cross-postowane z: https://szmer.info/post/39187

Krzysztof Bosak z kolegami lawirują. Twierdzą, że uchodźców należy oczywiście przyjmować, ale nie przesadzać z kosztownymi przywilejami.

Konfederacja się kłóci, dzieli i do tego nie ma własnych tematów. Chyba żadnej innej formacji na naszej scenie wojna nie dała się tak mocno we znaki. Czy polska altprawica ma jeszcze przed sobą przyszłość?

Ze stygmatem „ruskiej onucy” trudno dziś w Polsce funkcjonować, to wręcz śmierć cywilna. Konfederacja ma więc niewątpliwie spory problem, a wszystko przez jej dwóch najbardziej odlotowych liderów: Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna, którzy na przekór ogólnemu nastrojowi pospieszyli bronić Rosję przed odpowiedzialnością za wywołaną przez nią wojnę. Tyle że ich kolegom skojarzenie z mało estetycznym wkładem do rosyjskiego buciora jakoś się nie uśmiecha i sami bynajmniej nie tęsknią do rosyjskiej strefy wpływów. Jednak niewiele mogą zrobić, bo zakneblować tamtej dwójki ani się nie da, ani też nie wypada takich prób podejmować. W końcu Konfederacja to przecież formacja „wolnościowa”.

Proputinizm Korwina jest ostentacyjny i natrętny. Stary lider niemal codziennie stara się dowieść, że „Jego Ekscelencja Włodzimierz Putin” pada ofiarą pomówień i fake newsów. Moralne oburzenie na wojnę – powiada Korwin-Mikke – również jest nie na miejscu, bo Rosja ma swoje racje i nie robi niczego, czego by nie robili wcześniej inni: konflikty między państwami są nieuchronne, a wojna to jeden ze sposobów ich rozwiązywania. Często przy tym posiłkuje się produktami kremlowskiej propagandy i podobnie rozsiewa wątpliwości, kto tak naprawdę jest na Ukrainie sprawcą, a kto ofiarą. Z kolei Braun jest mniej spektakularny w głoszeniu swoich poglądów i raczej nie stawia kwestii rosyjskiej w centrum swoich rozważań. Kieruje się jednak – jak mówi – polską racją stanu, co nie pozwala mu przyznać, że Putin jest zbrodniarzem wojennym.

Dlaczego to robią? W samej Konfederacji tłumaczy się to ekscentryzmem, bo już o agenturalności nie ma mowy. Dawny asystent Korwin-Mikkego Karol Wilkosz tłumaczył na swoim kanale w YouTube, że ten typ po prostu tak ma. Jeżeli gdzieś pojawia się powszechnie podzielany pogląd, to dla samej zasady trzeba go podważyć. Poczynając od samej demokracji jako niepodważalnej w naszym kręgu cywilizacyjnym metodzie sprawowania rządów. Korwin nie ma więc innego wyjścia, jak opowiedzieć się za autokracją. A że stara się być w swoich poglądach hiperlogiczny i zarazem spójny, staje dziś po stronie Rosji w jej konflikcie z Zachodem. Nieco inaczej jest za to z Braunem, który miał doświadczyć objawienia, że odrodzenie chrześcijaństwa zacznie się od konwersji moskiewskiej Cerkwi na katolicyzm.

Obaj politycy nie stali się zresztą „onucami” dopiero teraz. Korwinowi już wcześniej zdarzało się odwiedzać Krym i występować w rosyjskiej telewizji. Braun chwalił się znajomością z domniemanym agentem GRU. I nie wyglądało to najlepiej, nawet jeśli dało się pogodzić z altprawicowym sznytem Konfederacji, której zachodnie krewniaczki wprost obnosiły się z sympatią dla Putina. Ale po wybuchu wojny margines tolerancji zniknął.

