Z okazji świąt, obchodzonych przez chrześcijan jako Boże Narodzenie, chciałabym zabrać głos w sprawie ostatnio popularnej krytyki chrześcijaństwa. Krytyka często jest słuszna. Niestety obok tej słusznej krytyki pojawia się wiele naładowanych emocjonalnie, bardzo nieżyczliwych interpretacji. Pełnych niezrozumienia, przeinaczania faktów, wypowiedzi opartych na resentymentach i skrzywionych przez negatywne nastawienie nawet do najbardziej pozytywnych aspektów tej religii, do najlepszych intencji i najlepszych czynów jej wyznawców.
Czym jest chrześcijaństwo? Jako osoba wychowana w środowisku chrześcijańskim, ale obracająca się również poza nim mam pewne spostrzeżenia. Myślę, że najlepiej zilustrować je za pomocą słowa i obrazu:
O jarzmie i wyzwoleniu
Przypomina mi się scena z filmu „Misja” z 1986 roku. Rodrigo Mendoza – najemny żołnierz i łowca niewolników – postanawia odpokutować za wszystkie winy. Bierze ze sobą całą zbroję, związaną w tobołku, przywiązuje ją sznurami do piersi i dźwiga przez bardzo trudną drogę w górę wodospadów. Nie wchodząc w szczegóły (kto nie widział filmu – polecam obejrzenie), muszę tu przypomnieć przynajmniej dwa dodatkowe fakty. Po pierwsze Mendoza zabił w gniewie ukochanego brata. Dopiero ten czyn go otrzeźwił. Jednak między zabójstwem a podróżą pokutną mija sześć miesięcy. W tym czasie nasz bohater siedzi w więzieniu czekając na śmierć, nie widzi dla siebie żadnego zbawienia. Ma też mnóstwo czasu, żeby zastanowić się nad innymi zbrodniami, które popełnił w życiu. Po drugie Mendoza podróżuje do misji jezuickiej założonej wśród Guaranów. U celu podróży czekają ludzie, których bliskich mordował i porywał na niewolników. Wie dokąd idzie. Jest gotów na wszystko. Mają prawo poderżnąć mu gardło.
Kiedy wreszcie dociera z całym bagażem nad wodospad Guaranowie wybiegają na spotkanie misjonarzy. Zatrzymują się jednak widząc Mendozę, który ostatkiem sił wlecze za sobą cały bagaż. Rozpoznają go jako łowcę niewolników. Najgorszy wróg zdaje się teraz całkowicie na ich łaskę. Jeden chwyta za nóż i przystawia mu do gardła. Mendoza nie reaguje. Patrzy tylko w oczy prowadzącemu misję (ojcu Gabrielowi), ten coś mówi do przywódcy Guaranów. Trzymający nóż zamiast poderżnąć gardło mordercy, przecina sznury i zrzuca jego zbroję w przepaść. Dopiero wtedy pokutujący Mendoza zaczyna płakać.
To jest dla mnie potęga chrześcijaństwa w najlepszym wydaniu. Potęga wybaczania polega na tym, że wybaczasz przede wszystkim dla siebie, jednocześnie tworząc dialog i wspólnotę. Wybaczający tworzy dobro, którego nikt nie może mu odebrać, nawet jeżeli ten, któremu wybaczono znów zejdzie na złą drogę.
Scena pokuty Mendozy jest naładowana znaczeniami. Człowiek, który nie potrafi sobie wybaczyć, nie może się pozbyć bagażu, ale obciąża tym bagażem również innych, którzy zgodzili się mu pomóc. Jeżeli obejrzeliście scenę z filmu – jest tam moment, w którym ojciec Gabriel trzyma linę, po której wspina się Mendoza ze swoim bagażem. Chwila nieuwagi sprawia, że obaj mogą spaść w przepaść. Gabriel podejmuje jednak ten wysiłek. Kiedy jeden z zakonników lituje się nad pokutnikiem i odcina linę, Mendoza wraca po bagaż, dodatkowo opóźniając marsz i dokonując jeszcze większego wysiłki. Bagażu nie może też odciąć nikt poza tym, kogo skrzywdził, tym który miałby prawo go zabić.
