Pojawienie się ładowanej do rewolwerów i pistoletów amunicji zespolonej, telefonu i, jak się okaże, przede wszystkim samochodu dało przestępcom zupełnie nowe możliwości…

Nieco starszy Czytelnik (czyli taki w wieku niżej podpisanego) pamięta być może z telewizji polskiej nadawany za ancien regime′u znakomity francuski serial „Brygady tygrysa”. Owe „brygady” nie były bynajmniej wymysłem scenarzystów. W 1907 r. Georges Clemenceau, wszechwładny minister spraw wewnętrznych i jednocześnie francuski premier, dostrzegł potrzebę gruntownego zreformowania policji. Czas był najwyższy, bo gdy wspominana do dziś z rozrzewnieniem la belle époque zamieniła się w fin de siècle, nowe wynalazki zrewolucjonizowały również metody popełniania zbrodni. Pojawienie się ładowanej do rewolwerów i pistoletów amunicji zespolonej, telefonu i, jak się okaże, przede wszystkim samochodu dało przestępcom zupełnie nowe możliwości, tymczasem francuscy żandarmi na prowincji jeździli konno, policjanci w miastach co najwyżej na rowerach, a jedni i drudzy raporty pisali piórem ze stalówką.

Brygady starego tygrysa Clemenceau, nazywany nie tylko przez swoich zwolenników „starym tygrysem” (a sam o sobie lubiący mówić, że jest „pierwszym gliniarzem Francji”), powołał na stanowisko Prefekta Policji Célestina Henniona, wybitnego praktyka i człowieka wierzącego w nowoczesność. Za jego namową Clemenceau zgodził się zorganizować 12 wydzielonych „brygad mobilnych”, od przezwiska ministra nazwanych przez prasę „brygadami tygrysa”. Mieli w nich służyć tylko najbardziej doświadczeni policjanci, wyposażeni we wszystko, co najlepsze: nowoczesną broń palną, maszyny do pisania, telefony stacjonarne i polowe, przenośne radiostacje iskrowe, zestawy do badania odcisków palców i samochody (początkowo marki De Dion-Bouton, później w nowocześniejsze auta Panhard et Levassor).

Co ciekawe, funkcjonariusze ćwiczyli savate (boks francuski) i canne de combat (walkę laską lub kijem). Brygady otrzymały też wsparcie wymiaru sprawiedliwości – co prawda w serialu policjanci zostali przedstawieni jako niezwykle sympatyczni panowie, ale niech nikogo nie zwiodą ich meloniki i wypomadowane wąsy; w rzeczywistości często używali metod różniących się niewiele od tych stosowanych przez przestępców, co prokuratura i sądy akceptowały bez szczególnych wahań. Nie wdając się w rozważania o moralności francuskiej policji, przyznać trzeba, że Clemenceau miał rację – brygady szybko dowiodły swojej skuteczności, a w 1912 r. starły się zwycięsko z przeciwnikiem, z którym ta dawniejsza, tradycyjna policja nie miałaby żadnych szans. Przeciwnika tego prasa francuska nazwała „gangiem Bonnota” lub „gangiem samochodowym”.

Jules Bonnot był typowym dla tamtej epoki pospolitym bandytą, szukającym usprawiedliwienia dla swoich działań w ideologii anarchizmu. Urodził się w 1876 r., miał więc w momencie opisywanych poniżej wypadków lat 35. Od 10. roku życia wychowywał go samotny ojciec, niepotrafiący zmusić chłopca do nauki – młody Bonnot szybko porzucił szkołę, co jego nauczyciele przyjęli z ulgą. Pracować zaczął jako 14-latek, zmieniając często zatrudnienie, bo nie potrafił podporządkować się żadnym rygorom ani autorytetom. Już rok później po raz pierwszy wszedł w konflikt z prawem, schwytany na wędkarskim kłusownictwie. Drugi wyrok otrzymał cztery lata później za bójkę na potańcówce. Kiedy podniósł rękę na ojca, ten wyrzucił go z domu. W 1896 r. policja w Nancy aresztowała młodego Bannota za sutenerstwo.

Służba wojskowa najwyraźniej nieco przytemperowała jego temperament, bo zakończył ją z dobrą opinią, zawodem mechanika samochodowego i licencją strzelca wyborowego. Próbował się ustatkować – w 1901 r. ożenił się z młodą krawcową i zaczął pracować. Ale Bonnota bardziej niż zapewnienie bytu rodzinie interesowała ideologia anarchistów, stracił więc posadę i wyjechał do Szwajcarii, skąd niebawem został wydalony, bo zaatakował brygadzistę żelaznym prętem. Po powrocie do Francji znalazł zatrudnienie w zakładach Berlieta, gdzie zaangażował się w organizację strajków. Wydalony z „wilczym biletem”, najął się jako mechanik w niewielkim warsztacie i tu spotkało go kolejne, tym razem osobiste niepowodzenie – w 1905 r. jego pryncypał uwiódł mu żonę i bojąc się zemsty, wyjechał wraz z nią i dzieckiem Bonnota za granicę. Mimo wielu prób pogodzenia się z żoną ta pozostała nieugięta – anarchista nigdy więcej nie zobaczył jej i syna.

Przez kilka kolejnych lat Bonnot zajmował się pospolitymi przestępstwami, zawiązując w Lyonie spółkę z podobnym mu działaczem, włoskim piekarzem Giuseppe Platano. Za 25 tys. franków, odziedziczone przez tego ostatniego, obaj panowie założyli warsztat samochodowy, a powierzone ich pieczy maszyny wykorzystywali do popełniania przestępstw; w tym czasie Bonnot nauczył się również pruć sejfy i kasy pancerne. W 1910 r., uciekając przed depczącą mu po piętach policją, nasz bohater wyjechał na krótko od Londynu, gdzie nawiązał nie tylko nowe kontakty polityczne, ale miał też, wedle niepotwierdzonych później plotek, zatrudnić się jako kierowca Conana Doyle′a. Po powrocie do Lyonu wraz z Platano ukradł auto marki De Dion-Bouton, które wykorzystano do kolejnego napadu. Znów ścigani przez policję (na rowerach, więc bezskutecznie) uciekli obaj w stronę Paryża. Gdzieś po drodze Platano stracił życie – jak Bonnot wyjaśniał później paryskim towarzyszom, Platano sam postrzelił się z rewolweru (dwa razy w głowę), choć można podejrzewać, że te 25 tys. franków miały chyba coś wspólnego z całą sprawą…

Krwawe rajdy

W Paryżu Bonnot skierował pierwsze kroki do redakcji gazety „L′Anarchie”, jak nazwa wskazuje, organu anarchistów. Tam poznaje zarówno żądnych działania, ale niedecydowanych sympatyków idei, jak i podobnych mu rzezimieszków. Wśród członków przyszłej „bandy Bonnota”, liczącej łącznie ponad 30 osób, wyróżniali się Octave Garnier, Raymond Callemin, René Valet i Etienne Monier. Dyskusje i przygotowania do działania, przeplatane lekturą pism Bakunina i Nietzschego, trwały kilka miesięcy.