Szkoła nie musi być taka sama jak 200 lat temu - uważa Anna Szulc, nauczycielka matematyki z I LO w Zduńskiej Woli. Od czterech lat nie wystawia ocen swoim uczniom. Nie robi też klasówek, wywiadówek, nie zadaje prac domowych i nie odpytuje przy tablicy.
– Ludzie to nie roboty. Jesteśmy różni i powinniśmy być oceniani pod różnym kątem. A unifikacja jest po prostu głupia – uważa Julia, uczennica trzeciej klasy liceum w Opatowie. W jej szkole nie wystawia się ocen. – Brak stopni jest superopcją – mówi.
Jej koleżanka Martyna dodaje: – Ten system jest dużo lepszy, bo widzę, że uczę się bardziej dla siebie, a nie dla ocen. Tak powinno być w każdej szkole.
W szkołach nie musi być ocen. Ale nie wszyscy to wiedzą
Zacznijmy od początku. Zgodnie z zapisami prawa oświatowego nie ma obowiązku wystawiania oceny cyfrowej. Nauczyciel musi jedynie wystawić uczniowi ocenę końcową. W klasach 1–3 jest to ocena opisowa, natomiast u uczniów starszych – cyfrowa.
Przepisy nic nie mówią o masowo wystawianych stopniach przez nauczycieli, a jedynie o daniu uczniowi informacji zwrotnej: co robi dobrze, na jakim jest etapie, nad czym musi pracować.
– Wystawianie stopni jest metodą oceny cząstkowej, która zgodnie z przepisami prawa oświatowego przestała funkcjonować w 1999 roku – tłumaczy Anna Szulc. – Od ponad 20 lat rolą nauczyciela jest obserwować, doceniać i wspierać ucznia w jego procesie uczenia się. Tak stanowi prawo. Tymczasem prawo w szkole nie tylko nie jest respektowane, ale zbyt często łamane. Powszechnie nie znają go i nauczyciele, i rodzice.
Chodzi więc nie tylko o określenie sposobu nauczania, ale także indywidualizowanie podejścia do ucznia, branie pod uwagę jego zainteresowań i możliwości. Nauczycielom trudno wdrażać to w życie, kiedy muszą zdążyć z materiałem, zrealizować minima programowe, dobrze wypaść w rankingach.
Wielu nauczycieli nie rezygnuje więc z oceny cyfrowej. Zresztą ma ona swoich zwolenników wśród wielu rodziców, a także władz oświatowych. – Ocena to nic złego. A jej brak nie motywuje uczniów – uważa Anna Skopińska, rzeczniczka prasowa łódzkiego kuratorium.
System krzywdzi uczniów. Nauczyciele zmieniają szkołę
Kontrargument? Podstawy systemu oceniania powstały ponad 200 lat temu. – Poszukując powodów do tego, by nie tkwić w przestarzałej szkole, zapytajmy siebie, czy wybralibyśmy się dziś do kowala usunąć ząb – obrazuje problem Anna Szulc, matematyczka ze Zduńskiej Woli.
Uważa, że stawianie stopni jest krzywdzące dla uczniów. – Bo wniosą taki system w swoje życie i będą go powielać. Będą oceniać, porównywać, stosować przy tym nagrody i kary, które niczemu dobremu nie służą. Czy naprawdę szkoła ma być taka sama od 200 lat tylko dlatego, że się do tego przyzwyczailiśmy? – pyta Anna Szulc.
Sama zrezygnowała z tradycyjnych metod nauczania 18 lat temu. – Początkowo nieśmiało, ale konsekwentnie podjęłam się pójścia drogą obok systemu – mówi.
Nie robi klasówek, wywiadówek, nie zadaje prac domowych i nie pyta przy tablicy.
– Moi uczniowie pracują w grupach. Spotkania z rodzicami mają charakter trójstronny. Od czterech lat nie wystawiam stopni, a oceniam postępy ucznia w procesie – opowiada.
