W środę 6 sierpnia Kościół Katolicki celebrował Przemienienie Pańskie. W katolicyzmie święto to traktowane jako drugorzędne. W Kościołach Wschodnich jest to jedna z najistotniejszych celebracji liturgicznych. Wspominanie objawienia bóstwa Chrystusa wobec uczniów prowadzi nieuchronnie do jednego z najpiękniejszych, ale też często pomijanych konceptów teologicznych. Chodzi o przebóstwienie. Co to znaczy, że człowiek jest powołany do tego by być… bogiem?

„Boże, który godność natury ludzkiej przedziwnie stworzyłeś, a jeszcze przedziwniej naprawiłeś: daj nam przez tajemnicę tej wody i wina uczestniczyć w Bóstwie Tego, który raczył stać się uczestnikiem naszego człowieczeństwa, Jezus Chrystus, Twój Syn, a nasz Pan” (Modlitwa kapłana odmawiana po cichu w trakcie każdej Mszy Świętej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego).

Mamy zajaśnieć tak, jak Chrystus na Górze Tabor

Przemienienie Pańskie jest zaliczane do szeregu uroczystości, w których Jezus Chrystus objawia to, kim tak naprawdę jest, światu. W ramach Uroczystości Objawienia Pańskiego (czyli tzw. Trzech Króli) Kościół celebruje objawienie się Chrystusa-Mesjasza poganom.

W Chrzest Pański wspomina z kolei objawienie się Chrystusa żydom, zaś przemienienie wody w wino w Kanie Galilejskiej – przywoływane w brewiarzowych tekstach liturgicznych w ramach święta Trzech Króli – to pamiątka objawienia się Chrystusa uczniom.

Chodzi o kluczowe momenty z życia Chrystusa. Są to punkty, w których człowiek może co nieco „podejrzeć” z istoty Jezusa. Przekonać się kim On – „rabbi z Nazaretu” – rzeczywiście jest.

Nic zatem dziwnego, że św. Jan Paweł II, dodając w 2002 roku do modlitwy różańcowej tajemnice światła, umieścił w niej właśnie te momenty, które Kościół od setek lat celebruje w liturgii jako najważniejsze wydarzenia pomiędzy poczęciem Chrystusa w łonie Maryi a jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem. Święto Przemienienia Pańskiego stanowi swego rodzaju kropkę nad i w procesie ujawniania się natury Syna Bożego wobec świata.

Jeżeli wobec trzech mędrców, żydów zgromadzonych nad Jordanem czy uczniów na weselu w Kanie, Chrystus ukazywał się jako zapowiadany przez proroków Mesjasz i największy z proroków Izraela, to na Górze Tabor – wobec Piotra, Jakuba i Jana – objawił się jako ktoś więcej. Odsłonił swoją boską naturę. Było to coś, co dla żydów oczekujących Mesjasza było nie do pomyślenia.

Znaczenie tego święta można by jeszcze długo rozwijać. Chrystus ukazuje swoją chwałę po to, by uczniowie przetrzymali „kryzys” związany z ukrzyżowaniem Mistrza. Z kolei dla Kościoła Prawosławnego owa metamorfoza Chrystusa (Μεταμόρφωσις του Σωτήρος) jest ikoną szczytu możliwości życia duchowego tu na Ziemi.

Chrystus objawiający boskość w człowieczym ciele pokazuje, że jest możliwe „oglądanie” Boga już tu na ziemi. Pokazuje też, że człowieczeństwo może stać się ikoną Bóstwa – co jest podstawą dla kultu świętych. Ten wątek prowadzi nas nieuchronnie do głównego tematu tekstu. Do tematu przebóstwienia (θέωσις).

Newsletter Twój email WWW

Być uczestnikiem Boskiej natury

Jak pokazuje ks. Robert Woźniak w opublikowanym w tygodniku Teologii Politycznej artykule Jaka wizja duchowości zawiera się w nicejskiej homouzji?, jedna z pierwszych wprost wyrażonych wzmianek na temat przebóstwienia zawiera się w Drugim Liście św. Piotra Apostoła:

„Boska Jego wszechmoc udzieliła nam tego wszystkiego, co się odnosi do życia i pobożności, przez poznanie Tego, który powołał nas swoją chwałą i doskonałością. Przez nie zostały nam udzielone drogocenne i największe obietnice, abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury, gdy już wyrwaliście się z zepsucia [wywołanego] żądzą na świecie.

