Carne Ross od dziecka marzył, by wstąpić do RAF-u. Chciał zostać pilotem i walczyć za swój kraj. Jednak żaden pilot nie może być daltonistą, a Carne kolorów nie widzi. Poszedł więc w dyplomację. Nakładał sankcje na Irak, ale coś przestawało mu pasować. A gdy jego ukochana ojczyzna zaatakowała Saddama Husseina, rzucił wszystko i został anarchistą.
Carne Ross to były brytyjski dyplomata. Obecnie prowadzi niezależną organizację non profit - Independent Diplomat - która doradza wykluczanym na arenie międzynarodowej rządom i grupom demokratycznym w zakresie strategii dyplomatycznej. Osobiście odwiedził miejsca, gdzie anarchistyczne idee działają - a jedno z nich leży w północnej Syrii. Carne Ross jest także bohaterem filmu “Anarchista z przypadku”, który był wyświetlany na przeglądach kina anarchistycznego w całej Polsce. Film dostępny jest także na stronie www.accidentalanarchist.net
Wiesz, co ludzie myślą, jak słyszą o anarchiście? Że to albo XIX-wieczny terrorysta rzucający bomby, albo ubrany w kominiarkę i uzbrojony w koktajl Mołotowa antyglobalista tłukący się z policją, albo punkrockowiec w skórzanej kurtce z agrafkami, albo przeintelektualizowany student, który nie może przeżyć, że nie załapał się na rewolucję roku '68. To kim jest ten anarchista?
Anarchista to każdy, kto odrzuca władzę. Fryzura i ubranie nie mają tu oczywiście nic do rzeczy. Anarchizm to uniwersalna definicja, mająca zastosowanie w wielu sytuacjach, zarówno w polityce, jak i w pracy, ale także w relacjach osobistych. Są anarchiści, którzy żyją całkowicie poza społeczeństwem, zgodnie z własnymi zasadami etycznymi. Są też tacy jak ja, mainstreamowcy, którzy żyją w społeczeństwie i głoszą idee anarchizmu, bo wierzą, że to odpowiednia filozofia dla współczesnych czasów.
Niezależnie, o jakim anarchizmie mówimy, jedno jest wspólne - odrzucenie idei państwa.
Bo państwo to władza. To instytucja, która ma narzędzia, by narzucać prawa i karać za ich nieprzestrzeganie, a nawet zabijać. Jeśli więc odrzucamy władzę i odrzucamy hierarchię, to oczywiste jest, że odrzucamy państwo.
I mówi to facet, który chciał wstąpić do RAF, bo wierzył, że Zachód to dobrzy kowboje, a źli bandyci są na Wschodzie i w końcu zrobił fantastyczną karierę w dyplomacji.
Anarchizm odkryłem dopiero w średnim wieku. Za dzieciaka chciałem zostać pilotem i pewnie byłbym dumny, gdybym w imieniu swojej ojczyzny zrzucił bombę atomową na jakichś Bogu ducha winnych ludzi. RAF jednak mnie odrzucił, bo jestem daltonistą. Interesowałem się też sprawami międzynarodowymi, więc postanowiłem zostać dyplomatą. Czyli chciałem tak naprawdę być państwem, bo dyplomata je reprezentuje. I nigdy nie kwestionowałem ustalonego porządku i systemu.
Nigdy się nie buntowałeś? Dlaczego?
Takie wychowanie i taka edukacja. Klasyczna ekonomia, klasyczna demokracja przedstawicielska. W szkole nie zadawaliśmy pytań, zresztą nikt od nas nie oczekiwał zadawania pytań, czy poszukiwań alternatyw. Antytezą do naszego systemu był komunizm, a komunizm jest bardzo łatwy do krytykowania. Jeśli więc komunizm jest błędem, to znaczy, że nasz system jest właściwy.
Daltonista, który naprawdę żył w czarno-białym świecie.
