Dyskusja o woke w Polsce pokazuje, że w gruncie rzeczy politycy nie mają większego wpływu na własny wizerunek. Brutalna prawda jest taka, że bardziej nas interesuje to, co użytkownik Andrzej19358 napisał na Twitterze.
Na ile polskiej lewicy szkodzą bardzo silnie tożsamościowe spory spod znaku woke?
Do pewnego stopnia wszyscy jesteśmy ich zakładnikami, bo nie da się w 2024 roku oddzielić polskiej debaty od amerykańskiej. Sposób konsumpcji informacji i kultury to uniemożliwia. Co za tym idzie – wszyscy powielamy pewne kalki zza oceanu. Ale musimy pamiętać, że nadal są problemy charakterystyczne dla Polski i takie, które u nas nie występują.
Na przykład?
Kwestie rasowe. Nie mamy historii niewolnictwa czy dużej mniejszości czarnoskórej. Dlatego nie rozumiem obaw części prawicy, którą oburzają czarni aktorzy w filmach na Netfliksie. Jakie to ma znaczenie dla Polski?
Z drugiej strony lewica nie powinna ślepo kopiować zachowań, które mają miejsce na amerykańskich kampusach. Nie można budować przekazu na problemie rasizmu, bo Polacy w ogóle go nie czują. Nie ma u nas przemocy policji w stosunku do czarnoskórych.
Nie kupuję jednak tych obaw o kolor skóry aktorów, bo można by zapytać: no dobra, ale skoro twoim problemem jest brak mieszkań i śmieciowy rynek pracy, to czemu zajmujesz się tematem zastępczym?
Można to pytanie obrócić i zapytać o to lewicę.
Zależy, jaką lewicę. Jeśli weźmiemy programy polskiej lewicy, to tam nie ma nic o Disneyu i aktorach, a jest wiele o mieszkaniach czy śmieciówkach. Trochę współczuję politykom, bo dyskusja o woke w Polsce pokazuje, że w gruncie rzeczy nie mają oni większego wpływu na własny wizerunek. Lewica Razem może od rana do wieczora mówić o mieszkaniach społecznych, ale na koniec dnia i tak pół Twittera będzie żyć nowym serialem Disneya i powstanie wrażenie, że lewica o niczym innym nie mówi.
Polecam ten fragment: