cross-posted from: https://szmer.info/post/55239

W latach 90. dwie osoby kształtowały opolską skrajną prawicę. Obaj pochodzą z jednego osiedla, Chabrów, i fascynują się historią. Dla jednego okaże się ona zgubą, dla drugiego trampoliną do władzy. Pierwszy inspirował powstanie ONR, drugi uformował politycznie takich ludzi, jak Janusz Kowalski i Patryk Jaki. Publikujemy pierwszy odcinek cyklu „Nacjonalistyczne Opole, Kowalski i Jaki”. Następny odcinek – jutro na Polityka.pl. Komentarz „Co się dzieje pod świętą górą” – tutaj.

Ich losy łączy dziwna zależność. Kiedy jeden idzie jak burza, drugi ma pod górkę. I odwrotnie. Ten, który ma wszystkie predyspozycje, żeby stać się kimś, ostatecznie umiera samotny, pijany i bezdomny. Ten z trudnym startem dziś wydaje publiczne miliony i realizuje swoje marzenie życia – buduje muzeum „wyklętych”. Dariusz Ratajczak i Arkadiusz Karbowiak – jedno małe miasto, dwie równoległe historie.

Młodzi gniewni Obaj realnie nie łapią się na festiwal „Solidarności” w latach 1980–81. Ich starsi koledzy są internowani, oni co najwyżej dostają milicyjną pałką. Pod koniec lat 80. system już się sypie. Elity partii i opozycji szykują się do rozmów. Są młodzi i wściekli – „zero ustępstw dla »komuny«!” – dlatego ciągnie ich do radykałów kontestujących „okrągły stół” i „wybory kontraktowe” – Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego, Konfederacji Polski Niepodległej, Stronnictwa Narodowego czy Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego.

To z tych środowisk w dużej większości wywodzić się będzie późniejsza polska skrajna prawica. Kiedy triumfują liberałowie, a lewica „wybiera przyszłość”, wchodzą coraz głębiej w ultraprawicowe kręgi. Niezgoda na „układ” i „postkomunę” doprowadzi ich do odrzucania demokracji i usprawiedliwiania hitlerowskich kolaborantów.

Pomidory wielkości małej dyni Ratajczak zapowiada się świetnie. Jego rodzina jest opolską elitą. Ojciec Cyryl bronił przed sądem braci Kowalczyków, którzy w 1971 r. wysadzili aulę Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Potem występował jako adwokat w procesach politycznych stanu wojennego. Dziadek Michał był ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej. Jego brat Franciszek poległ w powstaniu wielkopolskim, kiedy ze swoim plutonem nacierał na niemieckie prezydium policji. Jego imieniem nazwano ulicę na poznańskim starym mieście. Matka Dariusza pochodziła z Borysławia. Jej ojciec był naftowcem.

Od dzieciństwa Darek słyszy, że „nasze kresy Rosjanie nam ukradli”. Dziadek i babcia ciągle mu powtarzają, że na wschodzie ziemia była urodzajna, pomidory wielkości małej dyni. Ojciec opowiada mu o wojnie 1920 r., o swoim powojennym uwięzieniu. PRL-u od dziecka więc nienawidzi. Uczy się za to świetnie. W liceum jest olimpijczykiem z historii. Na studia dostaje się bez egzaminów.

Opolską WSP nazywano w mieście „czerwoną Sorboną”. Tu dyplomy zdobywała partyjna nomenklatura. Uniwersytet Wrocławski jest z kolei imienia Bolesława Bieruta. Darek chce zrobić przyjemność ojcu, więc wybiera jego alma mater – Uniwersytet Adama Mickiewicza w mateczniku przedwojennej endecji – Poznaniu. Po studiach wraca do Opola. Tu tymczasem postkomunistyczna WSP wchodzi w fuzję z filią kościelnego KUL-u i powstaje Uniwersytet Opolski. Dawni partyjni stają się liberałami i euroentuzjastami. Ratajczak jest zawiedziony, ale chce pisać doktorat i zatrudnia się na uczelni.

