W drugiej połowie lipca br. rozgorzała dyskusja wokół wystawy zorganizowanej przez Muzeum Gdańska pt. „Nasi chłopcy”. Jej tematem jest służba mieszkańców Pomorza Gdańskiego w niemieckiej armii podczas II wojny światowej. Wystawa, a zwłaszcza jej tytuł, nie spodobały się prawicy. Niektórzy dziennikarze nazwali wcielonych do Wermachtu mężczyzn z Pomorza po prostu zdrajcami, skurwysynami i mordercami[1]. Tym sposobem dali upust swoim nacjonalistycznym uprzedzeniom oraz świadectwo braku znajomości realiów historycznych.
Jednym z większych nieporozumień jest traktowanie II wojny światowej jako „wojny narodów”, gdzie zmagały się między sobą jednorodne etnicznie wojska. Tymczasem była to wojna państw i kierujących nimi elit. Do armii rekrutowano albo przymusowo wcielano każdego, kto mógł nosić broń i strzelać do przeciwnika. Mieszkańcy przedwojennego Pomorza Gdańskiego, ale też Mazur i Śląska zostali warunkowo uznani za obywateli Rzeszy Niemieckiej, wcieleni do szeregów armii i wysłani na front. Tym częściej po nich sięgano, im bardziej sytuacja wojsk III Rzeszy komplikowała się militarnie. Do niemieckiej armii trafiło ich od 250 tys. do nawet 500 tys. Historyk, Ryszard Kaczmarek, w książce z 2010 roku pt. „Polacy w Wehrmachcie”, przychyla się ku temu drugiemu, wyższemu szacunkowi. Jednocześnie bardzo ciekawie opisuje mechanizm tego poboru wojskowego.
Co istotne w tym kontekście, oddziały niemieckie rzucone do walki z Aliantami na Półwyspie Apenińskim miały w swoich szeregach dość dużo Polaków, którzy masowo dezerterowali i przechodzili na stronę Polskich Sił Zbrojnych. Jednym z głównodowodzących był gen. Władysław Anders, który miał się z tego tytułu przechwalać – choć ponosi straty, wojsko polskie nie ma problemu z pełnym skompletowaniem oddziałów, pomimo że walczyło setki kilometrów od kraju. Tysiące „zdrajców, skurwysynów i morderców” zrzuciwszy niemieckie mundury, walczyło teraz po drugiej stronie. Wszyscy rekruci Hitlera
Polacy nie byli w armii III Rzeszy wyjątkiem. W niemieckich oddziałach biło się bardzo dużo obcokrajowców. Wymieńmy niektóre z tych grup:
– w pierwszej kolejności to Austriacy – ok. 1 miliona żołnierzy,
– Alzatczycy – 140 tys. żołnierzy,
– Ukraińcy – 250 tys. żołnierzy,
– Rosjanie (np. tzw. własowcy i inni) – 200 tys. żołnierzy,
– narody muzułmańskie zamieszkujące ZSRR (np. Tatarzy, Azerowie itd.) – 350 tys. żołnierzy,
– Słoweńcy – 35 tys. żołnierzy,
– Flamandowie – 23 tys. żołnierzy,
– Luksemburczycy – 10 tys. żołnierzy,
– Hiszpanie (tzw. błękitna dywizja) – 45 tys. żołnierzy,
– a także kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy innych narodowości,
– oraz – uwaga! – naturalizowani Żydzi w liczbie ok. 150 tys. osób[2].
Łącznie, razem z Polakami, mogło to być ok. 2,7 mln ludzi.
Ale to nie koniec. Po stronie Hitlera walczyły jeszcze wojska innych państw, których rządy popierały faszyzm. Na przykład na froncie wschodnim, kluczowym dla rozstrzygnięcia II wojny światowej, nazistów wspierali:
– Finowie – 500 tys. żołnierzy,
– Włosi – 229 tys. żołnierzy,
– Rumuni – 150 tys. żołnierzy,
– Węgrzy – 62 tys. żołnierzy[3].
Daje to w sumie kolejnych ponad 900 tys. żołnierzy.
Dodajmy, że hitlerowcom w toku wojny i tak udało się utrzymać w większości niemiecki – z punktu widzenia etnicznego – skład swoich wojsk dzięki temu, że wcielonych w szeregi armii niemieckich robotników zastępowali przy maszynach czy pługach robotnicy przymusowi sprowadzani z innych europejskich krajów. Trzy armie, wiele narodów
Zastanówmy się jeszcze, kim byli „nasi chłopcy” w polskiej armii. Bynajmniej jej skład nie stanowili sami Polacy. W 1939 roku zmobilizowano do niej np. ok. 100-150 tys. Ukraińców, 100 tys. Żydów, 70 tys. Białorusinów, a także np. pewną liczbę Niemców[4]. Zaznaczmy, że oficjalnie mniejszości narodowe w drugiej RP stanowiły aż ponad 1/3 mieszkańców kraju. Przy czym nie mówimy tu o tych grupach etnicznych, które władze przedwojennej Polski uznawały za rdzennie polskie, jak Kaszubi czy Ślązacy. Często po demobilizacji z polskiego wojska, byli oni ponownie wcielani w szeregi tym razem armii niemieckiej.