Dodaje, że takich nauczycieli jest coraz więcej, dzięki czemu polska szkoła zmienia się oddolnie.
Jaka jest skala zjawiska? – Kuratorium nie ma takich danych. To zależy od wewnątrzszkolnego systemu oceniania. I indywidualnej decyzji nauczyciela – mówi Anna Skopińska.
Anna Szulc: – Zmiany, choć zbyt wolno, zachodzą. Część nauczycieli rezygnuje ze sprawdzianów. Część stawia na pracę w grupach. A inni zmienili ustawienie ławek, by uczniowie nie siedzieli do siebie plecami. To już jest coś.
Co wynika z presji i z przyzwyczajenia
Od oceniania odeszła też Agnieszka Stefańska, historyczka z LO im. Bartosza Głowackiego w Opatowie. – Widzę kolosalną różnicę – mówi. – 90 proc. moich uczniów przyjęło tę zmianę pozytywnie. I nie zamierzam już pracować tak, jak wcześniej pracowałam.
Nauczycielka dodaje: – Kiedy początkowo pytałam młodzież, co jest dla nich najważniejsze, mówili, że oceny. I to był dla mnie szok. Nie atmosfera i nie relacje, tylko czy będę ich pytać i robić niezapowiedziane sprawdziany. Mówili mi, że to wynika z presji grupy, rodziców i tego, że są do oceniania przyzwyczajeni.
Ale to wcale nie jest tak, że im więcej testów i sprawdzianów, tym dzieciaki więcej wiedzą. I mówię to z perspektywy nauczycielki, która namiętnie robiła klasówki. Ale nie chcę już pracować w pruskiej szkole.
Do zmiany podejścia zainspirował ją Instytut Zwinnej Edukacji z Lublina, który realizuje projekt zakładający zmianę sposobu zarządzania placówkami edukacyjnymi. Jedną z jego odnóg jest fundacja Szkoła bez Ocen.
Współzałożyciel fundacji Jarosław Durszkiewicz powołuje się na badania, które dowodzą, że oceny nie motywują i powodują stres. Uczniowie nie uczą się dla siebie, ale dla stopni. A to wszystko sprzyja niezdrowej rywalizacji. – Szkoła jest po to, by uczeń nabywał kompetencji, przygotowywał się do dorosłego życia w przyjaznej atmosferze. Ale stawiane przez nauczycieli stopnie sprawiają, że to „świat obok świata", odrębne środowisko, które funkcjonuje samo dla siebie. Człowiek wychodzi na zewnątrz i jest w zupełnie innej rzeczywistości – mówił Durszkiewicz w rozmowie z Onetem.
Co się liczy w życiu, czyli nieprzyjazna edukacja nie wspiera nikogo
Anna Szulc: – Czy po skończeniu szkoły ktoś nas pyta, jaką ocenę mieliśmy z równań kwadratowych? I czy kluczem do sukcesu jest wysoki wynik na maturze? W życiu liczy się to, by być empatycznym, kreatywnym, wolnomyślącym, decyzyjnym i odpowiedzialnym za swoje wybory. By umieć współpracować, a błąd traktować jako naturalną okazję do uczenia się na nim. I odróżniać prawdę od fake newsa. Nieprzyjazna edukacja nie wspiera nikogo. Przecież to, co damy dzieciom dzisiaj, one oddadzą nam jako dorośli jutro.
– To nie nauczyciel ma realizować podstawę programową, tylko uczeń. To na nim ma spoczywać ta odpowiedzialność – mówi Agnieszka Stefańska.
I dodaje, że nauczyciel ma być moderatorem, ma stymulować do myślenia: – Naszym zadaniem jest stworzenie odpowiednich warunków. Wspieranie ich, angażowanie i zachęcanie. A przede wszystkim niekrytykowanie. Moi uczniowie nie boją się mówić. Są aktywni na lekcji. I mówią mi, że czują się bezpieczni. A przy tym świetnie pracują.
