Płaszcz ojca odkupił za pięćset dolarów od krewnej Waltera Steina, amerykańskiego porucznika.

– To było pięć lat temu – mówi i prowadzi mnie przez swój ogród w stronę małego stawu. Na niedbale zbitym krzyżaku, umocowanym nad samą wodą, wisi brązowe skórzane palto o wojskowym kroju, z kościanymi guzikami i szerokim kołnierzem. Zebrał je w talii paskiem z tej samej skóry i spiął zardzewiałą klamrą. – Od razu wpadłem na pomysł, żeby zrobić z niego stracha na wróble – uśmiecha się.

– Ale po co? – chcę wiedzieć.

– Bo teraz, gdy siadam w salonie, widzę z okna, jak tam wisi – mówi Niklas, syn Hansa.


Hans Frank: ojciec, jego oficjalny tytuł w latach 1939-45 to generalny gubernator. Jednak Joseph Goebbels, minister oświecenia ludowego i propagandy, pisze o nim w swoim dzienniku: „Frank nie tyle czuje się przedstawicielem Rzeszy, ile raczej królem Polski”. Plotkarze mówią na Franka „król Stanisław”. Jego siedzibą w tym czasie jest Wawel. Za nazistowskie zbrodnie zostanie skazany na śmierć przez powieszenie w wieku czterdziestu sześciu lat.

Brigitte Frank: matka, pięciorga dzieci. Hans klęka przed nią w ich berlińskim mieszkaniu wczesną jesienią 1939 roku i mówi: – Brigitte, będziesz królową Polski.

Ona ma na sobie w tamtej chwili długi jedwabny szlafrok. Starsza od męża o pięć lat. Przeżyje go o półtorej dekady, umrze ze zmęczenia życiem i od papierosów.

Sigrid: siostra, najstarsza z rodzeństwa. Urodzona w 1926 roku. W latach sześćdziesiątych przeprowadzi się do Republiki Południowej Afryki, bo tylko tam, jej zdaniem, będzie można wciąż poczuć ducha III Rzeszy. Do końca życia będzie zaprzeczała Holocaustowi. Uzależniona od trankwilizatorów. Umrze śmiercią naturalną.

Norman: brat, ulubieniec rodziny. W latach osiemdziesiątych XX wieku powie Niklasowi:

– Wiem, że nasz ojciec był nazistowskim zabójcą. Ale wciąż go kocham.

Podejmie decyzję, że nie chce mieć dzieci, w obawie przed przekazaniem im zbrodniczych genów. Zapije się na śmierć.

Michael: brat, po wojnie będzie bezskutecznie próbował odzyskać majątek rodziny Franków odebrany na podstawie ustawy denazyfikacyjnej. Do czasu swojej przedwczesnej śmierci z powodu niewydolności narządów (w wieku pięćdziesięciu trzech lat) będzie wypijał trzynaście litrów mleka dziennie.

Niklas: najmłodsze dziecko królewskiej pary. Dziennikarz, korespondent wojenny, pisarz. Jedyny członek rodziny, który zaakceptuje prawdę o ojcu i powiadomi o tym świat.


To jedna z ulubionych zabaw Niklasa Franka. Ma duże blaszane auto na pedały. Chowa się z nim za rogiem i czyha na gości albo pracowników ojca, którzy idą długimi korytarzami królewskiego zamku. Kiedy się zbliżają, rusza z impetem przed siebie i wjeżdża im w nogi.

– Ach, Niklas! – syczą z bólu i krzywią się w uśmiechu jednocześnie. – To wspaniała zabawa. Musimy ją powtórzyć.

