Aktywistka sądzona za pomoc uchodźcom: Zmiana rządu nic nie dała. Na granicy wciąż dzieje się źle
Ludmiła Anannikova
Nie byłam zdziwiona, kiedy przesłuchiwało mnie FSB w Rosji czy KGB na Białorusi, ale stawiać mnie przed sądem w Polsce? To przekracza moją wyobraźnię.
Ludmiła Anannikova: Według prokuratury podszyłaś się pod strażniczkę graniczną usiłując uwolnić cudzoziemca z detencji, czyli z ośrodka strzeżonego.
Maria Książak*, prezeska fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, psycholożka zajmująca się terapią ofiar tortur: - Tak wynika z aktu oskarżenia. Grożą mi trzy lata więzienia. W czwartek w sądzie w Radomiu rozpoczął się proces. Nie chcę na razie za wiele mówić, bo jeszcze nie składałam zeznań. Całą sprawę uważam za absurd.O toczącym się postępowaniu dowiedziałam się dopiero, kiedy do domu przyszło wezwanie na przesłuchanie.
Prokuratura wezwała? – Straż graniczna. Myślę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, że w Polsce Straż Graniczna podobnie jak policja może prowadzić postępowanie przygotowawcze pod nadzorem prokuratury. Czyli organ, którego sprawa bezpośrednio dotyczy, jednocześnie prowadzi dochodzenie. Jadąc na przesłuchanie zapakowałam do torby dobry kryminał i ubrania, na wypadek, gdyby mnie zamknęli w areszcie.
Albo w strzeżonym ośrodku. – (Śmiech). Tam to raczej by mnie zamknąć nie chcieli. Na przesłuchaniu byłam z adwokatką. Powiedziałam tylko, że się nie przyznaję i na tym etapie odmawiam wyjaśnień.
Co się działo na pierwszej rozprawie? – Sąd zaczął przesłuchania świadków. Zeznawali m.in. strażnicy. Proces jest jawny, więc do sądu przyjechali moi przyjaciele z różnych organizacji. Wzruszyłam się, bo dziś to ja jestem wspierana przez innych. Nowa rola, ale dobrze nie czuć się samą.
W swojej pracy notorycznie stykam się ze Strażą Graniczną i często się nie zgadzamy. Dobrze się znamy jeszcze z czasów kryzysu na przejściu granicznym Brześć-Terespol, kiedy uchodźcy byli odsyłani pociągami na Białoruś, a ja o tym głośno mówiłam. Zdarzało mi się też występować jako świadek w sądzie w sprawach moich klientów cudzoziemców, albo opiniować jako psycholog w sprawach uchodźczych. Ale żeby od razu sprawa karna? Spraw kryminalizujących pomaganie uchodźcom jest zresztą więcej. Znajoma siedziała niedawno w areszcie trzy tygodnie. Nie mogła nawet się z córką zobaczyć. Wyszła za kaucją. To niesamowite, ile wysiłku, publicznych pieniędzy i zasobów państwo w to angażuje.
Chcą cię zniechęcić do dalszych działań? – Albo liczą na to, że wyrok skazujący wpłynie na możliwość wykonywania przeze mnie zawodu. Tego, który mam teraz, czyli psychologa, jak i tego, który mam mieć za chwilę, bo właśnie kończę podyplomowe studium biegłych sądowych. Moje opinie wielokrotnie były podstawą do zmiany decyzji o umieszczeniu cudzoziemca w ośrodku zamkniętym. Może zatem chodzi o to, abym ich więcej nie wydawała? Nie byłam zdziwiona, kiedy przesłuchiwało mnie FSB w Rosji czy KGB na Białorusi, ale stawiać mnie przed sądem w Polsce? To przekracza moją wyobraźnię.
Od 25 lat zajmujesz się uchodźcami i ofiarami tortur. – Zaczęło się od Czeczenii, gdzie spędziłam kilka lat, prowadząc misje humanitarne. Później pracowałam w Polsce z czeczeńskimi uchodźcami, dalej były Białoruś i Ukraina, przez sześć lat byłam ekspertką Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. Szkoliłam latami mnóstwo ludzi, w tym także strażników granicznych.
