Pod linkiem jest kolejny odnośnik - do strony m.st. Warszawy z ankietą na temat nocnej prohibicji, którą można wypełnić.
Co o tym sądzicie? Mi, jako przeciwnikowi alkoholu, serce rośnie, gdy widzę taką inicjatywę.
Pod linkiem jest kolejny odnośnik - do strony m.st. Warszawy z ankietą na temat nocnej prohibicji, którą można wypełnić.
Co o tym sądzicie? Mi, jako przeciwnikowi alkoholu, serce rośnie, gdy widzę taką inicjatywę.
Jestem wolnościowcem – przeciwnikiem skutków uzależnienia od substancji psychoaktywnych, nie samych substancji. One pełnią rolę społeczną, uszczęśliwiają i integrują ludzi tak długo, jak ci się nie uzależnili czy nie zdegenerowali. Niekiedy używki bywają substytutem psychoterapii, zaś te z kolei bywają substytutem zdrowych relacji międzyludzkich, które niestety nie urosną na drzewie. Balety mają również prawo się odbywać po zmierzchu. Ruch np. Jana Ś. z pisaniem denuncjacji za reklamę alku uważam za donosicielstwo. Natomiast owszem, po latach frustracji mieszkańcy centrów miast mają słuszne prawo żądać rozwiązania problemu głośnych imprez i niewłaściwego zachowania. Bywają miejsca, gdzie rozwiązano to organizując na publicznych placach silent disco z drinami czy jointami w ręku; w teorii wyobrażam sobie również takie podejście, jak strefowe/obszarowe tzw. active noise cancellation (emisja dźwięku w przeciwfazie; a`la systemy wygłuszające pracę silnika w luksusowych samochodach), wówczas teoretycznie nie musi być “imprezy w słuchawkach”; przypuszczam, że technologia ma swoją fachową nazwę.
A ja uważam że alkohol w Polsce jest zbyt łatwo dostępny. Nie widzę powodu by był sprzedawany na stacjach benzynowych ani w sklepach nocnych. Jeśli ktoś tam kupuje alkohol to już jest mocny sygnał że jego używanie tej substancji wymknęło się spod kontroli i powinien udać się na terapię. Tym bardziej niefajne jest że korporacje i sklepy zarabiają na tym że sprzedają alkohol ludziom, którzy są na granicy nałogu lub już w nałogu. To nie ma nic wspólnego z żadną wolnością.
– niestety, mam problem się z tym zgodzić. To taka właśnie “politycznie poprawna/postmodernistyczna definicja zdrowego stylu życia”. Skromnym zdaniem – całkiem akceptowalne miejsce i czas na degustację %. Najdzie o 2:00 w nocy kupić sobie piwo i coś przegadać albo przemyśleć na, dajmy na to, bulwarze nadrzecznym – to jak to rozwiązać, jeśli nie ma sklepu nocnego? Inny przykład: jako niepalący tytoń – za serce ujął pub, w którym palarnia ma większą powierzchnię, niż część dla niepalących – przychodzę tam posiedzieć, wychodzę “cały od fajek” – “jak za starych, dobrych czasów”. Tolerancja na dyskomforty i mikroagresje jako kompetencja społeczna.
– tutaj jestem gotów się zgodzić – uzależnionymi ludźmi łatwiej manipulować i rządy czynią tak niekiedy. Kłopot w tym, że dla mnie to arbitralne – wszyscy jesteśmy “uzależnieni” od powietrza, wody i pożywienia (pomijając dalsze potrzeby), a pewne osoby od substancji, bez których najpierw doznają cierpienie, później śmierć (a, przeciwnie, z którymi czują spokój wewnętrzny). Brak umiaru w pierwszym przypadku prowadzi do np. otyłości i przedwczesnego zgonu, w drugim – do np. degeneracji, tylko po drodze jest jeszcze “moralny upadek” związany z trudnością w osiąganiu np. narkotyku (też alko). Cóż, po prostu jestem permisywistą i zwolennikiem harm reduction; podpisuję się pod podejściem Portugalii (“wszystko legal z mocy prawa”) lub Niderlandów (“wszystko legal z mocy nieformalnej umowy”), zaś samokontrola, samokrytycyzm winny wynikać ze zinternalizowanego etosu osoby, poczucia słuszności, harmonii czy reputacji. Wszystx powinnxśmy dysponować odwagą cywilną zwracać uwagę wykolejonym.