Wyciąganie artykułów zza paywalla
!antipaywall
help-circle
rss


Uderzenie w posłankę Filiks było zaplanowaną akcją. "Odwetem za to, co zrobiła Magda" [ŚLEDZTWO]
Wykonawcą był człowiek po przegranych procesach o zniesławienie, którego wyrzucono z kilku redakcji. W połowie lutego 16-letni Mikołaj, syn posłanki PO Magdaleny Filiks, odbiera sobie życie. Matka informuje o tym w piątek 3 marca 2023 roku. Na klepsydrze w mediach społecznościowych prosi "media" o uszanowanie prywatności rodziny i nieprzychodzenie na pogrzeb. Kondolencje idą w setki. Śledztwo w sprawie śmierci chłopca prowadzi Prokuratura Rejonowa w Szczecinie, ale szybko pojawiają się głosy, że na stan Mikołaja miała wpływ propaganda pisowskich mediów, które ujawniły tożsamość chłopca – ofiary pedofila. "Rozliczymy PiS z każdego łajdactwa, ze wszystkich ludzkich krzywd i tragedii, do jakich doprowadzili, sprawując władzę. Przyrzekam" – pisze na Twitterze Donald Tusk. Wtóruje mu Szymon Hołownia: "Dziś nie ma słów… Nie ma takich słów, które dziś mogłyby wyrazić współczucie, przynieść ukojenie. Przyjdzie jednak, niech nikt w to nie wątpi, czas twardego rozliczenia tych, których słowa niosą śmierć…". W sobotę do ataku rusza armia trolli, których działalność szczegółowo przeanalizowały Dominika Sitnicka oraz Anna Mierzyńska z OKO.Press. Setki anonimów mających w opisach profili hasztagi #babieslivesmatter czy #muremzapolskimmundurem atakują posłankę KO, oskarżają ją o bycie złą matką, niezaopiekowanie się dziećmi, oddanie ich w ręce pedofila i stawianie partyjnego interesu ponad życiem rodziny. Trollerskie konta sugerują, że Mikołaj wstydził się matki i nie mógł znieść życia z nią. Większość tych kont obserwuje się wzajemnie z politykami Zjednoczonej Prawicy – Marcinem Romanowskim, Michałem Sopińskim, Krzysztofem Lipcem i Sebastianem Kaletą. Szczeciński radny PiS Dariusz Matecki ledwo wraca z Męskiego Różańca i kwituje kondolencyjny wpis Tuska memem "Für Deutschland". Uaktywniają się też przedstawiciele prorządowych mediów. Ton nadaje Rafał Ziemkiewicz, który jeszcze 4 marca kpi na Twitterze, że "nic tak nie ożywia akcji jak trup". Jak tłumaczy, jest "zniesmaczony ożywieniem nieudaczników z opozycji, dla których śmierć sprzed tygodni stała się okazją do powtórzenia po raz kolejny ulubionej akcji nekrohejtu". Później Ziemkiewicz dodaje, że po wpisie Tuska można się było domyślić, że przewodniczący PO "planuje coś podłego". "W sumie niedziwne: bez nienawiści PO nie ma. Zero programu, recept, idei, tylko agregowanie agresji i histeria". W niedzielę 5 marca w programie "Minęła 20" w TVP Info poseł PO Artur Łącki pyta prowadzącego Adriana Klarenbacha: – Pan niech się spyta swoich kolegów, tych pseudodziennikarzy, tych kreatur, które upubliczniły dane tego chłopca, czy oni chcą kolejnych tragedii? Czy dopiero wtedy przyjdzie opamiętanie? Czy dopiero wtedy zrozumiecie, że Polacy nie chcą takiej polityki? Prowadzący milczy. # Prolog 28 grudnia 2022 roku Internauta pod pseudonimem "Emilia Kamińska" (to najpewniej mężczyzna, były pracownik CBA) zapowiada: "Tylko nie mów nikomu. W roli głównej Platforma Obywatelska. To będzie trudny dzień. Trzymajcie się, chłopaki". Nazajutrz, o godzinie 6.28 oraz 6.30 portale TVP Info oraz Radia Szczecin niemal symultanicznie informują o skandalu pedofilskim w zachodniopomorskiej Platformie. Choć rzecz dotyczy wydarzeń z sierpnia 2020 roku i wyroku, który zapadł rok później, w newsowym tonie podają, że na ponad cztery lata więzienia za pedofilię został skazany Krzysztof F. – były współpracownik marszałka Olgierda Geblewicza (PO), który wspierał również Rafała Trzaskowskiego, uczestnik licznych manifestacji na rzecz osób LGBT. Na podstawie depesz można domyślić się tożsamości ofiar pedofila – mowa jest o dzieciach znanej parlamentarzystki, które w momencie przestępstwa miały 13 i 16 lat. Musi chodzić o Magdalenę Filiks – jedyną posłankę PO z Pomorza Zachodniego. Filiks to współzałożycielka Komitetu Obrony Demokracji. W 2019 roku weszła do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej. Zacięta i bezkompromisowa, od dawna ma na pieńku ze Zjednoczoną Prawicą. To dzięki jej interwencjom ustalono między innymi, że polityków Solidarnej Polski bez konkursów zatrudniano w Lasach Państwowych, a pieniądze z funduszu leśnego ludzie z partii Zbigniewa Ziobry rozdzielali według własnego widzimisię, niekiedy niezgodnie z celem. "Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda" O godz. 9.05 tego samego dnia radny PiS Matecki wrzuca na Twittera wspólne zdjęcie posłanki ze skazanym pedofilem. Niczym medialnym czarnym paskiem zasłania mu oczy różowymi goglami i kpi, że "w rejestrze [sprawców przestępstw na tle seksualnym – red.] będzie bez okularów". Ważna dygresja – to właśnie Filiks udowodniła, że Mateckiego zatrudniono w Lasach Państwowych w 2020 roku. Wcześniej zarządzał profilami Ministerstwa Sprawiedliwości w mediach społecznościowych. Propagandowa machina władzy przekonuje, że w PO tuszowano sprawę ze względów politycznych, choć Krzysztof F. od półtora roku odsiaduje ponad czteroletni wyrok. Tomasz Duklanowski, autor tekstu i redaktor naczelny Radia Szczecin, już w chwilę po godz. 8 opowiada o sprawie u Michała Rachonia w programie TVP Info "Jedziemy". Tezę o tuszowaniu kolportuje też działacz Forum Młodych PiS, Oskar Szafarowicz (tweety oraz tiktoki na ten temat potem skasuje). Artykuły publikują Telewizja Republika, Tygodnik Solidarność, Radio Gdańsk oraz Stefczyk Info. Głos zabierają Dawid Wildstein z radiowej Trójki oraz Piotr Nisztor z "Gazety Polskiej". Na apel katolickiego publicysty Tomasza Terlikowskiego, aby nie ujawniać tożsamości małoletnich ofiar i ponownie ich nie krzywdzić, nie odpowiada nikt. # "Złamanie elementarnych standardów" 3 stycznia 2023 roku szef Państwowej Komisji ds. Pedofilii Błażej Kmieciak pisze do Rady Etyki Mediów, że sytuacja, w której w ciągu 15 sekund można dotrzeć do personaliów skrzywdzonych dzieci, jest jego zdaniem "niewłaściwa, nieetyczna i niegodziwa". Chce, aby REM zbadała, czy Duklanowski nie złamał "elementarnych standardów etycznych". – Skandal. Ludzie powołani do ścigania pedofilii organizują na niego nagonkę – oburza się Rachoń. Nisztor postuluje przyznanie Duklanowskiemu najważniejszych dziennikarskich nagród (w dniu informacji o śmierci Mikołaja Filiksa tweeta skasuje). Karmiony pieniędzmi z państwowych reklam autor kilkudziesięciu okładek o wybuchającym tupolewie, naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz, chce pozywać Kmieciaka za straszenie dziennikarzy. Duklanowskiego broni też Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy uczynnym wobec władzy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Duklanowski nie ma sobie niczego do zarzucenia. – To ja jestem winny, bo ujawniłem aferę pedofilską, a nie Platforma Obywatelska, która chciała ją przemilczeć i zatuszować. Przewodniczący Rady Etyki Mediów Ryszard Bańkowicz nie ma jednak wątpliwości: "doszło do naruszenia zasady szacunku i tolerancji, nakazującej poszanowanie ludzkiej godności, dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia – a sprawcą wykroczenia przeciwko dziennikarskiej etyce zawodowej jest Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin, bo to on ujawnił fakty umożliwiające identyfikację skrzywdzonych przez pedofila dzieci". – Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda. Próbą uderzenia w nią oraz w Platformę – opowiada dziś "Newsweekowi" osoba zbliżona do rodziny Magdaleny Filiks. Kim jest Duklanowski? Z opublikowanych w ostatnich dniach tekstów wyłania się postać człowieka z jednej strony głęboko religijnego, z drugiej zaś bezwzględnie wykorzystującego media do atakowania przeciwników PiS, głównie z PO. Senatorowi Stanisławowi Gawłowskiemu zarzucał wynajęcie mieszkania prostytutce, marszałkowi Tomaszowi Grodzkiemu, który jest chirurgiem, przyjmowanie łapówek za operacje. Obaj politycy pozwali Duklanowskiego i wygrali w sądzie. Jak przypomniała "Gazeta Wyborcza", dwa dni przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Duklanowski opublikował na stronie Radia Szczecin tekst "Nitras należy do gangu morderców stoczni. Jest niepełnosprawny intelektualnie". Sąd nakazał przeprosiny. Taki styl wypracowywał przez lata. W 2011 r., po pierwszym epizodzie w Radiu Szczecin, z którego odszedł – jak twierdzi "Wyborcza" – po zmanipulowaniu konferencji prasowej prezydenta Szczecina, rozpoczął mniej znaną działalność. Zakładał lokalne tygodniki w powiatowych miastach Pomorza Zachodniego, które na cel brały m.in. burmistrzów związanych z rządzącą wówczas PO i PSL. Miały nowoczesny layout, tabloidowy styl, oprócz lokalnej polityki, tematów interwencyjnych sporo było tematyki kościelnej. Duklanowski był w jednej osobie wydawcą, naczelnym i dziennikarzem. Siedzibę firmy ulokował w podszczecińskich Pyrzycach w budynku, cztery pokoje od biura powiatowego PiS. Mieściła się tam też redakcja jednej z jego gazet "Tygodnika Pyrzyckiego". To właśnie w nich doskonalił metody, które później wykorzystał w sprawach polityków PO. Opisała je w rozmowie z OKO.press Katarzyna Świerczyńska, która pracowała z nim w dwóch tytułach. "Gdy bohaterem tekstu był poseł SLD Stanisław Kopeć, Tomek kazał wybierać najbrzydsze jego zdjęcie i powiększać tak, by ten człowiek wyglądał na okładce monstrualnie" – opowiadała dziennikarka. Inną osobę kazał fotografować z jak najbliższej odległości na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej. "Zobaczysz, że nerwowo nie wytrzyma" – miał powiedzieć. I kobieta w końcu uderzyła dziennikarkę torebką. *CIĄG DALSZY W KOMENTARZACH*

"Liczymy na ostateczne rozwiązanie". Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy włącza się w proces Justyny Wydrzyńskiej
**Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich przesłało swoją opinię o szkodliwości działania Aborcyjnego Dream Teamu do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie Wydrzyńskiej. Lekarze liczą na skazanie aktywistki.** Kolejna rozprawa Justyny Wydrzyńskiej zaplanowana jest na 14 marca. Działaczce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za przekazanie tabletek poronnych innej kobiecie, co według prokuratury jest - zakazanym w prawie - pomocnictwem w aborcji. Proces Wydrzyńskiej może być przełomem w dyskusji o tym, co jest, a co nie jest pomocą w aborcji. Zwolennicy liberalizacji dostępu do aborcji obawiają się, że skazanie aktywistki zabetonuje Polkom dostęp do niej. Przeciwnicy właśnie na to liczą. Kilka dni temu pisaliśmy w "Wyborczej" o oświadczeniu Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, które wystosowało list do prokuratury z apelem o skuteczne ściganie organizacji feministycznych takich jak ADT, które informują Polki o możliwościach przerwania ciąży. Ale na tym nie poprzestali. - Stowarzyszenie przesłało swoją opinię do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie. Lekarze zaznaczyli w niej, że nasza działalność utrudnia im opiekę nad pacjentkami - mówi "Wyborczej" Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. W dokumencie przesłanym do Wydziału Karnego Sądu Okręgowego Warszawa-Praga medycy napisali m.in.: "liczymy na ostateczne rozwiązanie w tej sprawie, które będzie chronić życie dzieci i zdrowie ich matek". Przedstawiciele KSLP byli obecni na ostatniej rozprawie Wydrzyńskiej i pojawią się na kolejnej. - Ordo Iuris będzie wnioskowało, by podczas procesu wysłuchany został Bohdan Chazan. Spodziewamy się ataku na nas - mówi Broniarczyk. Chazan to profesor ginekologii i położnictwa związany z Katolickim Stowarzyszeniem Lekarzy Polskich, który po latach wykonywania zabiegów przerywania ciąży w czasach komuny zaczął gorliwie wspierać zwolenników zakazu aborcji, a pacjentkom ze skierowaniem na zabieg ze względu na ciężkie wady płodu, odmawiał pomocy. Dziś jest wpływowym działaczem tego środowiska. # Powszechny strach przed prokuratorem Aktywistki ADT mówią nam, że w czasie procesu mogą liczyć na wsparcie międzynarodowych organizacji lekarskich (m.in. Międzynarodowa Federacja Ginekologii i Położnictwa wysłała do sądu list z żądaniem wycofania zarzutów wobec Wydrzyńskiej), podczas gdy polscy ginekolodzy milczą. - Nie widzę specjalnej różnicy między lekarzami z tego katolickiego stowarzyszenia a pozostałymi. Większość z nich ma bardzo małą wiedzę o aborcji farmakologicznej, zdarza się, że wprowadzają pacjentki w błąd na temat dawkowania pigułek aborcyjnych. Nie chcą im pomóc, a do tego często przestrzegają kobiety, by nie zwracały się po pomoc do nas. Do tego dochodzi powszechny strach lekarzy przed prokuratorem, w efekcie którego Polki muszą radzić sobie same - mówi Natalia Broniarczyk. Zwraca też uwagę, że aborcja farmakologiczna staje się coraz łatwiej dostępna w Europie i coraz częściej odbywa się w domach, nie szpitalach. Np. w Wielkiej Brytanii pacjentki składają zamówienie na tabletki w przychodni. Otrzymują je w ciągu kilku dni, w razie potrzeby mogą też liczyć na pomoc położnej. - Takie podejście zgodne jest z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia, która stoi na stanowisku, że dostęp do aborcji musi być łatwiejszy, a lekarze nie mogą tworzyć barier. W tym kontekście jasne jest, że działalność ADT i innych grup pomocowych jest niezbędna, by redukować szkody wyrządzane przez polską ustawę antyaborcyjną - dodaje aktywistka. # Kaja Godek robi listę aborterów W przyszłym tygodniu Sejm ma się zająć obywatelskim projektem ustawy "Aborcja to zabójstwo" przygotowanego przez fundację Życie i Rodzina Kai Godek. Przewiduje on dwa lata więzienia za informowanie o tym, jak i gdzie można dokonać aborcji, i osiem lat za namawianie do aborcji w późnej ciąży. Gdyby wszedł w życie, działalność ADT i innych organizacji byłaby niemożliwa, a mówienie czy pisanie o aborcji byłoby zakazane. Rzecznik PiS Rafał Bochenek zadeklarował, że projekt zostanie odrzucony w pierwszym czytaniu. - Nie mamy z nim nic wspólnego - zapewniał w rozmowie z dziennikarzami. Kaja Godek już na to zareagowała. Jej fundacja Życie i Rodzina uruchomiła stronę SejmBezAborterow.pl, na której po głosowaniu znajdą się nazwiska wszystkich tych posłów, którzy będą za odrzuceniem projektu. Ma temu towarzyszyć akcja terenowa przed biurami parlamentarzystów. Koszt działań fundacja oszacowała na 70 tys. zł. - Na posłów, którzy zagłosują przeciwko projektowi, nie warto głosować w najbliższych wyborach - mówi Kaja Godek na nagraniu wideo. Natalia Broniarczyk: - Godek specjalnie wróciła z tym projektem, aby pokazać, że PiS wcale nie jest sojusznikiem w walce o całkowity zakaz aborcji. Znacznie bliżej jej do Konfederacji. Walczy o 8 proc. elektoratu, które popiera dalszą kryminalizację aborcji. Myślę, że realizuje w ten sposób swój plan polityczny. Nie zdziwię się, jeśli wystartuje w najbliższych wyborach.


