• WFA OP
    link
    22 years ago

    Przestroga dla Rosjan. Wstawmy Ukrainę w miejsce Afganistanu

    Nieudane rosyjskie wojny prowadziły czasami do okresowego podupadania systemu władzy w Rosji. Czy tak będzie i tym razem?

    Rosyjski specnaz nie miał daleko. Wozy opancerzone wyjechały z rosyjskiej ambasady, dołączyły do kolumny jadącej z lotniska i po autostradzie pomknęły w kierunku pałacu prezydenckiego. Żołnierze byli umundurowani, ale nie mieli rosyjskich dystynkcji. Wśród 400 ludzi był oddział specjalny, około 20-osobowy – miał dopilnować, by prezydent nie przeżył tego wieczoru.

    Samochody minęły pierwszy posterunek, leżały przy nim zwłoki dwóch policjantów, których zabili sabotażyści. Kolumna podjechała w okolice pałacu, strzeżonego przez kolejne pierścienie ochrony. Bronił go garnizon złożony co najmniej z 2 tys. żołnierzy i kilku czołgów. Ściany pałacu były specjalnie wzmocnione, by wytrzymać ostrzał artyleryjski. Prezydent ze swoją rodziną mieszkał na trzecim piętrze z ochroną osobistą i najbliższą rodziną. Żołnierze zajmowali pierwszą i drugą kondygnację.

    Na kolację agent rosyjskiego wywiadu, przebrany za kelnera, podał prezydentowi i jego otoczeniu truciznę. Ten natychmiast po posiłku zemdlał i Rosjanie nawet rozważali przez moment rezygnację z ataku, by uniknąć rozlewu krwi. Jednak rosyjscy szpiedzy nie zapanowali nad… swoimi agentami w otoczeniu prezydenta. Jeden z nich, lekarz, nie znał planów moskiewskiej Centrali i zrobił prezydentowi płukanie żołądka. Niedoszła ofiara trucizny ocknęła się, ale koniec był bliski.

    Komando specnazu wdarło się do pałacu prezydenckiego i rozpoczęło szturm od pokoju do pokoju, z piętra na piętro. Nie jest jasne, kto zabił głowę państwa: miejscowy agent czy specnazowiec. Walki w pałacu trwały do rana i szacuje się, że zginęło w nich ok. 200 żołnierzy prezydenckiej gwardii i 100 Rosjan. Następnego dnia wyznaczony przez Moskwę następca wygłosił orędzie do narodu, zapewniając, że jego poprzednik był zwykłym zdrajcą.

    Tak rozpoczęła się dziewięcioletnia rosyjska interwencja w Afganistanie. Ciało zabitego prezydenta Hafizullacha Amina Rosjanie pochowali w bezimiennym grobie pod Kabulem.

    Panika Politbiura Zabójstwo Amina nie było pierwszym mordem politycznym w Afganistanie. Trzy miesiące przed śmiercią on sam nakazał udusić swojego poprzednika Nur Tarakiego poduszkami w więziennej celi. Taraki wziął władzę po rewolucji w 1978 r., która obaliła premiera Dauda – jego zwłoki (i całej jego rodziny) odnaleziono w masowym grobie dopiero w 2008 r. Sam Daud zresztą wygnał swojego kuzyna, króla Afganistanu Zachira, w 1973 r.

    Właściwie nie było władcy afgańskiego w całym XX w., który zmarłby w świętym spokoju podczas sprawowania rządów. W śmierci Amina było jednak coś wyjątkowego: poprzednicy bywali truci lub zabijani przez skrytobójcę, a następcy bez większych ceregieli brali władzę i pokojowo ją sprawowali przez kolejne lata. Rosjanie rozpoczęli wojnę, która przyczyniła się do upadku dwóch państw: Afganistanu i Związku Radzieckiego.

