Rozstrzelany konwój

Śmierć pracowników World Central Kitchen, w tym Polaka Damiana Sobóla, według Izraela była przypadkowa. Ale wpisuje się w izraelską strategię ograniczania pomocy humanitarnej w celach wojennych.

Ala Qandil

Zdjęcie: Deir al-Balah, Strefa Gazy. Jeden z trzech samochodów ostrzelanych 1 kwietnia. W ataku zginęło siedmioro cywilów.

Polityka nr 16 (3460), 10.04 – 16.04.2024, strony: 42 – 44.

Do molo zbudowanego z gruzów gazańskich domów 1 kwietnia przycumował statek z Cypru z 340-tonami pomocy humanitarnej na pokładzie. Po sześciu miesiącach izraelskich bombardowań, w których zniszczona lub uszkodzona została ponad połowa budynków, jedyne czego w Gazie dziś nie brakuje, to gruzów.

Jeszcze tego samego dnia personel amerykańskiej organizacji charytatywnej World Central Kitchen (WCK) rozpoczął rozładunek. WCK specjalizuje się w dostarczaniu posiłków do miejsc objętych kryzysem. Zanim izraelski pilot drona (lub dronów) trzema precyzyjnymi uderzeniami zabił palestyńskiego kierowcę i sześciu zagranicznych wolontariuszy, zespołowi udało się rozładować 100 ton pomocy i przewieźć zapasy do magazynu w centralnej części Strefy Gazy, w Deir al-Balah. Pozostałe 240 ton wróciło na Cypr po tym, jak WCK zawiesiła działania w regionie.

To była już druga dostawa pomocy humanitarnej drogą morską do Gazy. Pierwsza wyruszyła 12 marca; tego samego dnia Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji, przemawiając w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, potępił Izrael za używanie głodu jako narzędzia prowadzenia wojny. Z Gazy docierały pierwsze zdjęcia wychudzonych dzieci. Administracja palestyńska zdokumentowała 27 przypadków śmierci głodowej, choć zdaniem ekspertów mogło ich być dużo więcej.

W Gazie głodem zagrożonych jest ponad milion osób – połowa wszystkich mieszkańców. Najgorsza sytuacja jest w północnej części, odciętej od reszty enklawy izraelskimi punktami kontrolnymi. Według danych UNICEF na północy w marcu “dwie trzecie rodzin spędziło bez jedzenia co najmniej 10 całych dni i nocy”. Zdecydowana większość Palestyńczyków w Strefie Gazy nie ma dostępu do pitnej wody, prądu i opieki medycznej, bo Izrael zniszczył większość szpitali, najczęściej tłumacząc te ataki obecnością wojowników Hamasu.

KULE NIE PRZEJADĄ

Izrael kontroluje i ogranicza cały proces dostarczania pomocy humanitarnej. W reportażu CNN z początku marca pracownicy organizacji pomocowych opowiadali, z czym się zmagają. Poza jednorazowym konwojem, który wjechał w marcu przez jedną z północnych bram w płocie otaczającym Gazę, ciężarówki z pomocą wjeżdżają tylko przez dwa przejścia graniczne ulokowane w południowej części Strefy: Rafah – o ograniczonej przepustowości, na granicy z Egiptem, i Kerem Szalom – przystosowane do ruchu ciężarówek, od strony Izraela. To drugie bywało tygodniami blokowane przez izraelskich cywilów protestujących przeciwko wwożeniu do Gazy jakiejkolwiek pomocy.

Większość rozmówców CNN chciała zachować anonimowość z obawy, że Izrael nałoży jeszcze więcej ograniczeń na ich organizacje. Jeden z nich mówił o tym, że mają 15 tys. ton towarów, ale nie mogą wjechać, bo wciąż czekają na izraelską inspekcję. Kolejna osoba skarżyła się, że nawet jeśli COGAT (izraelska administracja wojskowa ds. cywilnych) zaakceptuje zawartość ciężarówek, i tak mogą zostać zawrócone na przejściu granicznym. Lista zakazanych przedmiotów, które Izrael uznaje za mogące służyć zarówno celom cywilnym, jak i wojskowym, ciągle się zmienia i bywa dość arbitralna. Do Gazy nie mogą wjechać np. kule ortopedyczne, anestetyki czy nożyczki chirurgiczne.

