W odpowiedzi na post Xaviera:
Tak jak jedna osoba ci odpisała, musisz doprecyzować, kogo masz na myśli pisząc o klasie średniej.
Dla mnie przykładowo na dzień dzisiejszy termin “klasa średnia” funkcjonuje, jako burżuazyjna definicja na burżuazję. Jeśli spojrzymy na definicję z przełomu XIX/XX wieku, również było to określenie na burżuazję - jako klasę, która znajdowała się pomiędzy arystokracją a klasą pracującą/plebsem (stąd przymiotnik średnia). Prawdopodobnie - jak mniemam - termin został rozpowszechniony w celach propagandowych w USA po II WŚ, w ramach promowania wizerunku białego kołnierzyka, który zamieszkuje suburbia i ma być przykładem kogoś, kto żyje w tzw. amerykańskim śnie (american dream).
Problem z tą później ukształtowaną definicją jest taki, że była częścią języka propagandowego i jak to propaganda - już wtedy nie odzwierciedlała zbyt dokładnie rzeczywistości. Definicja w połowie XX wieku zaczęła odnosić się również do pracowników wykonujących wolne zawody, które dzięki państwu opiekuńczemu, które zaczęło kiełkować w różnych formach w Ameryce Północnej i Europie oraz innych częściach świata w okresie międzywojennym, a później rozkwitło po IIWŚ, jak i dzięki temu, że ogół społeczeństwa miał mniejszy dostęp do edukacji niż teraz, osoby wykonujące wolne zawody miały lepszą sytuację niż reszta mas pracujących. W okresie międzywojennym, duża część społeczeństwa była analfabetami, więc posiadanie ukończonego liceum, nie mówiąc o studiach dawało dużą przewagę względem innych pracowników. Dodatkowo wolne zawody były dużo silniej regulowane niż dzisiaj, co w dużej części wyjmowało je z mechanizmów rynkowych. Przy dzisiejszej pauperyzacji i deregulacji tych zawodów i fakt, że jeśli chcesz być prawdziwym samodzielnym autonomicznym pracownikiem, a nie kimś na fikcyjnym samozatrudnieniu, musisz płacić 1500 zł do ZUS-u miesięcznie, aby tylko mieć zarejestrowaną działalność. To powoduje, że jak nie masz średnio miesięcznie 7000 obrotów możesz zapomnieć o samodzielnej pracy w wolnym zawodzie. W praktyce oznacza to, że tylko opłaca się w ten sposób pracować może niektórym notariuszom, może niektórym dentystom i może komornikowi, który nie potrzebuje ochroniarzy, aby ci dojebać. Jeszcze inżynierowie, którzy po latach bidowania i wyzysku dostaną uprawnienia mogą liczyć na ciutkę konkretniejsze pieniądze, tyle że jak się uwzględni jakie mają odpowiedzialności, trudno stwierdzić czy mają się z czego cieszyć za to co im dadzą.
Teraz wracając do “robotnika”, jak ja to rozumiem, najczęstszą definicją tego słowa ma być ktoś, kto wykonuje pracę niewymagającą żadnych kwalifikacji, czyli teoretyczna osoba “z ulicy”, którą się stawia do pracy przy taśmie czy to w modelu fordowskim czy toyoty. Nawiązując do twojego tekstu, tokarz nie jest według tej definicji “robotnikiem”, ponieważ ma umiejętności, których się nie nabywa z jednego dnia na drugi, w dodatku w obecnej rzeczywistości produkcyjnej tokarz nie jest tylko tokarzem, ale też operatorem CNC i przypuszczam, że jeszcze ma parę innych funkcji. Tak samo na budowie, nie znajdziesz przysłowiowych “typów kopiących rowy łopatą”, tylko operatora koparki i kierowcę wozidła. Mechanik samochodowy to nie jest typas, który ostuka, nachucha i kopnie co trzeba aby grat się ruszył, tylko musi mieć wiedzę i z elektroniki i z informatyki i jeszcze kilku innych rzeczy, jeśli nie chce spierdolić silnika za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Druga definicja to po prostu pracownik fizyczny, która tak samo jak w przypadku pierwszego opisu nie jest definicją precyzyjną, ponieważ wykonywanie pracy fizycznej nie jest tożsame z wykonywaniem pracy niewymagającej kwalifikacji. Osoby opisywane, jako “robotnicy” to często wyspecjalizowani pracownicy, którzy na pewno nie pracują za stawkę minimalną.
W jednym i w drugim przypadku mamy ten sam mechanizm, który tworzył wizerunek białego kołnierzyka z tzw. “klasy średniej”. Ponieważ dawniej zazwyczaj osoby o pochodzeniu arystokratycznym i burżuazyjnym kończyły liceum i studia, nawet stosunkowo nieskomplikowana praca za biurkiem wykonywana przez białego kołnierzyka, miała tą otoczkę elitarnego wizerunku względem mas pracowników niepracujących w biurach, czyli tego, co się przyjęło nazywać robotnikami albo niebieskimi kołnierzykami zamieszkującymi czynszówki w trzeciej strefie miejskiej, przynajmniej według podziału, jaki stosowano do miast amerykańskich.