    Źródeł interwencji szukać można w Wielkiej Grze. Mianem tym określano rywalizację carskiej Rosji z Brytyjczykami kolonizującymi Indie w XIX w. Początkowo Rosjanom wystarczały prowokacje, np. wysyłanie do Kabulu poselstw, które spanikowani Brytyjczycy odbierali jako próbę wyrwania tego kraju spod ich kurateli. Rosjanie byli na tyle mądrzy, że ograniczali się do akcji szpiegowskich, widząc, że kolejne karne ekspedycje wojsk brytyjskich do Afganistanu kończyły się blamażem.

    W 1979 r. role się odwróciły i to Amerykanie zaczęli „po rosyjsku” rozgrywać Rosjan w Afganistanie. Amerykański dyplomata Archer Blood spotykał się z komunistycznym prezydentem Aminem kilkakrotnie. Po jednym ze spotkań w cztery oczy napisał entuzjastyczną depeszę do Waszyngtonu sugerującą, że Amin może nawet porzucić Sowietów na rzecz Ameryki. Rosjanie prawdopodobnie dowiedzieli się o tym dzięki agentom z otoczenia Amina.

    Leonid Breżniew już wcześniej rozpytywał doradców, czy interwencja wojskowa w Afganistanie jest potrzebna. Jednak po spotkaniach Blooda z Aminem sprawę przejęło KGB. Jego szef Jurij Andropow alarmował, że Amerykanie mogą rozmieścić w Afganistanie rakiety średniego zasięgu, zdolne razić bazy radzieckie w Azji Centralnej, a nawet użyć terytorium Afganistanu do ataku na ZSRR! Panika na Kremlu wzrastała w zasadzie z dnia na dzień, co wiadomo z ujawnionych w latach 90. dokumentów.

    Breżniew zwołał posiedzenie wąskiego grona ówczesnych „siłowików”. Stawili się m.in.: minister obrony Dmitrij Ustinow, szef KGB Andropow i minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko. Nie dopuszczono nawet stenotypisty, dokument końcowy sporządził Konstantin Czernienko, przyszły szef KPZR. 12 grudnia 1979 r. podjęto decyzję o napaści na Afganistan.

    Panika rosyjskiego Politbiura okazała się uzasadniona. Kiedy już Rosjanie zdecydowali się wtargnąć, zabić Amina i podtrzymywać słabnącą partię komunistyczną w Afganistanie, na scenę wszedł Zbigniew Brzeziński. Ówczesny doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Jimmy Cartera snuł wizję tzw. zielonego pasa. Chodziło o religijne pobudzenie ludów południowej rubieży Związku Radzieckiego, by – motywowane gniewem na bezbożny komunizm – podkopały imperium. Zaczęło się od jeszcze świeckiego Pakistanu, którego dyktator Zia Ul Haq rozpoczął proces „szariatyzacji” w 1978 r. Promował religię w wojsku, a kiedy w Afganistanie zaczęła się święta wojna – dżihad – z Sowietami, pozwolił na otwarcie licznych szkół religijnych na pograniczu.

    Wielu Afgańczyków zapamiętało rolę Brzezińskiego. Prezydent Hamid Karzaj opowiadał niżej podpisanemu, że „kocha wszystkich Polaków, prócz tego jednego, wyjątkowego szkodnika Zbiga”. Według popularnej w Afganistanie teorii spiskowej Brzeziński sprowokował w tym kraju ekstremistyczne pobudzenie, które później wydało talibów.

    Partyzanci duchy Rozpoczęta przez specnaz operacja zmiany władzy w Afganistanie szybko przekształciła się w regularną okupację. Wiosną 1980 r. kontyngent radziecki liczył już 80 tys. żołnierzy, najwięcej będzie ich w połowie lat 80., bo prawie 120 tys. Wsparci przez nich afgańscy komuniści szybko uporali się z buntami wokół Heratu i Kabulu. Wywołali je afgańscy chłopi, którzy sprzeciwiali się reformom rolnym oraz wymuszanej laicyzacji. Później dołączali do nich zdemobilizowani oficerowie oraz część młodzieży studenckiej.

