• WFA OP
    link
    12 years ago

    CEZARY KOWANDA

    RYNEK

    Ekościemy: jak firmy łapią klientów na ekologię

    8 STYCZNIA 2022

    Producenci odkryli najlepsze hasło reklamowe czasów globalnego ocieplenia: informują, że oni też walczą z kryzysem klimatycznym. Jedni robią to naprawdę, inni na niby i trudno się zorientować, kto ściemnia, a kto nie.

    Amerykańska firma Air Company oferuje wódkę, która ma pomagać nie tylko w znieczulaniu pijących, ale też w walce z ociepleniem. W jaki sposób? Do produkcji alkoholu wykorzystywany jest dwutlenek węgla wychwytywany z powietrza, a następnie łączony z wodorem powstającym w procesie elektrolizy. Tą właśnie drogą firma uzyskuje etanol, który po zmieszaniu z wodą daje standardową wódkę o 40-proc. stężeniu alkoholu. Air Company przekonuje, że to oferta dla wszystkich, którzy chcą pić, ale z czystym sumieniem. Firma ma w swojej ofercie również środki do dezynfekcji rąk, a nawet perfumy wytwarzane w sposób podobno neutralny klimatycznie.

    Hasło „neutralności klimatycznej” to dziś slogan reklamowy najchętniej używany przez firmy z niemal wszystkich branż. Koncerny prześcigają się w obietnicach składanych klientom. Jedne już ogłosiły, że są neutralne klimatycznie, inne obiecują, że stanie się to za kilka, najdalej kilkanaście lat. To hasło wyjątkowo nośne, gdy świat stara się zmniejszyć emisję dwutlenku węgla, a przynajmniej coraz częściej i głośniej o tym mówi.

    Mamy czas tylko do 2030 r., żeby ograniczyć do 1,5 st. C szybko postępujący wzrost średniej temperatury na Ziemi. Jeśli się to nie uda, ludzkości grozi klimatyczna katastrofa, a coraz częstsze dziś fale upałów i inne gwałtowne zjawiska klimatyczne okażą się tylko mało istotnym preludium. Nic więc dziwnego, że biznes próbuje pokazać, jak bardzo przejmuje się przyszłością planety i jej mieszkańców. Firmy chcą przecież dalej zarabiać na sprzedaży swoich produktów i usług. Niepokoi ich stopniowa radykalizacja postaw klientów, którzy coraz częściej zaczynają się zastanawiać, w jaki sposób ich konsumenckie decyzje wpływają na losy świata. A co dokładnie ma oznaczać ta „neutralność klimatyczna”?

    Walka o poprawę wizerunku

    Prawdziwa „neutralność klimatyczna” oznacza po prostu brak emisji dwutlenku węgla do atmosfery. I kropka. Jednak dzisiaj wiele branż, z budownictwem, lotnictwem czy rolnictwem na czele, wciąż nie dysponuje odpowiednimi technologiami albo koszty ich wdrożeń są absurdalnie wysokie. Mówią więc o neutralności, która ma polegać na tym, że producent co prawda nadal emituje określone (i często duże) ilości dwutlenku węgla, ale równocześnie dzięki różnym inicjatywom, niekoniecznie związanym z samym procesem produkcji, ta sama ilość CO² jest wychwytywana z powietrza. Tu pierwsza wątpliwość. Jak w ogóle zmierzyć, za ile dwutlenku węgla trafiającego do atmosfery jest się odpowiedzialnym? Istnieje co najmniej kilka definicji.

    Wedle najwęższej liczy się tylko emisja spowodowana bezpośrednio przez firmę podczas procesów produkcyjnych. W przypadku pośredniej wlicza się też m.in. energię elektryczną zużywaną przez przedsiębiorstwo, gdy pochodzi ona ze spalania węgla, ropy czy gazu. Najpełniejsza definicja obejmuje również skutki sprzedaży, użytkowania i recyklingu towarów, które firma wprowadza na rynek. To podejście niekorzystne dla koncernów paliwowych, bo powinny one brać pod uwagę także emisję dwutlenku węgla, jaka powstanie przy spalaniu benzyny czy oleju napędowego.