Na nazistowskim podglebiu wyrosła uliczna opcja narodowo-radykalna. Na ulice Wrocławia wylegli katoliccy terceryści i agresywni antysemici. Zdawało się przez chwilę, że stolica Dolnego Śląska stanie się „miastem nacjonalizmu”. Oprócz Clubu 28 i zadrużan istnieje na Dolnym Śląsku jeszcze jedna grupa neofaszystów – tak samo antysemicka i rasistowska, ale zdecydowanie bardziej katolicka i nastawiona na duże, otwarte polityczne manifestacje. W pierwszej dekadzie naszego wieku to ona była zdecydowanie bardziej widoczna na ulicach i stadionie Śląska Wrocław. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Egzotyczna mieszanka Pobicia, niszczenie mienia, ogromne marsze – Narodowe Odrodzenie Polski (NOP) przez kilka lat dominowało na lokalnej skrajnej prawicy, z Wrocławia czyniąc bazę wypadową „na Warszawę”. Kulminacją jego działania był 15-tys. Marsz Patriotów i atak na wykładzie Zygmunta Baumana. Przez lata motorem dolnośląskiego NOP był ówczesny ogólnopolski rzecznik tego ugrupowania i członek jej prezydium Dawid G. rodem ze Świdnicy. Ten absolwent historii, a obecnie programista, w owym okresie był fotografem sportowym. Matką działacza jest Elżbieta G., była reprezentantka Polski w siatkówce i medalistka mistrzostw Europy i Polski, prezeska Miejskiego Klubu Siatkówki „Świdnica” oraz członkini Zarządu Dolnośląskiego Związku Piłki Siatkowej we Wrocławiu i wydziału młodzieżowego ogólnopolskiego związku. Po zakończeniu kariery związała się z PiS i pełniła funkcję radnej powiatu świdnickiego i sejmiku województwa dolnośląskiego. Z syna jest bardzo dumna. Jeszcze w 2005 r. startowała w wyborach samorządowych z list NOP. Ideologia ugrupowania jest bardzo eklektyczna. Tzw. terceryzm albo trzecia pozycja to, najogólniej ujmując, jeden z prądów współczesnego neofaszyzmu, ruch jednocześnie antykapitalistyczny i antymarksistowski. Łączy katolicki dystrybucjonizm sformułowany przez brytyjskiego publicystę Gilberta Keitha Chestertona, korporacjonizm twórcy włoskiego faszyzmu Benito Mussoliniego, rumuński legionaryzm Codreanu Zelei oraz polski przedwojenny narodowy radykalizm ONR ABC. Do tego koktajlu dochodzi współczesny rewolucyjny nacjonalizm, etniczny separatyzm, ultrakatolicki lefebryzm czy nawet odrzucanie współczesnego papiestwa, Dżamahirija libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego. A wszystko w soczystym antysemickim sosie. „Głównie chlanie” NOP powstał już w latach 80. i początkowo był typową grupką narodowo-radykalną, oscylującą na obrzeżach polskiego życia politycznego, przez chwilę związaną nawet ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym Wiesława Chrzanowskiego. Po nawiązaniu kontaktów z angielskimi i włoskimi neofaszystami przeszła ona pod wodzą Adama Gmurczyka radykalną metamorfozę. Grupa przejęła pismo „Szczerbiec”, które stało się główną trybuną neofaszyzmu w Polsce. NOP przyciągał co bardziej rasistowskich i antysemickich, ale jednocześnie ultrareligijnych skinheadów. Zniechęcał zaś wodzowskim prowadzeniem partii przez Gmurczyka. Hitem wydawniczym NOP stał się „Mit Holocaustu” – książeczka z tekstami znanych negacjonistów Davida Irvinga i Roberta Faurissona, z której się dowiemy, że obozy Zagłady tak naprawdę były komfortowymi ośrodkami czasowego pobytu, komory gazowe wymyśliła komunistyczna propaganda, żadnego Shoah tak naprawdę nie było. Partia dzięki licznym kontaktom zagranicznym organizowała przez lata Obóz Letni Trzeciej Pozycji, gdzie po mszy uczestnicy trenowali sporty walki, strzelanie (broń krótka i długa) i ćwiczyli marszobieg na orientację, maskowanie, pierwszą pomoc, ewakuację rannego, czołganie w kanale burzowym. – Wynajmowaliśmy ośrodek, kemping, na bramie wisiała flaga z falangą, na pierwszym obozie był jeszcze koncert. Wtedy było 70 osób, na drugim obozie już znacznie mniej. Trzy czwarte Polaków, trochę Rumunów, Czechów, innych narodowości – mówi o imprezie jej były uczestnik, dawny działacz NOP Paweł Bolek. – Głównie chlanie, wycieczki, strzelanie, był kupiony karabin do paintballu, ognisko na zamku – podsumowuje. Uczestnicy obozu podejrzewani byli w 1997 r. o zamordowanie przy szlaku wiodącym przez szczyt Narożnik w Górach Stołowych pary studentów. 25-letni Robert Odżga i 22-letnia Anna Kembrowska zginęli od strzałów w tył głowy. Ostatecznie nie udało się ustalić sprawców. Sojusz z kibicami O lokalnym znaczeniu NOP zadecydowały przede wszystkim ich liczne sojusze, zawiązane przez Dawida G. Kluczowe dla chwilowego sukcesu NOP we Wrocławiu okazało się zdobycie poparcia Romana Zielińskiego, wówczas lidera chuliganów Śląska Wrocław. Jeszcze w 2002 r. był on zwolennikiem startu kibiców Śląska do Rady Miasta z listy byłego przewodniczącego Unii Wolności Władysława Frasyniuka. W 2006 r. przeżył jednak „narodowe przebudzenie”, które opisał w książce „Jak pokochałem Adolfa Hitlera”, gdzie określił się jako antysemita, antykomunista, rasista, nacjonalista, wróg gejów oraz miłośnik dyktatury. Fotograf sportowy-nacjonalista Dawid G. i lider chuliganów Roman Zieliński szybko znaleźli wspólny język. Na miejskim stadionie wznoszono ksenofobiczne okrzyki, zaczęły pojawiać się transparenty z napisami „skinheads”, krzyżem celtyckim, przekreślone sierpy i młoty, dziesięciometrowy transparent z hasłem „White Power” i inne nazistowskie symbole, jak „wilczy hak”, narodowo-radykalna „falanga” czy nacjonalistyczny „szczerbiec”. Buczano także z trybun na zawodników o innym niż biały kolorze skóry, wyzywano ich od małp, obrzucano bananami. Spotkało to we Wrocławiu m.in. Brazylijczyka Andrade Félixa, Nigeryjczyków Dawida Abwo, Hugo Enyinnayę czy Emmanuela Ekwueme. Podobną przemianę przeszli kibice z Dzierżoniowa, Bielawy, Lubina czy Legnicy. Na marszach NOP zaczęły pojawiać się liczne reprezentacje fanów Śląska i Sparty Wrocław, ale także Promienia Żary, Chrobrego Głogów i Miedzi Legnica. Reprezentanta Gabonu Erica Mouloungui zwyzywano na fanpejdżu Śląska, a na stronie jednego ze stowarzyszeń kibicowskich pojawiły się sugestie, że powinien przedstawić dowód na to, że nie jest zarażony wirusem HIV. „Tak się zabawia szlachta z Wrocławia” Związany z chuliganami Śląska portal wroclawianie.info kolportował kilkadziesiąt wzorów naklejek, z których część zawierała rasistowskie i antysemickie napisy i rysunki: Hitlera z rzymskim salutem na tle flagi Śląska, hasła „Skinheads Hooligans 88” czy postacie trzech mężczyzn w glanach kopiących czarnego mężczyznę (i podpis: „Tak się zabawia szlachta z Wrocławia”). Demonstracje faszystów szybko urosły do kilkutysięcznych, a liderzy prawicowych ekstremistów wreszcie mogli przemawiać do tłumów. Urząd miejski za prezydentury Rafała Dutkiewcza nie reagował. Dla magistratu problemem okazał się w tym kontekście stadion – wybudowany w 2012 r. na Euro za blisko 1 mld zł, a przynosił straty. Nietrafioną inwestycją było także przejęcie przez samorząd Śląska Wrocław, którego utrzymanie kosztuje rocznie kilkadziesiąt milionów złotych. Przy problemach z frekwencją na trybunach magistrat nie chciał sobie pozwolić na otwartą wojnę z kibicami. Efektem była coraz większa bezczelność i rosnąca liczba demonstracji. Ultrakatolicy z neopoganami Kolejny neofaszystowski sojusz należał już do bardzo egzotycznych. 21 marca 2007 r. przez wrocławski rynek przeszła demonstracja Narodowego Odrodzenia Polski i Nacjonalistycznego Stowarzyszenia Zadruga. Ramię w ramię, ochraniani przez policję, maszerowali ultrakatoliccy terceryści i neopoganie. Krzyczeli „Polska cała tylko biała”, „Polska dla Polaków”, „Każdy inny, wszyscy biali”, „Europa dla białych, Afryka dla HIV”, „Biała siła” i „Nasza święta rzecz, czarni z Polski precz”. To było jedno z pierwszych publicznych działań Zadrugi. To młodsza i bardziej „ludowa” odnoga środowiska tzw. Rodzimej Wiary. Kiedy warszawski Niklot, mając intelektualne ambicje, rozważa aryjskie korzenie Słowian i hymny Rygwedy, Zadruga spotyka się raczej w lesie, żeby palić swastyki i runy i piec kiełbaski przy ognisku. Jej lider Dariusz P. „Wojsław” znany jest z zamiłowania do odważnej stylistyki (sumiaste wąsy, stroje wzorowane na przedwojennych) i pisania tekstów dla nacjonalistycznego zespołu Horytnica. Samo stowarzyszenie słynie z publikowania ledwie tylko przerobionych nazistowskich plakatów, gdzie zamiast swastyk umieszcza ich słowiańskie wersje – tzw. świaszczyce albo toporły Szukalskiego. Zmiana warty To część szerszej zmiany pokoleniowej w środowisku nacjopogan. Na jednego z liderów wyrasta w nim we Wrocławiu Rafał M. „Merol”, lider Wspólnoty Rodzimowierców „Watra”, były skinhead i muzyk, autor kilku książek o tematyce słowiańskiej. Jest neopogańskim kapłanem i zbiera fundusze na świątynię, która ma powstać we Wrocławiu. Od lat próbuje też budować karierę polityczną. W przeciwieństwie do większości nacjopogan, będących raczej narodowymi socjalistami, ma poglądy wolnorynkowe. Działał w UPR Janusza Korwin-Mikkego, a wraz z Jarosławem Robertem Iwaszkiewiczem, późniejszym europosłem, był we władzach wrocławskiego oddziału Kongresu Nowej Prawicy. Po rozłamie w KNP przeszedł do Ruchu Narodowego i kandydował w wyborach samorządowych z ramienia tego ugrupowania. Do parlamentu startował z list Kukiz ’15. Łącznikami „Watry” z nazistowską grupą Krew i Honor są Sylwia L. oraz „Szyja” i „Chińczyk” z zespołu lidera LTW, M.A.T. Project. Sylwia L. już w latach 90. związana była z Aryjskim Frontem Przetrwania. Dziś wydaje zin „Biały Grom. Pismo organizacji świadomości aryjskiej”. Wśród celów i dążeń grupy jest m.in. „wprowadzenie cenzury jako środka walki z demoralizacją narodu”. Recenzowane są tu także wszelkiego rodzaju neonazistowskie wydawnictwa muzyczne.