Tak, w bardzo prostym. Lewica albo prawica, wolny rynek i państwo minimum, albo własność państwowa i gospodarka sterowana. Żadnej alternatywy. Dyplomatą zostałem z początkiem lat 90. Wtedy ludzie uwierzyli, że historia właśnie się skończyła i zwyciężył porządek zachodni.
Początek lat 90. to czas wielkich zmian w Europie. Jakie miałeś oczekiwania, wstępując do korpusu dyplomatycznego?
Chciałem jeździć po świecie i poznawać inne kultury. Z drugiej strony dyplomata w Wielkiej Brytanii to praca o bardzo wysokim statusie społecznym. Rodzice byli dumni, koledzy mnie podziwiali. To mi odpowiadało, fajna kariera, dobra praca, wygodne życie. No i murem stałem za swoim systemem.
W który zwątpiłeś.
Powoli zacząłem dostrzegać, jak nasz zachodni model się degeneruje. Pojawił się też problem zmian klimatycznych, o którym wówczas nikt nie mówił. A potem było nałożenie sankcji na Irak, za które - jako dyplomata - jestem bezpośrednio odpowiedzialny. Doskonale wiedziałem, jakie to przyniesie konsekwencje dla ludności cywilnej i wtedy dotarło do mnie, że państwa mogą się zachowywać tak, jak jednostkom nie wolno. Państwa mogą krzywdzić ludzi, mogą zabijać ludzi i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Jak to się stało, że państwo jest ważniejsze niż ludzkie życie? Przecież to absurd.
Wszystkiego jednak od razu nie rzuciłeś.
Bezpośrednim powodem mojego odejścia z korpusu dyplomatycznego było wypowiedzenie wojny Irakowi w 2013 roku przez Wielką Brytanię. Pracowałem wówczas jako ekspert do spraw broni masowego rażenia. I już wtedy wiedziałem, że ówczesny rząd brytyjski wyolbrzymiał zagrożenie i ignorował sygnały, że sprawy można załatwić inaczej. Pisałem liczne raporty pokazujące alternatywy wobec działań zbrojnych. Widziałem też, jak koledzy z dyplomacji, porządni i uczciwi na pozór ludzie, bez mrugnięcia okiem poparli działania wojenne, wiedząc, że nie ma ku temu żadnych przesłanek. Przez to straciłem wszelkie złudzenia.
I przez śmierć Davida Kelly’ego.
Zobaczyłem, jak państwo niszczy swoich lojalnych poddanych tylko po to, by bronić swoich interesów. Z Davidem Kellym pracowaliśmy jako eksperci od broni masowego rażenia. Gdy na jaw wyszły kłamstwa rządu brytyjskiego, Kelly został przez władze rzucony na pożarcie opinii publicznej. Wtedy popełnił samobójstwo. I nikt nie poniósł za to żadnej odpowiedzialności.
Tony Blair za wojnę przeprosił, ale swojej decyzji bronił. Mówił, że obalenie Saddama Husseina było właściwe, bo z bronią masowego rażenia czy nie, stanowił zagrożenie dla pokoju. Trudno też byłoby bronić Husseina. Krwawy dyktator, który doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu, odpowiedzialny za atak chemiczny na Kurdów w Halabdży, za wojnę w Kuwejcie, za masakrę szyitów.
Zgadzam się w pełni z taką oceną polityki Husseina. Zawsze byłem przeciw jego rządom, zresztą byłem też przez niego znienawidzony z powodu sankcji. I nigdy nie przyszło mi do głowy, by go bronić - ale wierzyłem, że są inne sposoby na osłabianie reżimu, jak na przykład odcięcie nielegalnych źródeł finansowania i uważałem, że nigdy nie powinniśmy iść na wojnę. Wojna nie tylko niszczy, ale jest też kompletnie nieprzewidywalna, co pokazuje obecna sytuacja na Bliskim Wschodzie. No i gdyby nie wojna - to nie zginęłoby pół miliona Irakijczyków.
Poczułeś się oszukany przez własny rząd. Ale nie chwyciłeś za koktajl Mołotowa, nie założyłeś kominiarki, a zamiast na barykady, poszedłeś do biblioteki.