    Jednak to właśnie koncerny energetyczne i paliwowe w swych reklamach szczególnie chętnie odwołują się do mitycznej – ciągle przyszłej – neutralności. Ta strategia marketingowa jest dobrze przemyślana. Producenci paliw i brudnej energii chcą zrzucić z siebie odium największych trucicieli i przekonać opinię publiczną, że oni też są świadomi zagrożeń dla planety. Problem w tym, że przy tej okazji najczęściej uprawiają greenwashing, czyli „zielone mydlenie oczu” lub – jak kto woli – „ekościemę”. Mamy z nią do czynienia, gdy firma przekonuje, że chroni środowisko, a w rzeczywistości jej produkty czy usługi są nadal szkodliwe.

    Ekościema na dobre pojawiła się w latach 80. XX w. i przybierała już bardzo różne formy. Chętnie stosowały ją na przykład koncerny atomowe, zachwalając czystą, bezpieczną energię, a przemilczając problem odpadów z elektrowni jądrowych czy niebezpieczeństwo dramatycznych katastrof (jak w Czarnobylu, a potem w japońskiej Fukuszimie). Z kolei największe firmy spożywcze od dawna podkreślają, że często używany składnik ich produktów, czyli olej palmowy, pochodzi z „certyfikowanych upraw”. Zamiast zmienić receptury, wolą dalej przyczyniać się do procederu wypalania lasów tropikalnych i przekształcania coraz to nowych terenów w monokulturowe gaje palmowe. Tak jest taniej i łatwiej.

    Za to producenci samochodów uwielbiają w reklamach pokazywać rzekomo przyjazne dla planety pojazdy elektryczne, a pomijają choćby ten fakt, że do produkcji baterii elektrycznych potrzeba wielu rzadko występujących surowców, których wydobycie niszczy środowisko.

    Zielone mydlenie oczu wykorzystywane jest chętnie przez tych, którzy najbardziej przyczyniają się do kryzysu klimatycznego. Niedawno komitet etyki reklamowej w Holandii wezwał koncern Shell, by przestał promować się hasłem „neutralnej węglowo jazdy”. W Wielkiej Brytanii agencja nadzorująca rynek reklamy za mylący uznała spot Hyundaia, w którym producent zachwalał swój pojazd na energochłonne ogniwa wodorowe jako… oczyszczający powietrze. – W Polsce świetny przykład greenwashingu to reklamy państwowego koncernu energetycznego PGE, który prąd produkuje głównie z węgla. Firma deklaruje osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Jednak nie zamierza zamykać elektrowni węglowych, tylko chce je sprzedać. W ten sposób przerzuci odpowiedzialność na innego właściciela, a pośrednio obywateli kupujących energię z brudnych źródeł – ocenia Marek Józefiak, rzecznik prasowy Greenpeace Polska.

    W reklamach koncernów paliwowych, energetycznych czy motoryzacyjnych często można znaleźć idylliczne obrazki: stare i nowe wiatraki, bezgłośnie sunące auta czy zgrabnie wkomponowane w dachy budynków panele fotowoltaiczne mające się kojarzyć z obietnicą sielankowej przyszłości. W rzeczywistości firmy te wciąż zarabiają głównie na produkcji, przetwarzaniu i wykorzystywaniu paliw kopalnych, a odnawialne źródła energii czy alternatywne, syntetyczne paliwa są dla nich ciągle marginesem działalności. Jednak nieświadomy konsument może sądzić, że w rzeczywistości zielona rewolucja już się dokonała, elektrowni węglowych nie ma, a wszyscy używają zeroemisyjnych pojazdów.

    Wiele firm wciąż emituje jednak gigantyczne ilości dwutlenku węgla, bo technologie alternatywne są dla nich zbyt kosztowne. Równocześnie przynajmniej część z nich stara się pośrednio zmniejszać jego stężenie w atmosferze i oczywiście nieustannie próbuje się tym chwalić. Dzisiaj to intratne pole działania dla szybko rozwijającego się tzw. biznesu kompensacji. Walcząc o poprawę wizerunku, najwięksi emitenci dwutlenku węgla kupują od wystawców zielone certyfikaty, z których wynika, ile CO² dzięki ich pieniądzom udało się zneutralizować. Zachęcają zresztą do tego samego swoich klientów.