Gdy PiS doszedł do władzy, po jakimś czasie przeniosłam się do Berlina. Pracuję tam jako psycholog w centrum rehabilitacji ofiar politycznej przemocy i tortur XENION, ale w Polsce nadal bywam regularnie. Kiedy zaczął się kryzys na granicy, coraz więcej czasu poświęcałam uchodźcom zamykanym w ośrodkach strzeżonych, w ramach projektu finansowanego przez Dobrowolny Fundusz ONZ na rzecz Ofiar Tortur.
Ośrodki detencyjne niektórym mogą wydawać się mniejszym złem, bo lepiej, żeby cudzoziemiec trafił tam, niż zmarł w lesie. Ale za ich murami jest taka psychiczna opresja, że mało kto wychodzi z niej bez szwanku. Wielu uchodźców uciekających do Polski ma nadzieję na wolność od prześladowań, a tu pierwszy kraj Europy, który powinien być bezpieczny, wita ich wywózkami i detencją. W cudzoziemcach budzą się dawne lęki, traumy, myśli o śmierci, niektórzy w końcu próbują odebrać sobie życie.
Strażnicy zdają się nie dostrzegać, ile w tym systemie jest nieludzkiego, poniżającego traktowania. Wydaje im się, że nic się nie dzieje, a jednocześnie zwracają się do ludzi po numerach, o niczym nie informują, nie ma żadnych sensownych zajęć czy rozmów, tylko polecenia, rozkazy i druty kolczaste. Pobyt jest ciągle przedłużany i ludzie nie mają pojęcia, dlaczego i na jak długo.
Jak jest w takich ośrodkach? – Ciasno. Nie ma żadnej prywatności ani perspektyw. Mundurowi cały czas pilnują. Wielu cudzoziemców mówi, że woleliby dostać wyrok i karę więzienia, bo przynajmniej wiadomo, za co i na ile. Detencja pod tym względem jest gorsza, bo nieprzewidywalna. Pomoc medyczna i psychologiczna nie działa lub działa na niskim poziomie. W jednym z ośrodków psycholożka zatrudniona przez straż po krótkiej rozmowie z cudzoziemcami zapisywała zgłaszane przez nich symptomy i dodawała formułkę „nie ma PTSD i może dalej przebywać w detencji", podczas gdy niektórzy opisywali tortury, przemoc, albo mieli myśli lub nawet próby samobójcze.
Osoby proszące o pomoc medyczną są w ośrodkach nagminnie traktowane jak symulanci. Nieważne, że masz uraz nóg. Masz chodzić na posiłki jak wszyscy.
W ośrodkach umieszcza się też osoby niepełnosprawne, kobiety w ciąży, dzieci bez względu na wiek, a nawet dzieci bez opieki. Gdy nastolatek nie ma dokumentów, jego wiek określa się na podstawie rentgena nadgarstka. Prawidłowo opisany wynik powinien zawierać granicę błędu, ale w Polsce lekarze rzadko piszą, że „wiek kostny wskazuje na 18 lat z granicą błędu 2 lat", co wówczas oznaczałoby, że badany może mieć też lat 16. W konsekwencji dzieci bez opieki umieszcza się w detencji z obcymi dorosłymi, co ma dla ich psychiki straszne konsekwencje.
W detencji są również ofiary gwałtów, handlu ludźmi. Przestała działać jakakolwiek identyfikacja osób tam umieszczanych i nie działają sprawnie mechanizmy zwalniania z takich ośrodków. Uchodźcy, nawet ci najbardziej wrażliwi i straumatyzowani, są przesłuchiwani najczęściej zdalnie, co nierzadko prowadzi do retraumatyzacji. Z kolei dowody w ich sprawach są zbierane powierzchownie, a potem na tej podstawie odmawia się im ochrony międzynarodowej. To daje podstawy do przedłużania detencji i w końcu wydania decyzji o deportacji.
Na czym dokładnie polega twoja praca w ośrodkach strzeżonych? – Na rozmowach z cudzoziemcami, diagnozowaniu i identyfikowaniu osób szczególnie wrażliwych, w tym ofiar tortur, których w takim ośrodku być nie powinno. No i na pisaniu opinii, które czasem wskazują Urzędowi ds. Cudzoziemców potrzebę dostosowania procedury wywiadu do stanu psychicznego cudzoziemca, albo dają podstawę do decyzji o zwolnieniu go z detencji. Niektórzy cudzoziemcy udzielają mi też pełnomocnictw, żebym mogła ich reprezentować przed różnymi instytucjami, uczestniczyć w ich wywiadach na status uchodźcy, miała dostęp do ich dokumentacji medycznej.