Straciłem złudzenia, więc zacząłem szukać alternatyw. Szukałem idei, która w centrum stawia człowieka, a nie instytucję, ludzkie potrzeby, a nie fałszywie rozumiany porządek. Najpierw odrzuciłem neoliberalną ekonomię i założenie, że ludzie są tylko konsumentami i że chcą jedynie powiększać swój majątek. Bo przecież ludzkie potrzeby to coś więcej niż liczby. Ludzie poszukują sensu, poczucia społeczności, solidarności, miłości. A system zachodni na te potrzeby nie odpowiada.
To doprowadziło mnie do odrzucenia tradycyjnie pojmowanej polityki. Doszedłem do wniosku, że ludzie mogą wyrażać swoje potrzeby jedynie wtedy, gdy nie ma władzy i gdy nie ma państwowych instytucji. Gdy pojawia się hierarchia, relacje międzyludzkie przestają być autentyczne, bo wszystko kręci się wokół zdobycia władzy. Wolni możemy być więc tylko wtedy, gdy władzę odrzucimy i zaczniemy ze sobą rozmawiać bezpośrednio.
Brzmi jak recepta na chaos. A przecież rosyjscy anarchiści mówili, że anarchia jest matką porządku.
Od wieków wmawiano nam, że jedyną formą sprawowania rządu jest system hierarchiczny. Rządzi ten, kto jest na szczycie. Tak w dyktaturze, jak i we współczesnej demokracji. Jeśli nie będzie instytucji, państwa i władzy, to będzie chaos, a ludzie się pozabijają. Anarchizm odwraca ten schemat. Jeśli ludzie dobrowolnie ustalają ze sobą, jak ma wyglądać ich życie, negocjują - to pojawia się naturalny porządek.
Oczywiście to nie oznacza, że nie może być żadnych instytucji. Tylko że te instytucje muszą być przejrzyste i każdy musi mieć do nich wstęp i dostęp.
Ale to zakłada, że ludzie chcą uczestniczyć i są zaangażowani. Dziś poszedłem do redakcji na szóstą rano, wyszedłem o 14, jest 18 i robię z tobą wywiad. Miałbym jeszcze na 20 iść na spotkanie i debatować o tym, kto wywiezie mi jutro śmieci sprzed domu?
Też nie miałbym ochoty co wieczór chodzić na nudne, wielogodzinne spotkania. Ale na pewno poszedłbym na takie spotkanie do szkoły, gdzie chodzą moje dzieci. Przede wszystkim negocjowanie nie może być obowiązkowe. Nie chcesz - nie uczestniczysz. Ale jeśli chcesz, to masz prawo uczestniczyć. Nie oczekuję, że każdy będzie chodził na wszystkie spotkania i debatował o wszystkim. W antycznej Grecji obywatele decydowali o sobie na zgromadzeniach na zmianę, raz jedni, raz drudzy. Nie byli wybierani, ale reprezentowali ogół.
Można też wyłaniać grupę reprezentantów, którzy będą podejmować decyzje zgodnie z wolą mas. Na poziomie ogólnym decydują masy, a na poziomie szczegółowym reprezentanci, jak te decyzje wdrożyć. Dziś system działa tak, że wąska grupa ludzi podejmuje decyzję, a masy się muszą podporządkować. W anarchizmie jest na odwrót - to masy podejmują decyzję, a małe grupy je wdrażają.
Dziś masy wybierają swoich reprezentantów i to oni podejmują decyzję. To działa właśnie tak, jakbyś tego chciał.
W teorii tak, ale w praktyce nie. Mamy system większościowy, więc to większość wybiera rząd, a następnie ten rząd podejmuje takie decyzje, jakie chce. Nigdy nie głosowałem na partię rządzącą w Wielkiej Brytanii, więc nigdy nie byłem reprezentowany. Czy to znaczy, że uczestniczyłem w podejmowaniu decyzji o podatkach, systemie edukacji czy opiece zdrowotnej?