Stary król i jego paziowie Szczególnie Korwin-Mikke konsternuje dziś własną macierzystą formację oraz jej sympatyków. „Król kuców” od niepamiętnych czasów cieszył się ślepym uwielbieniem swoich fanów, których nie odstraszały nawet najbardziej odrażające prowokacje mistrza. Mit Korwina wręcz bazował na skrajnej niepoprawności. Ale nic nie trwa wiecznie. Po 24 lutego „wolnościowy” internet nagle stanął okoniem. Zaroiło się od komentarzy w stylu „kończ waść, wstydu oszczędź”, problemem nagle okazał się wiek Korwina (jesienią stuknie mu osiemdziesiątka), objawiło się znużenie uporem skandalisty.

Dawni współpracownicy Korwin-Mikkego oczywiście nie byli zdziwieni. Świetnie znali skazę polityka, która dawała o sobie znać już nieraz w ostatnich trzech dekadach. Gdy tylko partia JKM wspinała się na poziom poparcia dający choćby cień nadziei na sforsowanie progu wyborczego, wódz musiał odpalić znienacka jakiś głupi numer, po którym przychodziła fala oburzenia i spadek słupków w okolice zera. Wielu dostrzegało w tym premedytację. Spekulowano, że Korwinowi nie zależy na politycznym sukcesie, bo partia jest tylko dodatkiem do felietonu.

Tylko że Konfederacja to coś więcej niż dawna UPR i jej kolejne sukcesorki, takie jak obecny KORWiN (czyli jeden z udziałowców w konfederackiej konstrukcji). Siła okopana na scenie i z apetytem na sprawowanie władzy, a do tego szeroka, poskładana z paru środowisk, z kolektywnym przywództwem i wianuszkiem rozpoznawalnych polityków. A więc coś dużo więcej niż tylko sekta wpatrzonych w mistrza wyznawców. Zresztą nawet dzisiejsi przyboczni tego guru skrajnej wolnorynkowej ideologii mocno różnią się od swoich poprzedników. Tamci po osiągnięciu politycznej dojrzałości pierzchali do mainstreamu i dziś można ich spotkać w niemal wszystkich formacjach od centrum do prawa. Ci współcześni najczęściej projektują swoją przyszłość w obrębie nurtu.

Tacy politycy, jak Sławomir Mentzen, Konrad Berkowicz, Artur Dziambor czy Dobromir Sośnierz, już od dawna mieli do Korwina stosunek ambiwalentny. Historycznie był dla nich szczerze podziwianym ideowym przewodnikiem. Ale w bieżącej perspektywie stawał się już tylko zwariowanym wujaszkiem, który plecie androny i nie potrafi się zamknąć. Szacunek nie pozwalał jednak wyprosić gaduły z salonu, toteż czekano, aż wreszcie opuści go sam. Prowadzono w tym czasie personalne podchody, zmierzające do ułożenia hierarchii w nadchodzącej epoce pokorwinowej. I właśnie konsekwencją tych podchodów były zdarzenia, które wstrząsnęły partią KORWiN krótko po tym, jak za wschodnią granicą wybuchła wojna.

Jeszcze w marcu Dziambor, Sośnierz oraz Jakub Kulesza – korwinista świeżej daty i spoza środowiskowego rdzenia, ale za to szef koła poselskiego Konfederacji – ogłosili, że odchodzą i przystępują do budowy nowej, tym razem prawdziwie „wolnościowej” partii. Jako powód podając przede wszystkim moralną niezgodę na wypowiedzi Korwin-Mikkego o wojnie. W bańkach społecznościowych zawrzało i jak to w takich przypadkach bywa, zaczął się festiwal oskarżeń i złośliwości. Szeroka publiczność nagle dowiedziała się, że w partii iskrzyło już od dawna i być może za rozłamem wcale nie stoi proputinizm Korwina. A przynajmniej nie tylko.