Niedawno w jednym ośrodku spotkałam młodego Sudańczyka, który całą twarz miał w bliznach. Patrzę w dokumenty i widzę, że już pierwszego dnia, gdy go znaleźli w lesie, straż wpisała mu „znaki szczególne – blizny". Tego samego dnia przyjmowali od niego wniosek o nadanie statusu uchodźcy, a on opowiadał o torturach. Jest to w dokumentacji. Pomimo tego stwierdzono, że nie jest ofiarą przemocy i może być umieszczony w detencji. Więc chłopak siedział i czuł się coraz gorzej. Zrobiłam z nim wywiad, identyfikację wstępną jako ofiary tortur, napisałam opinię. Poinformowałam za jego zgodą Urząd ds. Cudzoziemców, że nie nadaje się do przebywania w warunkach zamkniętych, że powinien najpierw wyjść, a potem być przesłuchiwany w trybie wolnościowym.
Moja opinia została także przekazana do Straży Granicznej z wnioskiem o zwolnienie. Niestety straż odmówiła, a urząd nie widział innej możliwości niż przesłuchanie cudzoziemca w ośrodku. Poprosili, żebym przy tym była, obiecując, że po wywiadzie postarają się szybko wydać decyzję, żeby mógł wyjść. Zgodziliśmy się, nie widząc innego wyjścia.
Przesłuchanie trwało pięć godzin. Urzędniczka miała moje opinie, gdzie opisałam, czego ten człowiek doświadczył w kraju pochodzenia. Prosiłam, żeby nie dopytywała o szczegóły tortur. Dopytywała o wszystkie. Pacjent miał silne objawy retraumatyzacji. Prosiłam, żeby zakończyć przesłuchanie, ale usłyszałam, że musi pytać dalej.
Po przesłuchaniu pojechałam do domu do Warszawy i nagle późno wieczorem telefon – próba samobójcza. Zanim dotarłam do szpitala następnego dnia, chłopak miał już w szpitalu drugą próbę – po przyjęciu nie zabrali mu sznurowadeł. Kolejne trzy dni pomagałam lekarzom w szpitalu, bo cudzoziemiec tylko ze mną chciał rozmawiać. Był na głodówce, udało mi się go zmotywować, żeby zaczął pić, a potem jeść. Strażnicy cały czas go pilnowali, nawet w sali. Przy wypisie lekarz napisał, że jego stan w zamknięciu będzie się pogarszał. Chłopak wyszedł.
Teraz jest pod naszą opieką w Polskim Ośrodku Rehabilitacji Torturowanych w Warszawie. Czuje się lepiej, dostał ochronę międzynarodową. Stara się skupiać na pozytywach, uczyć się polskiego, pracować. Niestety w detencji polskie służby wyciągnęły mu spod nóg wszystko, czego mógł się uczepić. Mógł tego nie przeżyć.
Żeby lepiej zobrazować, jak jest w ośrodkach, opowiem jeszcze jedną historię. Jakiś czas temu rozmawiałam z cudzoziemcem, który na znak protestu zaszył sobie usta. Deportowano go do Polski z Niemiec. W Polsce na granicy dano mu decyzję o deportacji do Iranu i umieszczono w detencji, a on w Iranie siedział w więzieniu, walczył o prawa swojej mniejszości narodowej. Siedząc w ośrodku ledwo trzymał się życia. Straż, na oczach wielu cudzoziemców poraziła go paralizatorem, bo skomentował małe porcje posiłku i odniósł talerz nie do tego okienka co trzeba. Dwukrotnie był hospitalizowany na psychiatrii, ale tam nikt z nim nie rozmawiał, bo nikt nie znał jego języka. Obserwowano go, po czym znów przenoszono do ośrodka zamkniętego.
Sześć godzin jechałam do niego do Przemyśla i dostałam na rozmowę z udziałem tłumacza 15 minut. Po kolejnych zdalnych już rozmowach, podczas których towarzyszyła mi psycholożka iranistka, mężczyzna opowiedział nam o torturach w więzieniu w Iranie. Stosowne opinie zostały wysłane do właściwego sądu i ośrodka i wszystkie zostały zlekceważone.