Chłopiec wie, że sprawia ludziom ból, i czerpie z tego przyjemność. Jest bezkarny. Jego ojciec od października 1939 roku jest władcą Generalnego Gubernatorstwa, tworu skonstruowanego z centralnych ziem okupowanej Polski – dystryktu warszawskiego, lubelskiego, radomskiego, krakowskiego, a od sierpnia 1941 roku również dystryktu Galicja. Pan życia i śmierci początkowo siedemnastu milionów poddanych już w październiku 1939 roku zakazał rytualnego uboju zwierząt, żeby chronić je przed śmiertelnym cierpieniem, a w grudniu nakazał wszystkim Żydom powyżej dziesiątego roku życia noszenie opasek z gwiazdą Dawida. Kilka tygodni później zakazał polowań na bobry i świstaki, by w styczniu 1940 roku powiedzieć na posiedzeniu rządu:

W Niemczech niektórzy nazywają Generalne Gubernatorstwo Frank-Reich – Rzeszą Franka.

Najmłodsze dziecko Franków nie rozumie pozycji ojca, ma jednak świadomość, że to ktoś potężny. O szczegóły nie pyta z trzech powodów.

Po pierwsze, jest szczęśliwym, sytym dzieckiem.

Po drugie, jest za małe na zrozumienie dorosłych odpowiedzi.

Po trzecie, przyswoiło sobie już żelazną zasadę niemieckiego wychowania: dziecko, które zadaje za dużo pytań, idzie spać bez kolacji.

Niklas nie ma więc pojęcia, że zamek na Wawelu, przemianowany przez tatę na Krakauer Burg, nie jest ich domem rodzinnym od pokoleń. Że dama z gronostajem z obrazu Leonarda da Vinci wiszącego w gabinecie ojca nad kaloryferem to nie jest ich dawna krewna, a w grobowcu królowej Jadwigi, za którym lubi się ukrywać podczas zabawy w chowanego, nie leży jego prababka.

Każdy gość na Wawelu oznacza nową zabawkę dla każdego z dzieci Hansa Franka. Niklas i Michael, z racji wieku najbardziej ze sobą związani bracia, uwielbiają dostawać prezenty. Od razu je niszczą. Rozkręcają samochodziki, rozpruwają brzuchy misiom, odrywają głowy pajacom. Nikt się na nich za to nie gniewa. Mają dwa pociągi elektryczne, stoją gotowe do jazdy. Obaj chłopcy ustawiają tory wyłącznie w taki sposób, żeby za każdym razem dochodziło do katastrofy.

Choć na wiele rzeczy im się pozwala, są granice. Kiedy Niklas wynosi z zamku zabytkowy miecz wysadzany kamieniami szlachetnymi i stacza nim walkę z pokrzywami w ogrodzie, zabawka zostaje mu natychmiast odebrana. Dziecko czuje się pokrzywdzone.


Niklas najbardziej lubi jeździć do Kressendorfu. To odebrany Potockim pałac z końca XVIII wieku, zbudowany w stylu renesansu włoskiego, trzydzieści kilometrów od Krakowa, w miasteczku, które do niedawna nazywało się Krzeszowice. Frankowie bywają tam niemal w każdy weekend, który spędzają w gubernatorstwie, zostają na dłużej w czasie wakacji. Hans, jeśli ma obowiązki w mieście, dojeżdża do nich wtedy na noc. W miejscowości żyje około pięciu tysięcy mieszkańców, w tym pięciuset siedemdziesięciu Żydów. W marcu 1941 roku starosta powiatowy Krakau-Land zarządza, że „ze względu na letnią siedzibę pana generalnego gubernatora wkrótce wszyscy Żydzi zostaną wysiedleni z miasta Krzeszowice”.

  • ANTIFA_JAWORZNOOP
    link
    fedilink
    arrow-up
    3
    ·
    4 years ago

    Matka Nikiego poleciła wydrukować kilkaset pocztówek z wizerunkiem pałacu i wysyła je teraz do swoich przyjaciółek z podpisem: „Jak widzisz, znowu się przeprowadziłam”. Odkąd jej mąż stał się ważnym człowiekiem, niektórym z nich każe zwracać się do siebie „szanowna pani ministrowo” lub „doktorowo Frank”, choć kiedyś pracowały razem jako stenotypistki w kancelarii prawnej.

