Książka Graebera i Wengrowa okazała się być czymś zupełnie innym niż się tego spodziewałem. Autorzy najwyraźniej to przewidzieli i już na samym początku wyjaśnili, że to jest książka o genezie nierówności społecznych czy państwa. Wręcz przeciwnie. Graeber i Wengrow polemizuje z samą koncepcją “genezy” czy “oryginalnego stanu ludzkości”, jakiegoś mitycznego okresu przed narodzinami państwa, własności czy nierówności majątkowych i statusowych. Koncepcja ta - piszą - ogranicza nasze myślenie do dwu równie nieznośnych alternatyw - pozbawionego złudzeń reformizmu, według którego niczego zasadniczo nie można zmienić i pozostaje nam tylko wprowadzanie drobnych ulepszeń istniejącego systemu oraz romantycznego prymitywizmu, postulującego powrót do mitycznego stanu pierwotnej niewinności. Przede wszystkim jednak koncepcja “genezy” nie ma żadnego potwierdzenia w naszej aktualnej wiedzy czy to archeologicznej czy antropologicznej (Graeber jest antropologiem, Wengrow - archeologiem, wiedzą więc o czym piszą). Tu bowiem okazuje się, że nie ma czegoś takiego jak “oryginalny stan ludzkości” - tak daleko jak pozwalają nam to stwierdzić wykopaliska grupy ludzkie były społecznie zróżnicowane. Ich formy życia zaś były skutkiem kultury, historii i polityki nie zaś prostą ekspresją nieskażonej cywilizacją pierwotnej ludzkiej natury.

Teoria “genezy nierówności”, nowoczesne wersja mitu o wygnaniu z ogrodu Edenu, narodziła się z dyskusji oświeceniowych filozofów takich jak Hobbes czy Rousseau. Siła tej narracji jest taka, że do dziś, pomimo postępów naszej wiedzy nie potrafimy uwolnić się od niej uwolnić. Nasze myślenie ciągle w tej czy innej formie nawiedzają obrazy “stanu natury” czy “szlachetnego dzikusa”. Jednak zdaniem Graebera i Wengrowa znacznie bardziej problematyczny od mitu “szlachetnego dzikusa” jest mit “głupiego dzikusa” - podzielane zarówno przez zwolenników Hobbesa jak Rousseau przekonanie, że sposób życia tzw. ludzi niecywilizowanych charakteryzuje niewinna nieświadomość istnienia alternatywnych możliwości. W duchu ojca antropologii anarchistycznej, Pierre’a Clastres’a, choć pozostając krytyczni wobec jego prac badawczych, twierdzą, że społeczności bezpaństwowe były jak najdalsze od nie zdawania sobie sprawy z niebezpieczeństw hierarchii i władzy. Jako główny argument podają stwierdzone przez wielu antropologów - nie tylko anarchistycznych, m. in. przez Levi-Staussa, zjawisko sezonowych zmian organizacji społecznej charakteryzujących życie wielu zbadanych plemion. Społeczności te, np. opisani w Smutku tropików Nambikwara, żyją część roku w formie swobodnych band łowiecko-zbierackich, pod mniej lub bardziej patriarchalną władzą wodzów a pozostały czas spędzają w znacznie bardziej egalitarnych osadach, zajmując się ogrodnictwem i kolektywnie podejmując najważniejsze decyzje. Podobne przejawy zmiennej organizacji społecznej autorzy tropią także w materiale archeologicznym. Pokazują na przykład, że wielkie ośrodki jak Göbekli Tepe, znacznie wyprzedzające zarówno rolnictwo jak i osiadły tryb życia mogły być właśnie takimi miejscami okresowej zmiany struktury społecznej - gdzie żyjący zazwyczaj w rozproszeniu łowcy-zbieracze gromadzili się na jakąś część roku by tworzyć bardziej złożony organizm społeczny - zdolny do podejmowania zorganizowanych prac zbiorowych na dużą skalę - by potem znowu powrócić do swobodnego wędrowania. Zdaniem Graebera i Wengrowa powinniśmy w tym kontekście pytać się zatem nie tyle o genezę władzy, państwa i nierówności ale o przyczyny utraty takie kontroli nad naszą własną strukturą społeczną, zdolności o re-organizacji naszych relacji.

Świadoma, zbiorowa kontrola nad organizacją społeczną jest głównym tematem tej książki. Zdaniem autorów idea ta, daleka od bycia wynalazkiem europejskiego oświecenia, była ona bliska rozmaitym ludom na całej planecie w każdym okresie naszych dziejów. Graeber i Wengrow uznają nawet, że że do XVIII wiecznej Europy dotarła ona raczej w skutek dyskusji z rdzennymi mieszkańcami kontynentu amerykańskiego niż, że narodziła się tu oryginalnie. Autorzy The Dawn of Everything zawzięcie polemizują z wszelkimi determinizmami uznającymi powstanie hierarchicznej organizacji państwowej za konieczne ze wzgledu czy to na sposób produkcji (przejście do łowiectwa-zbieractwa do rolnictwa), czy narodziny osiadłego trybu życia czy wzrost rozmiarów i złożoności społeczności ludzkich. Wskazują na przykład na odkrywane na terenie obecnej Ukrainy ślady osad liczących wiele tysięcy mieszkańców w których nie można znaleźć żadnych zachowanych przejawów nierówności czy panowania. Próbują odkrywać historię prehistorii - odczytując z materiału archeologicznego ślady obalających władze rewolucji sięgających najwcześniejszych dziejów ludzkości. Paradoksalnie - źródeł powstania władzy państwowej dopatrują się zatem nie tyle w polityce co raczej sferze prywatnej - w stopniowym rozszerzaniu patriarchalnej władzy ojca rodziny oraz wyzysku pracy opiekuńczej w formie niewolnictwa (“instytucji domowej”) która stała się ośrodkiem akumulacji bogactwa oraz środków przemocy, zdolnym w pewnym momencie do podporządkowania sobie zasadniczo demokratycznej sfery publicznej.
.

Choć tytuł książki sugeruje, że mamy tu do czynienia z przedstawicielem gatunku tzw. Wielkiej Historii, gatunku zdominowanego przez takich autorów-celebrytów jak Jared Diamond, Steven Pinker czy Juwal Harari to w rzeczywistości “Dawn of Everything. A new history of humanity” jest potężną polemiką z samymi założeniami tego gatunku. Jej celem jest nie tyle zbudowanie jednolitej, wszechobejmującej narracji o narodzinach cywilizacji co pokazanie, że historia ludzkości zawsze była - i w domyśle zawsze będzie - domeną historii małych, lokalnych i zawsze przygodnych walk o władzę i wolność. Rezultat tych walk, jaki by akurat nie był nie został ustalony z góry przez jakiś zewnętrzne, ponadludzkie - boskie czy naturalne - siły i nigdy nie może został uznany za ostateczny czy nieprzezwyciężalny.