Płaszcz ojca odkupił za pięćset dolarów od krewnej Waltera Steina, amerykańskiego porucznika.

– To było pięć lat temu – mówi i prowadzi mnie przez swój ogród w stronę małego stawu. Na niedbale zbitym krzyżaku, umocowanym nad samą wodą, wisi brązowe skórzane palto o wojskowym kroju, z kościanymi guzikami i szerokim kołnierzem. Zebrał je w talii paskiem z tej samej skóry i spiął zardzewiałą klamrą. – Od razu wpadłem na pomysł, żeby zrobić z niego stracha na wróble – uśmiecha się.

– Ale po co? – chcę wiedzieć.

– Bo teraz, gdy siadam w salonie, widzę z okna, jak tam wisi – mówi Niklas, syn Hansa.


Hans Frank: ojciec, jego oficjalny tytuł w latach 1939-45 to generalny gubernator. Jednak Joseph Goebbels, minister oświecenia ludowego i propagandy, pisze o nim w swoim dzienniku: „Frank nie tyle czuje się przedstawicielem Rzeszy, ile raczej królem Polski”. Plotkarze mówią na Franka „król Stanisław”. Jego siedzibą w tym czasie jest Wawel. Za nazistowskie zbrodnie zostanie skazany na śmierć przez powieszenie w wieku czterdziestu sześciu lat.

Brigitte Frank: matka, pięciorga dzieci. Hans klęka przed nią w ich berlińskim mieszkaniu wczesną jesienią 1939 roku i mówi: – Brigitte, będziesz królową Polski.

Ona ma na sobie w tamtej chwili długi jedwabny szlafrok. Starsza od męża o pięć lat. Przeżyje go o półtorej dekady, umrze ze zmęczenia życiem i od papierosów.

Sigrid: siostra, najstarsza z rodzeństwa. Urodzona w 1926 roku. W latach sześćdziesiątych przeprowadzi się do Republiki Południowej Afryki, bo tylko tam, jej zdaniem, będzie można wciąż poczuć ducha III Rzeszy. Do końca życia będzie zaprzeczała Holocaustowi. Uzależniona od trankwilizatorów. Umrze śmiercią naturalną.

Norman: brat, ulubieniec rodziny. W latach osiemdziesiątych XX wieku powie Niklasowi:

– Wiem, że nasz ojciec był nazistowskim zabójcą. Ale wciąż go kocham.

Podejmie decyzję, że nie chce mieć dzieci, w obawie przed przekazaniem im zbrodniczych genów. Zapije się na śmierć.

Michael: brat, po wojnie będzie bezskutecznie próbował odzyskać majątek rodziny Franków odebrany na podstawie ustawy denazyfikacyjnej. Do czasu swojej przedwczesnej śmierci z powodu niewydolności narządów (w wieku pięćdziesięciu trzech lat) będzie wypijał trzynaście litrów mleka dziennie.

Niklas: najmłodsze dziecko królewskiej pary. Dziennikarz, korespondent wojenny, pisarz. Jedyny członek rodziny, który zaakceptuje prawdę o ojcu i powiadomi o tym świat.


To jedna z ulubionych zabaw Niklasa Franka. Ma duże blaszane auto na pedały. Chowa się z nim za rogiem i czyha na gości albo pracowników ojca, którzy idą długimi korytarzami królewskiego zamku. Kiedy się zbliżają, rusza z impetem przed siebie i wjeżdża im w nogi.

– Ach, Niklas! – syczą z bólu i krzywią się w uśmiechu jednocześnie. – To wspaniała zabawa. Musimy ją powtórzyć.