    W pałacu dzieci robią, co chcą. Rodziców widują najwyżej raz dziennie, bo są oni zajęci organizowaniem przyjęć, koncertów i drenowaniem krzeszowickich dóbr. Do rodzinnego domu Schoberhof w bawarskiej miejscowości Fischhausen, nieopodal Neuhaus, Frankowie ślą prywatną salonką wykładaną mahoniem tysiące słoików z przetworami z owoców i warzyw zebranych w pałacowych ogrodach i ukradzionych ze spiżarni. W jednym z transportów jadą siedemdziesiąt dwa kilogramy wołowiny, dwadzieścia dwa kilogramy wieprzowiny, dwadzieścia gęsi, pięćdziesiąt kurczaków, jedenaście kilogramów salami i trzynaście kilogramów kiełbasy szynkowej, osiemdziesiąt kilogramów masła, pięćdziesiąt kilogramów oleju, dwadzieścia kilogramów kawy ziarnistej, pięćdziesiąt sześć kilogramów cukru, tysiąc czterysta czterdzieści jaj i dwanaście kilogramów sera. Wszystko zostaje zapisane w odpowiednich rubrykach.

    Dzieci nie jedzą w ich towarzystwie, śpią w innym skrzydle budynku (podobnie jest zresztą na Wawelu – żeby dojść ze swojej sypialni do pokojów dziecięcych, Brigitte musi iść szybkim marszem kilka minut). Razem z rodzicami występują najczęściej na pozowanych fotografiach, niczym rodzina królewska na portretach. Noszą wtedy ubrania z identycznej tkaniny (często w pepitkę), o kroju dostosowanym do wieku, gołe nogi do połowy łydek zasłaniają im podkolanówki. Brigitte lubi do zdjęcia wkładać suknie, które przypominają nieco renesansowe stroje Barbary Radziwiłłówny. Hans, który ma setki garniturów i dziesiątki zaprojektowanych przez siebie mundurów, zwykle fotografuje się w smokingu, ale lubi też założyć strój bawarski.

    Czasem jednak cała rodzina spotyka się w komplecie.

    – Od samego początku do końca były wtedy śmiech i żarty – opowiada Niklas Frank. – Nasza rodzina miała zawsze ogromne poczucie humoru. Wiem to z opowieści Normana, mojego brata. Dla mnie przebywanie z ojcem było zawsze rozczarowujące, choć do pewnego momentu bardzo go kochałem. Cały czas starałem się zasłużyć na jego przychylność. Pamiętam tylko jedno miłe zdarzenie z nim związane. Byliśmy sami w jego łazience, golił się, ja patrzyłem. Nagle, wesoło, zrobił mi pędzlem kropkę z piany na nosie. A tak, poza tym, ciągle mówił do mnie „Fremdi” i że nie należę do tej rodziny.

    Żony nazistów: konserwatywne, nieźle wykształcone, przekonane o wyższości Niemiec


    W latach 80. Niklas Frank opublikuje w Niemczech książkę o swoim ojcu. W następnej dekadzie ukaże się ona w Polsce. Wtedy autor dostanie list.

    – Od człowieka, który był służącym w Kressendorfie – mówi Niklas Frank. – Jego obowiązkiem było dbanie o piece w pałacu. Któregoś razu zostawił na pościeli w sypialni matki drobinki popiołu. Ona to zobaczyła i zaczęła na niego krzyczeć, że trafi za ten czyn do obozu koncentracyjnego. Ten człowiek był moim przyjacielem, towarzyszyłem mu od kominka do pieca, zainteresowany jego pracą. Miałem kilka lat i pewnie wydawało mi się to wspaniałym zajęciem. Wszedłem gwałtownie do pokoju, skąd dobiegał krzyk, a moja matka umilkła. I nic się więcej nie wydarzyło. Ja tej sceny nie pamiętałem, opisał mi ją ten człowiek, autor listu. Uważał, że zawdzięcza mi życie.