Międzynarodówka nazistów zaplata coraz gęstszą sieć. Goście z Zachodu i Wschodu przybywają do Polski, zostawiając tu swoje dewizy i know-how. Na przekór historycznym urazom Niemcy, Polacy i Ukraińcy wspólnie bawią się, świętując urodziny Hitlera i rozwijając jego dziedzictwo. W działalności dolnośląskich neonazistów widać intensywne kontakty z zagranicą, Krew i Honor to w końcu międzynarodówka. Istnieje też powód bardziej prozaiczny: ścigani w Niemczech przez służby specjalne ekstremiści przyjeżdżali spotykać się i bawić w Polsce, gdzie na ich działalność przez lata patrzono przez palce. Wraz z lepiej zarabiającymi od Polaków Europejczykami płynęły zaś dewizy, dając zarobić ich polskim wspólnikom. Jednocześnie z Ukrainy i Rosji przyjeżdżali tamtejsi, dużo brutalniejsi i bardziej bezwzględni naziści. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Początki w latach 90. Kontakty z niemieckimi ekstremistami zaczęły się już we wczesnych latach 90. Utrzymywali je już członkowie wrocławskiego Aryjskiego Frontu Przetrwania oraz narodowo-socjalistyczni blackmetalowcy z Dolnego Śląska. Nowy Ład, poprzednik zespołu Obłęd, grał dla niemieckich ekstremistów w Chemnitz już w 1995 r. Z czasem „Dziki” i „Słowik”, stali bywalcy nazistowskich zlotów, odwiedzili takie imprezy w Wielkiej Brytanii, Słowacji, Węgrzech, Niemczech, Irlandii i Słowenii – zaczęli odgrywać rolę skrzynek kontaktowych tego środowiska. Głównym łącznikiem była jednak scena muzyczna. Przykładowo zespół Legion Twierdzy Wrocław blisko współpracuje z niemieckim Painful Awaking, podobnie nazimetalowy zespół Graveland nagrywał z Slepnir. Marko Gottschalk z Dortmundu, także kluczowa postać niemieckiego Blood & Honour, kilkakrotnie gościł w Polsce. To jego zespół Oidoxie był gwiazdą koncertu w Grodziszczu, gdzie zjechało 300 nazistów z całej Europy. Zachodnie grupy wydaje lubelska wytwórnia Strong Survive, a polskie kanadyjsko-amerykańska Resistance Records związana z sektą Church of Creator. Polacy na niemieckich festiwalach Polscy naziści gościli też na niemieckich festiwalach Rock Gegen Überfremdung w Themarze w Turyngii czy Tarcza i Miecz w saksońskim Ostritz (Schild und Schwert, w skrócie SS). Oba organizowali ważni politycy neonazistowskiej partii NPD. Pierwszy zwołał właściciel pensjonatu Golden Löwe w miejscowości Kloster Vessra Tommy Frenck. Do Themaru zjechało 6 tys. ekstremistów z Europy. Drugi organizował szef NPD w Saksonii Thorsten Heise. To były skinhead i chorwacki najemnik podczas wojny na Bałkanach. Po powrocie do kraju utrzymywał kontakty z członkami neonazistowskiej bojówki terrorystycznej Narodowosocjalistyczne Podziemie (NSU). To grupa odpowiedzialna za serię zamachów, napady na banki i zamordowanie dziesięciu osób: ośmiu imigrantów z Turcji, greckiego sklepikarza i policjantki. Na ich „liście śmierci” znajdowało się 88 nazwisk niemieckich polityków i działaczy antyfaszystowskich. Dwóch członków NSU Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt popełniło samobójstwo, a ich współpracownica Beate Zschäpe została w 2018 r. skazana na dożywocie. Heise stworzył organizację Arische Bruderschaft, której członkowie zajmowali się organizowaniem i ochranianiem neonazistowskich imprez. Ich logo, dwa skrzyżowane granaty, jest identyczne z tymi, którymi posługiwała się 36. Dywizja Grenadierów „Dirlewanger” Waffen SS, złożona z kryminalistów rekrutowanych w niemieckich więzieniach. Jej działalność pozbawiła życia od 60 do 120 tys. ludzi, w przeważającej większości cywilów. Szacuje się, że brygada wymordowała w powstaniu warszawskim ok. 30 tys. Polaków – żołnierzy AK i cywilów: kobiet, starców i dzieci. Pierwsza edycja festiwalu w Ostritz miała miejsce 20 kwietnia, w dniu urodzin Hitlera. W jednej z kolejnych edycji wystąpił, jako pierwszy zespół z Polski, Legion Twierdzy Wrocław. Łącznik z Frankfurtu nad Odrą Głównym kontaktem Polaków ze strukturami skrajnej prawicy na Zachodzie jest od lat Michael Hein z Frankfurtu nad Odrą. To on odpowiada za struktury Blood & Honour i Combat 18 w Polsce, na Węgrzech czy Słowacji. Łączy także polską siatkę z ekipą z Nadrenii Północnej-Westfalii. Antyfaszystowska platforma analityczna Exif Recherche & Analyse pisała o nich w 2019 r.: „Członkowie Combat 18 przygotowują się do wojny, zbliżającej się nieuchronnie wojny rasowej, która ich zdaniem wpłynie na całą Europę i rozpad istniejącego porządku społecznego. Zdobywają broń, przygotowują się na sytuacje kryzysowe, ustalają cele”. Hein nie tylko uczestniczy w koncertach w Polsce, ale jest też bliskim znajomym „klubowiczów”. Był gościem na chrzcinach dziecka „Słowika”, z kolei polscy rezydenci Blood & Honour – Krzysztof S. i Marek B. – gościli na jego ślubie. Od Wenecji do Skandynawii Zachodnie kontakty dolnośląskich neonazistów nie kończą się na Niemczech. 20 kwietnia 2019 r., w dniu 130. urodzin Hitlera, Legion Twierdzy Wrocław wystąpił na nielegalnym festiwalu Defend Europe w Wenecji. Za imprezą stoją Veneto Fronte Skinheads, której członkowie kilkakrotnie byli skazywani za napaści na przedstawicieli mniejszości, a w 2015 r. kilku bojówkarzy VFS trafiło do więzienia za śmiertelne pobicie młodego mężczyzny. Związany z Veneto Fronte Skinheads zespół Gesta Bellica w 2016 r. był gwiazdą festiwalu Orle Gniazdo w Ogrodzieńcu. Legion występował także w Szwecji, a Obłęd jako pierwszy polski zespół zaproszony został na imprezę Adolf Hitler Birthday Bash, organizowaną przez centralę Blood & Honour, a także na imprezy Krew i Honor w Brazylii, Włoszech i Serbii. Funkcję łącznika między polskimi i skandynawskimi neonazistami od lat pełni zawodnik MMA Niko Puhakka. Przestano go zapraszać na gale w Polsce z powodu zdobiących jego ciało tatuaży (m.in. logo Blood & Honour, flagi z krzyżem celtyckim, nazistowski Totenkopf oraz umieszczana na grobach esesmanów runa życia „algiz”). W ciągu ostatnich paru lat kilkanaście razy przyjeżdżał do Polski, szkoląc nacjonalistów raz na Podhalu, innym razem w Poznaniu, a kolejnym w Warszawie. Aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości, Puhakka zakrył nazistowskie tatuaże, mimo to prywatnie dalej występuje w koszulkach z logo Krwi i Honoru. Blisko przyjaźni się też z członkami Obłędu. W sieci można znaleźć łatwo jego zdjęcia, gdy dzieli scenę z wokalistą grupy Robertem O., czy na podwórku przed domem jej gitarzysty Wojciecha M. Był też gościem na ślubie tego pierwszego. Kontakty na Wschodzie Dolnośląski neonazistowski Club 28 współpracuje także z nazistami ze Wschodu. „Słowik” utrzymuje regularne kontakty z Aleksiejem Mstiwojem, wokalistą i gitarzystą rosyjskiego nazistowskiego zespołu blackmetalowego Velimor, i Dmitrijem Plechanowem „Sadką”, byłym wokalistą najpopularniejszego zespołu nazistowskiego w Rosji, czyli Kolovratu. Obaj koncertowali w Polsce. Wśród przyjaciół klubu są też Ukraińcy. Club 28 organizował na Dolnym Śląsku koncert duchowemu przywódcy ukraińskiej ultraprawicy Arsenijowi Klimaczewowi „Biłodubowi” z zespołu Sokyra Peruna, a z zespołem Graveland nagrywał Jewhen Hapon „Kniaź Vargoth” z grupy Nocturnal Mortum. Ukraina zresztą powoli wyrasta na nowy główny hub spotkań nazistów. To w Kijowie odbywa się główny nazistowski festiwal w Europie – Asgardsrei. Organizuje go Aleksiej Levkin z rosyjskiego zespołu M8L8TH i jego wytwórnia Militant Zone, związana z ukraińskim batalionem Azov. Grały tam m.in. świdnickie Dark Fury i warszawskie Sunwheel (wcześniej Swastyka). Podczas imprezy hajlowano, wznoszono faszystowskie hasła, machano flagami ze swastykami, a na scenie uformowany został ołtarzyk ze zdjęciem Hitlera. „Teksty występujących zespołów zawierają wszystko: od bezwzględnego antysemityzmu i zaprzeczania Holokaustowi po pochwały nazistowskich postaci, w tym samego Hitlera, i otwarte wzywanie do przemocy”, tak pisał o festiwalu izraelski „Haarec”. Międzynarodówka kulturystów „Słowik” jest także fanem sportów siłowych i właścicielem sklepu z odżywkami w Bielawie. Nie dziwią więc jego kontakty z nazistowskimi bodybuilderami. Regularnie ćwiczą z nim i nagrywają filmy z treningów „Jastrząb” z Legionu Twierdzy Wrocław i Patrycjusz W. „Patrex”, znany wrocławski kulturysta. Kilkakrotnie od 2013 r. ich gościem był Rosjanin Konstantin Bryukhanov „Truvor”. To zawodowy kulturysta, mistrz Rosji i Europy Wschodniej 2008, wicemistrz świata juniorów 2009, a także brązowy, srebrny i złoty medalista konkursu Mr. Universe. To jeden z najbardziej znanych neonazistów w Rosji. Ma na ciele wytatuowaną swastykę i napis „Wotan mit uns”, będący grą słów z napisem na klamrach Wehrmachtu „Gott mit Uns” i popularną wśród neonazistów germańską mitologią. Łatwo można znaleźć w sieci jego zdjęcia w ubraniach pogańsko-faszystowskiej rosyjskiej firmy Beloyar czy koszulkach Krwi i Honoru. Przy wsparciu neonazistowskiej sekcji MMA White Rex i marki Thor Steinar „Truvor” tworzy organizację Po Programie Dziadka Mroza (PPDM), skupiającą skrajnie prawicowych kulturystów. Według polskich służb działa w sposób typowy dla zorganizowanych grup przestępczych i zrzesza wielu byłych kryminalistów. Organizuje na terenie Rosji obozy, na które zjeżdżają naziści z Europy; w jednej z edycji brał udział „Jastrząb”, nawet uczestniczył w kręceniu klipu promocyjnego grupy. Tą bezczelnością panowie zwrócili na siebie uwagę służb specjalnych. ABW wystąpiła do szefa Urzędu ds. Cudzoziemców z wnioskiem o umieszczenie Bryukhanova w wykazie cudzoziemców, których pobyt na terytorium Polski jest niepożądany. „W ocenie Agencji nieskrępowana obecność Rosjanina na terytorium RP niesie ze sobą zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego, a także godzi w interes RP, w tym międzynarodowy wizerunek państwa”, można było przeczytać w komunikacie ABW.

Kolejna linia dolnośląskiego nazizmu biegnie od Norwegii, żeby rozwinąć się w podwrocławskich miasteczkach i dać owoce w postaci morderstw, samobójstw i palenia swastyk po lasach. Gdzieś w głębokich latach 90. na koncercie muzyki blackmetalowej zauważyłem pod sceną dwóch gości, którzy pozdrawiali wokalistę zespołu soczystym „Sieg Heil!”. Byłem zszokowany. Wyglądem odbiegali od typowych nazistów. Dziś już wiem, że byli to „Szyja” i „Chińczyk”, tzw. nazimetale. Obaj do dziś są aktywni w skrajnie prawicowym środowisku. Wtedy jednak narodowo-socjalistyczny black metal dopiero się rodził. A jego polską stolicą był niewątpliwie Wrocław. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Precz z mieszczanami Do skrajnie prawicowego Zrzeszenia Rodzimej Wiary oprócz skinów i starych zadrużan należy bowiem jeszcze jedna grupa narodowych socjalistów – metale. „Black metal to nie tylko muzyka. To najprawdziwsza, namacalna wojna wypowiedziana społeczeństwu” – mówi amerykański okultysta i skrajnie prawicowy muzyk Michael Moynihan, autor kultowej książki o tym gatunku „Władcy chaosu”. Jeśli punk epatował brudem i nihilizmem, black metal przesunął granice jeszcze dalej. Był totalnym odrzuceniem społeczeństwa. Tematy utworów: śmierć, rozkład, samobójstwo, przemoc, zniszczenie, depresja, mizantropia, wojna, apokalipsa, zło, mrok, morderstwa, tortury. Wyznawane „wartości”: satanizm, nihilizm, pogaństwo, radykalne ideologie, jak komunizm i nazizm. W warstwie muzycznej: przesterowane gitary, rzężące mikrofony, ściany dźwięku, zamiast wokalu – wycie, piski, mamrotanie. Na scenie krew, oberżnięte świńskie głowy, samookaleczający się muzycy, trupie makijaże. Wszystko po to, żeby zohydzić się w oczach mieszczan i okazać nienawiść głównonurtowemu społeczeństwu. Norwescy blackmetalowcy: podpalenia i morderstwa W 1991 r. w Oslo Øystein Aarseth „Euronymous” zakłada sklep muzyczny Helvete (nor. piekło). W jego piwnicy spotykają się muzycy zespołów Mayhem, Burzum, Emperor, Darkthrone, Thorns i Immortal, tworząc satanistyczną grupę Black Circle. W spokojnej Norwegii zaczyna się spirala przemocy. Zaczynają płonąć kościoły, łącznie ponad 50. Zdjęcie ruin świątyni w Bergen trafia na okładkę płyty Burzum „Aske” (norw. popioły). Żeby zachęcić fanów do podobnej akcji, do limitowanej edycji tegoż krążka dołączono zapalniczkę. Podczas trasy koncertowej metalowych zespołów Deicide i Paradise Lost po Norwegii autobusy muzyków atakują fani Black Circle. Podłożony zostaje też ogień pod drzwiami domu wokalisty zespołu Therion. Przemoc narasta. 1 sierpnia 1992 r. perkusista Emperor Bård Eithun „Faust” morduje w lasku w Lillehammer, popularnym miejscu spotkań gejów, Magne Andreassena. 10 sierpnia 1993 r. Kristian Vikernes „Varg” po kłótni zabija „Euronymousa” Aarsetha, zadając mu 23 ciosy nożem. To wydarzenie rozpoczyna serię aresztowań i wyroków. „Varg” za morderstwo i podpalenie czterech kościołów otrzymuje 21 lat więzienia. „Blackthorn” – pięć lat za współudział w morderstwie. „Faust” za morderstwo i podpalenia – 14 lat. Za zniszczenie świątyń wyroki dostają również Tomas Haugen „Samoth” z zespołu Emperor i Jørn Tunsberg z Amputation. Dodatkowo w domu Vikernesa policja znajduje 150 kg materiałów wybuchowych, których nazistowski muzyk zamierzał użyć do wysadzenia Blitz House, największego skłotu w Oslo. Przemoc rozlewa się na Europę Fala satanistyczno-nazistowskiej przemocy płynie przez Europę i Amerykę. W Szwecji działa The Temple of Black Light, w Anglii – Order of Nine Angles, Order of the Jarls of Bælder i paneuropejski Black Order, w USA – Church of Creator. W Niemczech członek blackmetalowego zespołu Absurd Hendrik Möbus morduje „zdrajcę rasy” Sandro Beyera, a następnie umieszcza zdjęcie jego grobu na okładce swojej płyty „Thuringian Pagan Madness”. Członek Church of Creator Benjamin Nathaniel Smith morduje w Illinois dwie osoby, rani dziewięć i popełnia samobójstwo. Cele: czarni i Żydzi. Także lider „Kościoła” Matthew Hale kończy w więzieniu z wyrokiem 40 lat za zlecenie zabójstwa. W szwedzkim Gothenburgu Jon Nödtveidt z zespołu Dissection z kolegą mordują geja i marokańskiego imigranta Josefa Ben Meddoura. Polscy nazimetale W Polsce w 1992 r. powstaje The Temple of Infernal Fire. Zakładają ją liderzy pierwszych polskich zespołów blackmetalowych: Jacek Szczepański „Venom” z Xantotol, „Blasphemous” z Velesa i Adam Darski „Nergal” z Behemotha. Z czasem dołączają Robert F. „Rob Darken”, Maciej D. „Capricornus” z Gravelandu i Grzegorz Jurgielewicz „Anextiomarus”/„Karcharoth”. Trzej ostatni to wrocławianie, wówczas zdeklarowani naziści. Utrzymują kontakty z Order of Nine Angels i Black Order, kolportują ich materiały. Kiedy organizacja zmienia nazwę na Temple of the Fullmoon i przejmują ją nazimetale i skini, wypisuje się z niej „Nergal” z zespołem, co kończy się dla nich atakami za sprzedanie się, a nawet pobiciem. Scena pęka podobnie jak norweska. Zaczyna się grożenie śmiercią, nocne wizyty skinheadów, listy z pogróżkami. W wywiadzie dla magazynu „Ablaze!” Robert F. „Darken” ogłasza: „Popieramy wszelką działalność terrorystyczną skierowaną przeciw chrześcijaństwu i demokracji. Wojna, jaką jest black metal, musi rozpocząć się krwawym ogniem. Nie pozwólmy, by zniszczył nas żydowski spisek! (...) Powinien na nowo obudzić się niemiecki duch wojenny! Aryjska Europa zginie, jeśli my się nie przebudzimy!”. Poglądy polityczne Temple of the Fullmoon zakładają rozpad i zagładę współczesnego, zdegenerowanego świata, a członkowie grupy są w swoim mniemaniu elitą, która przyspieszy rozpad i zbuduje potem lepszy, aryjski świat. „Capricornus”, „Darken” i „Karcharoth” otwarcie głoszą satanistyczny, pogański nazizm. Maciej D. w swoim zinie „Legion” publikuje wywiad z Möbusem z Absurdu, który pisze mu też teksty na płytę. Wrocławskie Graveland, Infernum, Legion i Thor’s Hammer „Capricornusa” trafiają na listę Anti-Defamation League z zespołami wykonującymi „muzykę nienawiści”. W Polsce także płoną kościoły W 1993 r. ukazuje się album Graveland „In the Glare of Burning Churches”, gdzie „Darken” ogłasza: „Zbezczeszczę świątynie, zniszczę i spalę chrześcijańskie kościoły i kaplice”. Także kolejny zespół Roberta F. „Infernum” na okładce albumu „Taur-Nu-Fuir” ma płonącą świątynię. W końcu także w Polsce zaczynają płonąć kościoły. Robert F. „Darken” chwali się, że w wyniku działania grupy spaliło się kilkanaście. Temple of Fullmoon organizuje zjazd w Szklarskiej Porębie. Blackmetalowcy maszerują przez miasteczko z flagami z krzyżami celtyckimi i swastykami. Policja zatrzymuje uczestników, a UOP (poprzednik ABW) rozpoczyna śledztwo, przesłuchania i rewizje mieszkań. Blackmetalowcy wpadają w panikę. Niektórzy zaczynają sypać kolegów. „Karcharoth” zeznaje przeciwko reszcie Infernum i Graveland. W efekcie „Darken” i „Capricornus” napadają go z kijami bejsbolowymi. Lekarze diagnozują u niego schizofrenię paranoidalną i od tego czasu zaczyna być częstym pensjonariuszem zakładów psychiatrycznych. „Karcharoth” zmienia w efekcie drastycznie poglądy polityczne. Z nazisty staje się komunistą. Zaczyna brać duże ilości narkotyków. Na dobre traci kontakt z rzeczywistością i pogrąża się w świecie urojeń, nasila się jego depresja i bezsenność. Postanawia zamordować „Fenriza” z norweskiego zespołu Darkthrone. Uzbrojony w noże i łańcuchy wsiada na prom do Szwecji. Na miejscu zatrzymuje go policja i przekazuje go własnym służbom specjalnym (SÄPO). Te wykorzystują sytuację, aby spróbować przerzucić winę na Polaków za serię podpaleń kościołów w Skandynawii w pierwszej połowie lat 90. „Karcharoth” zostaje deportowany do Polski. Jego choroba się nasila. Ostatecznie skacze z dachu dziesięciopiętrowego wieżowca. Policja zatrzymuje też Błażeja A. „Paimona” z głogowskiej grupy Thunderbolt. To jeden z filarów polskiego nazimetalu. Gra w kilku zespołach tego nurtu, jak Swastyka, Veles czy Selbsmort i Othar. Członkowie Thunderbolta zamieszani są w podpalenia kościołów i morderstwo bezdomnego Wacława Tatarynowicza. „Cezar”, przyjaciel zespołu, zostaje skazany na 25 lat. Perkusista „Uldor” na cztery, a „Paimon” dostaje wyrok w zawieszeniu za usiłowanie podpalenia kościoła w Lublinie. Walka z „Nowym Porządkiem” Robert F. przez lata nie zmienia poglądów. „Produkty Isengard są skierowane przeciwko spiskowi żydowskiego biznesu” – pisze „Darken” w książeczce dołączonej do kasety Gravelandu. W książce „Unheilige Allianz” ogłasza: „Walczę w imię idei, które stanowią podłoże świętej, aryjskiej, pogańskiej wojny przeciw judeochrześcijaństwu. (...) Auschwitz czeka znów na swoje dni”. W piśmie „Brangolf” dodaje: „Wspieram ruch nazistowski i idee rasowe w black metalu. Szanuję Adolfa Hitlera za wszystkie jego wielkie czyny wymierzone w świat judeochrześcijański. Mam wielu przyjaciół wśród nazistów. Wiele osób nazywa Graveland zespołem nazistowskim. Nie mam nic przeciwko temu”, mówi w wywiadzie dla „Empire of Hate”. Na łamach „Pit Magazine” chwali zamach terrorystyczny w Oklahoma City, w którym zginęło 168 osób, a 680 zostało rannych, i nazywa ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona „Żydem”. Uważa też, że światem rządzą międzynarodowe żydowskie organizacje, lobby, bankowe kartele, korporacje, iluminaci i masoni, którzy za pomocą szczepionek, fałszywej pandemii, GMO, kontroli produkcji żywności i leków czy zamachu 11 września dążą do zbudowania „Nowego Porządku Światowego”, jednego globalnego rządu, który będzie miał władzę nad całą ziemią i doprowadzi do depopulacji planety.

