Też Was wkurwiają osoby-widmo, mizerna frekwencja na zebraniach, obojętność na sprawy kolektywu i inne tego typu zjawiska? Macie dość osób, które przychodzą do organizacji i wypatrują przywódcy, umywając rączki od własnej inicjatywy i zniechęcając się po czasie? Jakie są sposoby na to, żeby utrzymać aktywność w organizacji o płaskiej strukturze? Jak pokonywać psychologiczne bariery osób przyzwyczajonych do hierarchii? Dawajcie wszelkiego rodzaju tipy, poradniki i przemyślenia własne.
Trochę przemyśleń na ten temat mam, głównie gorzkich, albo wymagających sporo pracy do wprowadzenia ale napiszę później.
W bardzo dużym skrócie; z mojej perspektywy większość działalności anarchistycznej (w sensie samej organizacji działania) opiera się na fikcji i pomieszaniu wydumanych koncepcji z anarchizmem i praktyką jakiejkolwiek organizacji społecznej. Udawanie, że w grupach nie ma liderów, nie zmienia faktu, że są i będą. Ani że ludzie ich szukają, bo tak uczeni są całe życie a my nie dajemy im wiele ponad stwierdzenie, że ma ich nie być. Jest też udawanie, że rzeczy mogą sobie wisieć w twórczym chaosie i niczego nie trzeba organizować. Polecałbym uwadze klasyczny esej The tyranny of structurelessness Jo “Joreen” Freeman i zasadniczo całość krytyki anarchizmu ze strony Bookchina, ale zwyczajowym, choć nie idealnym startem byłoby Anarchizm społeczny czy anarchizm stylu życia?. Inaczej mówiąc problem widzę raczej w założeniach, niż kwestiach technicznych, tych drugich nie wykluczając.
Full disclosure; między innymi te kwestie sprawiły, że po jakichś ~18 latach przestałem się identyfikować jako anarchista, a zacząłem jako demokratyczny konfederalista.