Ten podział na robotników i pracowników jest w dzisiejszej Polsce archaiczny i nieaktualny. Często funkcjonuje on podlany fałszywymi wyobrażeniami o realiach pracy i produkcji, do tego z pewną dawką klasizmu. W mediach takich jak Wyborcza, która jest tubą propagandową Platformy Obywatelskiej i wcześniej Unii Wolności, które współrządziły tym krajem przez ostatnie 30 lat, termin klasy średniej, jest stosowany w kontekście jakiegoś osiągnięcie, które mamy zawdzięczać III RP. Słowo ma bardzo pozytywny wydźwięk, tylko jak się je zdekonstruuje w kontekście, w jakim się obecnie stosuje, zupełnie nic nie oznacza.
W momencie, kiedy słyszymy, przy okazji najczęściej opisywanych wydarzeń w tym kraju, termin “klasa średnia”, pierwsze, o czym możemy pomyśleć przez samą konstrukcję słowa to o osobie znajdującą się w środku piramidy dochodów w społeczeństwie. W 2018 w Polsce, mediana zarobków wyniosła 4100 zł brutto, czyli 2900 “na rękę” stosując najczęstsze opodatkowanie. Myślę, że jest idiotyzmem przypisanie takiej osoby do czegokolwiek, co miałaby reprezentować ta tzw. “klasa średnia”.
Obecnie znajdujemy się po trzeciej rewolucji przemysłowej, która znacząco zautomatyzowała procesy produkcyjne i jesteśmy w pełni czwartej rewolucji przemysłowej, która jeszcze bardziej zredukuję liczbę roboczogodzin potrzebnych do wytworzenia jednostki produktu. Do tego duża część produkcji produktów, które konsumujemy została przeniesiona do fabryk ulokowanych w Azji. Liczba osób pracujących w zakładach produkcyjnych bezpośrednio przy taśmach czy montażu jest nadal duża, ale jest to kompletnie inna skala niż podczas szczytu industrializacji Polski w głębokim PRL-u.
Tak więc zmniejszenie ilości pracowników przemysłowych w przeliczeniu do ogółu wszystkich pracowników, to nie wymysł i celowy zabieg prawicowych mediów czasem będących po stronie rządowej, czasem po opozycyjnej, tylko opis faktycznego stanu, wynikający z przemian ustrojowych, które przeprowadziła III RP.
Również trzeba pamiętać, że zmiana gospodarki z sektora pierwszego na drugi i z drugiego na trzeci powoduje, że głębokim przemianom ulegają wszystkie sektory (mówiąc o pierwszym, drugim i trzecim sektorze mam na myśli odpowiednio rolnictwo, przemysł i usługi - w Polsce nie wiem czemu, określenie “sektory” służy do dzielenia podmiotów na firmy państwowe, prywatne i organizacje pozarządowe). Przykładowo przejście z gospodarki pierwszosektorowej (rolnej) do drugosektorowej (przemysłowej), nie tylko powoduje rozwój zakładów i przedsiębiorstw stricte przemysłowych, ale również szeroko zakrojoną industrializację rolnictwa (niezależnie od wielkości gospodarstw rolnych). Tak samo przejście z gospodarki drugosektorowej (przemysłowej) do trzeciosektorowej (usług), powoduje przejście części przemysłu na zdecydowanie bardziej usługowy sposób funkcjonowania. Nawet, jeżeli to prawda, że 31 procent siły roboczej pracuje w przemyśle, bardzo duża część tych osób to pracownicy różnych pionów logistycznych, zakupowych, finansowych, cała masa projektantów produkcji, osób w działach kadr, księgowości, inżynierowie różnych branż, piony informatyczne oraz całe rzesze innych pracowników administracyjnych, którzy są potrzebni, aby trzymać te organizmy w postaci różnych przedsiębiorstw przy życiu w obecnym kapitalistycznym ekosystemie, który mamy w Polsce i który jest ściśle powiązany z jeszcze większym globalnym systemem ekonomicznym.
Tak samo jak trzeba mieć świadomość, że “klasa średnia” to w obecnych warunkach ekonomicznych w Polsce praktycznie tylko burżuazja, taka samo trzeba mieć świadomość, że “robotnik” to nie jakiś osobnik zajmujący najgorsze nisze na rynku pracy, tak samo obraz pracownika biurowego “popijającego kawkę za biurkiem” jest w większości przykładów wymysłem, bo nawet, jeśli firma puści propagandę dla debili, że zapewniają multisport, owoce w środę, salę na odpoczynek i piłkarzyki, to i tak nikt z tych wielkich dobrodziejstw nie korzysta, bo nie ma czasu na takie pierdoły i najzwyczajniej w świecie trzeba zapierdalać przed komputerem po 8 albo więcej godzin starając się chronić przed totalnym zwapnieniem mózgu.
A jeśli chodzi o oddelegowanie na pracę zdalną, jeden pracownik może się z tego faktu ucieszyć, a dla innego, uwzględniając jego warunki bytowe albo szereg innych powodów, będzie to zdecydowanie mało ciekawa sytuacja.