Przywołując obraz z „Misji” mam w głowie całkiem niechrześcijańską wypowiedź Tysona Yunkaporty. Yunkaporta – należący do aborygeńskiego klanu Apalech z Queensland – przedstawia w swojej książce „Sand Talk” rdzenną perspektywę widzenia i działania w świecie. Między innymi mówi o wybaczaniu. W jego społeczności ktoś kto zawinił powinien ponieść karę. Jeżeli ją odbędzie, wina zostanie mu zapomniana i zaczyna od nowa z pełnym zaufaniem społeczności. Jest to – paradoksalnie – dużo rzadziej spotykane w przekonaniach i prawie społeczeństw rzekomo wywodzących się z kultury chrześcijańskiej. W naszej kulturze przypominanie, że pierwszym świętym w raju – według Ewangelii i tradycji – był tzw. dobry łotr – jest zawsze szokujące. Gość całe życie grzeszył i dopiero wisząc na krzyżu obok Jezusa poprosił go „wspomnij na mnie gdy przybędziesz do swojego Królestwa”. Na co Jezus odpowiada „dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”. I to jest pierwszy święty? Nie wszyscy, którzy chodzili za Jezusem, rozdawali swoje majątki ubogim, karmili głodnych i opatrywali chorych?
O dominacji, uniwersalizacji i wolności w dialogu
Największym błędem chrześcijaństwa, z którego wynikło najwięcej krzywd była próba jego uniwersalizacji na siłę. Chrześcijanie, przekonani, że ich religia jest najlepsza i jedynie słuszna, nieśli ją wszystkim. Czasami pokojowo, czasami ogniem i mieczem. Oczywiście kryły się pod tym inne interesy – np. podporządkowanie papieżowi i cesarzowi, włączenie pod panowanie danego władcy (co zresztą też pokazuje film „Misja”), nowe źródło siły roboczej, surowców i podatków itp. Wielu chrześcijan uważało i do dziś uważa jednak całkiem bezinteresownie i szczerze, że tylko ochrzczeni trafią do raju (zaprzecza temu historia łotra), dlatego rozprzestrzenianie chrześcijaństwa po świecie uważają za swój obowiązek.
Bardziej zaangażowani ateiści przejęli to misyjne myślenie od chrześcijaństwa. Wizja raju na ziemi, wolnego od religii nie jest nowa. Podobno to Diderot miał powiedzieć, że „ludzie dopiero wtedy będą wolni, kiedy udusi się ostatniego króla wnętrznościami ostatniego z księży”. Współcześnie w pewnych kręgach ten cytat krąży jako jakaś ponadczasowa mądrość. Tak naprawdę jest to przekonanie prywatne pana Diderota. Z naszej perspektywy historycznej, ponad 200 lat później, powinno być jasne, że nie tędy droga. W nowożytnej Francji kościół i monarchia mogły się wydawać największymi potęgami. Dziś królowie pełnią role symboliczne, często zresztą w bardzo demokratycznych krajach. Problemem nie jest wyznanie ani tytulatura. Problemem jest władza bez sumienia. Dziś to władza częściej jest dzierżona przez świeckich polityków, a nawet bardziej przez narcystycznych, aspołecznych miliarderów. Kapitalizm, który w czasach encyklopedystów wydawał się drogą do wolności, jest dziś głównym źródłem zniszczenia i cierpienia. Socjalizm, który miał być odtrutką na kapitalizm, w nieodpowiednich rękach stawał się systemem totalitarnym, powodującym jeszcze większe cierpienia. Minęło wystarczająco dużo wojen i rewolucji, żebyśmy się nauczyli, że przejęcie dominacji przez nową grupę nigdy nie prowadzi do powszechnej szczęśliwości. Nieważne jak wspaniałe są ideały tej grupy. Nawet w najgorszych, beznadziejnych czasach liczy się to czy jesteś dobrym człowiekiem. I archetyp Jezusa oraz chrześcijaństwo w swoim najlepszym wydaniu jest jednym z kluczowych drogowskazów. Nawet jeżeli nie będziemy z niego korzystać (są przecież i inne), to nie mamy prawa zabierać go innym. Nie próbujmy panować nad innymi. Nie próbujmy udowadniać sobie, że jesteśmy lepsi. Nie próbujmy wszystkich nawracać ani wszystkich ateizować. Posłuchajmy, porozmawiajmy. Świat nigdy nie będzie idealny, ale główną przeszkodą na drodze do jego poprawy nie jest jakaś grupa ludzi myślących inaczej, a raczej nasza pycha, arogancja i chęć panowania. To prowadzi do przemocy, do totalitaryzmów i autodestrukcji. Chrześcijaństwo jest przede wszystkim wezwaniem do miłości.