Cytowana w materiale CNN Janti Soeripto, dyrektorka organizacji Save the Children US, powiedziała, że była świadkiem, jak ciężarówki, które przeszły już inspekcję, są zawracane – bo śpiwory miały suwaki, a w pakietach higienicznych z podpaskami były cążki do paznokci. Innym razem śpiwory nie wjechały, bo były zielone, a zieleń to kolor wojskowy. Taki sam los spotkał zestawy dla matek i noworodków czy systemy filtracji wody. W dodatku nawet jeśli tylko niektóre przedmioty zostaną uznane za problematyczne, zawracana jest cała ciężarówka, a trwający często tygodniami proces weryfikacji zaczyna się od nowa.

Ograniczanie pomocy humanitarnej jest zbieżne z oficjalną izraelską polityką blokady Gazy, a premier Beniamin Netanjahu pochwalił się nawet w połowie stycznia, że Izrael do Gazy celowo wpuszcza tylko minimalne ilości pomocy. Mimo to COGAT zaprzecza wszystkim informacjom z materiału CNN.

Nawet jeśli pomoc wjedzie do Strefy Gazy przez południowe przejścia graniczne, nie ma gwarancji, że trafi do najbardziej potrzebujących, szczególnie tych na północy enklawy. Zdarza się też, że zdesperowani Palestyńczycy zabierają jedzenie z czekających na dalszy przejazd ciężarówek. Coraz więcej osób boi się zbliżać do miejsc dystrybucji ze względu na izraelskie ataki na czekających na pomoc. O ile pod koniec lutego oburzenie świata wywołał izraelski ostrzał (według Izraela żołnierze poczuli się zagrożeni) ludzi chaotycznie rozładowujących ciężarówki w mieście Gaza – zginęło wtedy 118 osób, a 760 zostało rannych – o tyle kolejne, podobne, nie zostały już tak nagłośnione.

Według danych ONZ, podobnych ataków było już 24, a według lokalnego Ministerstwa Zdrowia izraelska armia do połowy marca zabiła w nich 400 osób. Na początku lutego izraelska armia ostrzelała jadący na północ oenzetowski konwój z pomocą, mimo że jego przejazd został zgłoszony i zatwierdzony przez armię. 10 ciężarówek stało na izraelskim punkcie kontrolnym, gdy jedna z nich, wypełniona żywnością, została ostrzelana przez okręt marynarki wojennej. Pozostałe zawrócono. Władze miały sprawę zbadać, ale jak dotąd nie poinformowały o wynikach śledztwa.

Zniszczone przez armię drogi; śmierć ludzi z lokalnych władz odpowiedzialnych za koordynowanie wjazdów pomocy, a także policjantów, którzy chronili ciężarówki przed wygłodzonymi ludźmi; piętrzące się przeszkody biurokratyczne i regularne ostrzeliwanie konwojów – wszystko to sprawia, że od strony Egiptu na północ Gazy nie dociera obecnie nic. Stąd próby transportu pomocy drogą morską oraz nieliczne, kosztowne i nieskuteczne zrzuty żywności z samolotów.

UNRWA KONTRA WCK?

W strefie Gazy wciąż działa prawdopodobnie kilkadziesiąt organizacji pomocowych. Kluczową z nich jest UNRWA, oenzetowska agencja ds. palestyńskich uchodźców na Bliskim Wschodzie. Została powołana w 1949 r. - po tym, jak Izrael wysiedlił 750 tys. Palestyńczyków z ich ziem. UNRWA miała być agencją tymczasową, ale Izrael nigdy nie pozwolił uchodźcom wrócić. Wielu z nich w 1948 r. uciekło do Strefy Gazy, dziś oni i ich potomkowie stanowią ponad 70 proc. wszystkich mieszkańców tej enklawy.

Ogromna większość zatrudnionych w organizacji to Palestyńczycy. UNRWA m.in. prowadzi szkoły, przedszkola, szpitale i przychodnie, kursy zawodowe, dystrybucję jedzenia, remonty infrastruktury w obozach. Obecnie w swoich szkołach zorganizowała schroniska dla wewnętrznie przesiedlonych Palestyńczyków (ponad 80 proc. wszystkich mieszkańców enklawy). UNRWA w Strefie Gazy pełni niejako funkcję równoległej administracji cywilnej, zatrudniając 13 tys. osób.