Odkąd zaczął się kryzys na granicy białoruskiej, Straż Graniczna stała się jeszcze bardziej paranoiczna. W ośrodkach coraz częściej zaczęło dochodzić do strajków głodowych. Rozmawiałam wtedy z wieloma głodującymi. Najbardziej martwiłam się, gdy przechodzili na suchy strajk i na moje pytanie, jak się czują, opisywali objawy zbliżającej się śmierci. Wtedy moje interwencje polegały najczęściej na tym, żeby namawiać ich do picia. Gdy cudzoziemiec mówił, że nie ma siły się podnieść, prosiłam do telefonu sprawniejszego kolegę i prosiłam, żeby pomógł strajkującemu usiąść i podał wodę. Podczas jednej takiej rozmowy telefonicznej nagle usłyszałam, jak w tle otwierają się drzwi i strażnik podniesionym głosem mówi: „Je?“, „Pije?”. Ktoś odpowiedział „Nie". I znowu głos strażnika: „Kurwa!" i trzask drzwiami. Napisałam do kierownictwa ośrodka, czy mogłabym przyjść, porozmawiać ze strajkującymi, chciałam pomóc. O to, żeby mnie wpuszczono, prosili także niektórzy posłowie. Wszystkim odmawiano, tłumacząc, że cudzoziemcy są pod stałą opieką medyczną i psychologiczną.
Czy cudzoziemiec, którego rzekomo miałaś podstępem uwolnić, wyszedł? – W tamtym czasie nie, bo przecież zgodnie ze stawianym mi zarzutem „celu nie osiągnęłam z uwagi na interwencję funkcjonariuszy Straży Granicznej". A tak serio, to nigdy nie próbowałam ani jemu, ani nikomu innemu pomagać uciekać. Zależy mi jedynie na tym, żeby Polska była praworządna, żeby przestrzegała praw człowieka, żeby ludzie, którzy o te prawa walczą i przez to musieli uciekać z kraju pochodzenia, byli u nas traktowani z godnością. I żeby osoby, które nie powinny znaleźć się w zamknięciu, były umieszczane w ośrodkach otwartych.
Zmiana władzy jakoś poprawiła sytuację cudzoziemców? – Mieliśmy nadzieję, że przynajmniej skończą się wywózki, ale nic się nie zmieniło. W Straży Granicznej zaszły zmiany, ale tylko pozorne. Zwolnili rzeczniczkę Annę Michalską. Komendanta Straży Granicznej, gen. Tomasza Pragę zastąpiono gen. Robertem Baganem, który kiedyś w Zarządzie spraw Cudzoziemców Komendy Głównej SG był prawą ręką wówczas pułkownika Andrzeja Jakubaszka. Obydwaj dosłużyli się stopnia generała za poprzedniej władzy, podczas ery pushbacków na Podlasiu i okresu rozkwitu systemu detencji w reszcie kraju. Po zmianie rządu gen. Jakubaszek objął posadę komendanta SG na Śląsku. Przenoszą te same osoby z miejsca na miejsce. Mam wrażenie, że nowa władza nie potrafi się zmierzyć z tematem, dlatego na granicy i w ośrodkach nadal dzieje się źle.
Parę miesięcy temu zdiagnozowałam Syryjczyka po traumach wojennych i torturach. Zgodnie z art. 400 ustawy o cudzoziemcach nie powinien w ogóle zostać umieszczony w detencji. W ośrodku czuł się coraz gorzej, zemdlał, spadł ze schodów. Wzięłam od niego pełnomocnictwo, Dzwoniłam do straży i do UdsC, żeby go zwolnili, ale nikt nie chciał podjąć decyzji. W urzędzie mówili, że od zwalniania jest straż. Straż mówiła, że jeszcze nie mają pisma z urzędu, bo cudzoziemiec jeszcze nie jest zidentyfikowany, czyli nie ma dokumentów i nie wiadomo na pewno, czy jest tym, za kogo się podaje. Problem w tym, że identyfikacja cudzoziemca w Polsce często oznacza konieczność zgłoszenia się przez niego do ambasady kraju pochodzenia, z którego uciekł. Ujawniając się, sam naraża się na niebezpieczeństwo i naraża swoją rodzinę, która pozostała w kraju pochodzenia. Służby mogą dopaść ich w każdej chwili.
