Ci, którzy twierdzą, że Putin po rozprawie z Ukrainą zaryzykuje wojnę z NATO i zaatakuje Polskę, nie doceniają jego sprytu i rozmachu ogłaszanych już od dawna geostrategicznych zamysłów pana Kremla.

Przed bezpośrednim wojennym zagrożeniem przestrzegają nas choćby ważni politycy, będący jednocześnie doświadczonymi wojskowymi.

Gen. Petr Pavel, prezydent Czech, a wcześniej szef Sztabu Generalnego tego państwa i szef Komitetu Wojskowego NATO zapowiada, że inwazja może nastąpić za siedem lat.

Kierujący Pentagonem Lloyd Austin na spotkaniu z amerykańskimi żołnierzami stacjonującymi w Polsce ostrzegał, jak podała PAP, że „Putin nie zatrzyma się, jeśli zajmie Ukrainę. Potem pójdzie na kraje bałtyckie, a następnie wy i wasi towarzysze broni znajdziecie się na linii frontu, walcząc z Putinem, którego powinniśmy byli - czy też Ukraina mogłaby – zatrzymać wcześniej".

Tych zapowiedzi lekceważyć nie wolno. Ale z tego, co od dawna o swoich dążeniach mówią sam Putin i jego otoczenie, wynika, że kremlowski dyktator liczy, że i bez ryzykowania otwartym konfliktem zbrojnym z zachodnimi sąsiadami Moskwie uda się osiągnąć jej imperialistyczne cele.

Rosjanie są właśnie w 1944 roku

Putinowska Rosja żyje według odmiennego kalendarza, nie tylko cerkiewnego, różniącego się od naszego o 13 dni. Jest jeszcze specyficzny kalendarz emocjonalny, odstający o dziesiątki lat.

„Specjalna Operacja Wojskowa", czyli wojna z Ukrainą jest dla jej autorów, jakby to głupio nie brzmiało, czymś w rodzaju rekonstrukcji Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak Rosjanie nazywają zmagania ZSRR z III Rzeszą. W ich pojęciu historia się powtarza.

Za nimi jest już ten zły czas, kiedy siły zbrojne Federacji Rosyjskiej, jak Armia Czerwona w 1941 roku, pod ciosami wroga wiały spod Kijowa, Charkowa, z Chersonia. Minął już moment zgrozy, jaką wywoływały zapowiedzi wielkiej kontrofensywy „nazistów" ukraińskich.

Teraz na swym kalendarzu kremlowscy „rekonstruktorzy" mają tryumfalny rok 1944. Po krachu kontrofensywy ukraińskiej latem 2023 r, który dla nich jest powtórzeniem sukcesu Armii Czerwonej na Łuku Kurskim, nastał czas repetycji zwycięskiej Operacji Bagration, w której wojska Stalina przeszły latem 1944 r. spod Smoleńska nad Wisłę.

Teraz Rosjanie spodziewają się, że za kilka tygodni armia moskiewska znajdzie się na linii Dniepru, a być może i w Odessie.

Po trwogach ubiegłego lata, nastał w Moskwie, niekoniecznie przedwcześnie, czas tryumfu. Widać to po promieniejącym radością i bardzo pewnym siebie Putinie i jego współpracownikach. Buta bije z telewizora kremlowskiego. Wojownicze hasło „możemy powtórzyć" (rozprawę z wrogami z 1945 r.), które wróciło do Rosji jeszcze w 2012 r. (było powtarzane w latach 50., ale potem zastąpił je slogan „nigdy więcej wojny") nabrało nowej, pełnej nadziei mocy.

Dalej w tej rekonstrukcji powinno dojść do finału podobnego do zakończenia „Wielkiej Ojczyźnianej", czyli „Nowej Jałty" – porozumienie potęg, które nad głowami małych narodów podzieliły świat na swoje strefy wpływów i na dekady ustaliły globalny porządek.

Putin owładnięty ideą “Jałty 2”

„Jałta 2" od lat jest idee fixe Putina, do której stale wraca. Na każdym corocznym spotkaniu Klubu Wałdajskiego (benefis pana Kremla, który wciela się w rolę mędrca, by dzielić się swą wizją świata z zagranicznymi ekspertami i politykami, których uda mu się zwabić do Rosji) zawsze jest ona przedstawiana jako remedium na globalne zagrożenia.