I być może właśnie z powodu tej kluczowej dla Palestyńczyków roli Izrael uparł się, by UNRWA zlikwidować. Zaczęło się od zarzutów o udział 12 pracowników UNRWA w ataku Hamasu na Izrael 7 października, w którym zginęło blisko 1,2 tys. obywateli Izraela, a 250 zostało uprowadzonych (w Strefie Gazy do dziś zginęło ponad 33 tys. osób, przynajmniej co trzecia to dziecko). Zarzuty w stosunku do pracowników UNRWA do dziś nie zostały poparte wiarygodnymi dowodami, mimo to posądzeni o terroryzm pracownicy zostali przez UNRWA pod presją zwolnieni. Izrael zwrócił się też do sekretarza generalnego ONZ, by ten UNRWA zastąpił nową agencją.

Zarzuty poskutkowały tym, że część krajów okresowo wycofała się z finansowania organizacji, choć większość już przywróciła wpłaty, z wyjątkiem USA. Ale prywatni donatorzy nadal boją się wpłacać pieniądze na UNRWA. Wśród obecnych w Palestynie pracowników humanitarnych nikt nie ma wątpliwości, że ta agencja jest kluczowa dla całej operacji pomocowej. Więc choć walka o dotacje między organizacjami pomocowymi często bywa bezwzględna, wiele z nich odmawia teraz przyjmowania środków, które pierwotnie miały być przeznaczone dla UNRWA.

Szczególnie że to właśnie UNRWA jako jedna z ostanich dostarczała pomoc na północ Strefy Gazy. Pod koniec marca Izrael jednak zerwał z nią kontakty, jednocześnie zezwalając WCK na wjazd do północnej Strefy Gazy.

World Central Kitchen 15 lat temu założył słynny szef kuchni Jose Andres. W Polsce dała się poznać w 2022 r., gdy z Ukrainy docierały miliony uchodźców. Działa i u nas, i w samej Ukrainie, często wchodząc w partnerstwo z lokalnymi biznesami i organizacjami oraz stawiając wielkie kuchnie. W Polsce – m.in. w Przemyślu. I tam właśnie do WCK trafił Damian Soból – pomagał z logistyką, gotowaniem, jeździł też z dostawami pomocy do Ukrainy, a potem do innych miejsc, m.in. Turcji. Aż w końcu dotarł do Strefy Gazy.

Od początku izraelskiej inwazji w kilkudziesięciu ogromnych kuchniach, które WCK postawiła w centralnej i południowej części enklawy, jej zespół przyrządził ponad 40 mln posiłków. „Oferują świeże warzywa, które albo nie są dostępne na rynku, albo są strasznie drogie. (…) WCK niemalże z dnia na dzień zorganizowała drugą pod względem wielkości – po istniejącej od 1949 r. UNRWA – największą operację pomocową. Szybkość działania sugeruje, że izraelska biurokracja musiała ułatwić im ten proces” – pisze izraelska dziennikarka Amira Hass w dzienniku „Haaretz”. Dodaje też, że ewidentnie była to część izraelskiej strategii obliczonej na pozbycie się UNRWA.

Haas widzi w ataku na personel WCK strzał Izraela we własną stopę, bo WCK zawiesiła działalność w Gazie i teraz nie będzie kim UNRWA zastąpić. Ale organizacje pomocowe interpretują to zupełnie inaczej – jako celowe działanie, które ma je zastraszyć i zniechęcić do działania w Strefie Gazy.

LISTA CELÓW

Po tym, jak 1 kwietnia personel WCK rozładował pierwsze 100 ton pomocy ze statku i przewiózł ją do magazynu, sześciu międzynarodowych pracowników organizacji i palestyński kierowca – zgodnie z obowiązującym protokołem bezpieczeństwa – skoordynowali z izraelską administracją wojskową plan powrotu do swojej siedziby w Rafah.

