cross-postowane z: https://szmer.info/post/320901

Jest tak. Dostajesz informację, że Twoje dziecko zostało wyłowione z rzeki na granicy dwóch krajów. Egzotycznych dla Ciebie, centralna (geograficznie), wschodnia (politycznie) Europa. Twoje piękne, ukochane dziecko. Doktorantka historii ekonomii. Przedsiębiorczyni. Kamerunka. Utonęła w Świsłoczy, rzece, której nazwy nie dasz rady wypowiedzieć.

Decydujesz się przeprowadzić procedurę identyfikacji, a później pogrzeb, na miejscu, pod niebem pod którym zmarła. Bierzesz rodzinę. Przylatujesz. Nad wszystkim starają się czuwać ludzie na miejscu. Hotele, pokoje, zakupy (no bo inaczej wyobrażasz sobie podlaskie zimno, jakoś nie masz odpowiedniej kurtki puchowej w Kamerunie żeby ją ze sobą spakować), formalności.

Spotyka Cię i życzliwość i trud. Bo tu się mielą procedury, dla nikogo z tych ludzi nie jest to ukochana córka - dumna, uparta, silna, ale dla Ciebie na zawsze ukochany dzieciak. Jesteś pastorem, kochasz ludzi, znosisz to wszystko, wierzysz w Boży plan, więc mimo smutku jasnym wzrokiem patrzysz naprzód.

Po pożegnaniu córki wsiadasz do samochodu, by dojechać na miejsce stypy. Wsiadasz do jednego z kilku, które jadą na przyjęcie. Wciąż jeszcze zatopiony w myślach, dziwisz się, gdy samochód się zatrzymuje.

  • Kontrola drogowa - Słyszysz, choć nie rozumiesz. Przed Tobą siedzi Alexis, tłumacz, i wyjaśnia. Ale niektórych rzeczy nie da się wyjaśnić. Dlaczego, skoro jest w aucie dwóch czarnoskórych mężczyzn, z których jeden mówi płynnie po polsku i pokazuje dowód osobisty, potrzeba kontroli u strażniczki się wzmaga. Dlaczego trzeba prosić osoby z drugiego auta by wróciły, bo chyba dokumenty są razem. Dlaczego nie możesz po prostu pojechać, usiąść przy stole z bliskimi i zatopić się we wspomnieniach o ukochanej Livine? Bo jesteś czarny. Na polskiej, podlaskiej drodze. 4 osoby tłumaczą że ten przejazd był zgłaszany. Żeby tym ludziom nie dokładać, właśnie pochowali tragicznie zmarłą córkę. Że naprawdę nie mamy czasu, że czeka poczęstunek a w perspektywie ledwie kilka godzin do samolotu, odlatującego z Warszawy.

Ja państwa nie zatrzymuję, możecie jechać, mówi strażniczka. Do białych. To nie my mamy samolot.

Ostatecznie pomaga rozmowa z przełożonym. Nie musimy jechać do Białegostoku po dokumenty, tylko po to żeby pokazać że jesteś kim jesteś.

Ja tylko wykonuję swoje obowiązki, mówi strażniczka. Gdzieś już to słyszałam.