A jak sprawa przedstawiała się w innych przypadkach? Szczególnym przykładem jest Francja, która ulegała Niemcom w 1940 roku. Społeczeństwo podzieliło się wówczas na dwie części. Jedną kierował profaszystowski reżim Vichy z gen. Philippe Pétain na czele, a drugą stanowili zwolennicy Aliantów walczący pod dowództwem gen. Charles’a de Gaulle’a. Wojska Vichy walczyły nie tylko z Aliantami, ale też z Wolnymi Francuzami de Gaulle’a. Dochodziło do bratobójczych starć. Padali zabici. Przy czym, szczególnie w pierwszej fazie II wojny światowej, po klęsce Francji w 1940 roku, de Gaulle wcale nie miał poparcia większości Francuzów.
Armia brytyjska, jako armia upadającego imperium, składała się z przedstawicieli także innych narodów. Pomijając zatem fakt, iż w jej szeregach mieliśmy Anglików, Szkotów, Walijczyków oraz północnych Irlandczyków, których wspólnie nazywamy Brytyjczykami, to po stronie Korony walczyły także oddziały pochodzące z Indii i Nepalu, jak Gurkhowie. Dodajmy, że do wojny z hitlerowskimi Niemcami przystąpiły też dawne brytyjskie dominia (kolonie), które w momencie wybuchu wojny były już w zasadzie niezależnymi państwami z własnymi siłami zbrojnymi. Wojnę Niemcom wypowiedziały Kanada, Australii, Nowa Zelandia czy Republika Południowej Afryki rządzona wówczas przez probrytyjską białą mniejszość.
Jednak w wielu krajach kontrolowanych przez rząd w Londynie, sympatie ludności – sprzeciwiającej się brytyjskiej hegemonii – przechylały się w stronę państw faszystowskich np. w Indiach, Iraku, Palestynie czy w Iranie (de facto okupowanym przez Wielką Brytanię i Związek Radziecki). Skośnoocy żołnierze
Banałem jest oczywiście stwierdzenie, że armia Stanów Zjednoczonych rekrutowała się z potomków migrantów, często obywateli USA dopiero w pierwszym pokoleniu. Walczyli więc w niej potomkowie min. Włochów, Niemców, Irlandczyków, Polaków czy Szwedów, często kultywujących w Ameryce swoją etniczną odrębność. Jak łatwo zauważyć, grupy te pochodziły z krajów, które w II wojnie światowej stanęły po przeciwnych stronach, lub zachowywały neutralność. Gwoli ścisłości dodajmy, że władze w Białym Domy i Kapitolu, lubiły zagrzewać swoje armie do walki, mówiąc o narodzie amerykańskim, czyli o zupełnie nowym konstrukcie.
Co ciekawe w czasach II wojny światowej w armii Stanów Zjednoczonych służyło ponad 300 tys. żołnierzy, którzy nie urodzili się w USA, z tego blisko 50 tys. stanowili Niemcy i Włosi oraz dodatkowo kilka tysięcy osób pochodzących z krajów, które wspierały Hitlera, jak Rumunia czy Węgry.
Po wybuchu wojny amerykańsko-japońskiej na Pacyfiku w grudniu 1941 roku – w 10 obozach koncentracyjnych zamknięto wszystkich Japończyków żyjących na terenie USA. Jednak mężczyźni, którzy uzyskali wiek poborowy, byli zabierani z obozów i wcielani do amerykańskiej armii. Pisze się o 8 tys. takich przypadków, choć inne źródła podają, że łącznie aż 33 tys. osób pochodzenia japońskiego służyło w armii Stanów Zjednoczonych[5].
Armia Czerwona w potocznym ujęciu była i jest często ukazywana albo jako zdominowana przez Rosjan, podporządkowujących innych swoim nacjonalistycznym interesom, albo – w rasistowskim ujęciu – jak horda barbarzyński, skośnookich kałmuków, którzy wdarli się na Stary Kontynent. Rosjanie faktycznie stanowili na początku wojny ok. 70% stanu Armii Czerwonej, ale ich udział z biegiem działań zbrojnych spadał, a wzrastał procent Białorusinów (z 2% do 4%) i Ukraińców (10% do 20%). Ostatecznie Słowianie wschodni stanowili zawsze zdecydowanie powyżej 80% stanu radzieckich wojsk (do nawet 85%). Do tego dochodzili np. Bałtowie, Żydzi, Mołdawianie, Gruzini czy Ormianie. Ostatecznie przedstawiciele wszystkich ludów tureckich czy ugrofiński z części europejskiej ZSRR, a także narodów Azji Środkowej (Kazachowie, Uzbecy, Kirgizi, Tadżykowie, Turkmeni) stanowili jedynie ok. 10% Armii Czerwonej[6]. Skośnooki mógł być zatem najwyżej co dziesiąty „czerwonoarmiejec”, a i to w dużym rasistowskim uproszczeniu.