Ten system się nie sprawdza i dowodzi temu olbrzymia frustracja i gigantyczny spadek zaufania do polityków oraz instytucji. Ludzie chcą być podmiotem. Nie chodzi mi o obalenie demokracji, tylko o wprowadzenie demokracji lepszej. Prawdziwej. Demonstracja w obronie poznańskiego skłotu “Od:zysk” Łukasz Ogrodowczyk / PAP Demonstracja w obronie poznańskiego skłotu “Od:zysk”
Też dostrzegam brak zaufania do polityków. Tylko czy rozwiązaniem jest to, co mówisz? Czy ludzie tego chcą? Brexit w Wielkiej Brytanii, Trump w Stanach, Orban na Węgrzech, antymigracyjna retoryka w całej Europie, konserwatywny bunt młodych w Polsce. Nastroje przechylają się w prawo - jakkolwiek to prawo pojmujemy.
I to jest właśnie przygnębiające. Prawica wykorzystuje poczucie frustracji. Mówiłem o tym już dziesięć lat temu, że jeśli ludzi będą wykluczani, to w końcu pojawia się ktoś, kto zagrzmi - ja wam oddam władzę. Wyjdziemy z Unii i władza wróci w ręce Brytyjczyków, wybierzecie mnie i Ameryka znów będzie wielka. Każdy z nas krytykuje elity, więc antyestablishmentowa retoryka szybko znajduje poklask. Tylko że to jest ruch reakcyjny, który nie ma pozytywnego programu. Stoimy więc przed olbrzymim wyzwaniem - jak przekonać ludzi, że istnieje inny model niż państwo tak, jak je rozumiemy, czy rządy silnej ręki?
Tylko że to, do czego chciałbyś przekonywać ludzi, to utopia. Zbudowanie raju na ziemi. XX-wieczne rewolucje też obiecywały raj na ziemi, a skończyło się piekłem. Jestem z kraju postkomunistycznego, więc mam alergię na piękne hasła o równości i pokoju.
Również mam taką alergię i również mam takie obawy. Ale ja nie wierzę w przemoc, nie wierzę w zbrojną rewolucję. Uważam, że rodzi ona jedynie większą przemoc. I to faktycznie pokazały rewolucje XX wieku. Ale jest ogromna różnica między anarchizmem a socjalizmem, komunizmem czy kapitalizmem. Anarchizm nie jest utopijny.
Jak to?
Anarchizm nie oferuje społeczeństwa idealnego. Socjaliści i komuniści mówią, że w przyszłości wszyscy będą równi, kapitaliści mówią, że w przyszłości wszyscy będą bogaci. Jedni i drudzy usprawiedliwiają przemoc w imię tej lepszej przyszłości. A anarchizm mówi - jesteśmy niedoskonali, liczy się to, co jest teraz, liczy się to, jak teraz ze sobą funkcjonujemy. Trzeba odrzucić stosunek władzy i hierarchii w naszych relacjach. Jeśli to zrobimy, nasze społeczeństwo na tym zyska. Zmiana nastąpi naturalnie. Bez rozlewu krwi.
Jesteś pewien?
Anarchizm nie mówi, że cel uświęca środki. Tak mówi komunizm i kapitalizm. Sowieci wybili miliony ludzi w imię budowy komunistycznego raju. Kapitalizm to olbrzymie cierpienia ludzi i katastrofa środowiska w imię zdobywania bogactwa. Odrzucam obie te utopie, tak samo jak odrzucam zbrojne rewolucje. Anarchizm to zmiana w myśleniu, także na poziomie jednostki, także w życiu prywatnym. Tu nie chodzi o manifesty, deklaracje, wznoszenie flag i okrzyków - zaprowadzę was do lepszego świata. Bo przecież nikt nie ma monopolu na prawdę. Jestem sceptykiem, ale szanuję też poglądy innych. Szanuję poglądy komunistów, kapitalistów, mogę z nimi rozmawiać i przekonywać ich do swoich racji. Ale nie siłą. Odrzucam totalitaryzm myśli.
Opierasz swoją filozofię na idealistycznym postrzeganiu ludzi. Ale czy ludzie nie są egoistyczni, nie gonią za zyskiem, nie gonią za władzą?