    Kreml sądził, że Afganistan będzie kolejnym łatwym zwycięstwem, jak wcześniej Angola, Mozambik czy Etiopia. Sytuacja ekonomiczna w Związku Radzieckim w tym czasie również lekko się poprawiła. Udało się zdusić polską Solidarność, w innych krajach bloku wschodniego Rosjanie zaczęli rozmieszczać rakiety średniego zasięgu, grożące zagładą nuklearną Europie Zachodniej. Wynikły z tego wszystkiego optymizm radzieckiego kierownictwa przekładał się na arogancję i poczucie, że ZSRR może już nadążać za Zachodem.

    Dopóki w Białym Domu rządził coraz słabszy Carter, amerykańskiej odpowiedzi nie było. Dopiero Ronald Reagan podjął wyzwanie: rozmieścił własne rakiety w Europie, rozpoczął na nowo wyścig zbrojeń i nacisnął na Rosjan w Afganistanie.

    A tam Rosjanom początkowo szło nawet nieźle. Przejmowali dowodzenie nad afgańskimi służbami bezpieczeństwa, wojskiem. Armia afgańska była w rozsypce, zdarzały się bunty i ucieczki żołnierzy. Rosjanie mieli też ambicje modernizacyjne: włączali kobiety do życia publicznego, reformowali szkolnictwo.

    W dużych miastach, jak Kabul, Herat czy Mazar-e-Szarif, mogli sobie nawet pozwolić na luksus przechadzki po ulicach jedynie z osobistym uzbrojeniem, nienękani przez partyzantów. Zachowały się z tego czasu wspomnienia dzieci, dziś już dorosłych Afgańczyków, wielu zapamiętało radzieckich żołnierzy jako uśmiechniętych, miłych blondynów, którzy na ulicach Kabulu rozdawali cukierki „bon-bony”.

    Zupełnie inaczej wyglądała wojna na wsi. To właśnie w prowincjach buntujących się coraz silniej przeciwko radzieckiej okupacji Afgańczycy najbardziej cierpieli. Rosjanie, których było za mało do opanowania tak dużego kraju, zamiast żmudnie oczyszczać wsie z pojedynczych bojowników, przeprowadzali naloty dywanowe i równali całe osady z ziemią. Częste były ataki szwadronów śmigłowców na wsie. Poszkodowani Afgańczycy wspominają, że po prostu leżeli czasem z poduszką na głowie, by nie słyszeć eksplozji, a ich bliscy byli rozrywani obok radzieckimi pociskami.

    W latach 1980–85, według raportu Helsinki Watch, zginęło prawdopodobnie około miliona Afgańczyków. Oprócz bombardowań Rosjanie wysyłali oddziały zabójców do szczególnie dających im się we znaki wsi afgańskich. 200 ludzi zabitych we wsi w Kunduzie, 165 we wsi pod Kabulem, liczby te przyrastały lawinowo. Rosjanie i ich afgańscy poplecznicy chodzili od domu do domu, wrzucając przez okna granaty. Czasem ustawiali stanowiska ogniowe wokół wsi i zabijali uciekających.

    Szczególnie surowo karali wsie leżące w pobliżu szlaków komunikacyjnych, na których afgańscy partyzanci zasadzali się na radzieckie konwoje. Taktyka duszmanów (afgańskich partyzantów) polegała na ataku z zaskoczenia, zniszczeniu części konwoju i rozproszeniu się w okolicznych dolinach. Rosjanie nie zamierzali jednak za nimi gonić – mieli za mało żołnierzy – skupiali się na karaniu wieśniaków. Kładli wokół wsi pola minowe, które zabijały ludzi i zwierzęta jeszcze 15 lat później.

    Upadek imperium W 1986 r. radziecka interwencja już się zwijała. Nie do końca wiadomo dlaczego, ponieważ okupantom udało się ustabilizować sytuację w wielu prowincjach Afganistanu. Partyzantka, mimo coraz większego zagranicznego wsparcia, nie zyskała wystarczającej przewagi, by zagrozić władzy nowego afgańskiego prezydenta Nadżibullacha.