Już od dłuższego czasu narastała bowiem rywalizacja o schedę pomiędzy Dziamborem i Mentzenem. Pierwszy jest posłem raczej umiarkowanym jak na konfederatę, zdeklarowanym rzecznikiem interesu przedsiębiorców i zwolennikiem budowania formacji opartej na klasie średniej. Drugi sejmowego mandatu nie zdobył, co pozwoliło mu pójść inną ścieżką politycznej kariery, znacznie bliższą wzorcom patrona środowiska. Mentzen jest dzisiaj zastępcą Korwina w KORWiN-ie, głównym ideologiem tej partii, ekonomicznym ekspertem i strategiem. Ale nade wszystko to wciąż polityczny solista, który najbardziej zabiega o poszerzanie zasięgów w sieciach społecznościowych i budowanie osobistej rozpoznawalności. Co wychodzi mu znakomicie, bo internetowe wykłady Mentzena o wolności gospodarczej i niskich podatkach gromadzą milionową publiczność. W młodym pokoleniu nie ma dla niego politycznej konkurencji.

I to bez szokowania publiki, bo Mentzen zawsze jest uprzejmy i do przesady wręcz poukładany. A przy tym wie, jak zarobić na popularności. Przedłużeniem ideologicznej krucjaty przeciwko fiskalizmowi jest dzisiaj własna kancelaria, w której doradza klientom, jak nie dać się złupić fiskusowi. Dwa lata temu obmyślił format letnich spotkań przy piwie i odbył spektakularny polityczny tour po całym kraju. Rok temu uruchamiał już linię produkcyjną autorskiego piwa, a dwa tygodnie temu otwierał na toruńskim rynku własny pub z nazwiskiem w szyldzie. 36-letni Mentzen przez cały czas idzie więc do przodu, chociaż zarazem na jego wizerunku coraz częściej ujawniają się rysy.

Niech się starość jeszcze wyszumi Pół roku temu odbyło się „spotkanie na szczycie internetów”, czyli wyczekiwana w całej bańce wizyta Mentzena u gwiazdy krajowego YouTube Krzysztofa Stanowskiego. Gospodarzowi udało się wyciągnąć polityka na zwierzenia pozaekonomiczne i okazało się, że Mentzen jest mocno pryncypialny w obyczajówce. Zakaz aborcji popiera, i to w najbardziej restrykcyjnej wersji. Podoba mu się również przepis o karaniu za obrazę uczuć religijnych. Z „wolnościowych” kręgów, które w sporej części nie czynią poważnych rozróżnień pomiędzy opresją ekonomiczną państwa i obyczajową Kościoła, po raz pierwszy dobiegł pomruk niezadowolenia. Bo cóż to za „wolnościowiec”, który chce zakazywać?

Kiedy jednak Dziambor z kolegami ogłaszali niedawno wyjście z KORWiN, niejeden sympatyk ruchu wyraził nadzieję, że dołączy do nich Mentzen – jako ten racjonalny, odpowiedzialny, samodzielny i przez to zdolny odciąć pępowinę. Ten jednak nie tylko został, ale wręcz przystąpił do ostrzeliwania uchodźców. Co miało wizerunkowe konsekwencje, gdyż trwając przy Korwinie w obecnych realiach, człowiek staje się „onucą”. O czym torunianin może się teraz przekonać, czytając liczne komentarze na swoich profilach. Przy okazji powróciła sprawa prawyborów prezydenckich w Konfederacji sprzed trzech lat. Kandydatem korwinistów był wtedy Dziambor, ale jego koledzy w ostatniej chwili odmówili mu poparcia i w efekcie wygrał narodowiec Krzysztof Bosak. Sprawcą intrygi był ponoć Mentzen, który poskąpił promocji swojemu głównemu konkurentowi do schedy po Korwinie.

Ostatnia fronda okazuje się zatem zwieńczeniem owej rywalizacji. Wygrał ją Mentzen, rzekomo już dogadany z samym Korwinem, który na jesiennym zjeździe KORWiN ma namaścić młodszego o dwa pokolenia polityka na swojego następcę. Niektórzy łączą to z ogólnym wycofaniem się Korwin-Mikkego, który przy okazji złożyłby też poselski mandat…

reszta w oryginalnym poście