Dlatego też właśnie wkładając całą gorliwość, dodajcie do wiary waszej cnotę, do cnoty poznanie, do poznania powściągliwość, do powściągliwości cierpliwość, do cierpliwości pobożność, do pobożności przyjaźń braterską, do przyjaźni braterskiej zaś miłość.” (2 P 1, 3-7).

Fragmentów wskazujących na możliwość przebóstwienia rozumianego jako jakiś rodzaj zjednoczenia z Bogiem, upodobnienia się do Niego znajdziemy w Nowym Testamencie znacznie więcej. Św. Paweł w Liście do Filipian wzywa lokalny Kościół do tego, by jego członków ożywiały dążenia, które były również w Chrystusie (Flp 2,5).

W Liście do Galatów zaś sam o sobie mówi: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Paweł wielokrotnie też nazywa Chrystusa „naszym życiem”, wspomina o mieszkającym w głębi naszych serc Duchu Świętym, nas samych nazywa „świątynią Ducha Świętego”.

Istotę powyżej zarysowanych fragmentów najlepiej podsumowuje adhortacja apostolska Vita Consecrata, w której Jan Paweł II opisuje życie duchowe – a więc proces przebóstwienia – jako stopniowe nabywanie myśli, pragnień, uczuć i zachowań Jezusa Chrystusa. Aż do pełnego upodobnienia do Niego.

Pojęcie przebóstwienia pojawia się również w Katechizmie Kościoła Katolickiego, gdzie „łaska przebóstwiająca” jest używana zamiennie z pojęciem „łaski uświęcającej”. Zatem łaska przebóstwiająca byłaby stałą dyspozycją człowieka do bycia w jedności z Bogiem i do dalszego rozwoju, aż ku pełnemu przebóstwieniu.

Chrystus jest Bogiem i człowiekiem – co to tak naprawdę znaczy?

W tym punkcie muszę dokonać ważnej dygresji. Jest ona konieczna dla poprawnego rozumienia tego, o czym mówimy. W 2025 roku obchodzimy 1700-lecie pierwszego Soboru Powszechnego w Nicei. To w jego ramach ogłoszono dogmat o tym, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem, „współistotnym Ojcu” (ὁμοούσιος).

Ten i szereg późniejszych orzeczeń dogmatycznych – na czele z Soborem Chalcedońskim z 431 r., ogłaszającym dogmat o tym, że w Jezusie jako jednej osobie istniały dwie natury z wszystkimi tych natur przymiotami – ma wbrew pozorom bardzo praktyczne konsekwencje dla duchowości chrześcijańskiej.

O czym mówią prawdy wiary dotyczące Chrystusa zatwierdzone przez powyższe Sobory? Po pierwsze: Chrystus jest prawdziwie człowiekiem. Nie pozornie, nie na niby. Syn Boży nie założył na siebie maski człowieczeństwa.

Nie przywdział szaty, którą następnie z siebie zrzucił. On przyjął człowieczeństwo na serio i na zawsze. Ludzki rozum, wolę, emocjonalność, ciało. Wszystko. Z tymże człowieczeństwem zmartwychwstał i wniebowstąpił.

Jednocześnie jest prawdziwym Bogiem – z boskim rozumem, wolą, z nierozerwalną jednością z Ojcem i Duchem Świętym. Dlaczego jest to tak ważne? Jak zauważył Joseph Ratzinger we Wprowadzeniu w chrześcijaństwo – gdyby Chrystus nie łączył w sobie tych dwóch natur w całej ich pełni, nie mógłby być prawdziwym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi.

Między naturą Boga a naturą ludzką zionie przepaść. Tylko Bóg, przyjmując na siebie ludzką naturę, mógł tę przepaść zasypać. Jednocześnie tylko stając się naprawdę człowiekiem, mógł to człowieczeństwo wywyższyć. Prawdziwy pośrednik musiał więc z konieczności łączyć w sobie natury, między którymi pojednania miał dokonać.

Po drugie, jak zauważył ks. Robert Woźniak w przytaczanym artykule – Bóg, przyjmując na siebie naturą ludzką, jak czytamy w Gaudium et spes, jednoczy się w pewien sposób z każdym człowiekiem. Zatem jednocząc człowieczeństwo z bóstwem, daje możliwość przebycia podobnej drogi każdemu człowiekowi.