Chłopiec wie, że sprawia ludziom ból, i czerpie z tego przyjemność. Jest bezkarny. Jego ojciec od października 1939 roku jest władcą Generalnego Gubernatorstwa, tworu skonstruowanego z centralnych ziem okupowanej Polski – dystryktu warszawskiego, lubelskiego, radomskiego, krakowskiego, a od sierpnia 1941 roku również dystryktu Galicja. Pan życia i śmierci początkowo siedemnastu milionów poddanych już w październiku 1939 roku zakazał rytualnego uboju zwierząt, żeby chronić je przed śmiertelnym cierpieniem, a w grudniu nakazał wszystkim Żydom powyżej dziesiątego roku życia noszenie opasek z gwiazdą Dawida. Kilka tygodni później zakazał polowań na bobry i świstaki, by w styczniu 1940 roku powiedzieć na posiedzeniu rządu:

W Niemczech niektórzy nazywają Generalne Gubernatorstwo Frank-Reich – Rzeszą Franka.

Najmłodsze dziecko Franków nie rozumie pozycji ojca, ma jednak świadomość, że to ktoś potężny. O szczegóły nie pyta z trzech powodów.

Po pierwsze, jest szczęśliwym, sytym dzieckiem.

Po drugie, jest za małe na zrozumienie dorosłych odpowiedzi.

Po trzecie, przyswoiło sobie już żelazną zasadę niemieckiego wychowania: dziecko, które zadaje za dużo pytań, idzie spać bez kolacji.

Niklas nie ma więc pojęcia, że zamek na Wawelu, przemianowany przez tatę na Krakauer Burg, nie jest ich domem rodzinnym od pokoleń. Że dama z gronostajem z obrazu Leonarda da Vinci wiszącego w gabinecie ojca nad kaloryferem to nie jest ich dawna krewna, a w grobowcu królowej Jadwigi, za którym lubi się ukrywać podczas zabawy w chowanego, nie leży jego prababka.

Każdy gość na Wawelu oznacza nową zabawkę dla każdego z dzieci Hansa Franka. Niklas i Michael, z racji wieku najbardziej ze sobą związani bracia, uwielbiają dostawać prezenty. Od razu je niszczą. Rozkręcają samochodziki, rozpruwają brzuchy misiom, odrywają głowy pajacom. Nikt się na nich za to nie gniewa. Mają dwa pociągi elektryczne, stoją gotowe do jazdy. Obaj chłopcy ustawiają tory wyłącznie w taki sposób, żeby za każdym razem dochodziło do katastrofy.

Choć na wiele rzeczy im się pozwala, są granice. Kiedy Niklas wynosi z zamku zabytkowy miecz wysadzany kamieniami szlachetnymi i stacza nim walkę z pokrzywami w ogrodzie, zabawka zostaje mu natychmiast odebrana. Dziecko czuje się pokrzywdzone.


Niklas najbardziej lubi jeździć do Kressendorfu. To odebrany Potockim pałac z końca XVIII wieku, zbudowany w stylu renesansu włoskiego, trzydzieści kilometrów od Krakowa, w miasteczku, które do niedawna nazywało się Krzeszowice. Frankowie bywają tam niemal w każdy weekend, który spędzają w gubernatorstwie, zostają na dłużej w czasie wakacji. Hans, jeśli ma obowiązki w mieście, dojeżdża do nich wtedy na noc. W miejscowości żyje około pięciu tysięcy mieszkańców, w tym pięciuset siedemdziesięciu Żydów. W marcu 1941 roku starosta powiatowy Krakau-Land zarządza, że „ze względu na letnią siedzibę pana generalnego gubernatora wkrótce wszyscy Żydzi zostaną wysiedleni z miasta Krzeszowice”.