To niesamowite, że w Polsce cudzoziemcy wciąż są zmuszani do identyfikacji przez ambasady. Robimy to jako jedyny kraj Unii Europejskiej. Urząd ds. Cudzoziemców oficjalnie nie bierze w tym udziału, ale za jego cichą zgodą procedury te prowadzi straż, która mówi cudzoziemcowi, że dopóki go nie zidentyfikują, nie zostanie wypuszczony. A kiedy ktoś w końcu ulegnie i pozwoli się zidentyfikować, może usłyszeć, że nie jest uchodźcą, skoro się na to zgodził.
Ten młody Syryjczyk zgubił paszport na granicy. Mówił, że jak strażnicy go złapali, to plecak z dokumentami został u nich w rękach, a on sam uciekł. Obdzwoniłam wszystkie jednostki straży na tym terenie i wszyscy mówili, że nie mają dokumentu. Niedawno pojawiła się informacja, że jednostka SG w Dubiczach Cerkiewnych miała palić telefony i paszporty cudzoziemców w beczce.
Może paszport mojego klienta też tam się spalił? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że jedną z przyczyn jego długiej, jak na Syryjczyka, detencji był brak paszportu. Każda jednostka SG dopytywana przeze mnie o to, co robi ze znalezionymi paszportami, mówiła coś innego. W jednej z placówek usłyszałam, że zgodnie z przepisami znalezione dokumenty odsyłają do stosownych ambasad. Czyli de facto zgłasza reżimowym rządom uciekających obywateli zamiast sprawdzić, czy właściciela dokumentu nie ma w którymś ośrodku.
Co powinna zrobić nowa władza twoim zdaniem? – Strasznie bym chciała, aby wschodnia granica była szczelna i bezpieczna. Żeby bezprawie, które się dzieje po drugiej stronie, nie przenikało do nas. Bezprawie, nie ludzie. Chcę granicy przepuszczającej tych, którzy powinni przejść, czyli ludzi idących do nas po bezpieczeństwo i szczelnej wobec tych, którzy są rzeczywiście niebezpieczni.
Jak to zrobić? – Otworzyć z powrotem zlikwidowane przejścia graniczne. Niech na nich się odbywa właściwie prowadzona pierwsza identyfikacja. Można mówić, że to zajmuje czas, ale cudzoziemiec bez dokumentów i tak najczęściej siedzi na granicy do 48 godzin, zanim sąd zdecyduje, co dalej. Czemu nie można spokojnie porozmawiać, wysłuchać, zweryfikować jego historii? A nie, że od razu dajemy protokół zatrzymania i te osoby podpisują, nawet jak nie rozumieją języka, że są zdrowe, nie żądają adwokata, nie chcą powiadamiać rodziny i nie będą mieć pretensji do Straży Granicznej. A potem okazuje się, że na dokumencie jest podpis tłumacza, albo że nikt cudzoziemcowi nie przetłumaczył tego, co podpisał. A sąd na podstawie tego papierka decyduje, że nie istnieją przesłanki, by osoba nie mogła zostać umieszczona w ośrodku strzeżonym.
Olę Sabah Hamad z Bagdadu wraz z mężem i czwórką dzieci, ale też z ponad 40-osobową grupą ludzi (wśród nich były i osoby starsze, i kobiety w ciąży) w podlaskim lesie uratowali aktywiści z Grupy Granica. Ocalili życie, ale na wiele tygodni trafili do zamkniętego ośrodka w Białej Podlaskiej. Najwyższy czas usunąć zwoje concertiny leżące pod murem, na które spadają uchodźcy i się wykrwawiają. Wykrwawiają się też zwierzęta. Czas otworzyć przejścia graniczne, niech będą nawet w murze, jeżeli ten miałby już zostać jako relikt poprzedniego systemu. Żeby ludzie, próbujący prosić o ochronę międzynarodową nie byli od pierwszych chwil skazani na niebezpieczeństwo i kryminalizację. Czas odwołać z granicy WOT-owców, zwolnić wypalonych strażników, którzy zieją nienawiścią. Przeszkolić tych, którzy chcą pracować i trzymać się przepisów prawa.
Powinniśmy też wziąć wszystkie akta spraw cudzoziemców, którzy skarżyli się na pobicia i inne formy znęcania ze strony strażników – z tego co wiem, zostały umorzone – i ponownie je zbadać. Powinno się też zacząć dochodzić przyczyn kilkudziesięciu stwierdzonych dotychczas śmierci cudzoziemców na granicy, robić obdukcje, pobierać DNA, dokumentować. Jeśli chcemy być państwem praworządnym, powinniśmy przyjrzeć się tym trudnym sprawom i pociągnąć do odpowiedzialności osoby, które doprowadziły do takich sytuacji.