    Wyobrażam sobie, że pierwszym słowem dziecka generalnego gubernatora nie jest „mama” ani „tata”, tylko „Hitler”. Pierwszym świadomym gestem – wyprostowanie prawej ręki w faszystowskim pozdrowieniu. Ulubionym ubraniem – mundurek chłopięcej organizacji Deutsches Jungvolk, do której musi jeszcze dorosnąć. Ukochaną lekturą – „Mein Kampf”. Że tu, w rodzinnym gronie, tłumaczy się synom i córkom, jak źli są Żydzi, jak prymitywni są Polacy i jak bardzo niemiecki jest Krakau.

    Nic z tego.

    W domu Franków jest zakaz mówienia antysemickich dowcipów, bo matka ich nienawidzi. Przed wojną handlowała z Żydami futrami i twierdzi, że ich szanuje. Jej zdaniem to najlepsi kuśnierze, krawcy i jubilerzy na świecie. Dzieciom zabrania się też mówić źle o Polakach. Tylko ojciec czasem pozwala sobie na uwagę, że polscy mężczyźni są bardzo leniwi, ale polskie kobiety za to – bardzo ładne.

    Najstarszy syn generalnego gubernatora zwiedza też warszawskie getto. To sam początek izolacji Żydów w stolicy, jest najwyżej styczeń 1941. W wywiadzie rzece udzielonym kilkadziesiąt lat później Niklasowi powie: „Wówczas było to schludne i dobrze zorganizowane miejsce. Nie widziałem nic strasznego. Podjechałem do bramy z miłym szoferem taty. Przeszliśmy przez getto, kilka ulic. Nie rozumiałem, dlaczego ojciec uważa, że powinienem zobaczyć to miejsce. Nie uważałem za niezwykłe, że w getcie mieszkają sami Żydzi. Myślałem, że zawsze tak było”.

    Niklas jednak nie wierzy bratu, że był tak nieświadomy: – Kiedy pisałem książkę o ojcu, spotykałem się z kolegami i koleżankami Normana z krakowskiej szkoły. Wszyscy pamiętali wiszących na szubienicach Polaków, egzekucje Żydów. Każdy wiedział dokładnie, co się tam działo.

    Sigrid i Norman chodzą do zwykłej szkoły dla Niemców i volksdeutschów w Krakowie, choć rodzice mogli ich posłać do jednego z narodowo-politycznych zakładów wychowawczych zwanych Napola (Nationalpolitische Erziehungsanstalten), gdzie edukuje się przyszłe nazistowskie elity. W 1942 roku Norman wstępuje w szeregi Hitlerjugend. Od tego nie można się było wykręcić. Odznakę organizacyjną podczas uroczystości wręcza mu sam ojciec. Gadzinówka „Krakauer Zeitung” informuje o tym na pierwszej stronie, ze zdjęciem.

    – Mój brat nie cierpiał tego gówna – tłumaczy Niklas Frank. – Gardził tą całą otoczką. Jego przełożeni chyba to wiedzieli, ale nie mogli mu nic zrobić, bo był synem generalnego gubernatora.

    – Myślisz – pytam – że twoi rodzice budzili się czasem w nocy przerażeni tym, co robią?

    – Jestem tego pewny – odpowiada Niklas. – Ale chciwość tłumiła ich sumienia. Mój ojciec był karierowiczem, ale nie był tak naprawdę antysemitą.

    Trudno w to uwierzyć.

    Poza domem Hans Frank ma twarz szczerego i oddanego nazisty. To on zamknął Żydów w gettach, to przez Kraków jadą transporty ludzi do Auschwitz (które leży na terytorium Rzeszy), w całym Generalnym Gubernatorstwie codziennie rozstrzeliwani są ludzie. Frank ponosi administracyjną odpowiedzialność za wszystkie zbrodnie na podległym mu terenie. Nikt nie może zostać zabity bez jego wiedzy. Generalne Gubernatorstwo jest dla niego jedynie magazynem zapasów dla Rzeszy, który należy bezwzględnie eksploatować.