  • ANTIFA_JAWORZNOOP
    link
    fedilink
    arrow-up
    3
    ·
    4 years ago

    Wszystko, co znajdzie się w zasięgu ręki Franków, uważają za swoje. Z polskich kościołów i muzeów rekwirują rzeźby, barokowe putta i obrazy. Nie gardzą niczym – przyda im się każdy zegar, najmniejszy srebrny widelec, poszewka na jasiek, puchowa kołdra. Część rzeczy zostawiają dla ozdobienia Wawelu. W jednej z komnat, zwanej pokojem muzycznym, stoi XV-wieczna rzeźba Madonny z Krużlowej. Lipowa Maryja, wygięta w prawo, buja na lewym biodrze synka z odstającymi uszami i wsłuchuje się w lekcje gry na fortepianie, które pobiera tam Sigrid. Resztę zrabowanych przedmiotów Frankowie wysyłają do Schoberhofu w Bawarii. Brigitte za każdym razem robi spis rzeczy, które do niej od tej pory należą. Jedną z list po wojnie znajdzie Niklas Frank. Jego matka zapisała na niej trzydzieści jeden pozycji, a wśród nich: podgrzewacz do kawy, trzydzieści jeden nowych serwetek, francuski srebrny brokat, jeden flakon srebrnych guzików, świecznik ceramiczny i ogony ze srebrnego i rudego lisa.

    Największą obsesją życia Brigitte Frank są futra. Ma ich setki. Pochodzą z getta i z magazynów, gdzie selekcjonuje się odzież ludzi wywiezionych do obozów koncentracyjnych, każe sobie też szyć nowe. Zbiory futer Franków zostaną wycenione w przyszłości na siedemdziesiąt pięć tysięcy marek.

    W Rzeszy krąży powiedzonko: „Francja leży na zachodzie, Frank bogaci się na wschodzie”. Tymczasem Hans nakazuje rozwiesić na terenie gubernatorstwa plakaty o treści: „Tylko człowiek nikczemnego i małego serca myśli dziś o swej karierze. Dr Frank”.


    To ostatnie spotkanie Niklasa z ojcem. Siedzi na kolanach mamy, obok stoją Michael, Gitti, Norman i Sigrid. Za krzesłem Hansa Franka czeka amerykański strażnik w białym hełmie. Dzieli ich szyba, w której nawiercono otwory. Jak w wielokrotnym lustrzanym odbiciu na prawo i lewo od Franka siedzą inni oskarżeni naziści, a naprzeciwko nich blade żony i dzieci. Jest połowa września 1946 roku, więzienie w Norymberdze.

    Oficjalne listy przechodziły przez więzienną cenzurę, nieoficjalne przemycał adwokat Hansa, doktor Alfred Seidl.

    Frankowie, zgromadzeni teraz po obu stronach szyby, zdają sobie sprawę, że to już być może ich ostatnie spotkanie. Wprawdzie wyrok jeszcze nie zapadł, ale wszyscy mówią, że Hans Frank, siódmy na liście zbrodniarzy według Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze, nie może liczyć na nic innego poza karą śmierci. O procesie mówi cały świat, wie o nim każde niemieckie dziecko.

    – Niki, twój tata naprawdę będzie wisiał? – pytali Niklasa koledzy jeszcze przed rozpoczęciem wakacji, w czerwcu 1946 roku, a on kiwał twierdząco głową.

    Teraz więc Frankowie muszą przez dziurkowaną szybę, w ograniczonym czasie, powiedzieć sobie wszystko, czego nigdy jeszcze nie powiedzieli. Następnej okazji nie będzie.

    Norman jest zdruzgotany. Ojciec jest dla niego wyrocznią, punktem odniesienia w życiu, kocha go bezwarunkowo. Nie wierzy, że ojciec jest odpowiedzialny za ludobójstwo, to kłamstwo i propaganda. Czuje i wie, że jest ukochanym dzieckiem Hansa Franka, i nie zmienią tego nawet listy Sigrid do taty, pełne zazdrości o brata, w których opisuje jego lenistwo i niechęć do niesienia pomocy matce. Ojciec jest wychudzony, spokojny i opanowany.

    – Marnie ze mną – mówi do Normana. A potem napomina go, żeby zawsze był silny i swoje zdanie wypowiadał po długim namyśle. „Niech słowa raczej uwięzną mi w gardle, niż gdybym miał mówić zbyt szczerze. Jego doprowadziło to do zguby, więc teraz mnie ostrzega” – Norman Frank opowie po latach dziennikarzowi o ostatniej rozmowie z ojcem.