Aktywiści żądają też natychmiastowego zakończenia wywózek. List do Donalda Tuska podpisało ok. 500 osób i ponad setka organizacji pozarządowych, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Zrobiliśmy też wraz wydziałem sztuki mediów ASP i aktywistami Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego demonstrację złotych masek pod KPRM. Założyliśmy na twarze maski z folii termicznej na znak solidarności z ludźmi na granicy. Byli z nami uchodźcy, którzy zaczęli otwarcie mówić o tym, przez co przeszli. Niestety, mało się mówi o tym w mainstreamie. Zawsze są „ważniejsze" rzeczy. A na granicy ludzie dalej umierają.
Wcześniej było większe zainteresowanie tematem ze strony obecnie rządzących. – Temat uchodźców był politycznie ważny dla opozycji. Teraz jest już tylko niewygodny. Oczywiście jest też tak, że zimą problem na granicy jest mniej widoczny, bo z powodu warunków pogodowych mniej ludzi decyduje się na przejście, łatwiej też złapać cudzoziemców, bo zostawiają ślady na śniegu. Dodatkowo otworzył się szlak przez Finlandię i część cudzoziemców Białorusini przewieźli pod fińską granicę.
Inna sprawa, że nikt z aktywistów nie chciał od razu krytykować nowego rządu. Jasne było, że potrzebuje czasu. Jednak miesiące mijają, a na granicy nic się nie zmienia. Dodatkowo Unia Europejska coraz wyraźniej prezentuje politykę zamykania się. Tymczasem wystarczyłoby rzetelnie, niepopulistycznie zająć się tą sprawą. Nie widzę sensu w tym, co robił poprzedni rząd w kwestii uchodźców, ale w tym, co robi obecny, też nie widzę. Wywózki, mur, przetrzymywanie ludzi w zamknięciu przez wiele miesięcy… To wszystko też kosztuje. Działanie “po ludzku” byłoby lepsze i wcale nie droższe.
Jak do ciebie docierają cudzoziemcy? – Staram się nie zostawiać ludzi bez pomocy, wiec przekazują sobie mój numer. Skorzystało z niej ponad 200 osób, a aktualnie w terapii albo konsultacjach mam ok. 40 cudzoziemców. W tej chwili 90 proc. moich pacjentów to ludzie, którzy wyszli z detencji. Kiedy wychodzą, są trochę jak kosmici, nie wiedzą, gdzie postawić nogę. Nikt im w ośrodku nie wyjaśnia, co jest za murami. otwartego Dostają tyko karteczkę, że mają iść do ośrodka w Dębaku. Gdzieś tam pod Warszawą, przez las. Czasem straż kupuje im bilet, ale na dworcu lądują sami i muszą się jakoś zorientować. Wychodzą też dosłownie bez niczego.
Ostatnio do naszego punktu na Jazdowie przyjechali Afrykańczycy, w krótkich spodenkach. Pytam, czy nie jest im zimno. No jest, ale nie mają spodni, bo przyszli do Polski w lecie. I przez tyle miesięcy nikt nie dał im ubrań.
Wychodzących z detencji wolontariusze zgarniają z dworca i zawożą do Dębaka. Po drodze orientują się, w jakiej są sytuacji. Wyjaśniamy, jakie dokumenty mają wypełnić i co jest w tych, które już dostali. Na przykład chłopakowi, któremu w decyzji napisano „odmówić statusu uchodźcy", ale zaraz w kolejnej linijce „nadać ochronę uzupełniającą". Taka ochrona – podobnie jak status uchodźcy – nie pozwala na odesłanie go z powrotem. Cudzoziemiec o tym nie wiedział, bo nic z tego swojego stosu papierów nie rozumiał. W ośrodku powiedzieli mu tylko, że dostał negatywną decyzję.
Czasem pomagamy tym, którzy muszą się przenieść. Człowiek dopiero się trochę oswoi z Dębakiem i Warszawą, a tu nagle przychodzi decyzja, że ma jechać do ośrodka na drugi koniec Polski.