    Tego dnia jest niedziela. Niklas ma więc na sobie miniaturowy garnitur w pepitkę, a na głowie, zgodnie z modą, zakręcony lok. Stoi na tylnym siedzeniu mercedesa, który wraz z szoferem został oddany do dyspozycji gubernatorowej Brigitte Frank. Obok chłopca siedzi niania Hilde. Niklas rozgląda się za matką, ale ona wyszła w towarzystwie uzbrojonych esesmanów na zakupy. Zamiast niej widzi na ulicy ludzi w ciemnych ubraniach, każdy z nich nosi na ramieniu opaskę z dużą gwiazdą. Spostrzega też małego, chudego chłopca, który przystanął na chwilę i wpatruje się w auto Franków. Niklas pokazuje mu język i się z niego śmieje. Hilde szarpie podopiecznego, żeby usiadł, nic przy tym nie mówi.

    Brigitte Frank uwielbia robić zakupy w getcie, zarówno warszawskim, jak i krakowskim. Czasem zabiera ze sobą wierne przyjaciółki. Wszystkie uważają, że nigdzie indziej nie można dostać piękniejszych gorsetów. Brigitte wchodzi do getta jak do domu towarowego i pyta, kto ma do sprzedania jakieś futro albo biżuterię, każe szyć żydowskim krawcom swoje kreacje. Płaci wprawdzie za towar oraz usługi, ale ludzie przymuszani są do obniżania stawek niemal do zera. Czasem zachęca Żydów do robienia jej prezentów, na przykład pierścionka z brylantem dla jej siostry.

    Niklas Frank: – Pewnie ci ludzie liczyli, że to im uratuje życie, ale się przeliczyli. Matka i ojciec nie uratowali nigdy nikogo, choć przecież mogli.

    Bywa, że Brigitte robi w getcie zakupy na odległość. Na papierze firmowym męża pisze wówczas list do Judenratu w Warszawie z prośbą o wystaranie się dla niej na przykład o turecki ekspres do kawy i dwa skórzane kufry piknikowe dla gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Innym razem urzędnik Hansa Franka zamawia dla niego z getta złote wieczne pióro (za bardzo niską sumę) i najlepsze konserwy.

    Frankowie są bogaci. Oficjalnie Hans dostaje siedem tysięcy marek miesięcznej pensji (przed wojną, jako minister, zarabiał ok. dwóch), dodatek urlopowy i premie. Nieoficjalnie na jego tajne konto w Rzeszy płyną pieniądze z łapówek i oszustw. Czasem po prostu wydaje polecenia bankom na terenie gubernatorstwa, żeby dokonywały przelewów na jego nazwisko. To się nazywa sprzeniewierzeniem. Rodzina gubernatora żyje za darmo, wszelkie wydatki pokrywane są z funduszu państwowego, choć nie mają na to zgody Hitlera. Hans dba także o bliższą i dalszą rodzinę, jego krewni i szwagrowie zatrudniani są w urzędach Generalnego Gubernatorstwa. I podobnie jak on bogacą się nieustannie.

    • ANTIFA_JAWORZNOOP
      link
      fedilink
      arrow-up
      3
      ·
      4 years ago