    • WFA OP
      link
      22 years ago

      Zasługę skłonienia Michaiła Gorbaczowa do wycofania wojsk z Afganistanu przypisywał sobie gen. Borys Gromow. Ten ostatni dowódca rosyjskiego kontyngentu przekonywał na Kremlu, że generałowie prezydenta Nadżibullacha próbują wykorzystywać Armię Czerwoną do własnych interesów, w tym zwalczania wrogich frakcji i partyzantki. Wreszcie w 1989 r. Gromow ze swoim synem, młodszym oficerem, przeszedł przez most na rzece Amu-darii do Związku Radzieckiego – tak zakończyła się sowiecka interwencja w Afganistanie.

      Rosjanie zabrali jednak wojnę ze sobą, do kraju. Przez całe lata 80. do ZSRR w znacznych liczbach docierały trumny z „gruzem-200”, jak do dziś armia rosyjska oznacza ładunki ze zwłokami żołnierzy. Gromow w zainscenizowanej scenie na moście nad Amu-darią zapewniał, że „swoich nie zostawiamy”. Ale Komitet Matek Żołnierzy Rosji, organizacja założona w 1989 r., doliczył się ponad 500 pozostawionych wojskowych. Część z nich przeszła na islam i pozostała w przybranej ojczyźnie.

      W samej Rosji weterani i ich matki stopniowo zyskiwali polityczne znaczenie. Początkowo pomijani i wstydliwie chowani przez władzę, zaczęli się organizować i ostatecznie doprowadzili do tego, że rzeczywistość wojenna przebiła się przez kokon informacyjny chroniący partię komunistyczną. Głasnost, czyli polityka ujawniania wielu opinii, nieoczekiwanie została wykorzystana do opowiedzenia społeczeństwu dramatu rosyjskich żołnierzy, wysłanych na tę bezsensowną wojnę.

      Afganistan złamał Armię Czerwoną i jej mit. Okazało się, że była ona w stanie stłumić powstanie cywilów w Budapeszcie w 1956 i najechać na Czechosłowację w 1968 r., ale już zawahała się przed interwencją w Polsce w 1980 r. A w starciu ze zdeterminowanym przeciwnikiem, jakim byli szczerze nienawidzący Rosjan duszmani, okazała się bezradna, choć skłonna do okrucieństwa.

      Rosjanie za czasów Władimira Putina nakręcili co prawda stylizowane na Hollywood filmy o Afganistanie w rodzaju „9 kompanii”, sławiące braterstwo broni i bohaterstwo blond Rosjan patriotów, ale w rzeczywistości były to wielonarodowe oddziały z poboru, niespójne wewnętrznie i nierozumiejące się często nawzajem. Logistyka nie nadążała za manewrami wojska i ostatecznie siły zbrojne okazały się nieprzydatne do utrzymania w ryzach okupowanych narodów w Europie i Azji.

      Wojna w Afganistanie nie była oczywiście jedyną przyczyną upadku Związku Radzieckiego. Równie ważną – a może i ważniejszą – rolę odegrała postawa Zachodu, zdeterminowanego do pokonania komunistów nie tylko sankcjami, izolacją i wyścigiem zbrojeń, ale również ideałami. To właśnie te ideały ostatecznie wsparły determinację Afgańczyków i wykazały słabość radzieckiej tożsamości, żyjącej fantomami imperialnymi.

      Na koniec wystarczy w miejsce Afganistanu podstawić Ukrainę. Tylko Rosję można pozostawić na tej samej, nikczemnej pozycji.


      Autor był polskim ambasadorem w Afganistanie (2012–14). Obecnie jest analitykiem Polityki Insight i wykładowcą Collegium Civitas. Na początku marca nakładem wydawnictwa Mando ukazała się jego książka „Talibowie. Przekleństwo czy nadzieja Afganistanu”.

      Polityka 14.2022 (3357) z dnia 29.03.2022; Historia; s. 72