Jego promotorem zostaje prof. Stanisław Nicieja, wieloletni rektor uczelni. Dawniej historyk ruchu robotniczego i redaktor partyjnego pisma „Z pola walki”, po transformacji przerzucił się na kwestie „kresowe” i „lwowskie orlęta”. Robi Ratajczaka swoim asystentem. Uczy on historii najnowszej i opiekuje się kołem studenckim. Omawia tam ulubione tematy dzisiejszej prawicy: NSZ, Katyń, „wyklęci”. Pracę doktorską pisze o procesach politycznych w czasach stalinizmu. Nie kryje na uczelni nacjonalistycznych poglądów. Katolicko-narodowe ZChN jest dla niego stanowczo za łagodne.

W wyborach 1991 r. ubiega się bezskutecznie o mandat poselski z ramienia Stronnictwa Narodowego „Ojczyzna” i zasiada w jego władzach. Świetnie zna angielski. Zbigniew Górniak, opolski dziennikarz, wspomina: „Z kolegą napisaliśmy żartobliwy tekst: dziesięć najbardziej obiecujących karier. W tej dziesiątce umieściliśmy Ratajczaka”. Jego losy miały się jednak potoczyć zupełnie inaczej.

Holokaust: rewizja nadzwyczajna Równia pochyła zaczyna się jesienią 1997 r. Kolega pożycza mu kilka numerów „Stańczyka”. To kwartalnik redagowany przez wrocławskiego monarchistę Tomasza Gabisia, który m.in. publikuje tam w częściach swój esej – Religia Holokaustu. Oskarża w nim Żydów o używanie pamięci o Zagładzie do osiągania doraźnych celów politycznych i uczynienie z Shoah kultu. To jedna z głównych tez rewizjonistów Holokaustu, którym zresztą Gabiś poświęca kolejny numer swojego pisma.

Teksty wrocławianina to zręczna żonglerka cytatami, w których mieszają się więzień Auschwitz pisarz Primo Levi i naczelny angielski neonazista Colin Jordan, neofaszystowski miesięcznik „Szczerbiec” i liberalna „Gazeta Wyborcza”, co sprytnie zdejmuje z autora odpowiedzialność, skoro przecież głównie cytuje. Ratajczak po lekturze postanawia pójść w ślady kolegi. W 1999 r. własnym sumptem wydaje w 320 egzemplarzach zbiorek swoich tekstów, opatrując go nazwą: „Tematy niebezpieczne”. Jest przekonany, że to początek wielkiej debaty. Dopiero z czasem przyzna, że opublikowanie tej broszury to najgorsza decyzja w jego życiu.

Książeczkę rozdaje kolegom, można ją też kupić w uczelnianym kiosku. Opisuje ona świat przesiąknięty żydowskimi i masońskimi spiskami. Zdaniem Ratajczaka Hitler rozpoczął Holokaust w wyniku Slebsthass, czyli nienawiści do siebie samego, był bowiem wnukiem żydowskiego barona Frankerbergera. Elity III Rzeszy, w tym wydawca nazistowskiego „Stürmera” Julius Streicher, Joseph Goebbels, Hans Frank, Reinhard Heydrich, Adolf Eichmann czy Alfred Rosenberg, to również Żydzi. Opolanin powątpiewa w istnienie komór gazowych, a gaz cyklon B używany do mordowania więźniów nazistowskich obozów określa jako środek dezynfekcyjny.

Obficie powołuje się na znanych negacjonistów Shoah, takich jak Paul Rassinier, Robert Faurisson, David Irving czy Ernst Zündel, pamięć o Holokauście nazywa religią i propagandą, które mają cenzurować wolnomyślicieli, a współczesny Izrael to jego zdaniem III Rzesza à rebours. Drugą destrukcyjną siłą są zdaniem Ratajczaka masoni. Nienawidzą oni Kościoła katolickiego, wartości chrześcijańskich, łącząc w sobie gnozę, okultyzm, satanizm, neopogaństwo, new age, protestantyzm i judaizm.

