„Wolnościowcy” z Konfederacji posługują się specyficznym jak na „wolnościowca” językiem. Przejrzałem ich „pakiet migracyjny” i tam roi się od takich sformułowań jak „zakazać”, „zlikwidować”, „objąć ochroną państwa język”, „limit”, „procedury bezpieczeństwa”, państwowa „presja asymilacyjna”, itd.
To nie jest żaden język „wolnościowy”, tylko język zakutej konserwy zakochanej w mocy państwa, który znamy od dobrych 200 lat istnienia nowoczesnej polityki.
W PRLu był przedmiot “ekonomia polityczna socjalizmu” i już po samej nazwie było wiadomo czego dotyczy i, że nie jest zupełnie obiektywny. Teraz żyjemy w realizmie kapitalistycznym i to co jest uczone na lekcjach przedsiębiorczości jest uznawane za obiektywną prawdę, opartą na twardej nauce.
W moim przypadku w liceum miałum pisanie biznesplanu, krzywą popytu i podaży, wzrost PKB zawsze dobry i takie tam. Dopiero na studiach profesor prowadzący przedmiot ekonomia wytłumaczył te zagadnienia głębiej, że popyt i podaż nie są idealnie sztywne - przy podniesieniu ceny prądu do pewnego stopnia spadnie popyt wśród gospodarstw domowych spadnie do pewnego stopnia, ludzie wymienią żarówki na ledowe albo wyłączą klimatyzację, no ale nie zrezygnują z prądu w ogóle albo nie przeniosą się z całą rodziną za granicę z powodu tej jednej rzeczy. Za to dla koncernów, jak tylko się okaże że przeniesienie produkcji jest minimalnie bardzie opłacalne z tego powodu, to cyk i zrobione.
Swoją drogą typ miał kontrowersyjne poglądy jak np. głosować powinni ci, co pracują/płacą podatki, bo głosowanie to decydowanie o budżecie państwa 😬