Według tych teorii na Ziemi byłoby bezpieczniej i spokojniej, gdyby potęgi, najlepiej Chiny, Rosja i USA wyznaczyły granice swych stref odpowiedzialności i każda z nich po swojemu czuwałaby nad porządkiem panującym u niej, a partnerzy nie wtrącaliby się do tego, co robią u siebie inni hegemoni.

Tak właśnie, jak przypominają w zapatrzonej w przeszłość Moskwie, mądrze postąpiły mocarstwa na Kongresie Wiedeńskim w 1815 r. po wojnach napoleońskich i przywódcy Wlk. Brytanii, USA i ZSRR dzieląc świat między siebie w lutym 1945 r. w Jałcie.

Zdaniem prof. Olega Barabanowa, dyrektora programowego prezydenckiego Klubu Wałdajskiego „Nowa Jałta zawsze była wariantem idealnym dla władz rosyjskich. Spotkać się, określić strefy wpływów, a potem żyć spokojnie. W pewnym sensie w tę politykę Jałty próbował grać też i Donald Trump, kiedy mówił o strefie wpływów Rosji, która jest daleko od Stanów Zjednoczonych, więc po co USA miałyby się tam wtrącać".

Były, a może i przyszły prezydent amerykański rzeczywiście szedł na rękę Putinowi, popierając jego pomysł zorganizowania spotkania przywódców mocarstw światowych w Nowym Jorku w 75. rocznicę powstania ONZ. To w zamyśle Moskwy miałoby być wstępem właśnie do „Jałty-2". Wtedy władze okupowanego Krymu już nawet szykowały się do kolejnej rundy spotkania, do którego, jak liczyły, powinno było dojść w Pałacu Liwadyjskim, gdzie w 1945 r. świat dzielili Churchill, Roosevelt i Stalin.

Do szczytu w Nowym Jorku jednak nie doszło, bo Putin, panicznie bojąc się zarażenia COVID-em, za ocean nie przyleciał.

Dobre słowo wsparte Smith & Wessonem

Dwa ultimata, które Moskwa w grudniu 2021 r., dwa miesiące przed inwazją na Ukrainę, przedstawiła Waszyngtonowi i NATO, w istocie były jednak szkicem rosyjskiej części przyszłego układu „Jałty 2".

Przypomnijmy – Kreml, który gromadził przy granicy ukraińskiej ogromną armię, kategorycznie zażądał, by przywódcy Zachodu podpisali zobowiązania do zaprzestania wszelkiej działalności militarnej w dawnych republikach ZSRR i wycofania wszystkich instalacji NATO, które pojawiły się w „Europie Wschodniej" (w języku Moskwy – byłe demoludy).

W ten sposób Putin jednostronnie nakreślił obejmujące także Polskę granice swojej strefy odpowiedzialności. Po tym, jak Zachód nie zechciał grać w „Jałtę 2", Putin rozpoczął wojnę.

Ale idei nie porzucił. W groteskowym wykładzie, jaki dał wyrzuconemu za fejki z telewizji Fox News Tuckerowi Carlsonowi, znów sporo mówił o rozmowach pokojowych, ale nie z Ukraińcami, lecz z Waszyngtonem. Tę ofertę znów kierował do zwolennika „Jałty 2" Trumpa, który, jak liczą na Kremlu, wróci wkrótce do Białego Domu.

Jeśli potężna, uskrzydlona zwycięstwem armia Putina dotrze do Bugu, co wydaje się dziś nieuniknione, wrócą żądania z grudnia 2021 r. i naciski na zwołanie „Jałty 2". Ale to już będą naciski z innych, znacznie korzystniejszych dla Kremla pozycji. Bo, jak kiedyś Putin powiedział premierowi Japonii, „dobre słowo to dobrze, ale dobre słowo i Smith & Wesson działają znacznie skuteczniej niż samo tylko dobre słowo".

Z pistoletem przystawionym do głowy swoich zachodnich sąsiadów i z amerykańskim partnerem gotowym do cynicznych transakcji na oczach przerażonej Europy, Putin i bez naciskania na spust swojego Smith & Wessona może nie tylko wojnę, ale i swoją historyczną misję doprowadzić do wymarzonego końca, czyli „Jałty-2".

A my: gdzie wtedy będziemy?