Na początku lat 90. popularnością cieszy się ugrupowanie Bolesława Tejkowskiego. Z czasem pojawią się kolejni liderzy, jak dawny agent SB Stanisław Potrzebowski i jego rodzimowiercze środowisko. Tejkowski to dawny lider krakowskiej rewolty studenckiej z 1956 r. i kolejno: asystent Zygmunta Baumana, kolega Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, a po 1968 r. żarliwy antysemita, prorosyjski panslawista i zwolennik „narodowego komunisty” Mieczysława Moczara. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Marsz na Zgorzelec Tejkowski szuka dla Polaków religii narodowej. Eksploruje neopogaństwo. Początkowo współpracuje z grupą Władysława Kołodzieja i Jerzego Gawrycha. Ten ostatni pracuje z Tejkowskim w peerelowskim Towarzystwie Krzewienia Kultury Świeckiej. Po godzinach, jako kapłan Masław II, czci prasłowiańskich bogów. Uznaje też Tejkowskiego za reinkarnację Bolesława Śmiałego. Temu tak to się podoba, że zmienia sobie urzędowo imię z Bernarda na Bolesława. Jednocześnie regularnie spotyka się z SB. Na fali przemian 1989 r. Tejkowski wypływa na szersze wody. Zakłada nacjonalistyczną partię Polska Wspólnota Narodowa. Rasizm, antysemityzm, krytyka Kościoła i hasła socjalne przyciągają do niej skinheadów. Sukces okazuje się jednak bardzo nietrwały. Na początku 1992 r. Tejkowski zwołuje zwolenników do Zgorzelca. 15 lutego 400 skinów wyrusza spod dworca, bijąc napotkanych po drodze Niemców, i udaje się w kierunku granicy, gdzie zostają zatrzymani przez policję i brygadę antyterrorystyczną. – Tejkowski wypuścił chłopaków na miasto, a sam się schował na dworcu – wspomina „Robson”. Policja siłą spycha skinów z powrotem na dworzec i aresztuje kilkunastu z nich. Tejkowski zupełnie nie kontroluje sytuacji. – Myśmy razem z wokalistą Sztormu 68 przyszli na ten dworzec i zaczęliśmy Tejkowskiego opieprzać. Dał nam nawet ulotki do ręki, a my po prostu rzuciliśmy mu je w twarz, zbluzgaliśmy go i odeszliśmy od niego – opowiada „Robson”. Agent „Rymski” i neopoganie Lider PWN jest poszukiwany przez policję. Ukrywa się we Wrocławiu u „Jarosza”. Poznaje ich ze sobą Stanisław Potrzebowski, znajomy działacza Aryjskiego Frontu Przetrwania, mieszkający we Wrocławiu dawny współpracownik Tejkowskiego. Dopiero co wrócił z RPA. Jest rasistą i antysemitą. W Polsce ludowej był pilotem wojskowym i agentem wywiadu o pseudonimie „Rymski”. To główny polski propagator myśli Jana Stachniuka, przedwojennego nacjonalisty, nazywanego endeckim Maksem Webberem. Za przyczynę klęski Polski uważał on kontrreformację, za lek religię narodową – rodzimowierstwo. Elementy ideologii pożycza od faszyzmu i bolszewizmu, gęsto szyjąc własną siatkę pojęć (kultura vs „wspakultura”, „wola tworzycielska”, wspólnota rodowa – „zadruga” itd.). Oparte na jego koncepcjach konspiracyjne Stronnictwo Zrywu Narodowego już w 1945 r. popiera proradziecką Krajową Radę Narodową, przez kilka lat współpracują z władzami komunistycznymi. Kiedy jednak jego stronnicy przestają być potrzebni, Stachniuk ląduje w więzieniu, a środowisko zostaje rozbite i rozjeżdża się po Polsce. We Wrocławiu osiedlają się Antonii Wacyk „Gniewomir”, Maciej Czarnowski „Sławomir” (tajny współpracownik SB „Odra”) oraz Józef Brueckman „Jarosław”. Tu nawiązuje z nimi kontakt w latach 70. nowe pokolenie neopogan – w tym Potrzebowski. Kolega Janusza Walusia Studiuje wówczas we Wrocławiu historię. Interesuje się Zadrugą. Przygotowuje się do pisania o niej doktoratu w zachodnich Niemczech. Na miejscu oprócz pracy naukowej zajmuje się szpiegowaniem. Robi zdjęcia natowskim bazom i inkasuje za to fundusze z Polski. Do czasu. W 1981 r. znika z radarów wywiadu. Odnajduje się w Bonn, stolicy RFN, gdzie przez kilka lat kieruje Instytutem Stosowanej Historii Społecznej. Ta instytucja to, wedle Sławomira Cenckiewicza, przykrywka wywiadów amerykańskiego i zachodnioniemieckiego. W 1985 r. Potrzebowski wyjeżdża do RPA, gdzie działa w World Apartheid Movement. To skrajnie prawicowa grupa afrykanerów walcząca o zachowanie apartheidu. Współpracuje m.in. z Ku Klux Klanem. W listopadzie 1990 r. policja RPA podejrzewa, że organizacja planuje dokonać zamachów terrorystycznych za pomocą trującego gazu. Koosa Vermulena, narodowego socjalistę i fana Hitlera, lidera organizacji, zatrzymują po serii ataków bombowych w drugiej połowie 1990 r. Także morderca lidera południowoafrykańskich komunistów Chrisa Haniego Janusz Waluś ma silne powiązania z ruchem. Zna się też z Potrzebowskim. Kiedy apartheid upada, „Rymski” czuje, że grunt pali mu się pod nogami i w 1991 r. zjawia się we Wrocławiu. Zatrudnia się na Akademii Muzycznej, gdzie jest lektorem niemieckiego. Nosi sygnet ze swastyką. Imponuje młodym skinom podróżami, stopniem wojskowym i doktoratem. Obok tego jest dalej antysemitą i rasistą. To on stworzy dla nich kolejną „parasolową” organizację. Powstaje Rodzima Wiara Pod koniec lat 80. ośmieleni zmianami politycznymi w PRL Wacyk, Czarnowski i Brueckman z pomocą młodszego o dwa pokolenia Zdzisława Słowińskiego zakładają nieformalne Towarzystwo Miłośników Kultury Słowiańskiej. Ten ostatni spotkał Wacyka na kiermaszu książek, gdzie próbował propagować myśl Stachniuka. Panowie zbliżają się do tego stopnia, że „Gniewomir” opracowuje dla dzieci młodego wówczas adepta obrzęd postrzyżyn, który został odprawiony na Ślęży w 1987 i następnym roku. Kiedy likwidacji ulega cenzura, tworzą razem wydawnictwo Toporzeł, które wydaje książki Stachniuka i samego Wacyka, ździebko Nietzschego i krztynkę francuskiej pogańskiej nowej prawicy. Cel – „repolonizacja Polski” . I tak oto z połączenia skinheadów, emerytowanych zadrużan, ich wydawnictwa i repatrianta rasisty z RPA powstaje Zrzeszenie Rodzimej Wiary. W 1994 r. składa wniosek o rejestrację. Od 1996 r. są już oficjalną religią. Nestorzy grupy – Wacyk i Czarnowski – umierają niedługo później. Tejkowski, zupełnie zapomniany, żyje do dziś w swojej kawalerce przy ul. Hożej w Warszawie, którą załatwił mu 60 lat temu premier Cyrankiewicz. Ciągle wydaje odezwy i manifesty. Potrzebowski mimo 83 lat na karku do dziś kieruje Rodzimą Wiarą ze swojego mieszkania na wrocławskiej ul. Strzegomskiej. Pozostał antysemitą i rasistą. Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

Są znajomości, które zmieniają całe życie. Jacek pewnie nie wie, że był dla mnie kimś takim. Nie żebyśmy się jakoś dobrze znali czy lubili. Był lokalnym skinem, który terroryzował i bił nas na moim osiedlu. Na przełomie lat 80. i 90. na każdym chyba wrocławskim osiedlu był jakiś taki Jacek czy ich grupka. W pewnym momencie, szczególnie gdy robotnicza młodzież zaczęła mierzyć się z redukcjami, bezrobociem i upadkiem kolejnych zakładów pracy, ta idąca z Zachodu subkultura zaczęła rosnąć w Polsce jak na drożdżach. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) „Biały człowiek wygra tę wojnę” Obecni byli już wcześniej. Pierwsza fala pojawia się we Wrocławiu w 1986 r.: „Bonanza”, „Siudy”, „Smolar”, „Czeski”, „Kufel”, „Mareczek”, „Gajor”, „Robson” czy „Jarosz”. Wielu z nich to dawni punkowcy. Nie pasuje im nihilizm i alkohol. Chcą porządku i czystości. Odpowiadają im schludny styl, krótkie fryzury skinheada, ale też siła i przemoc. Próbują terroryzować szkoły i osiedla. Chcą usunąć z nich punków, Romów i czarnych. Biją i straszą. Atakują ludzi, obiekty i koncerty. Zbierają się na rynku. Nie przypomina on wówczas dzisiejszej atrakcji turystycznej. Teraz zupełnie zgentryfikowane Stare Miasto, wtedy było „złą dzielnicą”. Do tego dochodzi nazizm. – To mi się wydawało totalne, takie najostrzejsze wobec istniejącego wówczas systemu, PRL. Swastyki, takie rzeczy, najbardziej były tępione przez władze – mówi „Robson” po latach. Mają szybko zyskać rozgłos. Słuchają angielskiego No Remorse: „Mandela myśli, że ma szczęście/ ale lepiej niech się modli/ nie będzie zaraz komuszego śmiecia/ biały człowiek wygra tę wojnę”. Bójka na rynku Jest najcieplejszy dzień zimy, 24 lutego 1990 r., 24 st. Rynek. Afrykańscy studenci świętują na wiecu uwolnienie Mandeli. Nagle pod sceną pojawia się kilkunastu skinów. Krzyczą „Ku Klux Klan!”, „Apartheid!”, „White power!”, „Polska dla Polaków”, „Polska Siła”, hajlują. Wyrywają czarnym transparenty. W piętnastu atakują 150-osobową demonstrację. Zaczyna się bójka. Z obu stron idą w ruch kastety i noże. Atakują „Robson”, „Borówa”, „Czerwony” i „Jarosz”. Po drugiej stronie Afrykanie i Władysław Frasyniuk. To pierwsza rasistowska zadyma w Polsce po transformacji. Tego samego dnia wieczorem powstaje nazistowska Konkwista 88. Wojciech M. „Czerwony” będzie gitarzystą, „Robson” menedżerem, za wokal robi Adam B., z czasem dołączy Robert O. „Kadi”. Nazwę biorą od powieści Waldemara Łysiaka, uzupełniając akronimem „88” oznaczającym „Heil Hitler”. – Oprawa graficzna i symbolika była stricte hitlerowska – mówi Robson. Nawet nie udają W Gliwicach powstaje kolejna skinowska legenda: Honor. „Jeżeli interesuje cię prawdziwa walka z komunizmem i żydostwem, to od br. w porozumieniu z Konkwistą 88 stworzyliśmy organizację narodowych socjalistów polskich Aryjski Front Przetrwania”, „niezależną organizację młodzieżową skupiającą zespoły muzyczne”, „poświęcone obronie Białej Rasy”, pisze w początkach 1992 r. „dla zainteresowanych fanów Hitlera” Olaf J. z Honoru. „Ziemia dla chłopów! Fabryki dla robotników! Polska dla Polaków! Europa dla białych!”, stwierdza zin „Szturmowiec”. „Komunizm plus rasizm” – prosto określają ich profil inni nacjonaliści. Oprócz „Szturmowca” wydają ziny „Przetrwać By Zwyciężyć” i „Biały Front”. Działają nie tylko we Wrocławiu, ale i w Opolu, Gliwicach, Kędzierzynie-Koźlu, Szczecinku. W Katowicach urządzają „Hitlerfest” i maszerują przez miasto z flagą III Rzeszy ukradzioną z teatru. Manifestują też we Wrocławiu. Co tydzień spotykają się w lokalu Solidarności Walczącej. Nawet nie udają nacjonalistów. Są nazistami, mają swastyki, pozdrawiają się, hajlując. Ciężko mieć wątpliwości. Kornel Morawiecki nie ma z tym problemu. Sam zresztą robi później demonstrację z neofaszystowskim Narodowym Frontem Polskim. Nazistowska stolica Polski Wydana w 1993 r. płyta Konkwisty „Wolność lub śmierć” osiąga nakład 15 tys. egzemplarzy. Ballada „Bramy Valhalli” grana jest na dyskotekach. W piosence „A.F.P” słychać: „krew aryjska nas połączy/ wszystkich białych ludzi razem/ do zwycięstwa poprowadzi/ znak swastyki na sztandarze/ Chcą prowadzić walkę na śmierć/ o biały honor i krew,/ o białą dumę, celtycki krzyż,/ bo jak zaraza zbliża się/ czarne afrykańskie ścierwo”. Wychwalają Ku Klux Klan i narodowy socjalizm. Piosenki zostają zgłoszone do prokuratury. Ta umarza śledztwo. Pojawia się kolejny zespół. To Legion z Tomaszem K. na wokalu. Ten reprezentuje opcję katofaszystowską. W rasizmie jednak nie ustępuje kolegom z Konkwisty. „Nasza duma nie pozwala znać Murzyna i Cygana (...) Białą rasę obronimy, my ich wszystkich wypędzimy. Dajcie nam już w nasze ręce karabinów jak najwięcej. Pogonimy bandę całą, obronimy rasę białą. Czy to Niemiec, czy też kurwa – szubienica znajdzie się. (...) Oczyścimy kraj nasz cały, pokonamy wszelki trud. Czy brudasy, czy pedały – dla nich nie zabraknie kul”, śpiewają na swojej pierwszej płycie „Lata walk ulicznych”. Sprzedają 20 tys. egzemplarzy. Wrocław staje się skinheadzką stolicą Polski. W mieście jest ich ok. 800. Coraz liczniejsze stają się ataki – na migrantów, Romów, „wrogów rasy” i anarchistów. Na cmentarzu żydowskim pojawiają się celtyckie krzyże i swastyki, napisy „Jude Raus”, „Jebane Żydy”, „Sieg Heil”, niszczone są groby. Odejście ze środowiska oznacza utratę znajomych, rozrywki, często także pracy. Dlatego nie jest to wówczas takie częste. Getto trwa i rozrasta się. Swastyka wyklucza, ale i daje poczucie siły, grupową solidarność. Konkwista 88 gra koncerty w Europie i Stanach Zjednoczonych. Nagrywa piosenki anglojęzyczne, wydaje płytę po hiszpańsku. Gdzie są chłopcy z tamtych lat? W 2005 r. zespół kończy działalność. Przez 15 lat istnienia zdąży jednak wystąpić na najważniejszych faszystowskich imprezach w Europie. Adam B. cały czas jest rasistą. Pracuje jako realizator dźwięku dla Polsatu. „Czerwony” z Konkwisty zaczął brać heroinę, leczył się w Monarze, pracował potem w ich punkcie w Częstochowie, rozdawał strzykawki w Katowicach i prowadził zajęcia terapeutyczne. Dziś znów gra w zespole. Z innym dawnym członkiem Konkwisty „Kadim” tworzą Obłęd, kapelę, która napisała nawet hymn jednego z Marszów Niepodległości. Tomasz K. działał w antysemickich partiach – Stronnictwie Narodowym Szczerbiec i Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla. „Żydzi dążą do likwidacji wiary, aby na jej miejsce wprowadzić kult szatana”, oznajmiał. Prowadzi internetowe radio i pisze wiersze. Wydał tomiki „Archanioł i Rycerz” i „Antologia polskiej poezji tożsamościowej”. Jest zafascynowany postacią belgijskiego faszysty, płk. Waffen SS Leona Degrelle. „To ostatni krzyżowiec Europy”, mówi o nim. „Stał się jednak przykładem dla wszystkich narodowych radykałów Europy”. „Mareczek” nie żyje, zginął w gangsterskich porachunkach. „Jarosz” jest tatuażystą, mieszka poza Polską. „Robson” po kilku latach odrzucił rasizm i antysemityzm i znalazł się po lewej stronie sceny politycznej. Działał w PPS i został szefem ochrony w największym wrocławskim klubie dla gejów i lesbijek. Dziś ma własny klub i nie zajmuje się polityką. Zasłonił nową dziarą wytatuowanego Totenkopfa. Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