Nie idealizuję ludzi. Ludzie są dobrzy i źli, ale są też kształtowani przez okoliczności, w jakich żyją. Jeśli żyją w niemoralnym systemie, który wynagradza najpodlejsze zachowania i odwołuje się do najniższych instynktów - chciwość, egoizm, żądza władzy - to właśnie tak się będą zachowywać. Mieszkałem kiedyś w Niemczech i dużo zajmowałem się tematem II wojny światowej. Nurtowało mnie, czemu tak dużo ludzi dołączyło do hitlerowskiej maszyny zagłady? Zwykli ludzie, piekarze, sklepikarze dołączali do komand śmierci. Dlaczego? Bo żyli w niemoralnym systemie, który tego od nich oczekiwał.
Teoretyzujemy cały czas. Pogadajmy o praktyce. Założyłeś Independent Diplomat. Co to za organizacja?
Non profit, która doradza demokratycznym grupom i rządom w zakresie strategii dyplomatycznej tak, by mogli uczestniczyć świadomie w procesach międzynarodowych, które ich dotyczą. Doradzaliśmy opozycji demokratycznej w Syrii, doradzaliśmy ludziom z Polisario Front na terenach okupowanej przez Maroko zachodniej Sahary, doradzaliśmy na Wyspach Marshalla, w zakresie negocjacji klimatycznych prowadzonych przez Narody Zjednoczone, a jest to miejsce szczególnie zagrożone podnoszącym się poziomem wód.
Doradzaliście też Sudanowi Południowemu.
Zanim osiągnął niepodległość. Zerwaliśmy relacje, gdy rząd rozpętał wojnę. Mamy ścisłe zasady - nie pomagamy rządom czy grupom, które łamią prawa człowieka. A to, co się teraz dzieje w Sudanie Południowym, to katastrofa. To, że pomagaliśmy im, nie oznacza, że stali się lepsi. Mimo to cieszę się, że mogłem pomóc im w zrozumieniu procesów dyplomatycznych. A to bardzo ważne, bo zauważyłem, że rządy czy grupy, które są wykluczane w procesach dyplomatycznych, zazwyczaj są wobec nich wrogo nastawione. Tak rodzi się frustracja polityczna. Jeśli jesteśmy wykluczani, stajemy się sfrustrowani i uciekamy się do przemocy. Che Guevara na muralu w Marinaledzie flickr Che Guevara na muralu w Marinaledzie
W swoim życiu odwiedziłeś miejsca, gdzie anarchizm działa w praktyce. Jedno z nich leży w Hiszpanii.
To Marinaleda - wioska w hiszpańskiej Andaluzji. Może nie jest to idealny model anarchistyczny, ale obowiązuje tam własność wspólna i kolektywny system decyzyjny. Ludzie wspólnie budują tam domy, ale nie wiedzą, który jest dla kogo, więc każdy stara się tak samo. Potem są dopiero losowane.
Marinaleda istnieje, bo państwo na to pozwala.
Marinaleda zrodziła się z okupacji nieużywanej ziemi jeszcze za reżimu Franco. Taki krok wymagał wówczas olbrzymiej odwagi. Ale nie ma nic nielegalnego w ustalaniu zasad kolektywnej własności czy kolektywnego systemu zarządzania na danych terenach, czy to we współczesnej Anglii, czy pewnie i w Polsce. Nawet w skostniałym, opresyjnym systemie można to praktykować.
Ale zaczęło się od okupacji. To tak jak ze squatowaniem budynków. W Polsce istnieją squaty, które są akceptowane przez miasta jako centra kulturalne. Ale są też squaty, które miasta likwidują, bo w końcu są tworzone nielegalnie.
Można też zebrać fundusze i wykupić ziemię czy budynek. Tak jest w Argentynie, gdzie robotnicy zrzucili się, by wykupić fabrykę przeznaczoną do likwidacji i zarządzają nią na zasadach spółdzielczych. Takie same kooperatywy-spółdzielnie działają w Hiszpanii. I to pracownicy są właścicielami. A w zasadzie nie pracownicy, a partnerzy.
