cross-postowane z: https://szmer.info/post/7534559

Powiem coś niepopularnego.

Wysokie wyniki Brauna i Menzena nie są przypadkiem. One są objawem. Od dawna widać, że jest spora grupa ludzi, która czuje się zduszona. Cancel culture – przynajmniej w ich odczuciu – mówi im bez przerwy: „tego ci nie wolno powiedzieć, tego nie wypada, tak nie możesz, musisz być inny, lepszy, bardziej świadomy, bardziej wrażliwy”. Nie możesz powiedzieć, że ktoś jest ładny, bo to seksualizowanie. Nie możesz powiedzieć, że ktoś jest brzydki, bo to bodyshaming. Nie możesz lubić discopolo, zakupów ani ciepła, bo to wieśniackie, konsumpcyjne i nieekologiczne. Nie możesz powiedzieć „dupa” i „zajebiste”, bo język powinien być czysty i inkluzywny.

I wtedy wchodzi na scenę dwóch panów – jeden cyniczny jak diabli, drugi pozujący na wolnościowca, choć wolność rozumie chyba wyłącznie jako prawo do narzucania swojego światopoglądu innym. I oni mówią to wszystko, co ci „uciszeni” chcieliby powiedzieć, ale się boją. Boją się cancel culture, czyli – w ich oczach – nowej formy społecznej cenzury, która nie pozwala powiedzieć niczego „zwykłego”, „normalnego”, „tradycyjnego”, żeby zaraz nie oberwać jakąś łatką.

I to nie zawsze chodzi o to, że się z nimi zgadzają. Choć pewnie trochę tak. Ale bardziej chodzi o projekcję. Oni ich wybierają, bo ci politycy robią za ich głos. Za ich osobisty megafon. „Powiedział to, co ja myślę!” – i nagle człowiek czuje się mniej sam, mniej uciszony, mniej niewidzialny.

Psychologia ma na to nazwę: mechanizm identyfikacji z agresorem pomieszany z projekcją kompensacyjną. Socjologia mówi o efekcie bumerangu – im bardziej coś jest zakazywane, tym większa szansa, że ktoś tym czymś rzuci w twarz. Ludzie uciekają w radykalizm nie dlatego, że chcą wojny domowej, tylko dlatego, że czują się wykluczeni z języka i debaty.

I teraz ważne: to, że ktoś głosuje na tych panów, nie znaczy, że jest głupi, prymitywny, zacofany czy nienawistny. Nie uważam, żeby z wyborcami tych dwóch coś było nie tak. Wręcz przeciwnie – są to często ludzie bystrzy, zmęczeni, inteligentni, sfrustrowani. Tyle że nasz mózg działa według pewnych skrótów poznawczych. I kiedy szuka kogoś, kto „czuje to, co ja”, to robi selekcję. Wybiera te cechy, które pasują do naszego wewnętrznego poczucia niedosytu, niezrozumienia czy złości. A całą resztę – czyli mizoginię, przemocowość, brunatne zapędy – odcina, wypiera, racjonalizuje.

To się nazywa błąd konfirmacji – mózg wybiera informacje, które pasują mu do obrazu świata. I każdy z nas to robi. Nie tylko wyborcy Mentzena i Brauna. To nie jest głupota. To mechanizm obronny. To uproszczenie poznawcze, które działa na nas wszystkich.

Oczywiście wiemy, że Mentzen nie jest wolnościowcem, tylko konserwatywnym populistą, który lubi narzucać innym swoje zasady. A brunatna fasada Brauna to już nie tylko kwestia poglądów, ale etyki, moralności i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Ale to dla wielu nie ma znaczenia. Bo znaczenie ma to, że ktoś wreszcie powiedział to, co oni myślą – i nie został za to zjedzony.

To jest bardzo niebezpieczny moment. Bo ekstremizm rodzi ekstremizm. Jeśli nie poluzujemy tej sprężyny napięcia, to polecimy w stronę społecznej histerii. I powtórka z historii stanie się bardziej realna, niż się nam wydaje.

Teraz uwaga: w cywilizowanym świecie nie zachowujemy się jak Braun. Nie każemy rodzić z gwałtu, jak Mentzen. I nawet ci, którzy na nich głosują, najprawdopodobniej też by tego nie zrobili. Ale wybierają ich, bo czują, że ci dwaj zdejmują im kaganiec poprawności polityczno-społeczno-kulturowej. Przynajmniej w jakimś obszarze. Wystarczy, że ktoś po prostu mówi głośno. Nieważne, co.

I teraz moja refleksja – jako obserwatorki, która od lat zajmuje się psychiką, emocjami, mechanizmami społecznymi:

Lewica i progres muszą przestać moralizować. Bo jeśli jedyną odpowiedzią na lęk i frustrację będzie „edukuj się, zmień się, popraw się”, to ludzie po prostu przestaną słuchać. A kiedy przestają słuchać, to zaczynają wrzeszczeć. I wrzeszczą przez Brauna i Mentzena.

Jeśli mamy jako społeczeństwo uniknąć naprawdę mrocznych scenariuszy, to musimy spuścić z tonu. Więcej rozmowy, mniej zawstydzania. Więcej edukacji, mniej nakazów. Mniej cancel, więcej zrozumienia. Bo jak wszyscy się będą radykalizować, to historia się nie powtórzy – tylko przyjdzie szybciej, niż myślimy.

Na koniec: jak wyglądałaby rzeczywistości z Braunem? W sobotę byłam na konferencji “od poczęcia do narodzin” o invitro. Konferencja naukowa, gdzie organizatorzy wynajęli wzmocniona ochronę, bo bali się, ze przyjdzie np. Braun I będzie atakował. Tak wygląda prawda skrajnych ugrupowaniach.

Maja Herman. Psychiatrka, psychoterapeutka, medinfluencerka, kobieta