Po trzecie w końcu – znowu za księdzem Woźniakiem – „nasze uczestnictwo w boskiej physis możliwe jest tylko dzięki Jezusowi, który jest współistotny z Ojcem. To właśnie ta współistotność Jezusa z Ojcem, Jego prawdziwa boskość, umożliwia nasze realne, prawdziwe uczestnictwo w Trójcy Świętej”.

W skrócie: nasze przebóstwienie jest możliwe tylko dlatego, że Chrystus – prawdziwy Bóg – jednoczy w sobie Bóstwo i człowieczeństwo. Co więcej, przez to, że stał się prawdziwym człowiekiem, otworzył drogę do Bóstwa każdemu, kto dzieli z Nim ludzką naturę. Chrystus, stając się naszym bratem w człowieczeństwie, umożliwił nam stanie się Jego bratem w Bóstwie – bycie Synem Bożym.

Powyższe intuicje były podzielane przez wybitnych teologów Kościoła pierwszego tysiąclecia – tzw. Ojców Kościoła. Zarówno św. Ireneusz z Lyonu, jak i św. Atanazy podkreślali, że „po to Chrystus stał się człowiekiem, aby nas uczynić Bogiem” (to cytat z Atanazego).

Te śmiałe tezy o przemianie człowieka w Boga dominowały raczej wśród mistrzów teologii ze Wschodu – zachodni Ojcowie Kościoła byli w swych sformułowaniach bardziej ostrożni, uważając, by nie zatrzeć różnicy między Bogiem a człowiekiem.

Jest to ważne rozróżnienie – nasze zjednoczenie z Bogiem nie jest bowiem tym samym, co było udziałem Chrystusa. Syn Boży był Bogiem z natury. My zaś możemy stać się bogami z łaski Jedynego Boga. Nie jest to możliwe naturalnymi ludzkimi siłami.

Jest to dar łaski. Ontologicznie nie jesteśmy bogami. Człowiek z natury bogiem nie jest ani stać się nim nie może. Do uczestnictwa w boskiej naturze może włączyć człowieka tylko Ten, który Bóstwo posiada z natury.

Ta prawda uderza tym mocniej, gdy wracamy do źródłowego dla chrześcijaństwa tekstu o upadku pierwszych ludzi. Wąż-kusiciel mówi: „będziecie jak Bóg”. Sęk w tym, że twierdzi on, że jest to możliwe z obejściem samego Boga, a nawet przeciwko niemu – poprzez złamanie jego prawa.

Z kolei Bóg za pośrednictwem św. Piotra również mówi o byciu Bogiem. Ale nie poza Nim. Lecz w Nim i dzięki Niemu. Jak mówił jeden z doktorów Kościoła: „Po to Chrystus stał się człowiekiem, by uczynić nas bogami poprzez uczestnictwo w jedynym Bóstwie”. Zatem człowiek rzeczywiście jest powołany do bycia bogiem. Lecz nie poza Bogiem i przeciw Niemu, lecz w Bogu.

Otwórz w nowej karcie Maciej Witkowski przybliża głęboki sens bezczynności : Odetchnij i utrzyj nosa big-techom. Josef Pieper i filozofia odpoczynku Mateusz Piotrowski pokazuje, jak małżeństwo uczy nas przezwyciężać smartfonowy cykl „pobudzenia-nudy”: Reformacja natury. Seks – małżeństwo – technologia Cezary Boryszewski polemizuje z publicystą „Krytyki Politycznej” i popularnym stylem krytyki chrześcijaństwa: Nerwice, depresje, wstyd. Czy katolicyzm to religia toksycznego poczucia winy? Pierwszy etap ku bóstwu: oczyszczenie

Wiemy zatem, jakie są metafizyczne warunki możliwości przebóstwienia. Jak jednak wygląda droga do jego osiągnięcia? Jakim człowiekiem jest człowiek przebóstwiony?

Początkiem drogi zbawienia jest uczciwie postawiona diagnoza kondycji człowieczeństwa: człowiek jest istotą nieuporządkowaną. Jak mówi klasyczna katolicka formuła: „o zranionej naturze”. Ma w sobie zarówno piękne, jak i szpetne pragnienia; pociąg do dobra, jak i łatwość w czynieniu mniejszego lub większego zła.

„Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło” – ten fragment z siódmego rozdziału Listu św. Pawła do Rzymian jest chyba najlepszym zobrazowaniem kondycji człowieka. Walka, rozdarcie, sprzeczności. Kto z nas tego nie doświadcza?

Kolejnym krokiem jest przyjęcie wiary w Chrystusa. Uznanie, że jest Bogiem i że On sam stanowi wzór człowieczeństwa, który należy naśladować. Że posiada on moc do uporządkowania człowieczej natury i tą mocą chce się rzeczywiście – poprzez Kościół – dzielić.

Ukoronowaniem tej decyzji jest chrzest – widzialny sakrament „przemiany człowieka w Boga”, a jednocześnie początek tego procesu. Jeżeli używalibyśmy obrazów znanych nam z nowotestamentalnych przypowieści, chrzest jest jak zaczyn w cieście czy też ziarnko gorczycy wrzucone w glebę.

Chrzest jest początkiem życia Bożego w nas, które to stopniowo – poprzez kolejne etapy – powinno nas przemieniać aż do ostatecznego upodobnienia do Chrystusa. I tak dochodzimy do właściwych trzech etapów rozwoju Bóstwa w nas.

Opisał je znakomicie Reginald Garrigou-Lagrange OP w książce Trzy okresy życia wewnętrznego, w której dokonał syntezy całej tradycji mistycznej Kościoła Zachodniego, opierając się przede wszystkim o doktrynę św. Jana od Krzyża, św. Teresy z Ávili oraz św. Franciszka Salezego.

Etapem pierwszym jest oczyszczenie. Polega ono przede wszystkim na walce z własnymi wadami i grzechami oraz rozwijaniem w sobie dobrych skłonności (cnót). Towarzyszy mu – jak na każdym etapie zresztą – życie sakramentami Kościoła oraz modlitwa. Jest to więc etap skupiony przede wszystkim na zmaganiach w obszarze moralności.

Człowiek zmagający się z wadami – często bardzo długo – dochodzi w pewnym momencie do ściany. Nie jest w stanie wyplenić swoich wad całkowicie. Doświadcza bezsilności. Wtedy zaczyna się etap tzw. oczyszczenia biernego, kiedy to Bóg sam zaczyna usuwać wady człowieka i jego przywiązanie do przyjemności.

Całe życie duchowe człowieka polega bowiem – jak sądzę, nie jest to nazbyt daleko idące uproszczenie – na płynnym przechodzeniu od wysiłku własnego do doświadczenia, że wszystko, co dobre w nas, jest dziełem Boga.

Oczyszczenie bierne zmysłów polega głównie na tym, że człowiek traci przyjemności zmysłowe – także te związane z czynieniem dobra i modlitwą. W ten sposób Bóg usuwa obecne w człowieku korzenie nałogów, nieczyste intencje i egoizm, które, „nieleczone”, prędzej czy później poskutkowałyby nawrotem wad i grzechów.

Co ciekawe, przez wieki Kościół dzielił przekonanie, że większość wiernych kończy swój żywot, będąc właśnie na tym etapie. Między innymi stąd przekonanie o istnieniu czyśćca – miejsca, w którym Bóg dokonuje niejako uzupełnienia kolejnych etapów dojrzałości w życiu duchowym wobec ludzi, którzy go nie odrzucili, ale którzy jednocześnie nie zdążyli z różnych powodów się wydoskonalić.

Przekonanie o oczyszczeniu po śmierci nie jest obecne tylko w katolicyzmie. Podziela je także część teologów prawosławnych – takich jak chociażby Sergiusz Bułgakow – którzy mówili o możliwości „czasowej kary piekła”. W każdym razie taka możliwość byłaby zarezerwowana dla tych, którzy Boga kochali i weszli na drogę zbawienia, ale nie zdołali jej ukończyć tu na Ziemi.

Kolejny etap: oświecenie

Drugim etapem – już naprawdę zaawansowanym – jest etap oświecenia. Wtedy człowiek już mniej się skupia na moralnych zmaganiach i walce z grzechem.