    W tych zawodach prym wiodą pasażerskie linie lotnicze, które zresztą są obiektem częstych ataków ze strony organizacji ekologicznych, jako jedni z liderów ekościemy. Podczas zakupu biletu proponują pasażerom stosunkowo niewielką dopłatę, dzięki której będzie można oczyścić sumienie. Ta kwota doliczona do ceny biletu pozwoli bowiem, jak przekonują przewoźnicy, zrekompensować planecie emisję dwutlenku węgla przypadającą na pasażera. I wówczas można lecieć na wakacje, nie martwiąc się o skutki dla środowiska.

    Na co idą takie pieniądze? Najbardziej efektywną metodą byłoby wychwytywanie z powietrza CO² i magazynowanie go, najlepiej pod ziemią. Jednak takie operacje prowadzone są na razie na niewielką skalę, bo technologia budowy składowisk dwutlenku okazuje się wciąż bardzo kosztowna. Podstawą systemu kompensowania pozostają zatem lasy. Niektóre firmy lotnicze czy energetyczne współpracują z organizacjami sadzącymi drzewa. Przekazują im pieniądze, a w zamian otrzymują certyfikaty poświadczające, ile ton dwutlenku węgla dzięki temu znika z atmosfery. Jednak młode lasy potrzebują dużo czasu, aby osiągnąć skuteczność w pochłanianiu zanieczyszczeń. Poza tym na świecie trudno o nowe, znaczne obszary, które można przeznaczyć pod zalesianie.

    Klimatyczne obietnice

    Popularne jest zatem inne, mocno wątpliwe rozwiązanie. Emitenci dwutlenku węgla płacą fundacjom zajmującym się ochroną już istniejących lasów. Dzięki temu, jak przekonują, te „zielone płuca” mogą dalej pochłaniać dwutlenek węgla. Bez dodatkowego wsparcia byłyby zagrożone wycięciem. Niestety, taka kompensacja nie opiera się na żadnej nowej zielonej przestrzeni, tylko tej już istniejącej. Las rosnący przez setki lat działał na rzecz planety niejako za darmo, a teraz robi to samo, ale dzięki wspaniałomyślnemu wsparciu koncernów. Te mogą wykazać się przed swoimi klientami i akcjonariuszami klimatyczną odpowiedzialnością, jednak planeta nie ma z takiego handlu certyfikatami żadnego pożytku. Niedawno śledztwo prowadzone przez amerykańskich dziennikarzy wykazało, że wiele lasów rzekomo zagrożonych i objętych schematami kompensacyjnymi w rzeczywistości równie dobrze radziłoby sobie bez nowych sponsorów.

    – Najlepiej widać to po więcej niż skromnej efektywności „Leśnych gospodarstw węglowych”. To schemat finansowy, który zbudowały Lasy Państwowe przy udziale kilku państwowych spółek finansujących ekstraprogram zalesiania terenów należących do LP. W rzeczywistości są próbą udowodnienia, że możemy dalej spalać węgiel, skoro rekompensują to dodatkowe zalesienia. Tyle że ten program pozwoli na neutralizację w ciągu 30 lat około miliona ton dwutlenku węgla. Tymczasem tylko w ubiegłym roku sama elektrownia Bełchatów wyemitowała ponad 30 mln ton tego gazu – podkreśla Marek Józefiak z Greenpeace Polska.

    • WFA OP
      link
      12 years ago

      Najbardziej zagubieni w tym gąszczu klimatycznych programów są dziś konsumenci. – Trudno im ocenić, jaka jest wartość obietnic poszczególnych firm, a jeszcze trudniej przewidzieć, czy są w ogóle realne. Często mamy do czynienia z ogólnymi deklaracjami, których horyzont sięga np. półwiecza – ocenia dr Christopher Greig z Centrum Andlinger na rzecz Energii i Środowiska Uniwersytetu Princeton. – Brakuje konkretnego opisu etapów i metod dojścia do celu. Prawda jest taka, że osiągnięcie neutralności klimatycznej dla wielu branż będzie gigantycznym wyzwaniem. Jeśli firmy nie mają dzisiaj jeszcze precyzyjnych planów, to żaden wstyd. Lepiej się do tego przyznać, niż udawać, że znalazło się cudowne rozwiązanie.