    – Nie pamiętam, co ojciec powiedział wtedy reszcie mojego rodzeństwa i jak oni zareagowali – mówi Niklas Frank. – Gitti na pewno była bardzo smutna. W końcu zwrócił się do mnie. Powiedział łagodnie, że wkrótce będzie Boże Narodzenie i wszyscy spotkamy się w Schoberhofie. Siedziałem tam, wiedziałem, że kłamie, i nie rozumiałem, dlaczego to robi. Na końcu podarował mi swój modlitewnik z dedykacją „Dla Nickiego”. Zrobił błąd w moim imieniu! Nawet nie wiedział dokładnie, jak się nazywam. Tego się swoim dzieciom nie robi.

    Ostatni kwadrans należy do żon oskarżonych. Dzieci czekają w pomieszczeniu obok. Potem wszyscy wychodzą. Najmłodsza trójka wraca do domu dziecka, pozostali do mieszkania w Neuhaus.

    1 października 1946 roku zapada wyrok. Hans Frank zostaje uznany za winnego stosowania terroru w Polsce; gospodarczej eksploatacji tego kraju w sposób, który doprowadził do śmierci głodowej dużą liczbę ludzi; deportacji ponad miliona Polaków jako niewolniczych robotników do Niemiec i realizacji programu, którego skutkiem była śmierć przynajmniej trzech milionów Żydów.

    Ogłoszenie wyroku jest transmitowane w radiu, Brigitte słucha go w kuchni. Wstaje, zdejmuje fartuch i rusza do Norymbergi spotkać się z adwokatem męża. Namawia go do wniesienia w imieniu rodziny prośby o ułaskawienie do Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec. Zwraca się też do kardynała von Faulhabera z prośbą o wstawiennictwo u papieża Piusa XII. Zarówno papież, jak i Rada rozpatrują jej prośby odmownie.


    Jamnik ma na imię Waldi i należy do starszej pani żyjącej w Neuhaus. Niklas Frank sądzi, że mieszka w nim dusza jego ojca. Podkrada się więc do psa i próbuje nawiązać z nim kontakt:

    – Tatusiu, to ty? – woła półgłosem. Waldi jednak nie reaguje, co złości jedenastolatka.


    Niklas Frank nigdy niczego nie wyrzucił. Zachowuje każdy dokument i zdjęcie, jeśli miały związek z jego życiem. W swoim archiwum przechowuje zeszyty szkolne, rachunki matki i notatki ojca. Siedzę przy długim stole w sieni kilkusetletniego, krytego strzechą domu we wsi Ecklak niedaleko Hamburga. Oglądam zdjęcia i wycinki z gazet, które Niklas przytargał w kartonach z jednej z izb. Gospodarz znika znów na chwilę, żeby zaraz pojawić się z dużymi rulonami brystolu. Rozwija je teraz przede mną.

    – Kiedy miałem czternaście, piętnaście lat, nauczyciel rysunku zmuszał nas do malowania domów i drzew, a to mnie bardzo nudziło. Pozwolił mi więc malować, cokolwiek chciałem. Ja te prace schowałem i zapomniałem o nich. Znalazłem je dziesięć lat temu. Obrazki są dwa. Na mniejszym, przez cmentarz, wśród trumien, nagrobków i krzyży, idą trzy zakonnice. Na większym widać przerażoną postać, ni to człowiek, ni to szkielet, z pętlą wisielczą na szyi.

    – Ten nauczyciel niechcący otworzył moją duszę – mówi Niklas.

    – Wiedziałeś już wtedy wszystko o ojcu? – pytam.

    – Nie! Zdawałem sobie sprawę, że był odpowiedzialny za ludobójstwo, ale innych rzeczy, szczegółów nie znałem – odpowiada. – Research na jego temat miałem zacząć około dwudziestki. I nigdy już nie zaprzestałem poszukiwań.