Nabył już pewne cnoty, okazywanie miłości bliźniemu przychodzi mu zdecydowanie z większą łatwością i radością. Jest to etap, na którym wierny coraz bardziej skupia się na życiu wewnętrznym i poznawaniu Boga.

Jednak i ten etap domaga się dopełnienia poprzez oczyszczenie ze strony Stwórcy. Człowiek również na tak wysokim poziomie ducha posiada pewne niedoskonałości, takie jak zbytnie szukanie pociech w modlitwie, przekonanie o posiadaniu wyjątkowej wiedzy na temat Boga czy też pycha duchowa, przejawiająca się w zbyt dużym zaufaniu do swoich możliwości.

Bóg wprowadza takiego człowieka w tzw. noc ciemną ducha. Modlitwa na tym etapie staje się trudniejsza, obraz Boga będący w człowieku rozpada się, wierzący może mieć subiektywne poczucie bycia oddalonym od Boga.

Niektórzy, próbujący tłumaczyć to doświadczenie duchowe w języku psychologii, określają je mianem dezintegracji pozytywnej. Wszystkie życiowe podpory w tym momencie się rozpadają.

Jednocześnie w trakcie nocy ciemnej ducha – co jest probierzem, że mamy do czynienia właśnie z tym zjawiskiem – człowiek ma w sobie silne pragnienie Boga i determinację, by Jego szukać. Opiera się on wówczas na czystej wierze, nadziei i miłości.

Na tym etapie człowiek zostaje odarty z resztek egoizmu. Ktoś by mógł zapytać – po cóż taki maksymalizm? Cóż, jeżeli ciągle mówimy o przebóstwieniu jako upodobnieniu do Boga, to odpowiedź nasuwa się sama – skoro Bóg jest czystą i bezinteresowną miłością, to i człowiek ma stać się kimś takim.

Widzieć Boga tak, jak On sam siebie widzi

W końcu następuje ukoronowanie – etap zjednoczenia. Człowiek doświadcza wówczas pełnej wewnętrznej wolności. Jest już wolny od namiętności i niespokojnych pragnień. Kocha Boga całym sercem. Miłość wobec bliźniego przychodzi mu z łatwością. Ma stabilne poczucie Bożej obecności i pełną ufność. Nie boi się śmierci ani cierpienia.

Niektórzy mogą doświadczać wówczas stanów nadzwyczajnych – ekstaz – choć jak podkreślają mistrzowie życia duchowego, jak chociażby św. Jan od Krzyża, nie jest to koniecznym elementem. W tym momencie można mówić już o przebóstwieniu – pełnym upodobnieniu się do Boga na miarę ziemskich możliwości.

Ten stan chyba najdobitniej opisał św. Symeon Nowy Teolog w jednej ze swoich Pieśni: „Oglądam piękno Twej łaski, podziwiam jej blask, a jej światłość odbija się we mnie; zachwycam się jej niewypowiedzianym splendorem; zdumiewam się niezmiernie, myśląc o sobie; widzę, kim byłem i kim się stałem.

O, cudzie! Oto stoję pełen szacunku dla siebie samego, czci i bojaźni, jakby przed Tobą samym; tak onieśmielony, że nie wiem nawet, co czynić, gdzie usiąść, dokąd się udać, gdzie pozwolić spocząć członkom tego ciała, które należy do Ciebie, do jakich użyć je czynów i dzieł, bo przecież są Boskie”.

To jednak nie koniec. Maksimum tego, co dla człowieka możliwe, nastąpi dopiero po śmierci. Mowa tu o stanie, który klasyczna zachodnia teologia określała mianem visio beatifica (wizja uszczęśliwiająca).

Na czym będzie to polegało? Benedykt XVI pisał o tak ścisłym zjednoczeniu, że pozostając sobą i kimś realnie innym od Boga, jednocześnie nie będziemy doświadczać między Nim a nami różnicy.

Św. Jan Apostoł pisał: „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2).

Zaś Reginald Garrigou-Lagrange OP w przytaczanej przeze mnie książce mówił o tym, że wizja uszczęśliwiająca będzie polegać na tym, że „będziemy widzieć Boga tak, jak on sam siebie widzi i miłować Go tak, jak on sam siebie miłuje”. Cóż, chyba nie pozostaje nic innego, jak tą tajemnicą się po prostu zachwycić. A przede wszystkim – dążyć do jej urzeczywistnienia.