Club 28 nie istnieje, a tak poza tym to wcale nie są naziści. Koncerty, ustawki, siłownie, motory i prasłowiańskie ceremonie – to tylko hobby. Prowadzenie domów publicznych, powiązania z ekstremistami – pomówienia. Inaczej uważają jednak ABW i prokuratura. Po wakacjach ma się w końcu rozpocząć proces domniemanych dolnośląskich nazistów. Przyjrzyjmy się więc bliżej temu środowisku, jego korzeniom, ideowym inspiracjom i glebie, która wydała ten brunatny plon. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Powrót po 600 latach Dolny Śląsk to serce tzw. ziem odzyskanych, które po 1945 r. i prawie 600 latach dominacji niemczyzny znalazły się w granicach Polski. Autochtoni zostali wysiedleni, a na ich miejsce przybyli osadnicy z zachodniej Ukrainy, Poznańskiego i centralnej Polski. Po raz pierwszy od czasów piastowskich polska granica biegła wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, ale spod świeżej farby raz po raz wychodziły napisy szwabachą. Architektura, urbanistyka, pomniki, wszystko mówiło o odmienności tych ziem od reszty kraju. Osadnicy z różnych regionów Polski i Europy, bo także z Francji, Bośni, Rumunii, trafiali na obce im tereny i musieli praktycznie od zera budować lokalną tożsamość. Władza ludowa postawiła na tradycje piastowskie i prasłowiańskie. Odbudowywano miasta ze zniszczeń wojennych, rekonstruując starówki wedle średniowiecznych wzorów, dodatkowo wzbogacając oficjalny przekaz o antyklerykalizm i akceptację dla symboliki pogańskiej, co pozwalało tworzyć wspólnotę na niekatolickich podstawach. Żyzna gleba dla neonazistów Szczecin, Głogów, Wolin, Gubin, Kamień Pomorski, Jastrzębia Góra, Ślęża, Rybnik, Czeladź, Chojnice, Żary – wszędzie rozsianych jest sporo rzeźb Światowidów. Wszystkie powstały oczywiście po 1945 r. Odwołanie się do prasłowiańskiej tożsamości pozwalało też na promocję prorosyjskiego panslawizmu, a Polska mogła znów grać rolę przedmurza wobec niemczyzny, wzmacniając sojusz polsko-radziecki: ZSRR był gwarantem zachodniej granicy RP wobec potencjalnego „Drang nach Osten”. Da się poprowadzić prostą linię od carskiego panslawizmu, przez stalinowski kongres słowiański z 1941 r. i jego narodowy komunizm – ideę socjalizmu w jednym kraju, eksperymenty Gomułki z unarodowieniem ustroju PRL, szczególnie szumnie na zachodzie i północy kraju obchodzone rocznice propagandowe – po neopogańskich skinheadów. Jeśli dodamy do tego peerelowską germanofobię i antysemityzm, otrzymamy niezwykle żyzną dla neofaszyzmu glebę. Na to nałoży się fascynacja wychodząca spod farby: niemieckością, symboliką, śladami przeszłości, rozwiniętymi infrastrukturalnie terenami, ich architekturą, urbanistyką, przemysłem, koleją i autostradami. Wszystkim, co powstało na tych ziemiach, kiedy pisano tam szwabachą, a co z roku na rok niszczało, osiągając szczytowy rozkład w okresie transformacji 1989 r. Da to zgubne plony w III RP. Od Tejkowskiego do Brauna W serii tekstów o dolnośląskim faszyzmie opowiem, czym jest i z jakiego środowiska wyrósł Club 28. Przedstawię jego związki z niesławnym Aryjskim Frontem Przetrwania, Bolesławem Tejkowskim i nacjonalistycznymi neopoganami, neonazistowską sceną muzyczną i Narodowym Odrodzeniem Polski. Opowiem o pierwszej rasistowskiej demonstracji w Polsce i o tym, jak Władysław Frasyniuk bił się ze skinheadami na wrocławskim rynku. Przedstawię dzieje zespołów Konkwista 88 i Legion, a na przykładzie Roberta P. „Robsona” pokażę, jak może wyglądać przemiana ideowa z nazisty w lewicowca. Postaram się wskazać, że w pozornie niewinnych środowiskach, jak rodzimowiercy, kształtowali się ludzie o totalitarnych zapędach. Jak powstały wydawnictwo Toporzeł i Rodzima Wiara, kim naprawdę jest Stanisław Potrzebowski, agent SB i wywiadu wojskowego PRL, lider pogańskiego Kościoła, i jak wyglądały jego związki z Januszem Walusiem. Czym są polski i zagraniczny narodowo-socjalistyczny black metal, Temple of Fullmoon i pogańscy metalowcy. Opiszę ich przemarsze ze swastykami; oskarżenia o zabójstwo oraz tajemniczą śmierć studentów w Górach Stołowych i skrajnie prawicowe wątki w śledztwie. Poznamy też nazistowskie wytwórnie muzyczne na Dolnym Śląsku, dowiemy się, kto kryje się pod pseudonimami „Diathyrron”, „Necroperversor”, „Capricornus” i „Rob Darken”, i co łączy tego ostatniego ze słynnym Nergalem. Dowiemy się też ostatecznie, kto tworzy Club 28. Przyjrzymy się tym „karierom”, związkom z przestępczością i PiS, koncertom w urodziny Hitlera. Przedstawię skład polskiego oddziału nazistowskiej międzynarodówki Krew i Honor. Zobaczymy, jakie zarzuty stawia ABW „Słowikowi”, „Dzikiemu”, „Kadiemu” i „Czerwonemu”. A w końcu przyjrzymy się bardziej ulicznej wersji dolnośląskiego neofaszyzmu i jego sojuszowi z kibicami pod wodzą Romana „Jak pokochałem Adolfa Hitlera” Zielińskiego i temu, jak Marsz Patriotów przegrał konkurencję z warszawskim Marszem Niepodległości. W tle koncerty, demonstracje, księża neofaszyści i przenikanie skrajnie prawicowej ideologii do głównego nurtu – reżyser i poseł Grzegorz Braun i jego antysemicka obsesja, pismo „Opcja na Prawo” i skrajnie prawicowi „filozofowie” z UWr. Urodziłem się we Wrocławiu w 1982 r. Spędziłem tam 33 lata życia. Od wczesnych lat 90. sprzeciwiałem się rosnącej faszystowskiej fali. Badałem, monitorowałem, blokowałem, protestowałem i dostawałem za to w twarz, więc choć to nie ja będę jej bohaterem, to także trochę moja historia. Przemysław Witkowski Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych. Dziennikarz, publicysta i poeta, doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nauczyciel akademicki.

Polska usłyszała o nich po reportażu TVN z „urodzin Hitlera”. Po wakacjach mają stanąć przed sądem z zarzutami propagowania faszyzmu i nawoływania do nienawiści. Ale ich historia zaczyna się dużo wcześniej. Dolnośląskim nazistom ABW na głowę ściągnął koncert z Grodziszcza z marca 2017 r. To wieś pod Świdnicą. Nagrania z tego występu pokazał słynny reportaż „Superwizjera” TVN o nazistach świętujących „urodziny Hitlera”. Według ustaleń śledczych na imprezach hajlowano, wznoszono okrzyki ku czci Hitlera i Rudolfa Hessa, wywieszano banery międzynarodowej neonazistowskiej organizacji przestępczej Krew i Honor, a uczestnicy byli wytatuowani w emblematy nazistowskie, w tym swastyki i symbole SS. Serial „Brunatny Dolny Śląsk”: Historia „Dzikiego” i „Słowika” (Odc. 1) O czym będzie ten serial (Odc. 2) Początki. Frasyniuk, Mandela i bramy Valhalli (Odc. 3) Skinheadzi wchodzą do partii (Odc. 4) Nazizm, satanizm i morderstwa (Odc. 5) Aryjska brać ponad granicami (Odc. 6) Faszystowskie Odrodzenie Polski (Odc. 7) Koncert odbył się w należącej do gminy świetlicy, co ciekawe, tylko półtora kilometra od pałacu w Krzyżowej. Tam w 1940 r., w majątku Helmutha Jamesa von Moltke, zawiązała się opozycyjna wobec Hitlera grupa. Jej liderzy, w tym sam hrabia, po aresztowaniu zostali w 1945 r. przez nazistów powieszeni. Dziś działa tam fundacja budująca porozumienie między narodami. Tymczasem tuż obok zagrały w 2017 r. Oidoxie (filar niemieckiego odgałęzienia Krwi i Honoru), saksoński Brainwash, szwajcarski Amok oraz nazistowska i banderowska Sokyra Peruna (ukr. Topór Peruna). Do tego polski Obłęd. Wielka akcja policji i służb Kolejna neonazistowska impreza miała odbyć się w kwietniu 2018 r. w Dzierżoniowie. Data nie była przypadkowa, 20 kwietnia wypadają urodziny Hitlera. Do koncertu ostatecznie nie doszło. Imprezę, w której brało udział ponad 200 nazistów z Polski i krajów sąsiednich, przerwała największa w ostatniej dekadzie interwencja służb. Wzięło w niej udział 300 policjantów i agentów, dwa helikoptery i oddział antyterrorystów z Wrocławia. Funkcjonariusze weszli jednocześnie do kilku mieszkań na terenie dolnośląskich miast: Dzierżoniowa, Bielawy, Świdnicy i Strzegomia. Aresztowano organizatorów koncertu, noszących pseudonimy „Słowik” i „Dziki”. Usłyszeli pięć zarzutów. „Wszystkie zarzuty dotyczą organizowania i uczestnictwa w koncertach zespołów neonazistowskich, w trakcie których podejrzani mieli publicznie propagować faszystowski ustrój państwa oraz nawoływać do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych i wyznaniowych” – tłumaczył Tomasz Orepuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Niecały rok później agenci ABW wkroczyli i dokonali przeszukania domu „Kadiego”, kolegi „Słowika” i „Dzikiego”. Jemu i trzem innym członkom zespołu Obłęd, w tym „Czerwonemu” i „Jaworowi”, przedstawiono zarzuty nawoływania w tekstach do nienawiści motywowanej kolorem skóry i wyznaniem. Wszystkim oskarżonym grozi do dwóch lat więzienia. „Słowik” uważa się za patriotę. Twierdzi, że „nie miało miejsca propagowanie żadnego ustroju totalitarnego, impreza miała charakter zamknięty, prywatny i nikt postronny nie miał tam wstępu. (…) Muzycy poprzez swoje teksty przekazywali treści tożsamościowe i antyszowinistyczne, co potwierdza różnorodność uczestników. Byli tam goście ze wszystkich krajów europejskich, przebieg imprezy odbywał się we wzajemnym szacunku i integracji, zacierając w ten sposób uprzedzenia i waśnie historyczne”. Kim są „Dziki”i „Słowik”? Jakie mają korzenie? Jaką działalność prowadzili? Przyjrzyjmy się ich historii. Historia „Dzikiego i „Słowika” Kluczowe są tu małe miejscowości: Świdnica, Jawor, Dzierżoniów i Bielawa. Z pierwszej wywodzą się przede wszystkim naziblackmetalowcy, z kolejnych raczej naziskinheadzi. To tu narodzi się na nowo polskie odgałęzienie organizacji Krew i Honor (o jej pierwszym wcieleniu napiszemy w kolejnych odcinkach). Z Jawora pochodzi neonazistowski zespół Nowy Ład. Skład: Maciej J. „Jawor” (perkusja), Wojciech M. „Czerwony” (perkusja) i Robert O. „Kadi” (bas i wokal). Dwaj ostatni grali wcześniej w słynnym zespole Konkwista 88. Po jej rozpadzie stworzą z „Jaworem” Obłęd. Z kolei w Dzierżoniowie i Bielawie działają chuligani związani z lokalnymi klubami piłkarskimi oraz grupą Reichenbach Schutzstaffeln (lub Reichenbach Skinheads). Reichenbach to przedwojenna, niemiecka nazwa Dzierżoniowa. Szybko wybija się w tym towarzystwie Piotr G. „Dziki”. Zaczyna jako punk jeżdżący na festiwal w Jarocinie i szybko zostaje skinheadem. Od lat 90. organizuje w swoim mieście nazistowskie koncerty: Konkwisty 88 i zachodnich zespołów spod znaku „białej siły”, takich jak White Law, Celtic Warrior czy Kill Baby Kill. Prowadzi stoisko z butami, gdzie sprzedaje także kasety, gazety i gadżety z faszystowskimi emblematami. W 1996 r. po raz pierwszy staje przed sądem. Jemu i jego dwóch kolegom zarzuca się pobicia i zastraszenia. Lokalni naziści próbują terroryzować miasteczko. Wyzwiska, pobicia, ataki z nożami, kijami bejsbolowymi i łańcuchami – „Brunatna Księga” Stowarzyszenia Nigdy Więcej opisuje co najmniej kilkanaście takich zdarzeń w ledwie 30-tys. Dzierżoniowie. To miasto to po 1945 r. przez kilka lat największe w Polsce skupisko ludności żydowskiej. W listopadzie 1946 r. mieszkało tutaj 17,8 tys. Żydów, to prawie 100 proc. mieszkańców. Miasteczko nazywano złośliwie Żydkowem. Funkcjonowało tu 16 żydowskich spółdzielni, 28 warsztatów pracy i pięć osad rolniczych – kibuców. Jednak kolejne fale emigracji (1948, 1968, 1989) wymywają ludność. Żydów została garstka – i jedna synagoga. I to na jej murach pojawiają się w latach 90. napisy „Jude raus” i „Rudolf Hess żyje” oraz swastyki. W mieście można znaleźć kibicowskie wlepki Lechii Dzierżoniów gloryfikujące SS. W siedzibie oddziału Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce wybite zostają szyby. Rok później „ktoś” podpala synagogę. „Holokaust klatki i bareczków” Z czasem wiernym towarzyszem „Dzikiego” stanie się kilka lat młodszy Krzysztof S. „Słowik”. Pochodzi z pobliskiej Bielawy. Początkowo pracuje jako bramkarz i ochroniarz w dyskotekach. Do dziś dużo ćwiczy. Prowadzi sklep z odżywkami. Zdjęcia i filmy z siłowni umieszcza z podpisami „Holokaust klatki i bareczków”, „Biały człowieku, stań się znów wielki” czy „Poprawność polityczna – najczęściej obecnie stosowany synonim słowa tchórzostwo”. Z fascynacją nazizmem się nie kryje. Na plecach wytatuowany ma ogromny napis „Blood & Honour”. Łatwo znaleźć jego zdjęcia w koszulce z napisem „Heil Hitler”. Ich bliskim znajomym zostaje wrocławianin Marek B. Już w szkole średniej jest skinheadem. Wylatuje za fizyczny atak na niebiałą koleżankę. On z kolei ma na plecach napis „100% White”, a w innych miejscach flagę III Rzeszy, czarne słońce i nazistowską symbolikę. Jest synem właściciela klubu nocnego i sam taki przybytek prowadzi. Ma też sklep internetowy i jest dystrybutorem dwóch głównych niemieckich neonazistowskich marek odzieżowych. To fan militariów z dyplomami ukończenia kursów obsługi rewolweru i karabinu. To oni stworzą nieformalny Club 28 (druga i ósma litera alfabetu to B i H, jak Blood & Honor). Spotykana jest również nazwa „Honorowi Krwiodawcy”, umieszczana zawsze czarnymi literami na czerwono-białym logo Krwi i Honoru. Początkowo ważny dla grupy jest także Wojciech C. „Ciepły” z Lublina. W młodości metalowiec, później skinhead i pierwszy wokalista zespołu Surowa Generacja, a także ochroniarz Konkwisty 88. Później właściciel studia tatuażu. Blisko z grupą jest związany z neopogańskim Nacjonalistycznym Stowarzyszeniem Zadruga wrocławski zespół White Devils. Obie przyjaźnie zakończy pierwsze śledztwo ABW. Zespół, aresztowania, wyroki White Devils powstaje w 2004 r. Wokalistą jest Tomasz M. „Sponsor”. „Jesteśmy wdzięczni naturze, że obdarzyła nas przywilejem urodzenia się białym człowiekiem”, deklaruje w jednym z wywiadów. „Honor, męstwo, szlachetność, potęga, twórczość, mądrość – to cechy, które charakteryzowały Białego Człowieka od początku jego istnienia, a całą esencję tych cech zebrał w sobie narodowy socjalizm”, dodaje. A we wrocławskim zinie „Biały Grom” ubolewa nad zniszczeniem sojuszu niemiecko-polskiego przez międzynarodowe żydostwo, co spowodowało wybuch II wojny światowej. W latach 2008–09 zaczyna interesować się nimi ABW. Dochodzi do pierwszych przesłuchań i aresztowań. „Ciepły” i „Sponsor” idą, wedle kolegów, na współpracę. „Ch... ci w d..., bo sprzedałeś, / Zeznaniami obciążałeś, udawałeś nadczłowieka / Wyszła p…, bardzo miękka”, śpiewają o Tomaszu M. jego byli już przyjaciele z zespołu Obłęd. Prokuratura gromadzi obszerny materiał dowodowy: instrukcje konspiracyjnej działalności, rasistowskie odezwy, listy „lewaków i wrogów rasy”, z którymi należy się rozprawić. Sąd tak opisywał ich aktywność: „Na scenie umieszczone zostały dwie flagi z nazistowską swastyką. Zaś publiczność podczas całego koncertu wznosiła okrzyki i pozdrowienia nazistowskie Sieg heil! (...). Koncert w założeniu organizatorów był manifestacją nazistowską (faszystowską) oraz miejscem propagowania takich idei oraz nienawiści na tle różnic narodowych, rasowych lub wyznaniowych. Oskarżony Krzysztof S. m.in. tańczył, trzymając w rękach flagę ze swastyką”. W 2011 r. za zorganizowanie w dzierżoniowskich klubach Latino i Palladium trzech nazistowskich koncertów oskarżeni usłyszeli wyroki. „Słowika” skazano na rok prac społecznych po 30 godzin miesięcznie, „Dzikiego” uniewinniono. W 2013 r. wyrok stał się prawomocny. W międzyczasie powstają kolejne neonazistowskie zespoły współpracujące z Clubem 28 – pod malowniczymi nazwami, jak Legion Twierdzy Wrocław czy Omerta. Repertuar szeroki: od hardcore′u po stadionowe przyśpiewki.

Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi
# Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi *Cellebrite, czyli program, za który Komenda Główna Policji zapłaciła 6,5 mln zł, w całości wyciekł do sieci.* Telewizja TVN24 poinformowała w środę, 11 stycznia, że Komenda Główna Policji ogłosiła przetarg na oprogramowanie izraelskiej firmy Cellebrite.  Dwa dni później strona internetowa Enlace Hacktivista poinformowała, że zgłosił się do nich sygnalista, który przekazał dane dotyczące Cellebrite. W paczce znajduje się m.in. pełen kod źródłowy wybranych programów izraelskiej firmy, w tym np. UFED 4PC wraz z dokumentacją. **Co potrafi Cellebrite?** Umowa opiewa na 6,5 mln zł i daje trzyipółletni dostęp do czterech programów usług firmy Cellebrite. Są to: *UFED 4PC Ultimate* – program do przełamywania haseł (tekstowych, numerów PIN oraz wzorów geometrycznych), odszyfrowywania danych, odnajdywania ukrytych i usuniętych plików. Działa na komputerach, smartfonach, klasycznych telefonach komórkowych, tabletach, urządzeniach GPS, smartwatchach i innych urządzeniach. Do użycia, w odróżnieniu od Pegasusa, potrzebny jest fizyczny dostęp do urządzenia i podłączenie go kablem *UFED Cloud Analyzer* – program do zbierania i pobierania danych z usług chmurowych takich jak Facebook, Twitter, Gmail, Google Maps i innych. Do użycia tego programu nie jest potrzebny dostęp do urządzenia. Program może zbierać informacje zarówno z publicznie dostępnych źródeł (np. publiczne posty na Facebooku), jak i po wprowadzeniu danych do logowania użytkownika, a te mogą być podane dobrowolnie, wykradzione lub odczytane za pomocą programu UFED 4PC Ultimate. *UFED Premium* – program podobny do UFED 4PC Ultimate, służący do przełamywania zabezpieczeń smartfonów (zarówno z systemem Android, jak i iOS) oraz do przełamywania zabezpieczeń aplikacji i pobierania z nich danych takich jak: wiadomości z komunikatorów, e-maile, załączniki, a także usunięte treści. UFED Premium oferuje także bezpośrednią pomoc techników Cellebrite w uzyskaniu dostępu do zniszczonych lub uszkodzonych urządzeń. *Cellebrite Inspector* – program do analizowania i pozyskiwania danych z komputerów PC (zarówno Windows i Mac) takich jak: historia przeglądania internetu, pobrane pliki, ostatnie hasła wpisywane w wyszukiwarce, najchętniej odwiedzane strony internetowe, lokalizacje, zdjęcia i filmy, wiadomości, usunięte dane, podłączane USB i więcej. **Wyciekł kod Cellebrite? To nie pierwszy raz** Nie jest to pierwszy przypadek, gdy dane firmy Cellebrite wyciekły. W styczniu 2017 r. haker wykradł 900 GB danych, w których znajdowały się m.in. informacje o scenie politycznej w wybranych krajach. W lutym tego samego roku z Cellebrite wyciekły dane z informacjami o metodach uzyskiwania dostępu do telefonów Blackberry, Apple oraz z systemem Android. W sierpniu ubiegłego roku wyciekło natomiast 3,6 terabajta danych. Żaden z wycieków nie wywarł większego skutku na firmę oraz jej klientów. Nie spowodował także szerokiego dostępu hakerów i przestępców do oprogramowania Cellebrite, które mogłoby być wykorzystane w przestępstwach. Także obecny wyciek, w którym znalazł się kod źródłowy programów, prawdopodobnie do tego nie doprowadzi ze względu na to, że oprogramowanie działa na zasadach licencji, bez których jest bezużyteczne. -- Wstępna analiza tego incydentu wskazuje, że kod źródłowy dotyczy dość starych (nieaktualnych) wersji oprogramowania. Dodatkowo nie mamy potwierdzenia, że jest to ten sam rodzaj systemu, który był przedmiotem dostawy. W portfolio producenta znajduje się wiele różnych systemów, niekoniecznie opartych o ten sam kod źródłowy. Doświadczenie uczy nas, że często rewelacje, z jakimi mamy do czynienia w przestrzeni internetowej okazują się od kilku lat nieaktualne. Czekamy na oficjalny komentarz producenta - komentuje dla Wyborczej.biz Sebastian Małycha, prezes Mediarecovery, firmy, która wygrała policyjny przetarg i dostarczyła oprogramowanie Cellebrite.

# Władze UW zablokowały wykład dr Hanny Machińskiej. Była zastępczyni RPO dowiedziała się od znajomych *"Z przyczyn technicznych" - tymi słowami od czwartku biuro rektora Uniwersytetu Warszawskiego prof. Alojzego Nowaka tłumaczy osobom zaproszonym powody odwołania wykładu dr Hanny Machińskiej.* Wykład "A mury runą, runą, runą" miał się odbyć w najbliższy wtorek o godz. 17 w auli starej biblioteki UW przy Krakowskim Przedmieściu. Osoby zaproszone proszono o potwierdzenie obecności, gdy dzwoniły do rektoratu, słyszały, że wykładu nie będzie. Biuro rektoratu nie chciało nic więcej powiedzieć, niektórych odsyłało do dr Anny Modzelewskiej, rzeczniczki prasowej uczelni. Dr Hanna Machińska, odwołana w grudniu zastępczyni RPO, dowiedziała się o skasowaniu swojego wykładu w czwartkowe południe od jednej z profesorek, która zadzwoniła do rektoratu, aby potwierdzić swoją obecność. Na wykład wybierało się mnóstwo znanej warszawskiej profesury, ludzi kultury i wielbicieli serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie". – Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu dowiedziałam się o odwołaniu wykładu z przyczyn technicznych. Osoba, która organizacyjnie tym się zajmuje, też nie potrafiła mi powiedzieć, o jakie "przyczyny techniczne" chodzi. Dzwoniłam dwa razy do rektora prof. Alojzego Nowaka, wysłałam do niego SMS, przecież się znamy i się komunikujemy. Teraz nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Na ten wykład zostałam zaproszona 16 października, termin został ustalony parę tygodni później – mówi nam dr Hanna Machińska. I dodaje: – Jestem w gotowości do wygłoszenia tego wykładu, wiem, że sala jest zarezerwowana, a wszystkie przygotowania zostały ukończone. **Prof. Łętowska: Pamiętam z roku 1968, jak skończyły się takie praktyki** – Ja również wybierałam się na ten wykład i zadzwoniłam do rektoratu, aby wyjaśnić pogłoski, jakoby wykład miał być odwołany – mówi prof. Ewa Łętowska, doktor honorowy Uniwersytetu Warszawskiego. – Też usłyszałam o "przyczynach technicznych", gdy dopytywałam, o co chodzi, odesłano mnie do dr Modzelewskiej, ale nie mogłam się do niej dodzwonić. Zadzwoniłam więc drugi raz do sekretariatu rektoratu, ale nic nie wskórałam. Powiedziałam im więc, że takie działanie to rzucanie prochu na lont. I że pamiętam z roku 1968, jak się kończyły podobne praktyki na Uniwersytecie Warszawskim. Organizatorem i prowadzącym od dwóch dekad serię "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" jest prof. Piotr Węgleński, były rektor UW, członek rzeczywisty PAN, zasłużony dla polskiej nauki. Wykłady cieszyły się ogromnym powodzeniem. – Ostatni z nich, wykład prof. Andrzeja Friszke obejrzało "na żywo" kilkaset osób, a poprzez internet wiele tysięcy. Stąd byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony tym, że obecne władze rektorskie UW odwołały zamówiony przeze mnie wykład dr Hanny Machińskiej, byłej rzeczniczki praw człowieka. Ostatnio zyskała ona wielkie uznanie za swoją działalność na wschodniej granicy Polski, gdzie starała się pomóc uchodźcom przybywającym do Polski. Poprzedni rektorzy pozostawiali mi pełną swobodę w wyborze wykładowców. Sądzę, że w tej sytuacji będę zmuszony do odwołania przewidzianego na luty wykładu prof. Adama Rotfelda – mówi "Wyborczej" prof. Węgleński. Biuro prasowe UW nie chciało z nami rozmawiać, tłumacząc, że z dziennikarzami porozumiewa się za pośrednictwem maila. W chwili publikacji tego materiału nasza korespondencja trwa już dobę. Rzeczniczka (jak czytamy w biogramie dr Anny Modzelewskiej, wykłada na UW przedmioty z zakresu public relations i zarządzania wizerunkiem) nie odpowiedziała nam na wszystkie pytania. Utrzymuje, że rektor UW prof. Alojzy Nowak, widniejący na zaproszeniu na wykład jako osoba zapraszająca, nie został poinformowany nawet o planach jego organizacji. – Pan Redaktor zapewne również nie chciałby widnieć na zaproszeniach na różne wydarzenia jako zapraszający, nie będąc poinformowanym o takim fakcie – napisała nam dr Modzelewska. We wcześniejszym mailu utrzymywała, że "władze i dziekańskie oraz bezpośrednia przełożona osoby organizującej wydarzenia z cyklu »8 wykładów na Nowe Tysiąclecie« nie zostały poinformowane o wykładzie". **Kto i dlaczego odwołał wykład** Nie zadowalamy się taką odpowiedzią rzeczniczki Modzelewskiej. Do chwili publikacji tego tekstu wciąż nie znamy odpowiedzi na poniższe pytania: >> Kto zdecydował o odwołaniu wykładu i dlaczego? >> Czy w przypadku poprzednich wykładów z serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" władze UW też kazały się spowiadać prof. Piotrowi Węgleńskiemu, byłemu rektorowi UW, członkowi rzeczywistemu PAN, kogo zaprosił do wygłoszenia wykładu i dlaczego? >> Jaki problem JM prof. Alojzy Nowak widzi w tym, że jego nazwisko widniało na zaproszeniu znamienitych gości na wykład dr Hanny Machińskiej? Czy chodzi o to, że nie wiedział, czy o osobę dr Machińskiej? >> Czy JM prof. Alojzy Nowak nie zauważa żadnej niestosowności w skasowaniu w taki nieelegancki sposób zaplanowanego w październiku wykładu? >> Odwołanie dr Hanny Machińskiej z funkcji zastępczyni RPO wywołało wiele negatywnych reakcji i protestów w Polsce i za granicą ze strony uznanych autorytetów i środowisk prawniczych, akademickich, społecznych, obywatelskich. W przestrzeni publicznej pojawiło się wiele opinii doceniających niezwykłe zaangażowanie dr Machińskiej w obronę praw człowieka. W tym kontekście nagłe odwołanie wykładu stawia władze UW w bardzo niekorzystnym świetle, jakby próbowano odebrać głos dr Machińskiej, a władze UW odcinały się od dorobku zawodowego i kapitału społecznego swojej wykładowczyni. Prośba o komentarz. *Czekamy na odpowiedzi. Tymczasem nie wszyscy zachowują się jak władze UW. * W poniedziałek odbędzie się wykład dr Machińskiej w Kawiarni Naukowej (co potwierdziliśmy u organizatorów), imprezę będzie można też śledzić w internecie, m.in. na Wyborcza.pl.

