykorzystuje bałagan wywołany serią wojskowych zamachów w Afryce Północnej. W półtora roku doszło tam do puczów lub ich prób w Burkina Faso, Czadzie, Gwinei, Gwinei Bissau, Mali, Nigrze i Sudanie. Ogólnie wszędzie chodziło o to, że skorumpowane władze państwowe nie służyły obywatelom. I choć były różnice w szczegółach – w Czadzie zabitego na froncie prezydenta automatycznie zastąpił syn w randze generała, Burkina Faso i Mali nie radzą sobie z powstaniem islamistów, w Gwinei prezydent majstrowaniem przy konstytucji nieudanie walczył o trzecią kadencję – to wszędzie sytuację ratowała armia. W przypadku sukcesów także radośnie witana przez ulicę, zniecierpliwioną nieporadnością bądź rozmyślną degrengoladą poprzednich przywódców.

    W słabych państwach wojsko bywa najsilniejszą, najlepiej zorganizowaną instytucją, ale także puczyści miewają kłopot z legitymacją władzy. Od samego zastąpienia cywili przez mundurowych zwykłym ludziom się nie poprawia. Bieda piszczy po staremu, a pojawienie się nowej elity w polityce oznacza boczny tor dla starej i – to też regionalny standard – pociąga za sobą prześladowania całych grup etnicznych. Obiecywana demokracja wcale nie chce się zmaterializować, mimo że we własnych deklaracjach wojsko interweniowało tylko po to, by w drodze wyborów oddać kraj ludowi.

    I tu potrzebującym puczystom swoje usługi oferuje Rosja. Z oferty szczególnie chętnie korzysta Mali, zawiadywane przez płk. Assimiego Goitę, 39-letniego przewodniczącego Narodowego Komitetu Ocalenia Ludu, starannie wykształconego antyterrorystę i przywódcę dwóch wojskowych zamachów stanu, z sierpnia 2020 i maja 2021 r. W pierwszej rundzie komitet obalił prezydenta wyłonionego wcześniej we względnie wolnych wyborach. W rundzie drugiej pogonił cywilny rząd tymczasowy. Wojskowi oskarżyli odsuniętych polityków o niekompetencję w zwalczaniu trwającej od 10 lat rebelii muzułmańskiej północy kraju. Napędzanej przez ugrupowania radykałów powiązanych z Al-Kaidą i tzw. Państwem Islamskim i tak poważnej, że o Mali w pewnym momencie mówiono jak o kandydacie na afrykański Afganistan. Ekipie Goity nie podobało się, że prezydent zwalczał powstanie przy pomocy kilkutysięcznego kontyngentu wojsk Francji (dawnej kolonialnej metropolii) i innych państw europejskich.

    Teraz w Mali zaprowadzane są nowe porządki. Wybory zaplanowane na 27 lutego niedawno przełożono, odbędą się za pięć lat, może później. Właśnie wyrzucono francuskiego ambasadora i 90 żołnierzy duńskich sił specjalnych. Paryż nie pozostaje dłużny, minister obrony Jean-Yves Le Drian pomstuje, że wojskowi wymknęli się spod kontroli i rządzą nielegalnie.

    Za kilka miesięcy wyjadą francuskie wojska, które już opuściły – rzecz symboliczna – bazę w Timbuktu, miasto pogranicza Sahary i Sahelu, słynnego ze swej wspaniałej historii, dawnych bogactw i palonych przez radykałów księgozbiorów. Miasto zagrożone jest nadal przez dżihadystów i pozostały dwutysięczny garnizon malijski wydaje się zbyt wątły.

    Dlatego w Timbuktu stacjonują Rosjanie. Dobrze się w regionie kojarzą i Rosja dba, by tak było dalej, by prawdziwa była opowieść o niej jako o nowej sile wspierającej dekolonizację, pomagającej zrównoważyć niekorzystne skutki francuskiej obecności, która przez płk. Goitę i wielu jego rodaków łączona jest z mizerną sytuacją kraju. Swoje robi wspomnienie roli Związku Radzieckiego. W listopadzie minister spraw zagranicznych junty był w Moskwie i mówił, że 80 proc. uzbrojenia malijskich sił zbrojnych to wytwory rosyjskiej i sowieckiej produkcji. W użyciu są wciąż czołgi T-34, zaprojektowane na przełomie lat 30. i 40. Do Rosji z sentymentem odnoszą się beneficjenci programów stypendialnych. Absolwenci radzieckich uczelni są dziś częścią lokalnych elit i zajmują wysokie stanowiska.

    Moskwa stosuje też niskie chwyty. Przed pandemią z Rosji prowadzono internetowe operacje dezinformacyjne – w sumie z co najmniej 750 tys. sztucznie założonych stron lub kont w serwisach społecznościowych – które przybierały na sile m.in. przed wyborami w Republice Środkowoafrykańskiej, w Demokratycznej Republice Konga, Kamerunie, Madagaskarze, Libii, Mozambiku i Sudanie. O powtórce Facebook informował w czasie covidu, wtedy chodziło o sianie epidemicznej niepewności. Dodatkowo sytuację zaciemniają plotki kolportowane przez lokalną prasę, sugerujące, że dwaj liderzy malijskich puczystów tuż przed przejęciem władzy przeszli wielomiesięczne szkolenie wojskowe w Moskwie.

    Wódz styczniowego puczu w Burkina Faso ppłk Paul-Henri Sandaogo Damiba, przewodniczący Patriotycznego Ruchu na rzecz Ochrony i Odbudowy, podobno zabiegał u obalonego przez siebie prezydenta, by do dania odporu dżihadystom wynająć rosyjskich najemników. Pucz miał dojść do skutku, bo uparty prezydent rad nie posłuchał. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow objaśnia, że Mali korzysta z usług prywatnej firmy mającej pewne doświadczenie w zwalczaniu terroryzmu. Natomiast z faktu, że firma jest akurat rosyjska, nie należy wyciągać pochopnego wniosku, jakoby rząd Rosji miał z nią cokolwiek wspólnego. Mowa o najemnikach z Grupy Wagnera, walczących za honorarium sięgające 10 mln dol. miesięcznie.

    Kto chce zobaczyć, czym tzw. wagnerowcy się zajmują, może obejrzeć „Turystę”, koprodukcję kinematografii rosyjskiej i środkowoafrykańskiej. Oto garstka dobrze zbudowanych, umundurowanych Rosjan przylatuje na pokładzie transportowego Iła do Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej, by w ładnych krajobrazach bronić miasta i prezydenta Faustina-Archange’a Touadérę (postać autentyczna, nadal jest głową państwa) przed ofensywą zdeterminowanych bojowników. Kałasznikowy plują seriami, wybuchają granaty i pick-upy buntowników. Tytułowy bohater („Turysta” to jego pseudonim) mimo odniesionych ran wraca do domu z poczuciem dobrze wykonanej misji. W finałowej scenie ze łzami w oczach ogląda telewizyjną relację z zaprzysiężenia Touadéry na nową kadencję. W materiale tym mieszkańcy Bangi rzucają się korespondentowi na szyję i wyrażają wdzięczność, skandując „spasiba, Rossija!”.

    „Turysta” ma precyzyjne przesłanie. Widzowie – w Bangi zorganizowano pokaz dla kilku tysięcy osób na stadionie narodowym – w pierwszych kadrach dowiadują się, że w Republice Środkowoafrykańskiej przez 61 lat niepodległości nie udawało się zaprowadzić pokoju. Powiodło się dopiero rosyjskim instruktorom wojskowym w 2021 r. Film nie jest jedynym śladem rosyjskiego soft power w kraju. Wydawany jest tam za darmo dystrybuowany tygodnik, nadaje stacja radiowa (w tej części świata radio to podstawowe medium), zorganizowano konkurs piękności oraz wyprodukowano kreskówkę dla dzieci, w której rosyjski niedźwiedź ratuje zwierzęcych mieszkańców sawanny terroryzowanych przez hieny.

    Przedsięwzięcia te łączy Jewgieniji Prigożyn, przyjaciel prezydenta Władimira Putina, powiązany z firmą wydobywającą surowce w Republice Środkowoafrykańskiej, sponsorującą tygodnik, radiostację i konkurs miss. Prawdopodobnie to Prigożyn płaci za rosyjskie kampanie w mediach społecznościowych i wspiera rozpoznawalnych liderów opinii w poszczególnych państwach afrykańskich, np. gwiazdy internetu czy charyzmatycznych szefów organizacji pozarządowych. Wystarczy, że ze swoim przekazem wpiszą się w antyzachodnią opowieść o Afryce oraz dorzucą coś miłego o Rosji. Prigożyn jest też właścicielem Grupy Wagnera. W jej działalności kluczowe jest brzmiąco niewinnie słowo instruktor. Tymczasem najemnicy to element rosyjskiej dyplomacji, ale nie tej robionej przez MSZ, tylko funkcjonującej w szarej strefie, kontrolowanej przez struktury siłowe. Zaczęli w Donbasie, później była m.in. Syria, Libia, Republika Środkowoafrykańska właśnie, Sudan i Mali.

    Ich rola nie ogranicza się do szkolenia żołnierzy wynajmujących ich państw. Z przedstawionego niedawno przez ONZ raportu wynika, że w Republice Środkowoafrykańskiej brutalnie nękali i zastraszali członków mniejszości, cywili, żołnierzy sił pokojowych, dziennikarzy, pracowników organizacji pomocowych. W doniesieniach – w tym tych uzyskanych w trakcie oficjalnych dochodzeń – powtarzają się dowody na tortury, pozasądowe egzekucje, zabójstwa. Na Ukrainie wspierali działania separatystów. Wnieśli kluczowy wkład w wysiłki ewidentnego zbrodniarza wojennego Baszara Asada w Syrii, gdzie kierowali bojówkami powiązanymi z reżimem. Za część tych dokonań Unia Europejska nałożyła na kilku wagnerowców sankcje. Kropla w morzu, skoro grupa liczy tysiące członków. Rosja reagująca alergicznie na krytykę tym razem milczała – może dlatego, że oburzeniem pośrednio potwierdziłaby, że Wagner jest częścią jej sił.

    Do Afryki Rosja wróciła za sprawą poprzedniego ataku na Ukrainę. Sankcje nałożone po 2014 r., w związku z aneksją Krymu i Donbasu, przyniosły międzynarodową izolację i zdopingowały do szukania poparcia w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, gdzie Afryka ma jedną czwartą głosów. Punktem zaczepienia była m.in. sprzedaż uzbrojenia, a Rosja jest największym dostawcą broni na tym kontynencie.

    • WFA OP
      link
      12 years ago

      Okazją było też rozedrganie Sahelu – pasa rozciągającego się wzdłuż południowych obrzeży Sahary od Senegalu po Sudan. W tym regionie zmiany klimatu postępują najszybciej na świecie, co wyostrza tlące się tam konflikty czy podziały etniczne. Rosja jako siła stabilizująca, cementująca przewroty wojskowe, może jeszcze oddelegować swoich ludzi do stróżowania przy kopalniach w niebezpiecznych regionach (koncesje wydobywcze są częścią rozliczenia) albo dorzucić kredyty – to odległe plany – na budowę elektrowni atomowych.

      Rosja jest przy tym w pełni świadoma swoich ograniczeń. Korzysta z wagnerowców, bo nie ma dość potencjału wojskowego, by zaangażować się na kilku frontach – jednocześnie wokół Ukrainy i jeszcze w Syrii. Nie ma też szans, by swoją propozycją eksportową rywalizować z Chinami w handlu detalicznym. Tak samo jej firmy nie stają masowo do rywalizacji o kontrakty infrastrukturalne, nie budują dróg i kolei, w czym specjalizują się Chińczycy. W przeciwieństwie do nich nie stroni od stawiania ideologicznej kontry dawnym metropoliom, zwłaszcza Francji.

      Prezydent Emmanuel Macron odlicza dni do wyborów prezydenckich i podczas niedawnych rozmów na Kremlu z Putinem w sprawie Ukrainy musiał także myśleć o odcinku afrykańskim. Nie chodzi jedynie o pamięć o przeszłych wpływach, np. kopalnie uranu w Nigrze dają kilkanaście procent paliwa potrzebnego francuskiej energetyce jądrowej. Sahel jest łącznikiem południa Afryki z Europą, ale także szlakiem przerzutu tego wszystkiego, co warto sprzedać na czarnym rynku w Europie, a co mogłoby zostać przechwycone w europejskich portach. Pick-upami i ciężarówkami jadą południowoamerykańskie narkotyki. Tędy podróżują też migranci, którzy po pokonaniu Sahary wsiadają do łodzi i pontonów na brzegu Morza Śródziemnego. Kto steruje tym ruchem, decyduje o nastrojach w dalekiej Europie.

      Polityka 9.2022 (3352) z dnia 22.02.2022; Świat; s. 60 Oryginalny tytuł tekstu: “Operacja Przyjaciel”