      Hasło neutralności klimatycznej stało się dzisiaj tak popularne, że niektóre firmy, zwłaszcza bogate koncerny technologiczne, idą o krok dalej, żeby się wyróżnić. Google przekonuje, że neutralny klimatycznie jest już od 2007 r., a w 2030 r. będzie „wolny od węgla”, czyli że z jego powodu nie dojdzie do jakichkolwiek emisji dwutlenku węgla. Z kolei Microsoft informuje, że pod koniec dekady stanie się „węglowo negatywny”, co oznacza, że chce usuwać z atmosfery (w praktyce płacić także za innych trucicieli) więcej dwutlenku węgla, niż go wyemituje. Co więcej, składa jeszcze inne zobowiązanie. Przekonuje, że do 2050 r. odkupi wszystkie dotychczasowe grzechy własne i zadba o zrekompensowanie wszelkich emisji dwutlenku węgla, jakie spowodował od swojego powstania w 1975 r.

      Rosnąca aktywność największych koncernów – realna lub medialna – zmusza innych do naśladownictwa. Taką presję odczuwa obecnie m.in. cała sfera światowych finansów. W efekcie coraz mniej banków jest gotowych współfinansować brudne przemysły i brudne technologie, skoro kupujący akcje też je omijają. – Na menedżerów zarządzających funduszami inwestycyjnymi wywierana jest coraz większa presja, by konstruowali je wyłącznie z firm przyjaznych środowisku. To tzw. fundusze zrównoważone. Żeby się w nich znaleźć, wystarczy często mieć tylko program dążenia do neutralności klimatycznej. A to z kolei oznacza, że jeszcze więcej firm składa takie deklaracje, by ich nie wyłączono z portfolio funduszy inwestycyjnych – opisuje Christopher Greig z Uniwersytetu Princeton.

      Inwestorzy, a nawet troszczący się o środowisko zwykli konsumenci, też mają kłopot, jedni z wyborem akcji, a drudzy towarów. Niestety, nie ma jednego uniwersalnego certyfikatu, za pomocą którego można by zweryfikować klimatyczne obietnice.

      Jest jednak w miarę proste wyjście. – Najlepiej poszukać odpowiedzi na pytanie, czy deklarowane przez firmę zmiany dotyczą jej podstawowej działalności? Jeśli na przykład producent wody mineralnej zamierza posadzić młodnik czy dokładać się do ochrony czyjegoś lasu, to wiele w praktyce nie zdziała. Jeśli natomiast okaże się, że właśnie wymienił surowiec potrzebny do produkcji butelek, a cały plastik pochodzi teraz z recyklingu, to już zupełnie inna sprawa. Ma to konkretny efekt dla środowiska, bo przecież do produkcji nowego plastiku potrzeba ropy. Teraz będzie jej potrzeba mniej, bo producent wody wykorzysta ten stary – mówi Marek Józefiak.

      Od operatorów logistycznych powinniśmy oczekiwać jak najszybszej wymiany samochodów spalinowych na elektryczne pojazdy dostawcze, a nie malowania automatów z paczkami na zielono czy obsadzania ich krzaczkami. Zaś linie lotnicze rozliczać nie z kupowania mniej czy bardziej autentycznych certyfikatów, tylko z likwidowania najkrótszych połączeń, gdzie bezrefleksyjnie konkurują z dużo mniej szkodliwą dla środowiska koleją. W Polsce przykładem takiej absurdalnej trasy jest trwający 45 minut lot między Warszawą a Lublinem.

      Jeśli bowiem wszystkim tak zależy na ograniczaniu emisji dwutlenku węgla i budowie systemów kompensacji, to czemu stoimy na progu klimatycznej katastrofy, a stężenie CO² w atmosferze co roku rośnie? Wyjaśnienie jest jedno. Zmiany zachodzą za wolno, a my jako konsumenci mamy w tym swój udział. Naiwnie wierzymy, że wystarczy dopłacić do biletu lotniczego czy litra benzyny albo wybrać „zielony prąd”, żeby mieć udział w ratowaniu planety. Tymczasem tylko radykalne zmiany nawyków konsumpcyjnych i stylu życia pozwoliłyby powstrzymać globalne ocieplenie. Inaczej będziemy się jedynie znieczulać. Dokładnie tak jak pijąc „neutralną klimatycznie” wódkę.

      Polityka 1/2.2022 (3345) z dnia 28.12.2021; Rynek; s. 61

      • make
        link
        22 years ago

        Podstawą systemu kompensowania pozostają zatem lasy.

        I a może przede wszystkim mokradła