Anna Szulc: – Moją rolą jest to, by uczniowie lubili i umieli matematykę. To naprawdę zmienia perspektywę, daje przyjemność uczenia się. I współtworzy miłą atmosferę i pracę w zaufaniu.
Szkoła nie musi być taka sama jak 200 lat temu - uważa Anna Szulc, nauczycielka matematyki z I LO w Zduńskiej Woli. Od czterech lat nie wystawia ocen swoim uczniom. Nie robi też klasówek, wywiadówek, nie zadaje prac domowych i nie odpytuje przy tablicy.
– Ludzie to nie roboty. Jesteśmy różni i powinniśmy być oceniani pod różnym kątem. A unifikacja jest po prostu głupia – uważa Julia, uczennica trzeciej klasy liceum w Opatowie. W jej szkole nie wystawia się ocen. – Brak stopni jest superopcją – mówi.
Jej koleżanka Martyna dodaje: – Ten system jest dużo lepszy, bo widzę, że uczę się bardziej dla siebie, a nie dla ocen. Tak powinno być w każdej szkole.
W szkołach nie musi być ocen. Ale nie wszyscy to wiedzą
Zacznijmy od początku. Zgodnie z zapisami prawa oświatowego nie ma obowiązku wystawiania oceny cyfrowej. Nauczyciel musi jedynie wystawić uczniowi ocenę końcową. W klasach 1–3 jest to ocena opisowa, natomiast u uczniów starszych – cyfrowa.
Przepisy nic nie mówią o masowo wystawianych stopniach przez nauczycieli, a jedynie o daniu uczniowi informacji zwrotnej: co robi dobrze, na jakim jest etapie, nad czym musi pracować.
– Wystawianie stopni jest metodą oceny cząstkowej, która zgodnie z przepisami prawa oświatowego przestała funkcjonować w 1999 roku – tłumaczy Anna Szulc. – Od ponad 20 lat rolą nauczyciela jest obserwować, doceniać i wspierać ucznia w jego procesie uczenia się. Tak stanowi prawo. Tymczasem prawo w szkole nie tylko nie jest respektowane, ale zbyt często łamane. Powszechnie nie znają go i nauczyciele, i rodzice.
Chodzi więc nie tylko o określenie sposobu nauczania, ale także indywidualizowanie podejścia do ucznia, branie pod uwagę jego zainteresowań i możliwości. Nauczycielom trudno wdrażać to w życie, kiedy muszą zdążyć z materiałem, zrealizować minima programowe, dobrze wypaść w rankingach.
Wielu nauczycieli nie rezygnuje więc z oceny cyfrowej. Zresztą ma ona swoich zwolenników wśród wielu rodziców, a także władz oświatowych. – Ocena to nic złego. A jej brak nie motywuje uczniów – uważa Anna Skopińska, rzeczniczka prasowa łódzkiego kuratorium.
System krzywdzi uczniów. Nauczyciele zmieniają szkołę
Kontrargument? Podstawy systemu oceniania powstały ponad 200 lat temu. – Poszukując powodów do tego, by nie tkwić w przestarzałej szkole, zapytajmy siebie, czy wybralibyśmy się dziś do kowala usunąć ząb – obrazuje problem Anna Szulc, matematyczka ze Zduńskiej Woli.
Uważa, że stawianie stopni jest krzywdzące dla uczniów. – Bo wniosą taki system w swoje życie i będą go powielać. Będą oceniać, porównywać, stosować przy tym nagrody i kary, które niczemu dobremu nie służą. Czy naprawdę szkoła ma być taka sama od 200 lat tylko dlatego, że się do tego przyzwyczailiśmy? – pyta Anna Szulc.
Sama zrezygnowała z tradycyjnych metod nauczania 18 lat temu. – Początkowo nieśmiało, ale konsekwentnie podjęłam się pójścia drogą obok systemu – mówi.
Nie robi klasówek, wywiadówek, nie zadaje prac domowych i nie pyta przy tablicy.