Inny przykład to miejsce, gdzie państwo się wycofało i upadło. To Rojava w północnej Syrii.
To jedyne miejsce na ziemi, gdzie anarchistyczne idee zostały wcielone w życie dla tak dużej populacji. W Rojavie mieszka kilka milionów ludzi. Władza Assada załamała się tam w wyniku rewolucji roku 2012. Kurdyjskie milicje, Kurdowie związani z Robotniczą Partią Kurdystanu, czyli PKK, wcieliły w życie model wypracowany przez Abudllaha Ocalana. Ocalan jest liderem PKK i inspirował się myślą amerykańskiego anarchisty lub komunalisty, jak sam się określa, Marinem Bookchinem.
Ludzie w Rojavie mają głos decyzyjny na najniższym poziomie, na poziomie wioski, na poziomie wspólnoty. Jeśli potrzebne są decyzje na szerszą skalę, wspólnoty wybierają reprezentantów, którzy działają zgodnie z interesem ludzi.
Autonomiczna enklawa. To nie jest kolejny element, który destabilizuje Syrię?
Absolutnie odrzucam takie zarzuty. Syria jest pogrążona w chaosie, bo Assad wypowiedział wojnę ludziom za to, że domagali się demokracji i wolności. Assad jest odpowiedzialny za większą liczbę ofiar niż ISIS. Z jego rąk i rosyjskich oraz irańskich sojuszników zginęło już pół miliona ludzi, a połowa syryjskiej populacji została wypędzona ze swoich domów. Dla porównania - tereny podlegające Demokratycznej Federacji Syryjskiej - czyli Rojavy - są bardzo stabilne. Nie ma tam władzy etnicznej. Mimo że o Rojavie mówi się i myśli jako o tworze kurdyjskim.
A to przecież enklawa multietniczna.
Kurdowie są dominującą grupą, ale traktują Arabów, Syryjczyków i inne mniejszości na równych prawach. Widziałem to na własne oczy. Rozmawiałem z Arabami w Rojavie i mówili, że nigdy nie widzieli lepszego modelu zarządzania. Tylko że Rojavy nikt nie wspiera i o Rojavie nikt nie pisze. A jeśli ktoś pisze, to posługuje się stereotypami. Albo mówi tylko o dążeniu Kurdów do stworzenia państwa, albo opowiada o polityce neomarksistowskiej.
Pewnie przez związki z PKK. Unia Europejska i USA uznają PKK za organizację terrorystyczną o profilu marksistowskim.
Pewnie tak. PKK to organizacja o rodowodzie marksistowsko-leninowskim, ale jest to nieaktualne już od 10 lat. Nie powinno też się mówić o PKK, jako o terrorystach. W przeszłości ,owszem, uciekali się do działań terrorystycznych i sam ich za to potępiam, np. za ataki na cywilów, ale dziś to grupa polityczna walcząca o wyzwolenie Kurdów spod niewątpliwie opresyjnego systemu tureckiego, który ma na sumieniu mnóstwo ofiar. A świat przymyka na to oczy, bo Turcja jest członkiem NATO, bo powstrzymała falę uchodźców i tak dalej.
Czytałem raport Human Rights Watch o Rojavie. Zarzuty wobec kurdyjskich sił zbrojnych w Rojavie to m.in. rekrutacja nieletnich, areszty pozasądowe, zaginięcia i niewyjaśnione zabójstwa oraz niespełnianie norm prawa międzynarodowego w zakresie praw człowieka.
Potępiam wszelkie przejawy łamania praw człowieka i Rojava musi się z tym uporać i być transparentna w tej sprawie. Również czytałem ten raport i te zarzuty nie stanowią nawet ułamka tego, o co oskarżane są inne siły zbrojne działające na terenie w Syrii. Nie ma tam mowy o zbrodniach wojennych, o torturach - a jedyny zarzut pokrywający się z oskarżeniami wobec innych wojsk, to przymusowe wysiedlania ludzi. Rojava odpowiada, że to konieczne w strefie walk.
To skromny raport i nie chcę podważać jego ustaleń, ale został on wykorzystany przez dziennikarzy, którym łatwiej jest pisać, że wszystkie grupy zbrojne działające na terenie Syrii ponoszą taką samą odpowiedzialność za cierpienia cywilów. ISIS, czy inne bojówki islamistyczne ponoszą nieporównywalnie większą odpowiedzialność niż bojówki po stronie kurdyjskiej.
To, co najbardziej zdumiewa Zachód, to wyzwolenie kobiet w Rojavie. YPJ - czyli kobiece siły zbrojne - jest tego najbardziej efektownym przykładem. Bojowniczki YPJ brały udział w wyzwoleniu Kobane czy w ratowaniu tysięcy jazydów przed pewną śmiercią z rąk ISIS w Sinjarze. Tylko że w zachodnich umysłach kobiety z YPJ funkcjonują wyłącznie jako orientalne ślicznotki z karabinami.
Obraz orientalnych ślicznotek z karabinami to trywializacja feministycznej rewolucji w Rojavie, gdzie kobiety mają realny współudział w zarządzaniu. Na każdym szczeblu zarządzania obecne jest 40 proc. kobiet, także w armii. Jeśli mamy do czynienia z reprezentacją - ma być dwuosobowa, a jedną osobą ma być kobieta. Nie można tego, co dzieje się w Rojavie, redukować do obrazka młodej, ślicznej dziewczyny z karabinem. To fetyszyzacja, a także lenistwo dziennikarstwa. Przez to umyka nam znacznie bardziej złożony kontekst polityczny. Niewielu dziennikarzy pojechało do Rojavy, by opisać przemiany polityczne. To pokazuje, jak mało przydatne jest współczesne dziennikarstwo.
Z drugiej strony te ślicznotki z karabinami to doskonały materiał PR-owy dla sprawy kurdyjskiej.
I pewnie też tak jest. Kobiety z YPJ są pokazywane w kontrze do skrajnie patriarchalnej organizacji, jaką jest ISIS. ISIS sprzedaje kobiety jako niewolnice seksualne, a YPJ jest na pierwszej linii walki z ISIS. Tylko że to nie jest propaganda. Byłem z nimi na froncie i widziałem, jak walczą z dżihadystami.
A co się dzieje w Rojavie teraz? Turcy prowadzą ofensywę w Afrin.
I dopuszczają się prześladowań Kurdów, którzy są wypędzani ze swoich domów przez wojska tureckie i sprzymierzone bojówki. Na wschodzie Rojavy z kolei trwają walki z resztkami ISIS. Jest wsparcie USA, ale nie wiadomo na jak długo. Politycznie natomiast Rojava jest wykluczona z rozmów ONZ o przyszłości Syrii, bo Turcja jej nie uznaje.
Ludzie walczący na pierwszej linii frontu z ISIS są wykluczeni i pozostawieni samym sobie?
Paradoksalnie oni są do tego przyzwyczajeni. Kurdowie zawsze byli zostawiani samym sobie. Zawsze byli wykorzystywani przez obce mocarstwa, a potem porzucani. Tak też jest dzisiaj. Ale to też hartuje charakter.
Rojava przetrwa, czy będzie kurdyjskim mitem, że kiedyś mieliśmy swój kawałek ziemi i rządziliśmy nim po swojemu?
Mam nadzieję, że przetrwa nie jako mit, ale praktyczne rozwiązanie społeczne. Są strategiczne powody, dla których mocarstwa mogą pozwolić na jej istnienie. Ale Trump może poświęcić Rojavę na rzecz interesów z Putinem, z którym spotyka się za kilka dni. Może pozwolić Assadowi zająć całą Syrię, by wypchnąć z niej Iran, bo Iran jest wielką obsesją USA. Wtedy padną nie tylko Kurdowie, ale także inne nacje.
Bartosz Rumieńczyk
W latach 2015-2020 pracował w redakcji Onet Wiadomości.