W konsensualizmie wystarczy, że jedna osoba odmówi takiego mandatu jakiemukolwiek kolektywowi i sprawa jest zakończona. Dlatego mandat społeczny nie może opierać się jedynie na dobrowolnej zgodzie, ale na umowie społecznej. Tu nie chodzi o to, że ja odmawiam kolektywom anarchistycznym takiego mandatu, tylko o to że nie ma umowy społecznej, która by taki mandat im dawała. I nie zawsze jest tak ze musimy się wszyscy z tymi umowami społecznymi zgadzać jako jednostki. I ta umowa społeczna nie musi wyrażać się, jak chcą liberałowie w formie państwa, bo społeczności bezpaństwowe też mają takie umowy i swoje systemy sprawiedliwości.
Natomiast próby wymierzania sprawiedliwości bez takiego mandatu społecznego to co najwyżej jakaś wendeta lub dyktat.
W konsensualizmie wystarczy, że jedna osoba odmówi takiego mandatu jakiemukolwiek kolektywowi i sprawa jest zakończona.
W punkt, pełna zgoda.
Ogólnie dzięki i zgadzam się – mogę się mylić, nie mam “psychy” na te tematy, acz może to i przypadek case’u, gdzie wystąpiło zjawisko: poszczególne osoby dają – i explicite (wprost), i implicite (przez domysł) – (lub nie – też i explicite, i implicite) – Mandaty różnym Kolektywom, Wykładniom, Kontraktom Społecznym (piszę “Kontrakty Społeczne”, aby rozróżnić od b. powszechnej “Umowy Społecznej”; np. pokoleniowy, solidarnościowy system emerytalny; co do zasady: powszechny). Przepraszam za takie porównanie, nie chcę deprecjonować – w nieco innej odsłonie: skomplikowany rozwód w mieszanym małżeństwie różnych narodowości, prawodawstw i np. wyznań, z orzekaniem o winie i np. regulowaniem opieki nad dziećmi.
Jako postulator Filaryzacji Społecznej nieraz sięgam po tę analogię historyczną: sądy w społecznościach Roma (potencjalnie autokratyczny, monarchiczny – jednoosobowo króla romskiego) i Sinti, tudzież tzw. wor w zakonie. Nijak prawnie nie usankcjonowane, a jednak faktycznie mają miejsce, i wielu członków społeczności uznaje go za wiążący wyżej od np. państwowego wymiaru sprawiedliwości.
W konsensualizmie wystarczy, że jedna osoba odmówi takiego mandatu jakiemukolwiek kolektywowi i sprawa jest zakończona. Dlatego mandat społeczny nie może opierać się jedynie na dobrowolnej zgodzie, ale na umowie społecznej. Tu nie chodzi o to, że ja odmawiam kolektywom anarchistycznym takiego mandatu, tylko o to że nie ma umowy społecznej, która by taki mandat im dawała. I nie zawsze jest tak ze musimy się wszyscy z tymi umowami społecznymi zgadzać jako jednostki. I ta umowa społeczna nie musi wyrażać się, jak chcą liberałowie w formie państwa, bo społeczności bezpaństwowe też mają takie umowy i swoje systemy sprawiedliwości.
Natomiast próby wymierzania sprawiedliwości bez takiego mandatu społecznego to co najwyżej jakaś wendeta lub dyktat.
W punkt, pełna zgoda.
Ogólnie dzięki i zgadzam się – mogę się mylić, nie mam “psychy” na te tematy, acz może to i przypadek case’u, gdzie wystąpiło zjawisko: poszczególne osoby dają – i explicite (wprost), i implicite (przez domysł) – (lub nie – też i explicite, i implicite) – Mandaty różnym Kolektywom, Wykładniom, Kontraktom Społecznym (piszę “Kontrakty Społeczne”, aby rozróżnić od b. powszechnej “Umowy Społecznej”; np. pokoleniowy, solidarnościowy system emerytalny; co do zasady: powszechny). Przepraszam za takie porównanie, nie chcę deprecjonować – w nieco innej odsłonie: skomplikowany rozwód w mieszanym małżeństwie różnych narodowości, prawodawstw i np. wyznań, z orzekaniem o winie i np. regulowaniem opieki nad dziećmi.
Jako postulator Filaryzacji Społecznej nieraz sięgam po tę analogię historyczną: sądy w społecznościach Roma (potencjalnie autokratyczny, monarchiczny – jednoosobowo króla romskiego) i Sinti, tudzież tzw. wor w zakonie. Nijak prawnie nie usankcjonowane, a jednak faktycznie mają miejsce, i wielu członków społeczności uznaje go za wiążący wyżej od np. państwowego wymiaru sprawiedliwości.
Bardzo ciekawe jest to o worach w zakonie. Dzięki.