[POZNAŃ] Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm
# Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm *Konflikt w poznańskim szpitalu nie gaśnie. - Tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by firma zatrudniająca męża pani dyrektor mogła pracować w lepszych warunkach - twierdzą ginekolodzy.* Szpital Miejski im. Franciszka Raszei - za zgodą miasta i rady społecznej - planuje w styczniu zamknąć 19- łóżkowy pododdział patologii ciąży. Pracę straci dziesięć położnych.  Elżbieta Wrzesińska-Żak, dyrektorka szpitala im. Franciszka Raszei: - Do zmian zmusza nas trudna sytuacja w położnictwie. Liczba hospitalizacji na pododdziale patologii ciąży od lat spada. To przekłada się na niski wskaźnik wykorzystania łóżek, który wynosi obecnie raptem 40-50 proc.  **Szpital im. Raszei. Porodówka w opałach** Patologia ciąży to część ośrodka ginekologiczno-położniczego. W Raszei mieści się jedna z najlepszych i największych porodówek w regionie. W rankingu fundacji Rodzić po Ludzku szpital zajmuje bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Jest najlepiej oceniany przez pacjentki. Po decyzji dyrekcji wrze w poznańskim środowisku medycznym. Szpital zapewnia, że nadal będzie leczyć kobiety z powikłaniami ciąży, tylko w innym miejscu: na oddziale ginekologiczno-położniczym, który zdaniem dyrekcji również ma problemy z obłożeniem. Lekarze twierdzą jednak, że ginekologia jest na to za mała (liczy 20 łóżek ginekologicznych, 18 położniczych oraz siedem pooperacyjnych).   W środę 11 stycznia ginekolodzy wysłali list m.in. do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i Wielkopolskiej Izby Lekarskiej z prośbą o pomoc. Alarmują, że w szpitalu pogorszy się komfort leczenia. Dla części kobiet, którym grozi utrata ciąży, w ogóle nie będzie miejsca. Inne będą musiały leżeć w jednych salach z pacjentkami po porodach albo po poronieniach.  Ginekolodzy podkreślają, że szpital im. Raszei jako jedyny w Poznaniu odnotował w ubiegłym roku wzrost liczby porodów. W 2021 roku urodziło się tu 1948 dzieci. W 2022 - 1996 dzieci. "Wypracowana wysoka jakość opieki okołoporodowej potwierdzana jest rokrocznie w rankingach Fundacji Rodzić po Ludzku, gdzie pacjentki oceniają naszą jednostkę jako najlepszą poznańską porodówkę, przyjazną i bezpieczną dla matki i dziecka" - piszą ginekolodzy. I dodają: "Pododdział patologii ciąży w naszym szpitalu jest podstawowym zapleczem dla bloku porodowego i zapewnia ruch pacjentek. Biorąc te wszystkie wyżej wymienione fakty pod uwagę, likwidacja pododdziału jest niezrozumiała i w oczywisty sposób szkodliwa, a wręcz groźna dla pacjentek ciężarnych i rodzących z terenu miasta Poznania i okolic". Według lekarzy spowoduje to "drastyczne obniżenie" liczby pacjentek przyjmowanych do porodów, większe obciążenie innych oddziałów położniczych w Poznaniu, a z czasem zmniejszenie liczby wykonywanych procedur ginekologicznych i w dalszej perspektywie likwidację całego oddziału ginekologiczno-położniczego. "To zadziwiające, że do takiej sytuacji dochodzi w Polsce – kraju, w którym tak duże nakłady finansowe przekazywane są na politykę prorodzinną, i w mieście Poznaniu, które uchodzi za nowoczesne i wspierające młodych mieszkańców" - dodają. **Oskarżenia o nepotyzm** To oficjalne stanowisko lekarzy. Ale walka o oddział toczy się też w internecie. I tu padają mocniejsze oskarżenia. Między innymi o nepotyzm. Chodzi o to, że oddział patologii ciąży ma zostać przejęty przez bardziej dochodowy oddział chirurgiczny, który prowadzi prywatna firma Sowmed dr. n. med. Aleksandra Sowiera. Z Sowmedem współpracuje mąż dyrektorki Elżbiety Wrzesińskiej-Żak. Ginekolodzy: - Według oficjalnych doniesień szpital chce wykorzystać łóżka patologii ciąży do leczenia chorych z zespołem stopy cukrzycowej. W Polsce rzeczywiście jest z tym problem. Z braku dostępu do terapii pacjentom grożą amputacje. Ale tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by Sowmed, który zatrudnia męża pani dyrektor, mógł pracować w bardziej komfortowych warunkach. - Tym bardziej że spółka operuje w publicznym szpitalu nie tylko chorych na NFZ, ale też wykonuje komercyjne zabiegi swoim prywatnym pacjentom. Operuje dużo, nawet w nocy. Z tego powodu mamy czasem problem z wykonaniem cesarskich cięć - mówią lekarze.  I podważają szpitalne statystyki: - Obłożenie na ginekologii jest o wiele większe, niż to wynika ze szpitalnych wskaźników. Nasz oddział wykonuje świetną robotę. Szpital liczy w sumie ponad 200 łóżek, z czego 30 procent to łóżka ginekologiczne i położnicze. Przyjęliśmy na nie rok temu 5215 pacjentek, co stanowi 42,5 procent wszystkich chorych. - Z tych ponad 5 tys. pacjentek, ok. 1,7 tys. przeszło terapię na patologii ciąży. Dla porównania chirurgia miała w tym czasie niewiele ponad 2,9 tys. chorych. A łóżek jest tu 45. Gdyby więc podzielić liczbę chorych przez liczbę łóżek, to na pododdziale patologii przelicznik wynosiłby 89, a na chirurgii tylko 65 - tłumaczą. **Uwaga na zakażenia** W liście do ministra zdrowia ginekolodzy poruszają też wątek bezpieczeństwa. Twierdzą, że węzły sanitarne na oddziale patologii ciąży nie są przystosowane do komunikacji z chirurgicznym blokiem operacyjnym, na który trzeba przetransportować pacjentów z ciężkimi, zakażonymi, ropnymi ranami: "Chorzy będą przemieszczać się przez czysty oddział ginekologii, co z punktu widzenia wymogów sanitarnych jest nie do zaakceptowania". Przypominają też, że na Sowmed lekarze skarżyli się też w szpitalu w Gnieźnie. Ostatecznie spółka - po zmianie dyrekcji szpitala - straciła kontrakt. Raport NIK nie potwierdził jednak podejrzeń protestujących. Izba dobrze oceniła realizację umowy przez chirurgów. Sowmed wygrał w sądzie sprawę o odszkodowanie. W związku z buntem w szpitalu im. Raszei kilka dni temu radna PiS Klaudia Strzelecka złożyła interpelację. Pyta w niej miasto, w jaki sposób prywatne podmioty działające na terenie szpitala rozliczają się z nim, czy chirurgiczny kontrakt z NFZ został zrealizowany w 100 proc., czy obłożenie na oddziale liczone jest według zajętości łóżek w nocy. Nie dostała jeszcze odpowiedzi. - Ta sprawa budzi wiele wątpliwości, które moim zdaniem powinny być wyjaśnione - mówi Strzelecka. **Dyrekcja: nie ma tu drugiego dna** Innego zdania jest dyrektorka Elżbieta Wrzesińska-Żak: - Nie ma tu żadnego skandalu ani drugiego dna. Szpital nadal będzie leczyć pacjentki z powikłaniami w ciąży, tylko na mniejszej liczbie łóżek. Adekwatnej do potrzeb. I dodaje: - Jestem wstrząśnięta skalą oskarżeń. Wskaźnik obłożenia na oddziałach, jaki podajemy, liczony jest według metodologii NFZ i nie podlega dyskusji. Dane, jakie podają ginekolodzy, nie są rzetelne. Z 1,7 tys. pacjentek z patologii ciąży większość trafiła tu tylko na kilka godzin, tuż przed porodem. Ginekologia nie wykonała w ubiegłym roku kontraktu. Są dni, kiedy ginekolodzy w ogóle nie operują, bo nie było pacjentek. Chirurgia wykonała natomiast kontrakt w 140 proc. Elżbieta Wrzesińska-Żak przyznaje, że w szpitalu odbywają się komercyjne zabiegi: - Dotyczą one wyłącznie terapii zmniejszania żołądka, która nie jest refundowana przez NFZ. Na każdej takiej operacji lecznica zarabia wprawdzie 6 tys. zł, ale zabiegów jest ostatnio niewiele. Nie jest prawdą, że chirurdzy operują komercyjnie w nocy. W nocy operujemy ostre przypadki, np. pęknięte wyrostki robaczkowe. Po południami odbywają się zabiegi onkologiczne. Dzięki temu szpital ma obecnie wyższy ryczałt na świadczenia z NFZ, czyli większy budżet. Kontrakt z chirurgami przynosi szpitalowi zyski.  Jakie? Dyrekcja nie chciała nam podać szczegółów umowy z Sowmedem. Twierdzi, że kontrakt jest poufny. A co z nepotyzmem? Wrzesińska-Żak: - Mąż jest anestezjologiem. Nie jest żadną tajemnicą, że od lat pracuje w szpitalu na kontrakcie. Z Sowmedem jedynie współpracuje. Ta współpraca nie ma z restrukturyzacją żadnego związku.  Dr n. med. Grzegorz Nowocień, szef oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu im. Raszei: - Mieszanie Jacka Żaka do tej sprawy jest bardzo nie fair. Jacek zgodził się pracować w Raszei na moją usilną prośbę, kiedy brakowało anestezjologów. Ponieważ pracuje w szpitalu ginekologiczno-położniczym przy ul. Polnej, zajmuje się u nas znieczulaniem niemal wyłącznie pacjentek z oddziału ginekologii i położnictwa. Nie jest faworyzowany, nie ma układów z chirurgami, pracuje według takich samych stawek, jak inni. Boję się, że po tej aferze odejdzie z zespołu.  Ginekolodzy nie składają broni. Zwrócili się o pomoc także do prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka.


[WO] Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą?
# Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą? *Proces, w którym władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, właśnie zupełnie zmienił wymowę.* Dzisiejsza, czwarta już rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Justyna Wydrzyńska, przyniosła przełom. Przypomnę tylko, że aktywistce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za pomoc w aborcji farmakologicznej. Anna (imię kobiety zmienione) zgłosiła się do niej w 12. tygodniu ciąży. Chciała ją przerwać w Niemczech, ale oponował przeciw temu jej partner, który zagroził, że jeśli zabierze w podróż ich trzyletnie dziecko, zgłosi porwanie rodzicielskie. Kobieta nie miała z kim zostawić dziecka, więc zwróciła się do Wydrzyńskiej, która oddała jej swoje tabletki. Wówczas partner, który znalazł kopertę z danymi aktywistki, zgłosił sprawę prokuraturze. Proces, który dotąd toczył się dość spokojnie – głównie dlatego, że pokrzywdzony nie stawiał się w sądzie – w środę nabrał tempa. Mężczyzna, na którego na poprzedniej rozprawie sąd nałożył za uporczywe niestawianie się karę 3 tys. zł (taką samą karę nałożono na Annę, która również nie odpowiadała na wezwania), dziś pojawił się, by zeznawać. I choć ten fragment rozprawy był niejawny z uwagi na to, że powód miał opowiadać o osobistych sprawach pary, co mogłoby naruszyć jej interes, wszystko, co zdarzyło się potem, pozwala mówić o nowej odsłonie w całej sprawie. Obrona Wydrzyńskiej wystąpiła bowiem z wnioskiem do sądu o prześwietlenie przemocowej przeszłości partnera Anny, a sędzia na to przystała. Adwokat wniósł, by sąd ściągnął z ośrodka pomocy społecznej informacje o interwencjach podejmowanych w rodzinie Anny w związku z przemocą domową oraz o wszczęciu procedury założenia jej partnerowi Niebieskiej Karty. Obrońca aktywistki ADT zawnioskował też, by sąd zwrócił się do wydziałów karnego i rodzinnego sądu rejonowego z prośbą o dokumentację ewentualnych spraw, jakie były prowadzone przeciw partnerowi Anny lub z jego udziałem. Taki ruch obrony pozwala uważać, że jest ona przekonana co do tego, że istnieją dowody na to, że kobieta, której pomogła Justyna Wydrzyńska, a niewykluczone, że również jej pierwsze dziecko, była ofiarą przemocy. W ten sposób proces, dzięki któremu władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, zupełnie zmienia wymowę. Z rozpraw zaczyna się bowiem wyłaniać opowieść o przemocy domowej. Tej przemocy, wobec której PiS i jego sojusznicy zachowują od lat haniebną bierność. To, co dziś stało się na sali sądowej i co będzie miało kontynuację na kolejnych rozprawach, podważa też narrację o aborcji, jaką od lat serwują Polakom PiS i Ordo Iuris, którą to organizację sędzia dopuściła do strony oskarżycielskiej, by reprezentowała interesy nienarodzonego płodu.  Zacznijmy od samego sedna sprawy, które jest absurdalne i kłóci się ze zdrowym rozsądkiem każdego, kto myśli logicznie. Oto bowiem w Polsce własna aborcja jest całkowicie legalna, kobiecie nie grozi za nią żadna kara. Tę przewiduje się tylko za pomoc w aborcji, za którą można uznać nie tylko wykonanie terminacji ciąży przez lekarza, ale też zawiezienie na zabieg własnej żony czy czuwanie przy koleżance, która zdecydowała się na aborcję farmakologiczną. Zatem uznajemy za nielegalną pomoc w czymś, co jest legalne. Sprawa Anny pokazuje jednak, że sprawy niekoniecznie są tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają. Co, jeśli pomoc w aborcji jest pomocą w wyjściu z przemocowej relacji? Jeśli przerwanie ciąży jest jedyną furtką, przez którą kobieta może uciec od bicia i gwałtu? Co, jeśli pomoc w aborcji jest jednocześnie pomaganiem matce w wyciągnięciu z domowego piekła jej dziecka, tego, które już jest na świecie? Co, jeśli to jedyny sposób, by przerwać przemoc ekonomiczną lub ubóstwo? Jeśli tylko dzięki aborcji kobieta będzie mogła odejść, bo z większą liczbą dzieci byłoby to już niemożliwe? Jeśli tylko przez przerwanie ciąży będzie mogła stanąć na nogi, a jej dziecko wreszcie będzie miało codziennie obiad i ciepłe buty na zimę? Czy wtedy zdaniem PiS i Ordo Iuris osoba pomagająca – choćby tylko tak, że przyniesie kobiecie przesyłkę z lekami do aborcji farmakologicznej z paczkomatu, bo to też podpada pod paragraf – nadal jednoznacznie dopuszcza się zła? Nie sposób tę tezę obronić. Postać Anny pokazuje to, co wiedzą wszystkie osoby zajmujące się tematem aborcji. Po pierwsze, że bardzo często decyzja o niej podejmowana jest w powodu przemocy panującej w domu. Po drugie, że ciążę najczęściej przerywają matki. Polskich badań oczywiście nie ma, ale te amerykańskie mówią, że aż 59 proc. kobiet robiących aborcję ma już dzieci. Trudno zatem podtrzymać tezę – serwowaną Polakom przez katolickich fundamentalistów – że ciąże przerywają głównie karierowiczki, dla których najważniejsza jest praca (w czym nie ma zresztą nic złego), czy wytatuowane w tęczowe jednorożce feministki, które nie chcą mieć dzieci, gdyż upodobały sobie lewacki hedonizm (w czym nie ma zresztą nic złego). Absurdalna sprzeczność, o której napisałam wyżej, ta, że karzemy za pomoc w czymś, co jest legalne, wynika z hipokryzji władzy. Ultrakonserwatyści nie mają odwagi otwarcie podnieść ręki na matki Polki, stąd prawo nie przewiduje kary za aborcję dla kobiety. Proces Justyny Wydrzyńskiej właśnie pokazał, że władza i tak tę rękę na nie podnosi. Jest dokładnie taka sama jak przemocowy mąż, który przy znajomych całuje żonę po rękach, a kiedy wyjdą, nabija jej siniaka pod okiem. ***Pomoc w legalnej aborcji farmakologicznej można uzyskać w organizacji Aborcja Bez Granic, tel. 22 29 22 597.***

Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą
# Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą *Lekarze zasłaniają się "efektem mrożącym" i wyrokiem TK. Bo przez 30 lat nie było żadnej aborcji dla ratowania życia i zdrowia pacjentki, który skończyłby się skazaniem* Irena miała 40 lat, gdy badanie ginekologiczne wykazało dwie rzeczy: że ma szybko rosnące mięśniaki macicy i że jest w ciąży, której z powodu mięśniaków nie donosi. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej poszłaby do szpitala i ją po prostu przerwała, ale właśnie weszło w życie zarządzenie zabraniające lekarzom aborcji poza sytuacją zagrożenia życia i zdrowia pacjentki oraz czynu zabronionego. Z usług dyskretnych prywatnych gabinetów nie mogła skorzystać: miała nadciśnienie, chore nerki i uczulenie na większość antybiotyków, lekarz nie zaryzykowałby. Musiała zdobyć skierowanie na legalną aborcję. Internista odmówił: sumienie mu nie pozwalało. Za to doradził: "Może pani iść do psychiatrów. Jak pani powie, że się zabije, to może dadzą". Irena poszła do szpitala rejonowego. I znów pech: nowy dyrektor właśnie postanowił, że placówka będzie przestrzegać wartości chrześcijańskich, i obwiesił go plakatami z informacją, że tu aborcji się nie robi. Ordynator stwierdził, że pacjentka "jakąś szansę na urodzenie ma", i odmówił skierowania na zabieg. "My tu chronimy życie, a pani się na ten stół pcha". Kolejna stacja, szpital wojewódzki. Tym razem lekarz stwierdził, że sprawa jest ewidentna i wypisał skierowanie: aborcję należy zrobić "zgodnie ze wskazaniami pacjentki". Tyle że, jak się okazało, Irena może i ma wskazania, ale nie "bezwzględne". Specjalista od ciąży wysokiego ryzyka odmówił aborcji. "I tak jestem miły, że panią przyjmuję". Irena się poddała. W ciąży czuła się fatalnie, wszystko ją bolało, ciągle brała zwolnienia. Od lekarza prowadzącego usłyszała, że "ciąża to nie przyjemność". W 19. tygodniu zaczęły się plamienia ("coś tu pani wycieka, ale nie wiem co") i Irena dostała skierowanie do szpitala - miała się zgłosić, gdy poczuje się gorzej. Dwie doby później, z gorączką 40 stopni, zawiózł ją mąż. Przez noc nikt się nią nie zajął, rano była już ledwo przytomna i miała drgawki. Sepsa, stwierdził lekarz na porannym obchodzie. Stan krytyczny. Mąż usłyszał, że ma się modlić, żeby antybiotyki zadziałały. Kilka godzin później Irena urodziła martwy, 250-gramowy płód. Antybiotyki zadziałały. Po rekonwalescencji kobieta znów poszła na USG. Mięśniaki tak się rozrosły, że trzeba już było usuwać całą macicę. "I tak żadnej ciąży pani nie donosi, nie ma obawy", usłyszała. To nie jest historia z ostatnich dwóch lat, tylko sprzed ponad 30. Opisała ją Olena Skwiecińska w "Wyborczej", w numerze z 6 stycznia 1993 r. - w przeddzień uchwalenia ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Gdy Irena próbowała przerwać ciążę, obowiązywało jeszcze prawo z 1956 r., na mocy którego wskazaniem do aborcji było zdrowie pacjentki i jej trudne warunki życiowe - a w praktyce przez ponad trzy dekady była dostępna praktycznie na żądanie. Dokumentem, który wiązał ręce lekarzy, była nie ustawa, nie wyrok Trybunału, tylko przyjęty przez nich samych w 1991 r. kodeks etyki lekarskiej. **Lekarze pod rękę z Kościołem i prawicą** Ustawę z 1993 r., uchwaloną po ponad trzyletnich sejmowych i ulicznych bataliach - pierwszy projekt zakazu aborcji stworzyła komisja ekspertów Episkopatu w 1989 r. - uznano za jedną z najsurowszych w Europie. Nie bez powodu: przewiduje tylko trzy sytuacje, w których można ciążę przerwać: gdy zagraża ona życiu i zdrowiu ciężarnej, gdy płód jest uszkodzony lub gdy ciąża pochodzi z czynu zabronionego, czyli gwałtu lub kazirodztwa. Tym niemniej same zapisy ustawy nie są szczególnie precyzyjne, a zatem otwarte na interpretacje. Według WHO zdrowie to "stan dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brak choroby, kalectwa i niepełnosprawności". Taka na przykład brytyjska ustawa dopuszcza aborcję w sytuacji zagrożenia życia kobiety, kiedy przerwanie ciąży zapobiegnie poważnemu i stałemu pogorszeniu jej zdrowia fizycznego lub psychicznego oraz uszkodzenia płodu - czyli nie jest aż tak różna od polskiej - ale zapisy interpretowane są bardzo szeroko. Tak szeroko, że aborcja na Wyspach jest dostępna na wniosek pacjentki, po lekarskiej konsultacji, do 24. tygodnia ciąży. W Polsce interpretacja od początku była nader wąska. Wyegzekwowanie aborcji w szpitalu często było drogą przez mękę: wymagało samozaparcia, determinacji, a najlepiej wsparcia prawniczki. Za ten stan odpowiadają trzy instytucje. Kościół, który od początku transformacji bezpardonowo naciskał na zakaz aborcji, najlepiej całkowity. Politycy prawicy, którzy ustawę z 1993 r. uchwalili, a następnie wielokrotnie próbowali ją zaostrzyć. Wreszcie, środowisko lekarskie, które nie tylko często interpretowało ją skrajnie antykobieco, ale wręcz samo wyrywało się przed szereg, gdy chodziło o ograniczanie praw pacjentek. **Chcieli zakazać od początku wolnej Polski** Pierwszą uchwałę domagającą się uchylenia prawa do aborcji lekarze podjęli jeszcze w grudniu 1989 r., na I Krajowym Zjeździe Lekarzy. Zjazd powołał też specjalny zespół, który miał opracować kodeks etyki lekarskiej. A zespół, jak relacjonował wchodzący w jego skład Jerzy Umiastowski, "świadomie przyjął stanowisko, że lekarz powinien podporządkować się prawu stanowionemu tylko wtedy, gdy nie narusza ono prawa naturalnego". Projekt kodeksu został przedstawiony na kolejnym zjeździe, w grudniu 1991 r. Od ponad roku obowiązywała już wtedy klauzula sumienia, ale projekt poszedł jeszcze dalej. Naczelna Rada Lekarska chciała, by lekarz mógł przerwać ciążę wyłącznie w przypadku zagrożenia życia ciężarnej. Przeprowadzenie aborcji w jakiejkolwiek innej sytuacji groziło utratą prawa do wykonywania zawodu. Ten zapis był co prawda sprzeczny z obowiązującym prawem, ale Rada preferowała prawo naturalne. Czyli, w praktyce, prawo lekarza do decydowania za pacjentkę. Ostatecznie uchwalono wersję złagodzoną, dopuszczającą też aborcję przy zagrożeniu zdrowia i ciąży z przestępstwa. "Jest to najbardziej liberalne rozwiązanie, na jakie pozwala etyka", stwierdził prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Tadeusz Chruściel. Według profesora "lekarze wypowiedzieli się w ten sposób przeciwko nadmiernej swobodzie seksualnej, a za poprawą obyczajów w Polsce". Po uchwaleniu kodeksu etyki lekarskiej aborcja była co prawda wciąż w Polsce legalna, ale w większości wypadków nie było komu jej wykonać. Liczba zabiegów w publicznych placówkach spadła ze 105 tys. w 1988 do 11,6 tys. w 1992 r. Wzrosły za to ceny w prywatnych gabinetach. **Zobowiązujemy się wierności chrześcijańskiemu sumieniu** Drugi wzrost cen pacjentki dyskretnych ginekologów odnotowały w 1993 r., po uchwaleniu ustawy antyaborcyjnej. Choć wśród argumentów przeciw zakazowi nader często pojawiał się powrót babek z brudnym drutem i oddziałów septycznych dla ofiar spartaczonych skrobanek, podziemie aborcyjne w latach 90. było już bardzo różne od tego opisywanego w "Piekle kobiet" przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Rynek po prostu przejęli sami lekarze i lekarki. Przez kolejne 10-15 lat - aż pojawiła się realna konkurencja w postaci słowackich klinik i przysyłanych z zagranicy tabletek poronnych - podziemie aborcyjne funkcjonowało niemal otwarcie, reklamując się w gazetach jako "ginekolog-zabiegi wszystkie" czy "aaaaa przywracanie menstruacji". Organy ścigania rzadko interweniowały: przeczesując archiwum "Wyborczej" z ostatnich 30 lat, znalazłam tylko kilka przypadków postawienia zarzutów przeprowadzającym nielegalną aborcję ginekologom. W publicznych szpitalach natomiast królowała klauzula sumienia, czasem deklarowana przez całe szpitale. Lekarze, łamiąc prawo, zasłaniali się nią nawet wtedy, gdy przyszło wskazać inny szpital, który wykona aborcję lub przy odmowie wypisania antykoncepcji. Gdy te praktyki skrytykował w 2013 r. Komitet Bioetyki PAN, Naczelna Rada Lekarska jego stanowisko odrzuciła: sumienie lekarza, uznała, jest ponad prawem pacjenta. A rok później 3 tys. lekarzy i studentów medycyny podpisało tzw. deklarację wiary, w której zobowiązali się do wierności chrześcijańskiemu sumieniu, respektowania prymatu prawa bożego ponad ludzkim oraz do odrzucenia aborcji, antykoncepcji i sztucznego zapłodnienia. Co jeśli ich pacjentki miałyby inne zdanie na ten temat? Odsyłamy do prymatu prawa bożego. *DALSZA CZĘŚĆ W KOMENTARZACH*


"Tworzymy listy śmierci!". Wojciech Olszański i Kamractwo Rodaków na drodze do Sejmu
# "Tworzymy listy śmierci!". Wojciech Olszański i Kamractwo Rodaków na drodze do Sejmu *Niech żyje Łukaszenka! Niech żyje Putin! - krzyczał Olszański, gdy kamraci odciągali go od ofiary.* ____________________________ We wrześniu dwaj podpalacze statutu kaliskiego: Wojciech Olszański, aktor z wykształcenia, reżyser inscenizacji historycznych i patostreamer z zamiłowania, oraz jego najbliższy współpracownik Marcin Osadowski, z wykształcenia informatyk, z zamiłowania nacjonalista, złożyli w warszawskim sądzie wniosek o rejestrację Partii Kamrackiej, która ma wystartować w najbliższych wyborach sejmowych. *– Będzie to partia endecka, stworzona przez Polaków dla Polaków – wyjaśnił Olszański stołecznym dziennikarzom.* __________________________ **KIM SĄ KAMRACI?** Fundamentem nowego ugrupowania jest Stowarzyszenie Bydgoskie Kamractwo Rodaków (SBKR), pierwsza sądownie zarejestrowana odnoga ogólnopolskiego, jak go określają zwolennicy, ruchu kamrackiego. Poza utajnioną Radą Narodową Kamratów (i jej statutem) nie ma on jasnych struktur ani stałej siedziby. Ma natomiast wzór munduru (według statutu „może zawierać elementy umundurowania służb mundurowych"), stronę internetową (rodacykamraci org) i „Kodeks Kamracki" zaczynający się od słów: „My Kamraci Polacy (…) dla sprzeciwu wobec mordu czynionego na Narodzie Polskim (…) postanawiamy, że wolą naszą jest Ojczyznę z rąk oprawców wyrwać…". SBKR zarejestrował Michał Kosiński, bydgoszczanin przed czterdziestką, żonaty i dzieciaty, narodowiec i trochę poeta. Z deklamowanych przezeń własnych wierszy można się dowiedzieć, kim są owi „oprawcy Ojczyzny". „Polska historia – duma i walka, nie ma w niej mowy i miejsca na wstyd/ lecz prócz Polaków, skąd – nie wiadomo, ale w pakiecie przyplątał się… Ziem urodzajnych ci u nas bez liku, żyzna kraina rzepaków i gryk/ i od stuleci Polak na roli, bo ciężką pracą nie zhańbi się… ". 7. punkt „Kodeksu Kamrackiego" mówi: „Każdy Kamrat obowiązany jest dochować tajemnicy we wszystkich sprawach dotyczących Kamractwa". Punkt 13 przypomina zaś, że „hasłem przewodnim Kamratów jest Śmierć wrogom Ojczyzny". To zawołanie oddziałów dywersyjnych Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (1944-1956) bydgoscy kamraci mają wyhaftowane na kieszeni mundurowych koszul – czyli na sercach. Mimo takich sekretów i zagrożeń będę próbował w to środowisko wniknąć. Na początek wypełniam „formularz kontaktowy e-mail Polskiej Narodowej Rady Kamratów", wpisuję dane i prośbę o kontakt z panem Michałem. _______________________________ **WIELKA LECHIA I SŁAWIANIE** – Mamy w Kamractwie przedsiębiorców, prawników, lekarzy, mamy też zwykłych ludzi. Zajmujemy się patriotyzmem, walką z dyskryminacją sanitarną, edukacją wartości narodowych, krzewieniem sprawności fizycznej i zdrowego trybu życia, przetrwaniem i technikami survivalowymi – opowiada Michał Kosiński w rozmowie z założycielem witryny Centrum Edukacyjne Powiśle (CEP) Rafałem Mossakowskim, który „walczy z państwem PO-PiS, czyli niemieckim kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym". Aktualnie SBKR próbuje zebrać pod swym sztandarem jak najwięcej lokalnych grup nacjonalistycznych i paramilitarnych. Do związków z Kamractwem przyznają się m.in. Wolne Wilki Podlasia i Wolne Wilki Warszawy, Wilki Morskie z Wybrzeża, łódzkie Wilki Serca Polski, dalej Śląski Ruch Oporu, częstochowski Ruch Patriotyczny „Front", wrocławskie Stowarzyszenie „Grunwald", szczecińska Gwardia Narodowa, grudziądzcy Suwerenni, Świadomi z Piotrkowa Trybunalskiego, Niezależni z Chojnic i kilkanaście innych organizacji, dla których obecna opozycja to „Żydzi, których Polska się wstydzi", a Zjednoczona Prawica (ZP) to Zdrajcy Polski (cytaty z „wilczych" witryn). Kosiński w rozmowie z CEP twierdzi, że łącznie to 100 tysięcy osób. Śledzący działalność Kamratów Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych szacuje liczbę „aktywnych sympatyków" na 40 tysięcy. I tak dużo. – Tylko podczas ostatniej manifestacji w Warszawie pod tytułem „Dmowski na Zamek" Kamraci zgromadzili według obliczeń policji 8 tysięcy osób – mówi mi Konrad Dulkowski z OMZRiK. – A to był przecież 25 czerwca, sezon urlopowy. Gdy czoło pochodu mijało plac Trzech Krzyży, ogon stał jeszcze pod pomnikiem Dmowskiego. Maszerujący – wśród nich młode kobiety w strojach militarnych, rodziny z dziećmi, a także kilku niepełnosprawnych wózkowiczów – skandowali nie tylko najbardziej popularne wśród kamratów hasło „Tu jest Polska, a nie Polin!", lecz także i jego nową wersję: „…nigdy Ukro-Polin!". Umundurowani kamraci prezentowali organizacyjne emblematy: biało-czerwono-niebieskiego orła przypominającego hitlerowską „gapę" (godło SBKR) oraz zwielokrotnione swastyki, czyli tzw. kołowroty/świaszczyce. Do tego mieczyki Chrobrego, toporły, krzyże celtyckie, falangi, jaszczury Narodowych Sił Zbrojnych, wilcze haki, Czarne Słońca i runy hagal noszone niegdyś przez dywizje górskie SS. Przewodzący pochodowi 62-letni Olszański, który używa również pseudonimu „Jaszczur" (czuje się członkiem zlikwidowanego w 1942 roku Związku Jaszczurczego) oraz „Aleksander Jabłonowski" (od nazwiska chorążego wielkiego koronnego z czasów saskich, zagończyka i posła na Sejm), jechał na kasztanowej klaczy i w mundurze własnego projektu, wyklinając przez mikrofon Ukraińców, Żydów, homoseksualistów, Stany Zjednoczone („Ameroli"), Unię Europejską oraz polski rząd. Mijając palmę na rondzie de Gaulle’a, obiecał, że „gdy prawdziwi nacjonaliści dojdą do władzy, obalą to drzewo hańby narodowej i symbol dominacji ciemnoskórych ras nad Polakami". W jego miejscu zostanie posadzony „prasłowiański dąb". Bo Kamraci to także panslawiści i zwolennicy teorii o Wielkiej Lechii, która rozciągała się w starożytności od Łaby do Uralu i której wojownicy gromili legiony rzymskie w niesłusznie zapomnianych dziś bitwach. Polaków nazywają „Sławianami" (od „sławy"), a Polskę „sławiańską ziemią". Wielu z nich to mniej lub bardziej skryci sympatycy Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki. Sam Olszański sporadycznie występuje w białoruskiej państwowej TV, zaś w 2019 roku spotkał się z ambasadorem Rosji Siergiejem Andriejewem i wyznał mu w ukłonach, jak bardzo ceni sowieckich „wyzwolicieli" Polski, a szczególnie współsprawcę zbrodni katyńskiej i pacyfikatora powstania węgierskiego generała NKWD Iwana Sierowa. Złożył też coś w stylu hołdu: - Polacy, zatruci amerykanizmem i poczuciem nieśmiertelności, że Matka Boska ich ze wszystkiego wyciągnie, myślą, że są podmiotem w grze [zachodnich mocarstw], a jesteśmy mięsem armatnim. Wiedział to Piasecki, który mówił, że my, Polacy szczerze kochamy Związek Radziecki. Ja też go kocham. Naprawdę. Nie jestem cynikiem, panie ambasadorze. Bolesław Piasecki przed wojną był liderem paramilitarnej „Falangi", której członkowie nosili mundury niemal identyczne, jak dzisiejsi kamraci. Po wojnie, za wstawiennictwem Sierowa, wyszedł z więzienia, by zostać przywódcą koncesjonowanego ruchu katolików, posłem na Sejm i członkiem Rady Państwa PRL. Prorosyjskich akcentów nie zabrakło też w trakcie wieńczącego marsz „Dmowski na Zamek" wiecu pod kolumną Zygmunta. Przemawiali m.in. poseł Grzegorz „Szczęść Boże" Braun oraz profesorowie Włodzimierz Korab-Karpowicz i Mirosław Piotrowski. Pierwszy jest pracownikiem Uniwersytetu Opolskiego, byłym kandydatem PiS do tamtejszego sejmiku oraz publicystą tygodnika „Do Rzeczy". Drugi to były gwiazdor Radia Maryja, wykładowca KUL i europoseł Ligi Polskich Rodzin, a potem PiS (trzy kadencje w Brukseli). Dwa lata temu kandydował na urząd prezydenta RP, by zająć ostatnie, 11. miejsce. Obaj naukowcy odczytali na placu Zamkowym „Apel o pokój w Europie Środkowej", gdzie przedstawili Ukrainę i NATO jako agresora, a Rosję jako ofiarę. Po nich przemówił znany z wrocławskiego palenia kukły Żyda dolnośląski przedsiębiorca Piotr Rybak. Przywitał się z tłumem hasłem „Śmierć wrogom ojczyzny!" (zebrani odkrzyknęli: „Śmierć, śmierć, śmierć!"), po czym ogłosił trzy aktualne postulaty ruchu kamrackiego: – Precz z fałszywą pandemią, precz z drożyzną, precz z wojną ukraińską! Po Rybaku na podium wszedł otoczony umundurowanymi kamratami Michał Kosiński. Przedstawił zgromadzonym „test na temat polskiego interesu narodowego w krótkich pytaniach": „Czy ci, którzy ograniczyli nam dostęp do broni, realizują polski interes narodowy?! Czy ci, co indoktrynują nasze dzieci ideologią elgiebetowską, realizują polski interes? Czy ci, co wymyślili pandemię i przyczynili się do 200 tysięcy nadmiarowych zgonów, realizują…?! Czy ci, co w ciągu 30 lat doprowadzili do ruiny ponad 8 tysięcy przedsiębiorstw produkujących polskie produkty dla Polaków…?! Czy prezydent, który mówi, że „tu jest Polin" [chodzi o wypowiedź Andrzeja Dudy z okazji zeszłorocznych świąt chanukowych], realizuje polski interes narodowy?!". Na wszystkie pytania zebrani odpowiadali gromkim: – Niee! Kosiński: – Za rok prawdziwi narodowcy dojdą do władzy i przygotujemy taczki na polityczne łajdaczki! Czołem wielkiej Polsce! „Czołem!", odkrzyknął gromko tłum, w którym stała także kamratka i bydgoszczanka Beata Szmidt, właścicielka dwugwiazdkowego hotelu Logan.

Wyciąganie artykułów zza paywalla
!antipaywall

    Tutaj można prosić o wyciągnięcie rzeczy zza paywalla, a dobre osoby z dostępami mogą te prośby spełniać

    • 0 users online
    • 1 user / day
    • 2 users / week
    • 2 users / month
    • 7 users / 6 months
    • 69 subscribers
    • 78 Posts
    • 114 Comments
    • Modlog