Dodam i tym razem, że władze na Kremlu, analogicznie jak w Białym Domu, ostatecznie lubiły mówić o jednym radzieckim narodzie. Konstrukt ten posypał się z hukiem na początku lat 90. XX w. – 45 lat po zakończeniu II wojny światowej. Brat przeciw bratu
Ostatecznie w czasie II wojny światowej mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy nagminnie naprzeciwko siebie stawały grupy tej samej teoretycznie narodowości: Francuzi przeciw Francuzom, Ukraińcy przeciw Ukraińcom, Polacy przeciw Polakom i tak dalej. Obnaża to nacjonalistyczną teorię jako kompletnie nieadekwatną do rzeczywistości. Dodatkowo znaczna część społeczności albo nie identyfikowała się z żadną ze stron, albo była labilna i wewnętrznie podzielona w tym względzie i przekładała lojalność wobec swoich realnych, regionalnych oraz sąsiedzkich wspólnot, nad lojalność wobec narodu będącego jedynie „wspólnotą wyobrażeniową” – żeby użyć tu pojęcia zapożyczonego od Benedicta Andersona z jego pracy o nacjonalizmie.
Wojny prowadzą przeciwko sobie nie narody, ale państwa i kierujące nimi elity, dla których nacjonalizm jest po prostu ideologią. Dzięki tej ideologii władze legitymizują swoje decyzje i mobilizują ludność do działania – nawet gdy to oznacza strzelanie brat do brata, czy sąsiad do sąsiada. „Wojen – jak pisał Jacek Bartosiak – nie toczy się o wolność narodów, lecz o podział pracy. O to, kto na kogo pracuje. O interesy. O globalny system wymiany towarowej. O to, kto kontroluje przepływy strategiczne i emisję walut”. Krótko mówiąc, wojny toczy się o interesy elit.
W II wojnie światowej hegemonii brytyjskiej wyzwanie rzuciła niemiecka elita władzy. Plan napadu na Polskę powstał w Berlinie w kwietniu 1939 roku po tym, jak rząd polski porozumiał się z rządem Wielkiej Brytanii co do wzajemnych gwarancji bezpieczeństwa.
Ofiarami trwającej pięć lat wielkiej rzezi byli prości żołnierze (jak też w jeszcze większym stopniu ludność cywilna), znalazłszy się, nie zawsze z własnej woli, po różnych stronach konfliktu. Nie mieli oni większego wpływu na tzw. wielką politykę i geopolityczne kalkulacje. Za wszystkie okropności II wojny światowej odpowiedzialne są zatem przede wszystkim skurwysyńskie rządy – żeby użyć tu soczystego języka prawicowych dziennikarzy, komentujących wystawę „Nasi chłopcy”. Nie twierdzę jednocześnie, że wszystkie one ponoszą odpowiedzialność w równym stopniu.
Jarosław Urbański
Przypisy:
[1] https://www.youtube.com/watch?v=WcW9CNLeQBY
[2] Dane na ten temat zaczerpnałem z kilku źródeł, m.in.: Ryszard Kaczmarek, „Polacy w Wehrmachcie”, Karków 2010; Norman Davies, „Europa walcząca 1939-1945”, Kraków 2008, s. 253-362.
[3] Dane na ten temat (wraz z podaniem źródeł) znajdziecie w artykule na Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Front_wschodni_(II_wojna_światowa)
[4] Dane na ten temat (wraz z podaniem źródeł) znajdziecie w artykule na Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojsko_Polskie_(II_RP)#cite_ref-39
[5] Dane na temat składu armii amerykańskiej podaję za kilkoma źródłami: https://www.nationalww2museum.org/war/articles/new-citizen-soldiers-naturalization ;
https://en.wikipedia.org/wiki/Japanese-American_service_in_World_War_II ; Len Deighton, „Blood, Tears and Folly: An Objective Look at World War Two”, 1993.
[6] Алексы Ю.Безугольный, „Этническийаспект комплектования Красной армии в годы Великой Отечественной войны: историко‐статистический”, Вестник РУДН, 2020, Vol. 19 No 2, https://doi.org/10.22363/2312-8674-2020-19-2-298-319