Organizacje pomocowe mają opracowane protokoły bezpieczeństwa. Poza oznakowaniem samochodów, kamizelkami, hełmami kluczowa jest kwestia uzgodnień z lokalnymi władzami. Z zasady organizacje informują izraelską armię o współrzędnych geograficznych swoich magazynów, siedzib, domów. Zgłaszają, kiedy i dokąd będą się przemieszczać oraz w jakich samochodach.

W Gazie od miesięcy kolejne organizacje starają się to ukrywać, a w szczególności współrzędne geograficzne miejsc, w których realizuą pomoc – opowiadają w nieoficjalnych rozmowach pracownicy humanitarni. Ich obiekty były w ciągu ostatnich sześciu miesięcy ostrzeliwane. Organizacje uznały więc, że izraelska armia „traktuje listę obiektów chronionych jak listę celów” – wyjaściał tę logikę w rozmowie z serwisem New Humanitarian Jesse Marks z Refugees International.

Po ataku na konwój WCK przedstawiciele organizacji pomocowych nie przebierają już w słowach. „Nie akceptujemy narracji o niefortunnym incydencie. (…) Bo to, co spotkało konwoje WCK i MSF, i siedzibę MSF, jest częścią tego samego wzorca celowych ataków na pracowników humanitarnych i medycznych, dziennikarzy, pracowników ONZ, szkół i domów” – powiedział podczas konferencji prasowej w Genewie Christopher Lockyear, sekretarz generalny MSF, Medicins Sans Frontieres International.

Odniósł się też do izraelskiego ataku na siedzibę MSF położoną na obrzeżach Chan Junis. W ostrzale z 20 lutego zginęła synowa i żona jednego z pracowniów, a sześć osób zostało rannych, z czego pięć to kobiety i dzieci. W budynku przebywały wtedy 64 osoby. Niektóre z nich to ocalali z poprzedniego ataku izraelskiej armii na inny dom MSF w Rafah, z 8 stycznia. Zginęła wtedy pięcioletnia córka pracownika organizacji.

Izraelska armia była informowana i potwierdziła odbiór informacji o współrzędnych geograficznych budnku na obrzeżach Chan Junis, na którym dodatkowo wisiała ogromna flaga z logo MSF. Dopiero po wszczęciu śledztwa dziennikarskiego w tej sprawie przez Sky News, ponad miesiąc po ostrzelaniu domu MSF, izraelska armia zapowiedziała swoje śledztwo. W oświadczeniu dodatkowo podała, że żołnierze „ostrzelali budynek, który został zidentyfikowany jako miejsce, w którym ma miejsce działalność terrorystyczna”. MSF odrzuca te zarzuty.

NIEFORTUNNE INCYDENTY

Wszystkie te ataki – na siedziby MSF i na konwój WCK – są coraz częściej łączone ze sobą. „Śmierć wolontariuszy jest tragedią. Ale jest też opowieścią o zachodnim rasizmie” – pisał na portalu Middle East Eye brytyjski dziennikarz Peter Oborne. Odnosił się do faktu, że do końca marca w Strefie Gazy zginęło ponad 196 pracowników humanitarnych i 76 zostało rannych. Ów rasizm według Oborne’a polega na tym, że musieli dopiero zginąć obywatele Zachodu, aby świat zwrócił uwagę.

Tego samego dnia, co atak na konwój WCK, zakończyło się dwutygodniowe oblężenie szpitala Szifa w mieście Gaza. WHO podało, że podczas oblężenia zginęło 21 pacjentów, a prośby organizacji humanitarnych, by strona izraelska zezwoliła na ewakuację, zostały zignorowane. Dopiero po ataku udało się przetransportować część pacjentów w stanie agonalnym do innego szpitala.

Władze wojskowe twierdzą, że Hamas miał swoją siedzibę w szpitalu, a w samym ataku armia zabiła i aresztowała setki terrorystów, zaś cywile w żaden sposób nie ucierpieli.

Dla samych Palestyńczyków tragiczna śmierć międzynarodowych pracowników humanitarnych może mieć katastrofalne skutki. W tej chwili już żadna organizacja nie dostarcza regulanie żywności w północnej Gazie. Wiele z nich, biorąc też pod uwagę zapowiadaną izraelską inwazję na Rafah, planuje zupełnie wycofać swój zagraniczny personel i zawiesić działaność w Strefie, tak jak zrobiło to WCK.

ALA QANDIL