      Wszystko, co znajdzie się w zasięgu ręki Franków, uważają za swoje. Z polskich kościołów i muzeów rekwirują rzeźby, barokowe putta i obrazy. Nie gardzą niczym – przyda im się każdy zegar, najmniejszy srebrny widelec, poszewka na jasiek, puchowa kołdra. Część rzeczy zostawiają dla ozdobienia Wawelu. W jednej z komnat, zwanej pokojem muzycznym, stoi XV-wieczna rzeźba Madonny z Krużlowej. Lipowa Maryja, wygięta w prawo, buja na lewym biodrze synka z odstającymi uszami i wsłuchuje się w lekcje gry na fortepianie, które pobiera tam Sigrid. Resztę zrabowanych przedmiotów Frankowie wysyłają do Schoberhofu w Bawarii. Brigitte za każdym razem robi spis rzeczy, które do niej od tej pory należą. Jedną z list po wojnie znajdzie Niklas Frank. Jego matka zapisała na niej trzydzieści jeden pozycji, a wśród nich: podgrzewacz do kawy, trzydzieści jeden nowych serwetek, francuski srebrny brokat, jeden flakon srebrnych guzików, świecznik ceramiczny i ogony ze srebrnego i rudego lisa.

      Największą obsesją życia Brigitte Frank są futra. Ma ich setki. Pochodzą z getta i z magazynów, gdzie selekcjonuje się odzież ludzi wywiezionych do obozów koncentracyjnych, każe sobie też szyć nowe. Zbiory futer Franków zostaną wycenione w przyszłości na siedemdziesiąt pięć tysięcy marek.

      W Rzeszy krąży powiedzonko: „Francja leży na zachodzie, Frank bogaci się na wschodzie”. Tymczasem Hans nakazuje rozwiesić na terenie gubernatorstwa plakaty o treści: „Tylko człowiek nikczemnego i małego serca myśli dziś o swej karierze. Dr Frank”.


      To ostatnie spotkanie Niklasa z ojcem. Siedzi na kolanach mamy, obok stoją Michael, Gitti, Norman i Sigrid. Za krzesłem Hansa Franka czeka amerykański strażnik w białym hełmie. Dzieli ich szyba, w której nawiercono otwory. Jak w wielokrotnym lustrzanym odbiciu na prawo i lewo od Franka siedzą inni oskarżeni naziści, a naprzeciwko nich blade żony i dzieci. Jest połowa września 1946 roku, więzienie w Norymberdze.

      Oficjalne listy przechodziły przez więzienną cenzurę, nieoficjalne przemycał adwokat Hansa, doktor Alfred Seidl.

      Frankowie, zgromadzeni teraz po obu stronach szyby, zdają sobie sprawę, że to już być może ich ostatnie spotkanie. Wprawdzie wyrok jeszcze nie zapadł, ale wszyscy mówią, że Hans Frank, siódmy na liście zbrodniarzy według Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze, nie może liczyć na nic innego poza karą śmierci. O procesie mówi cały świat, wie o nim każde niemieckie dziecko.

      – Niki, twój tata naprawdę będzie wisiał? – pytali Niklasa koledzy jeszcze przed rozpoczęciem wakacji, w czerwcu 1946 roku, a on kiwał twierdząco głową.

      Teraz więc Frankowie muszą przez dziurkowaną szybę, w ograniczonym czasie, powiedzieć sobie wszystko, czego nigdy jeszcze nie powiedzieli. Następnej okazji nie będzie.

      Norman jest zdruzgotany. Ojciec jest dla niego wyrocznią, punktem odniesienia w życiu, kocha go bezwarunkowo. Nie wierzy, że ojciec jest odpowiedzialny za ludobójstwo, to kłamstwo i propaganda. Czuje i wie, że jest ukochanym dzieckiem Hansa Franka, i nie zmienią tego nawet listy Sigrid do taty, pełne zazdrości o brata, w których opisuje jego lenistwo i niechęć do niesienia pomocy matce. Ojciec jest wychudzony, spokojny i opanowany.

      – Marnie ze mną – mówi do Normana. A potem napomina go, żeby zawsze był silny i swoje zdanie wypowiadał po długim namyśle. „Niech słowa raczej uwięzną mi w gardle, niż gdybym miał mówić zbyt szczerze. Jego doprowadziło to do zguby, więc teraz mnie ostrzega” – Norman Frank opowie po latach dziennikarzowi o ostatniej rozmowie z ojcem.

      – Nie pamiętam, co ojciec powiedział wtedy reszcie mojego rodzeństwa i jak oni zareagowali – mówi Niklas Frank. – Gitti na pewno była bardzo smutna. W końcu zwrócił się do mnie. Powiedział łagodnie, że wkrótce będzie Boże Narodzenie i wszyscy spotkamy się w Schoberhofie. Siedziałem tam, wiedziałem, że kłamie, i nie rozumiałem, dlaczego to robi. Na końcu podarował mi swój modlitewnik z dedykacją „Dla Nickiego”. Zrobił błąd w moim imieniu! Nawet nie wiedział dokładnie, jak się nazywam. Tego się swoim dzieciom nie robi.

      Ostatni kwadrans należy do żon oskarżonych. Dzieci czekają w pomieszczeniu obok. Potem wszyscy wychodzą. Najmłodsza trójka wraca do domu dziecka, pozostali do mieszkania w Neuhaus.

      1 października 1946 roku zapada wyrok. Hans Frank zostaje uznany za winnego stosowania terroru w Polsce; gospodarczej eksploatacji tego kraju w sposób, który doprowadził do śmierci głodowej dużą liczbę ludzi; deportacji ponad miliona Polaków jako niewolniczych robotników do Niemiec i realizacji programu, którego skutkiem była śmierć przynajmniej trzech milionów Żydów.

      Ogłoszenie wyroku jest transmitowane w radiu, Brigitte słucha go w kuchni. Wstaje, zdejmuje fartuch i rusza do Norymbergi spotkać się z adwokatem męża. Namawia go do wniesienia w imieniu rodziny prośby o ułaskawienie do Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec. Zwraca się też do kardynała von Faulhabera z prośbą o wstawiennictwo u papieża Piusa XII. Zarówno papież, jak i Rada rozpatrują jej prośby odmownie.


      Jamnik ma na imię Waldi i należy do starszej pani żyjącej w Neuhaus. Niklas Frank sądzi, że mieszka w nim dusza jego ojca. Podkrada się więc do psa i próbuje nawiązać z nim kontakt:

      – Tatusiu, to ty? – woła półgłosem. Waldi jednak nie reaguje, co złości jedenastolatka.


      Niklas Frank nigdy niczego nie wyrzucił. Zachowuje każdy dokument i zdjęcie, jeśli miały związek z jego życiem. W swoim archiwum przechowuje zeszyty szkolne, rachunki matki i notatki ojca. Siedzę przy długim stole w sieni kilkusetletniego, krytego strzechą domu we wsi Ecklak niedaleko Hamburga. Oglądam zdjęcia i wycinki z gazet, które Niklas przytargał w kartonach z jednej z izb. Gospodarz znika znów na chwilę, żeby zaraz pojawić się z dużymi rulonami brystolu. Rozwija je teraz przede mną.

      – Kiedy miałem czternaście, piętnaście lat, nauczyciel rysunku zmuszał nas do malowania domów i drzew, a to mnie bardzo nudziło. Pozwolił mi więc malować, cokolwiek chciałem. Ja te prace schowałem i zapomniałem o nich. Znalazłem je dziesięć lat temu. Obrazki są dwa. Na mniejszym, przez cmentarz, wśród trumien, nagrobków i krzyży, idą trzy zakonnice. Na większym widać przerażoną postać, ni to człowiek, ni to szkielet, z pętlą wisielczą na szyi.

      – Ten nauczyciel niechcący otworzył moją duszę – mówi Niklas.

      – Wiedziałeś już wtedy wszystko o ojcu? – pytam.

      – Nie! Zdawałem sobie sprawę, że był odpowiedzialny za ludobójstwo, ale innych rzeczy, szczegółów nie znałem – odpowiada. – Research na jego temat miałem zacząć około dwudziestki. I nigdy już nie zaprzestałem poszukiwań.