U nas na Jazdowie większość pomocy ogarniamy wolontaryjnie, ludzie przynoszą, co mają. A cudzoziemcy czują, że mogą na kogoś liczyć, bo oni przecież nie byli w Polsce jako takiej, tylko najpierw w lesie, a potem w zamkniętym ośrodku. Jak ktoś zdecyduje się zamieszkać poza ośrodkiem otwartym, to dostanie maksymalnie 750 złotych, jako samotna osoba, a jeśli ma rodzinę, to w przeliczeniu na osobę jeszcze mniej. Nie da się przeżyć za te pieniądze, zwłaszcza że często jest to połączone z zakazem pracy, bo pozwolenie na nią można dostać dopiero po pół roku bycia w procedurze o status uchodźcy. Czasem ktoś wychodzi z detencji, bo dostał ochronę, a to oznacza, że pomoc od państwa i dach nad głową w otwartym ośrodku będzie miał jeszcze tylko przez dwa miesiące, a potem ma się zintegrować, znaleźć pracę i żyć jak wszyscy. A on swoją procedurę przesiedział za kratami, gdzie nikt go nawet polskiego nie uczył. Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie prowadzi program integracyjny. Cudzoziemcy idą tam i słyszą, że jest kolejka na wiele miesięcy. Na pytanie, co zrobić, urzędnicy rozkładają ręce. A my dwoimy się i troimy, żeby znaleźć jakieś mieszkania i pomoc na start. Mamy teraz około setki osób, potrzebujących różnego rodzaju wsparcia.
A systemowo jak można pomóc? – Od lat mówimy: przemyślcie ścieżkę człowieka zwalnianego z detencji. Żeby nie wpadał w próżnię. Nie wystarczy zwiększyć zasiłków, choć to też ważne. Trzeba integrować, uczyć języka. Przede wszystkim jednak trzeba zrobić wszystko, żeby jak najmniej osób trafiało za kraty, bo większość cudzoziemców umieszcza się tam kompletnie bez sensu.
Liczę też na ministra Adama Bodnara, że w końcu do Kodeksu karnego uda się wprowadzić przestępstwo tortur, bo na razie mamy tylko ewentualne przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy. Chciałabym też, żeby ktoś potraktował poważnie raport, który przygotowaliśmy jako Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur. Jest dostępny na stronie Rzecznika Praw Obywatelskich. Jako KMPT jeździliśmy po ośrodkach, badaliśmy ich funkcjonowanie, opisywaliśmy nieprawidłowości. Wysłaliśmy raport do ministra spraw wewnętrznych – jeszcze w czasach PiS – i do straży. Pisaliśmy m.in. o złym mechanizmie identyfikacji osób szczególnie wrażliwych, przyjętym przez straż. Za każdym razem straż odpowiada, że bardzo dziękuje, przyjrzy się temu, ale uważa, że ich system działa bardzo dobrze.
A ty sama jak się czujesz? – Źle, bo ciągle pod presją. Mam wielu pacjentów i ciągle jestem w gotowości, że muszę jeszcze gdzieś jechać na interwencję. Do tego żyję dziś na dwa kraje, mam córkę, mamy zwierzaki. Jak doszła sprawa karna, poczułam, że mnie to przerasta. Myślę sobie: robię ten ogrom mrówczej oddolnej roboty, do której niewiele osób się poczuwa. Żeby chociaż raz mi ktoś czasem w naszym państwie podziękował. To nie, jeszcze oskarżają i więzieniem grożą. Czasem ręce opadają. A naprawdę mogłoby być normalnie.
*Maria Książak, prezeska fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, psycholożka zajmująca się terapią ofiar tortur. Prowadzi pacjentów w niemieckim ośrodku XENION i warszawskim FMIH / PORT. W swojej karierze prowadziła misje Polskiej Akcji Humanitarnej i FMIH, jeździła do Rosji, na Białoruś, do Ukrainy, była ekspertką Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy RPO. Członkini Europejskiej Sieci Ośrodków Rehabilitacji Ofiar Tortur (EURONET) i Polskiego Towarzystwa Badań nad Stresem Traumatycznym.
Wsparcie w kryzysie uchodźcom, ofiarom tortur i kryminalizacji w Polsce:
FMIH 97 1030 0019 0109 8530 0044 9039 dopisek „niebezsilni" biuro@ihif.eu
Bo i ciężko się żyje w tej zasranej Polsce…