Dowodami zaś na to mają być niepoparte przypisami cytaty z „żydowskiego wykładowcy”, „żydowskiego dziennikarza”, „naczelnego rabina”, okraszone dodatkowo homofobią, pochwałami dyktatora Chile Augusto Pinocheta i apartheidu. Niewiele to się w sumie różni od tez takiego Stanisława Michalkiewicza czy Grzegorza Brauna. Był jednak rok 1999. A 18 grudnia 1998 r. uchwalono ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej, w której znajdował się art. 55.

Tomasz Wołek: Jak Żyd stawał się wrogiem

Trzy posiłki dziennie w KL Auschwitz Książka dostaje się na biurko dyrektora Muzeum KL Auschwitz Jerzego Wróblewskiego. Ten zaś pisze list otwarty do władz uczelni, który przedrukowuje „Gazeta Wyborcza”. Oskarża w nim Ratajczaka o wypaczanie faktów, brak wiedzy historycznej i uznaje, że nie powinien pracować na publicznej uczelni. Wybucha burza. Krytykują w mediach Ratajczaka Władysław Bartoszewski, szef Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prof. Witold Kulesza i rzecznik prasowy ambasady Izraela Michał Sobelman. Władze uniwersytetu są przerażone. „Dostawałem listy doktorów honoris causa uczelni, że oddadzą tytuły w proteście”, wspomina Nicieja. Ministerstwo Edukacji Narodowej nieformalnie groziło wycofaniem dotacji.

Odzywa się też chór obrońców. Ratajczaka wspierają postpaxowska „Myśl Polska”, „Nasz Dziennik” i korwinistyczny „Najwyższy Czas!”. Rafał Ziemkiewicz na łamach „Gazety Polskiej” pisze o „Tematach niebezpiecznych”: „praca historyka ma mieć sens, musi on mieć prawo stawiania rozmaitych tez… i ich weryfikowania”. Bronią go radiomaryjni profesorowie Mirosław Dakowski, Rafał Broda, Peter Raina i Ryszard Bender. Dwaj ostatni zapraszają go na antenę rozgłośni Tadeusza Rydzyka. Tam Bender przekonuje, że w KL Auschwitz były trzy posiłki dziennie, a chorzy dostawali delikatną zupę, mleko i biały chleb, zaś Raina oświadcza, że Polska powinna być dumna z takich historyków jak Ratajczak. W USA powstaje „KOR”, czyli Komitet Obrony Ratajczaka, wsparł go też lider Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal.

Ratajczak zostaje w międzyczasie oskarżony o to, że „publicznie i wbrew faktom zaprzeczał zbrodniom nazistowskim popełnionym w okresie II wojny światowej na osobach narodowości żydowskiej”, za co grożą trzy lata więzienia. Przed sądem zeznaje pracownica księgarni. Ratajczak przyniósł do niej pięć egzemplarzy książki. Dwa z nich kupili studenci, trzy opolska prokuratura. Wyrok w pierwszej instancji: umorzenie.

Po wyroku gratulują mu na sali sądowej znani antysemici – Kazimierz Świtoń i Leszek Bubel. Ten ostatni wydaje tuż po wyroku ponownie „Tematy niebezpieczne” – tym razem już w nakładzie 30 tys. egzemplarzy. W drugiej instancji Ratajczak zostaje skazany. Sąd jednak odstępuje od wymierzenia kary ze względu na niski stopień szkodliwości społecznej czynu i warunkowo umarza postępowanie na okres jednego roku. Ratajczak musi zapłacić 300 zł na rzecz domu dziecka w Tarnowie Opolskim oraz koszty sądowe – 82 zł.

Doktor szur Jednocześnie Ratajczak zostaje zwolniony z uniwersytetu. Resort edukacji zakazuje mu wykonywania zawodu nauczyciela przez trzy lata. Już wie, że szybko nie wróci na uczelnię. Polonijne wydawnictwo „Miecz i Pług” wydaje mu wówczas kolejną książkę – „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne”. Tu już historyk zupełnie popuszcza sobie cugli. Mamy tam całe „Stürmerowe” bingo: prawowitymi dziedzicami Starego Testamentu są chrześcijanie, natomiast Żydzi są odszczepieńcami, bo wybrali „wściekle antychrześcijański Talmud”,