Dodaje, że takich nauczycieli jest coraz więcej, dzięki czemu polska szkoła zmienia się oddolnie.
Jaka jest skala zjawiska? – Kuratorium nie ma takich danych. To zależy od wewnątrzszkolnego systemu oceniania. I indywidualnej decyzji nauczyciela – mówi Anna Skopińska.
Anna Szulc: – Zmiany, choć zbyt wolno, zachodzą. Część nauczycieli rezygnuje ze sprawdzianów. Część stawia na pracę w grupach. A inni zmienili ustawienie ławek, by uczniowie nie siedzieli do siebie plecami. To już jest coś.
Co wynika z presji i z przyzwyczajenia
Od oceniania odeszła też Agnieszka Stefańska, historyczka z LO im. Bartosza Głowackiego w Opatowie. – Widzę kolosalną różnicę – mówi. – 90 proc. moich uczniów przyjęło tę zmianę pozytywnie. I nie zamierzam już pracować tak, jak wcześniej pracowałam.
Nauczycielka dodaje: – Kiedy początkowo pytałam młodzież, co jest dla nich najważniejsze, mówili, że oceny. I to był dla mnie szok. Nie atmosfera i nie relacje, tylko czy będę ich pytać i robić niezapowiedziane sprawdziany. Mówili mi, że to wynika z presji grupy, rodziców i tego, że są do oceniania przyzwyczajeni.
Do zmiany podejścia zainspirował ją Instytut Zwinnej Edukacji z Lublina, który realizuje projekt zakładający zmianę sposobu zarządzania placówkami edukacyjnymi. Jedną z jego odnóg jest fundacja Szkoła bez Ocen.
Współzałożyciel fundacji Jarosław Durszkiewicz powołuje się na badania, które dowodzą, że oceny nie motywują i powodują stres. Uczniowie nie uczą się dla siebie, ale dla stopni. A to wszystko sprzyja niezdrowej rywalizacji. – Szkoła jest po to, by uczeń nabywał kompetencji, przygotowywał się do dorosłego życia w przyjaznej atmosferze. Ale stawiane przez nauczycieli stopnie sprawiają, że to „świat obok świata", odrębne środowisko, które funkcjonuje samo dla siebie. Człowiek wychodzi na zewnątrz i jest w zupełnie innej rzeczywistości – mówił Durszkiewicz w rozmowie z Onetem.
Co się liczy w życiu, czyli nieprzyjazna edukacja nie wspiera nikogo
Anna Szulc: – Czy po skończeniu szkoły ktoś nas pyta, jaką ocenę mieliśmy z równań kwadratowych? I czy kluczem do sukcesu jest wysoki wynik na maturze? W życiu liczy się to, by być empatycznym, kreatywnym, wolnomyślącym, decyzyjnym i odpowiedzialnym za swoje wybory. By umieć współpracować, a błąd traktować jako naturalną okazję do uczenia się na nim. I odróżniać prawdę od fake newsa. Nieprzyjazna edukacja nie wspiera nikogo. Przecież to, co damy dzieciom dzisiaj, one oddadzą nam jako dorośli jutro.
– To nie nauczyciel ma realizować podstawę programową, tylko uczeń. To na nim ma spoczywać ta odpowiedzialność – mówi Agnieszka Stefańska.
I dodaje, że nauczyciel ma być moderatorem, ma stymulować do myślenia: – Naszym zadaniem jest stworzenie odpowiednich warunków. Wspieranie ich, angażowanie i zachęcanie. A przede wszystkim niekrytykowanie. Moi uczniowie nie boją się mówić. Są aktywni na lekcji. I mówią mi, że czują się bezpieczni. A przy tym świetnie pracują.
Anna Szulc: – Moją rolą jest to, by uczniowie lubili i umieli matematykę. To naprawdę zmienia perspektywę, daje przyjemność uczenia się. I współtworzy miłą atmosferę i pracę w zaufaniu.