Każdy potrzebuje odrobiny szaleństwa
A propos odcinania lin. Przypomina mi się jeszcze jedna scena z całkiem innego filmu – „Grek Zorba”. W rozmowie z „szefem” Zorba stwierdza – „każdy potrzebuje odrobiny szaleństwa, bo inaczej… nigdy nie odważy się odciąć liny i być wolnym”
Czasami tym uwalniającym szaleńcem nie jest ten, kto sobie tę linę nałożył, ale ten, kto mu odpuścił, wbrew wszystkiemu i użył noża jako narzędzia wyzwolenia, nie przemocy. Ludzie boją się miłości, boją się szaleństwa. Bo boją się zaufać, nie wiedzą komu mieliby ufać, ale bez tego nie będą mogli odciąć liny. Ludzie nie będą wolni kiedy kogoś powieszą czy zaduszą (jak chce Diderot), ale kiedy odważą się odciąć liny.
Chrześcijaństwo jest potrzebne, potrzebne są też inne religie i potrzebny jest ateizm, który zawsze rzuca wyzwanie zbyt dobrze usadowionym w swoich kosmologiach systemom religijnym. Idealnie by było, gdybyśmy zamiast dopatrywać się najgorszego, szukali w innym lub innej tego co najlepsze. To jest agape. Gdybyśmy wzajemnie uczyli się od siebie tego najlepszego i pomagali mu rosnąć w nas. W tym co powstaje pomiędzy, rodzi się to co chrześcijanie nazywają Bożą obecnością. Czy nazwiemy to Bogiem czy nie – wcielenie miłości jest w czynach.
Wesołych Świąt!
**Nie. **
Człowiek od setek tysięcy lat tworzy mitologie, religię, bogowie rodzą się w głowach ludzi, czasem zdobywają wielu wyznawców, a na koniec umierają kiedy ludzie przestają w nich wierzyć.
Mitologie i kulty stoją na drodze rozwoju i humanizmu, człowieczeństwo które dziś rozwijamy i postrzegamy już dawno temu wyszło poza ramy moralne tego co proponuje chrześcijaństwo, a co gorsza, w bardzo wielu aspektach jest ono postrzegane przez chrześcijaństwo jako coś złego.
Zorganizowanie religie i kulty mają niestety bardzo totalitarne myślenie, mitologia reguluje każdy aspekt życia, przez co od tej strony one też nie pasują do współczesnego świata opartego na dialogu, humanizmie i wzajemnym zrozumieniu.
Co to za brednie? Na koniec jakiś howaboutism i “popatrzcie to oni chcą nas mordować, a nie my ich”.
Co ciekawe, nie wspominasz o problemach z chrześcijaństwem i kościołem, pedofilią, przemocą, krwi na rękach kościoła, krwią kobiet które umierają w cierpieniach bo kapłani sobie wymyślili że aborcja jest gorsza od śmierci kobiety. Nie wspominasz o tym jak kościół nawet dziś walczy z nauką, chociażby badania na temat płci albo badania nad komórkami macierzystymi są atakowane przez te środowiska. Nie wspominasz ani słowem o aferach finansowych kościoła i masie problemów które toczą tą organizację i które są filarami tej organizacji.
Bardzo tendencyjny wpis, naiwny i głupiutki, idealizujący chrześcijańśtwo, przy jednoczesnym projektowaniu kościelnych problemów na ateizm, że to niby on jest ten zły.